Pięćdziesiąt dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth

– Wiem, że nie tak się umawiałyśmy. Mówiłaś, że sama się odezwiesz, ale... – Nina zawahała się. Mówiła szybko, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa, jakby próbując się wytłumaczyć. Spojrzenie utkwiła w drzwiach za plecami Liz, spoglądając nań z obawą. – Chciałam mieć tylko pewność, że jesteś cała.

– W porządku.

Kobieta spojrzała na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej zamilkła. Na krótką chwilę zrobiła taki ruch, jakby znów chciała pochwycić wnuczkę w ramiona, jednak ostatecznie się na to nie zdecydowała. W zamian pojawił się dystans, ale ten wydał się Elizabeth dziwnie właściwy. Znów dostrzegła przepaść, która pojawiła się między nią a członkami rodziny w hotelu, kiedy wszystko poszło w co najmniej nieodpowiednim kierunku.

Cieszyła się z widoku Niny. Skłamałaby, gdyby utrzymywała, że było inaczej. Wystarczająco długo bezskutecznie próbowała sobie wmówić, że jest w stanie całkowicie odciąć się od wszystkich, którzy kiedyś składali się na jej życie. Przez Jasona wszystko z dnia na dzień się załamało, ale sprawy wcale nie wyglądały w tak czarno-biały sposób, jak mogłoby się wydawać. Wściekała się, płakała i powtarzała, że wszystko dobiegł końca, ale to były tylko wypowiedziane w emocjach słowa, które na dłuższą metę nie miały żadnej wartości.

Tak przynajmniej sprawy miały się w przypadku babci. Temat ojca Liz za wszelką cenę wolała zachować na później, na samą wzmiankę o nim przed oczami mając tylko jedno: obraz osoby, która pociągnęła za spust.

Skrzyżowała ramiona na piersiach, ciasno się nimi obejmując. Chwilę mierzyła Ninę wzrokiem, szukając odpowiednich słów, ale te gdzieś uciekły, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę w głowie. Jeszcze w Mieście Nocy wyobrażała sobie tę rozmowę, mimo obaw planując poszukać kobiet właśnie w tym mieszkaniu, ale kiedy przyszło co do czego...

Nie była gotowa. Najpewniej nigdy nie miała być.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w końcu decydując się rozejrzeć. Odetchnęła, odkrywając, że mieszkanie wyglądało dużo lepiej, niż gdy widziała je po raz ostatni. Połamane meble i rozrzucone przedmioty zniknęły, jednak nie zostały zastąpione niczym innym. W efekcie pomieszczenie wydawało się puste, a po warstwach kurzu Liz zorientowała się, że już dawno przestało być używane. Jeśli przyszłaby to innego dnia, bez wcześniejszego zaproszenia Niny, nie zastałaby nikogo.

– Pomyślałam, że będziesz wolała spotkać się na neutralnym gruncie. Gdybyś chciała mnie szukać, najpewniej przyszłabyś tutaj – wyjaśniła babcia, jakby czytając jej w myślach. Elizabeth wzdrygnęła się, w pospiechu przenosząc na nią wzrok. – Musiałam w końcu zając się sprawami po... Hm, po śmierci.

– Więc będziesz utrzymywać tę wersję, tak?

Tym razem to Nina odwróciła wzrok.

– Nie pierwszy raz.

Drgnęła, przez moment czując się tak, jakby ktoś ją uderzył. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, ostatecznie ograniczając się do nieznaczącego skinienia głową. Tak, oczywiście. Może powinna się tego spodziewać. Jakby za mało wyraźnie dano jej do zrozumienia, że tak naprawdę wcale nie znała swojej rodziny.

– I co teraz? – zapytała, mocniej obejmując się ramionami. Raz jeszcze rozejrzała się po pokoju, ale ten wydawał się zimny i obcy, inny od tego, który zapamiętała. – Podejrzewasz, że on wróci? Mam na myśli...

– Uwierz mi, że już mi wszystko jedno, czy Jason spróbuje mnie znaleźć – przerwała Nina. – Ale nie wyobrażam sobie, że miałabym zostawić ciebie. Nawet nie wiem, co powinnam ci powiedzieć po tym, co się stało. Wszystko poszło nie tak i... – Urwała. Przycisnęła dłoń do twarzy, przez krótką chwilę po prostu obserwując Liz przez rozstawione palce. – Wszyscy pragnęliśmy cię chronić. Od samego początku chodziło wyłącznie o to.

Ucisk w gardle powrócił, silniejszy niż do tej pory. Chciała się roześmiać, ale ostatecznie z gardła wyrwał jej się dziwny dźwięk z pogranicza jęku i parsknięcia.

– Kłamiąc? – zapytała bez przekonania. – Czy mordując moich przyjaciół?

Po wyrazie twarzy Niny poznała, że posunęła się za daleko. To pytanie było okrutne, ale nie mogła powstrzymać się przed zadaniem go. Padło nim zdążyła się nad tym zastanowić i choć Liz czuła, że powinna go pożałować, nie potrafiła się do tego zmusić.

Wszystko poszło nie tak... Niedopowiedzenie stulecia, prawda?, pomyślała z rozgoryczeniem. Takie stwierdzenie brzmiało jak marna karykatura wszystkiego, co faktycznie miało miejsce. Jakby to, co spotkało Allegrę albo Laylę, co mogło stać się z Claire, Jocelyne, kimkolwiek innym... Zupełnie jakby nie miało znaczenia. Jakby stanowiło co najwyżej niewielką pomyłkę, którą dało się ot tak naprawić.

Już nie chodziło tylko o to, że w grę wchodziła rodzina Damiena czy Eleny. Elizabeth też ich poznała – lepiej lub gorzej, ale to już nie miało znaczenia. Liczyło się, że wcale nie widziała przed sobą potworów, które zasłużyły na coś takiego.

– Liz...

– Gdzie w tym wszystkim miejsce na dobre moje czy Jasona, co? – drążyła, nie zamierzając tak po prostu odpuścić. Ta kwestia dręczyła ją najbardziej. W chwili, w której emocje w końcu znalazły ujście, Liz już nie zastanawiała się nad tym, czy cokolwiek z tego, co mówiła, było właściwe. Pragnęła zrozumieć. – W tym, że porzuciliście go, kiedy zniknął, a może...?

– Nikt nigdy nie porzucił Jasona! – zaoponowała Nina. – Kiedy to się stało...

– Po prostu się od niego odwróciliście – ucięła, nie zamierzając czekać na kolejne nic nieznaczące wymówki. – Nie da się tak nienawidzić własnej rodziny bez powodu. Uśmierciliście go, bo tak było wygodniej.

– Jason nie żyje.

– Nie wydawał się martwy, kiedy próbował mnie zabić.

Tym razem Nina nie odpowiedziała. W pokoju zapadła wymowna, przesadnie ciężka cisza. Elizabeth trwała w bezruchu, z trudem chwytając oddech. Uświadomiła sobie, że przez cały ten czas napinała mięśnie, tak bardzo że okazało się to wręcz bolesne. Spróbowała nad sobą zapanować, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Była w stanie co najwyżej tkwić w miejscu, walczyć o oddech i w napięciu czekać na moment, w którym trzepoczące się w piersi serce albo się uspokoi, albo jednak spróbuje wyrwać na zewnątrz.

Wspominanie o Jasonie też nie było proste. Czegokolwiek by jednak nie myślała, nie mogła zapomnieć, że to jej brat pozostawał jedną z największych ofiar. Aż za dobrze rozumiała, dlaczego wrócił. Mogła pojąc nawet to, dlaczego za wszelką cenę próbował ją dopaść, choć zarazem wątpiła, by miał jej czego zazdrościć.

Żyła. Wychowała się we względnym spokoju, ale to nadal prowadziło donikąd. Wszystko wydawało się lepsze od odkrycia, że przez cały czas wychowywało się w kłamstwie.

– Przepraszam. – Ledwo dosłyszała to słowo. Przez chwilę miała wrażenie, że tylko je sobie wyobraziła. – Co mam ci jeszcze powiedzieć? Jason...

– Nie chcę rozmawiać o Jasonie – mruknęła, z uporem unikając spojrzenia Niny. – Przyjechałam w innym celu. Ja... Przynajmniej na razie nie chcę mówić o niczym więcej.

Przez chwilę spodziewała się tego, że Nina zaprotestuje. Wyczekiwała kolejnych tłumaczeń – czy to związanych z Jasonem, czy wszystkim, co zaszło w hotelu. Podświadomie czekała również na imię ojca, ale to nie padło, co przyjęła z ulgą. Gdyby teraz wyszła, trzaskając drzwiami, jedynie straciłaby czas.

– Niech będzie. Wiesz, że zawsze się z tobą spotkam, jeśli będziesz tego potrzebowała – zapewniła pośpiesznie babcia. – Nie zamierzam wyjeżdżać z Seattle, choć pewnie powinnam. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś kiedyś mnie zauważył.

To zbytek łaski, pomyślała z rezerwą Liz, ale zachowała tę uwagę dla siebie.

– Więc nie mieszkasz tutaj – stwierdziła, choć to pozostawało dla niej jasne od samego początku. – Co ze sklepem?

– Jest twój.

Uniosła brwi. Poderwała głowę, by spojrzeć wprost w ciemne oczy Niny. Tyle wystarczyło, by zorientowała się, że ta mówiła poważnie.

– Co proszę?

– O ile mnie pamięć nie myli, tak stoi w moim testamencie. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Oficjalnie jesteś jedną żyjącą krewną, prawda?

– Nie wiedziałam o tym – mruknęła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

Nie przyszło jej do głowy, by szukać jakiegokolwiek testamentu. Tak naprawdę nawet przez moment nie pomyślała, by zająć się kwestiami prawnymi, o jakimkolwiek pogrzebie nie wspominając. Prościej było kryć się w pokoju Damiena, obawiając tego, co czekało po drugiej stronie drzwi.

Prawda była taka, że nie potrzebowała antykwariatu. Przez krótką chwilę wydawało jej się, że doskonale wiedziała, czego chciała w przyszłości. Tak naprawdę rozumiała to od momentu, w którym przekroczyła próg rodzinnego domu Damiena w Mieście Nocy.

– Wolałam, żeby nikt się nie przeraził, kiedy przekroczy próg. Nadmiar niewygodnych pytań nigdy nie jest dobry, zwłaszcza że większość uderzyłaby w ciebie – podjęła Nina, jak gdyby nigdy nic mówiąc dalej. – Ulrich i tak sporo nam pomógł, chociaż obie wiemy, że ciąganie po komisariatach byłoby dla ciebie najmniejszym problemem.

– Tak... Znał moją mamę – dopowiedziała, wymownie spoglądając na babcię.

Kobieta skinęła głową.

– Miałam pewność, że dobrze się tobą zajmie.

Nie skomentowała tego w żaden sposób. Do tej pory nie była pewna, co myśleć o Ulrichu. Nastraszył ją, wzbudził wątpliwości, ale jednak czuła się przy nim bezpieczna. Być może gdyby dali sobie więcej czasu...

Zawahała się. Możliwe, że powinna zobaczyć się również z nim. Przynajmniej nie stał bezczynnie, kiedy potrzebowała pomocy. To, że zgodził się nauczyć ją strzelać, również mówiło samo za siebie, ale o tym zdecydowała się Ninie nie wspominać. Wątpiła, by ta ucieszyła się na wzmiankę o tym, że jej wnuczka mogłaby wymachiwać bronią.

– Mam twój numer – powiedziała w zamian. – Znajdę cię, jeśli będę tego potrzebować.

Poraziła ją obojętność, z jaką wypowiedziała te słowa. Kiedy tak naprawdę doszło do tego, że zaczęły rozmawiać ze sobą w ten sposób? To bolało, ale dystans zbyt mocno dawał o sobie znać, by mogła pozwolić sobie na więcej – i to nawet mimo tego jak przyjemny okazał się moment, w którym wpadła Ninie w ramiona.

Powoli. Krok po kroku.

Ale nie była pewna czy potrafi.

– Możemy stąd wyjść, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej. Nie wiedziałam, gdzie się z tobą spotkać, skoro mamy swobodnie rozmawiać – wyjaśniła Nina, wymownie wodząc wzrokiem dookoła. – To znaczy znam bezpieczne miejsce, ale nie sądzę... Cóż.

– Że mogłyby mi się spodobać? – zapytała, nie kryjąc rezerwy. – Kolejny cudowny hotel po którym strach się poruszać?

– Liz...

– Wciąż działacie, prawda? To nie była ta jedna komórka – stwierdziła i choć wydawało się to oczywiste, do samego końca miała nadzieję, że Nina zaprzeczy.

– Zbyt długo funkcjonujemy. Zresztą mam wrażenie, że postrzegasz nas teraz w gorszym świetle niż powinnaś.

– A co innego mam robić? – zniecierpliwiła się. – Naprawdę mam tłumaczyć ci dlaczego?

Przez twarz Niny przemknął cień. Skrzywiła się, ale ostatecznie potrząsnęła głową.

– Nie. Nie, jasne, że nie... – wymamrotała, unikając spoglądania Liz w oczy. – Ale chciałabym, żebyś przynajmniej dała mi szansę udowodnić, że nie o to w tym chodziło. Gdybym wiedziała, że Nick... – Urwała, bo Elizabeth wzdrygnęła się i cofnęła o krok, opierając plecami o drzwi. – Nieważne – zreflektowała się pośpiesznie. – Chciałaś porozmawiać. Masz wiele pytań, czyż nie? Zrobię wszystko, żeby ci odpowiedzieć.

Nie od razu zdecydowała się odpowiedzieć. Trwała w bezruchu, przez moment mając wrażenie, że wyłącznie drzwi za plecami pozwalały jej utrzymać się w pionie. W ciszy analizowała słowa Niny, nade wszystko pragnąc w nie uwierzyć.

Tak naprawdę nie miała wyboru. Przyszła tutaj, bo Nina była jedyną osobą, która miała szansę ją poprowadzić. Cóż, ona albo Ulrich, choć nie sądziła, by ten wiedział aż tyle – nie o tym, co zaszło w jej rodzinie. Wierzyła, że i Damien zrobiłby dla niej wszystko, co tylko możliwe, ale prawda była taka, że utknęli w martwym punkcie. Potrzebowali tych odpowiedzi zbyt mocno, by mogła pozwolić sobie na dalsze unikanie tematu.

– Czy wiesz coś na temat magii, babci? – zapytała cicho, nim zdążyła ugryźć się w język.

To pytanie zawisło gdzieś między nimi, mącąc panującą dookoła ciszę. Brwi Niny powędrowały ku górze; przez twarz przemknął cień, ale nie taki, którego Liz spodziewałaby się zauważyć, gdyby faktycznie poruszyła jakiś istotny temat. W spojrzeniu kobiety doszukała się wyłącznie konsternacji.

– To... dziwne pytanie – przyznała po chwili wahania Nina. – Może niekoniecznie w tej sytuacji, ale...

– Pamiętasz jak pytałam cię o naszyjnik, który u ciebie znalazłam? – podjęła pośpiesznie Liz. – Wiesz, o czym mówię.

– Oczywiście, ale...

– Już go nie mam.

W pokoju kolejny raz zapanowała cisza. Liz czuła na sobie przenikliwe spojrzenie babci, zwłaszcza gdy odważyła się ruszyć w głąb pokoju. Z wolna przeszła kilka kroków, nerwowo bawiąc się przodem kurtki. Raz po raz zaciskała dłoń na materiale, to znów luzowała uścisk. Próbowała zebrać myśli, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby się spodziewać.

Potrzebowała dłuższej chwili, by w końcu przestać niespokojnie krążyć i przenieść wzrok na kobietę.

– Jason... Jason mnie ugryzł – wykrztusiła. Mówiła cicho i pozornie beztrosko, prawie jakby omawiały temat pogody na zewnątrz. – Wtedy w hotelu.

– On...

– Damien to zatrzymał – podjęła, nie czekając aż Nina jednak zdecyduje się jej przerwać. – Widzisz, on uzdrawia... A przynajmniej uzdrawiał dotykiem aż do tamtego dnia.

Jeszcze kiedy mówiła, drżącymi palcami rozsunęła kurtkę. Poruszała się powoli i metodycznie, trochę jak w transie, mając przy tym wrażenie, że wszystko działo się jakby poza nią.

Nina nawet nie drgnęła, kiedy podeszła bliżej niej.

– Dopiero w domu zauważyłam, że naszyjnik zniknął. W zamian pojawiło się to – ciągnęła, zdecydowanym ruchem obciągając dekolt koszulki na tyle, by odsłonić część pokrywających jej pierś tatuaży. – Widziałaś kiedyś coś takiego?

Mocniej zacisnęła palce na ubraniu, próbując powstrzymać drżenie. Choć czuła, że w pomieszczeniu panował chłód, jej skóra wydawała się nienaturalnie nagrzana. Tatuaże kolejny raz mrowiły, jakby tuż pod nimi coś próbowało się poruszyć. Liz spuściła wzrok, wodząc spojrzeniem po znajomych liniach i starając się ignorować, że tym razem nie tylko ona się im przyglądała.

Wzdrygnęła się, kiedy w zasięgu jej wzroku pojawiły się dłonie Niny. Nie zaprotestowała, gdy ta musnęła palcami tatuaże, jakby chcąc sprawdzić, czy są prawdziwe. Próbowała ustać w miejscu, ale i tak zaczęła mimowolnie drżeć, świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą napięcia.

Cisza doprowadzała ją do szału. Sprawiała, że miała ochotę krzyczeć i...

– To jest... – wyszeptała drżącym głosem Nina. – Dobry Boże.

– Widziałaś coś takiego? – zniecierpliwiła się, z trudem powstrzymując od podniesienia głosu. Miała wrażenie, że ten i tak zabrzmiał bardziej piskliwie niż zwykle.

– Nie. Nie, nigdy – wymamrotała wyraźnie poruszona Nina. – Ale słyszałam, choć kiedy tak o tym myślę... – Potrząsnęła głową. – Daj mi kilka dni, Liz. Spróbuję znaleźć kogoś, kto będzie w stanie pomóc.

Poluzowała uścisk, pozwalając koszulce wrócić na swoje miejsce. Pośpiesznie cofnęła się o krok, ciasno owijając kurtką. Być może powinna czuć się zawstydzona, ale nadmierne napięcie skutecznie przysłoniło wszystko inne.

– Poproszę Damiena, żebyśmy na razie zostali w Seattle – obiecała, krzyżując ramiona na piersiach.

Nie podobało jej się to. Myśl o zaangażowaniu kogoś innego – być może kolejnego łowcy, bardziej szalonego niż Simon czy jej własny ojciec – napawała ją przerażeniem. Przez krótką chwilę miała ochotę zaprotestować, jednak odwrócić się na pięcie i wyjść.

Tyle że nie mogła. Nie miała wyboru, już nie wyobrażając sobie dalszego udawania, że nie działo się nic wartego uwagi. Musiała wziąć się w garść i wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Jeśli to oznaczało danie Ninie szansy na wprowadzenie się w ten świat, musiała przynajmniej spróbować.

Dostrzegła wahanie w oczach babci na wzmiankę o opuszczenie Seattle, ale nawet jeśli ta miała jakieś wątpliwości, pytania zachowała dla siebie. Liz była jej za to wdzięczna, nie chcąc kolejny raz dyskutować o tym, komu i dlaczego powinna zaufać. To jedno już zdecydowała, kilka znaczących tygodni wcześniej.

– Uważaj na siebie – poprosiła Nina, wciąż uważnie mierząc wnuczkę wzrokiem. – Cieszę się, że jesteś cała... Zwłaszcza po tym, co powiedziałaś mi teraz. – Zawahała się na moment. – Powiedz temu chłopakowi, że...

– Damien nie potrzebuje podziękowań. Nie teraz – przerwała szorstko. – Jego rodzina tym bardziej.

– W porządku. Masz rację.

Drżącymi palcami zapięła kurtkę, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła z powrotem do drzwi. Nina nie powstrzymała jej, nawet gdy Liz zatrzymała się tuż przy wyjściu, zaciskając palce na klamce.

– Odezwę się, kiedy tylko się czegoś dowiem – obiecała kobieta. – Wiem, że to teraz niewiele znaczy, ale naprawdę możesz mi zaufać, Liz. Nie zrobię niczego za twoimi plecami.

– Wiesz, że ciężko mi w to uwierzyć, prawda? – mruknęła, mimo wątpliwości decydując się na szczerość.

Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie.

– Nie spodziewałam się niczego innego – zapewniła babcia. – Ale ja zawsze byłam po twojej stronie, Elizabeth. Gdybym tylko mogła ci powiedzieć...

– Mogłaś, ale tego nie zrobiłaś.

– Ale próbowałam. Pamiętasz, kto od zawsze naciskał, żebyś zaczęła trenować jakikolwiek sport?

Obejrzała się przez ramię, co najmniej skonsternowana. Jasne, to dzięki Ninie zaczęła biegać, a w szkole dołączyła do grupy tanecznej, ale...

– Jaki to ma związek? – zapytała z powątpiewaniem.

– Żałuję, że nigdy nie nakłoniłam cię na jakiekolwiek sztuki walki. Ale na to wciąż nie jest za późno – zapewniła Nina, nagle się ożywiając. – Jesteś szybka i zwinna. To niewiele, ale jeśli choć trochę ci pomoże...

Zawahała się. Nie sądziła, by bieganie mogło uratować ją przed wampirami, zwłaszcza przy prędkości, jaką potrafili rozwinąć. Z drugiej strony, już raz udało jej się przebić jednego z nich kołkiem – przypadkiem, bo przypadkiem, ale być może nie miałaby na to szansy, gdyby nie próbowała ćwiczyć. Nie żeby wymachiwanie pomponami mogło kogokolwiek uratować, ale wciąż wydawało się lepsze niż nic.

Przez moment prawie udało jej się uśmiechnąć.

– Tak poznałam Elenę, pamiętasz?

Nina westchnęła. Skrzyżowała ramiona na piersiach, po czym z wolna podeszła do tkwiącej w progu wnuczki.

– Tego akurat nie planowałam – przyznała, potrząsając głową. – Ale teraz nawet nie jestem tym zaskoczona. W tej rodzinie najwyraźniej nie da się unikać wampirów.

Nie zaprzeczyła. Nie dodała niczego więcej, choć w przypadku Eleny mogłaby powiedzieć aż nazbyt wiele – zaczynając od tego, że jej najlepszej przyjaciółce daleko już było do klasycznego krwiopijcy. Jakaś cząstka Liz pragnęła zwierzyć się Ninie, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Nie teraz, gdy sama nie była pewna, komu i w jakim stopniu powinna zaufać.

Właśnie dlatego nie powiedziała niczego. W zamian nacisnęła klamkę, ostrożnie uchylając drzwi i wyglądając na korytarz.

Nina stanęła tuż za nią, również spoglądając w pustkę.

– Uważaj na siebie – poprosiła, na krótką chwilę układając dłoń na ramieniu wnuczki. Liz nie strząsnęła jej. – Może już nie mam prawa o to prosić, ale chcę, żebyś była bezpieczna. Jeśli pod tym względem teraz liczysz na Damiena i Elenę, to w porządku, niech i tak będzie.

– Jestem bezpieczna – zapewniła cicho. – Zobaczymy się później, w porządku? Też tutaj?

– Dam znać. To mimo wszystko nie jest już bezpieczne miejsce.

Skinęła głową. Nie doczekawszy się więcej żadnego dodatkowego słowa, w pośpiechu wypadła na korytarz. Nie obejrzała się przez ramię, póki nie usłyszała, że drzwi za jej plecami zamknęły się. Zaraz po tym zbiegła po schodach, wypadła na uliczkę i popędziła ku głównej drodze, wkrótce po tym znów lądując tuż przed drzwiami antykwariatu. Z ulgą przyjęła fakt, że otoczyli ją ludzie – niczego nieświadomi, zmierzający każde w swoją stronę, ale jednak obecni.

Nie poszło aż tak źle... Chyba.

A to wciąż nie był koniec. Nie miała pojęcia, czego powinna spodziewać się po kolejnym spotkaniu, ale nad tym wolała się nie zastanawiać.

Powstrzymawszy się przed spojrzeniem na zaciemnione okna mieszkania nad sklepem, poprawiła kurtkę i ruszyła w drogę powrotną. Nim dotarła na przystanek, większość napięcia zniknęła, pozostawiając po sobie wyłącznie zmęczenie.

Teraz już tylko musiała porozmawiać z Damienem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro