Pięćdziesiąt pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Gwałtownie otworzyłam oczy. Poderwałam się na łóżku, w oszołomieniu wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Przez chwilę nie byłam pewna, co działo się wokół mnie i gdzie jestem. Nie pamiętałam kiedy zasnęłam, skąd w ogóle się tu wzięłam i...

Ze świstem wypuściłam powietrze. Serce wciąż tłukło mi się w piersi tak szybko, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Starając się nad sobą zapanować, odrzuciłam kołdrę i dźwignęłam się na nogi.

– Gabrielu? – rzuciłam w pustkę.

Pamiętałam wszystko. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło od momentu, w którym oboje wylądowaliśmy w sypialni, a ja straciłam nad sobą kontrolę, ale to nie było ważne. Teraz emocje, które w tamtej chwili przysłoniły wszystko inne, wydawały się odległe i mało znaczące. Nie wiedziałam, co we mnie zwątpiło, ale nie podobało mi się to.

W pośpiechu wyszłam na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwałam, z ulgą przyjmując fakt, że gdzieś z niższego piętra doszły mnie przytłumione głosy. Instynktownie ruszyłam w kierunku pokoju Jocelyne, natychmiast orientując się, że ta była u siebie. Zdążyłam już do tego przywyknąć. I choć wciąż martwiło mnie, że moja córka kolejny raz próbowała izolować się od wszystkich wokół, w tamtej chwili błogosławiłam taki stan rzeczy.

Jeszcze przed zapukaniem do drzwi wyczułam, że Gabriela nie było w pokoju Joce. Zacisnęłam usta. Mogłam tylko zgadywać jak bardzo nastraszyłam go, tak nagle zaczynając panikować.

Coś jest ze mną nie tak. Zdecydowanie.

– Proszę.

Wślizgnęłam się do pokoju córki. Nie spała, co zdziwiło mnie tylko w pierwszym odruchu, póki w końcu nie zwróciłam uwagę na bijącą od okna jasność. Miałam wrażenie, że przespałam dość czasu, by czuć się zdezorientowana.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, przystając w progu.

Przełknęłam, próbując oczyścić gardło. Skupiłam wzrok na siedzącej na łóżku Jocelyne. Spoglądała w moją stronę z zaciekawieniem, jak gdyby nigdy nic głaskając skuloną na jej kolanach czarną kupkę futra.

– Jasne – zapewniła, lekko przekrzywiając głowę. – Dlaczego miałoby nie być?

– Tak tylko pytam – odparłam wymijająco. – Nie było z tobą taty? Musiał wyjść kiedy zasnęłam i...

Brwi Jocelyne powędrowały ku górze.

– Dopiero wstałaś?

Jej pytanie jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że musiało być późno. Starając się nie dać niczego po sobie poznać, wysiliłam się na blady uśmiech.

– Trochę się zapędziliśmy... No, sama rozumiesz – wykrztusiłam, starannie dobierając słowa. Czułam, że się rumienię. – Nieważne. A ty jak się bawiłaś? Zniknęłaś mi wczoraj.

Czekałam, badając jej reakcję. Właściwie sama nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać, ale wolałam zamartwiać się Joce niż sobą. To, że w końcu spędziła wieczór inaczej niż w pokoju, również dawało mi nadzieję na to, że wszystko powoli wróci do normy. Chciałam wierzyć, że czas spędzony z rodziną, choć po części pozwoli jej zrozumieć, że była bezpieczna.

– Hm... Nie najgorzej – odparła wymijająco.

Skinęłam głową, choć to nie była odpowiedź, której mogłabym oczekiwać. Nie skomentowałam tego nawet słowem, wciąż zbytnio rozproszona, żeby w pełni się skupić. Liczyło się, że Jocelyne wyglądała na spokojną. Jeśli przynajmniej ona jedna czuła się dobrze, nie zamierzałam narzekać.

– To świetnie. Która w ogóle jest godzina? – Bynajmniej nie oczekiwałam odpowiedzi. – Idę się odświeżyć... Jadłaś już coś? Zrobię śniadanie. I tak już nie zdążę na uczelnię.

– Mamuś?

Zatrzymałam się w pół kroku. Natychmiast zamilkłam, po czym zawróciłam do pokoju córki, tym razem decydując się wejść do sypialni. Zachęcająco spojrzałam na Jocelyne, zaniepokojona nagłą zmianą w jej zachowaniu. Dopiero wtedy dostrzegłam cienie pod jej oczami – jednoznaczny dowód na to, że nie spała dobrze.

– Co się...?

– Uważasz, że powinnam zacząć im pomagać? – wypaliła, bezceremonialnie wchodząc mi w słowo. Kiedy spojrzała mi w oczy, jej spojrzenie okazało się zaskakująco poważne i świadome. – Umarłym. Ciągle o tym myślę. Przychodzą do mnie w konkretnym celu, prawda?

– Joce... – zaczęłam i zaraz urwałam.

Nie tego się spodziewałam. Nie żeby takie pytanie w jakichkolwiek okolicznościach mogło zabrzmieć choć po części normalnie. Przez chwilę trwałam w bezruchu, szukając odpowiedzi, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Ostatecznie po prostu zrobiłam to, co podpowiadał mi instynkt – błyskawicznie pokonałam dzieląca nas odległość, dosłownie materializując się przy córce.

Nie zaprotestowała, kiedy wzięłam ją w ramiona. Wydawała się na to czekać, natychmiast znajdując wygodną pozycję w moich objęciach. Było coś kojącego w cieple jej ciała, znajomym zapachu i nieco tylko przyspieszonym oddechu.

– Co się stało? – spróbowałam raz jeszcze. – Skąd te pytania? Ktoś u ciebie był? – drążyłam, ale Jocelyne jedynie potrząsnęła głową.

– To nic takiego – zapewniła, ale – mogłam się o to założyć – jej słowa niekoniecznie były prawdą. – Czasami po prostu się zastanawiam. Tak sobie myślę... – Wzruszyła ramionami. – Oni zawsze gdzieś tam będą. Magicznie nie znikną, a Rosa nie może mnie chronić w nieskończoność. Chyba nawet bym tego nie chciała. – Joce zawahała się na krótką chwilę. – Przychodzą do takich jak ja, bo tego potrzebują. Jeśli chcą tylko pomocy... albo rozmowy... Co w takim razie powinnam robić?

Coś ścisnęło mnie w gardle. Mocniej przygarnęłam do siebie Joce, trzymając ją tak mocno i pewnie, jakby w każdej chwili mogła gdzieś zniknąć. Milczałam, choć to mi ciążyło, skoro właśnie prosiła mnie o radę. I choć od dłuższego czasu robiłam wszystko, byleby zapewnić ją, że mogła czuć się bezpiecznie i mówić nam o wszystkim, kiedy przyszło co do czego, poczułam się bezradnie.

Wbiłam wzrok w zwiniętego na kolanach dziewczyny kota, ale prawie go nie widziałam. W głowie miałam pustkę, ta zaś ciążyła mi bardziej niż cokolwiek innego.

Nie byłam osobą, która mogłaby poprowadzić ją przez coś takiego. Tak pomyślałam w pierwszej chwili, świadoma wyłącznie tego, że nigdy nie dostrzegę pełni świata, który przyszło postrzegać Jocelyne. Pamiętałam własne przerażenie, kiedy nie tak dawno temu spotkałam Dallasa. Tylko przy nim czułam się, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Wiedziałam jedynie, że wbrew wszystkiemu Jocelyne pozostawała jedną z najdzielniejszych osób, jakie poznałam.

Potem pomyślałam o pustce, którą odczuwałam, gdy jako zagubiona dusza krążyłam w ciemnościach, nie będąc w stanie znaleźć sobie miejsca. O uldze, którą dawała mi świadomość, że przynajmniej Joce mogła mnie zobaczyć. O tym jak uciążliwe było to, że nie mogłam choćby przez moment porozmawiać z tymi, którzy byli dla mnie ważni...

Przez chwilę znów spadłam – coraz niżej i niżej, nie mając się czego złapać. Przypominałam sobie to przejmujące uczucie paniki i wrażenie, że chwila nieuwagi wystarczy, żebym zamieniła się w nicość. Że zniknę – po prostu rozpłynę się, jakbym nigdy nie istniała.

Zadrżałam mimowolnie.

– Myślę – szepnęłam wprost do ucha wtulonej we mnie Jocelyne – że to straszne, kiedy błądzisz bez celu i nie masz nikogo, do kogo mogłabyś zwrócić się o pomoc. To... po prostu przerażające.

W tamtej chwili nie byłam pewna, o kim tak naprawdę mówiłam – o sobie, Jocelyne czy może wszystkich tych duszach, które miała szansę zobaczyć albo usłyszeć. To nie miało znaczenia. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w każdym przypadku efekt byłby dokładnie taki sam.

Przez chwilę milczałam, jakby chcąc oswoić się z własnymi słowami. Przez cały ten czas Jocelyne w ciszy trwała w moim uścisku, pogrążona we własnych myślach.

– Więc powinnam – stwierdziła w końcu.

– To nie tak – zreflektowałam się pośpiesznie. – Nie jesteś nikomu nic winna. Ja po prostu...

– Sama powiedziałaś, że to przerażające. Chyba mogę to sobie wyobrazić.

Nie byłam w stanie stwierdzić, jakie emocje targały nią w tamtej chwili. Mogłam tylko zgadywać, co myślała i dokąd prowadziła ta dziwna rozmowa.

– Myślę, że powinnaś robić to, co uważasz za słuszne. Jeśli czujesz, że jesteś gotowa...

Urwałam, ale Jocelyne nie wyglądała na zmartwioną z tego powodu. Z wolna skinęła głową.

– Chyba rozumiem. Dziękuję. – Jej błękitne tęczówki spoczęły bezpośrednio na mnie. – Z tobą wszystko w porządku, mamo?

– Jasne. Ja... – Potrząsnęłam głową. Z wolna podniosłam się, w końcu wypuszczając Joce z objęć. – Idę się przebrać. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać.

Wciąż czułam się dziwnie, gdy w końcu znalazłam się na korytarzu. Przystanęłam, próbując poukładać sobie w głowie to, o czym właśnie rozmawiałyśmy. Cholera, zdecydowanie nie czułam się gotowa na udzielanie takich rad! Nie żebym w ogóle wiedziała, czego powinnam spodziewać się po powoli dorastającej nekromantce.

Jakby tego było mało, wciąż nie miałam pewności, co działo się ze mną. Miałam złe przeczucia, a nieobecność Gabriela jedynie bardziej wszystko komplikowała. Jak długo byłam nieprzytomna? Nawet jeśli w grę wchodziło raptem kilka godzin, a ja czułam się spokojniejsza, nie byłam w stanie udawać, że wszystko w porządku. Nie, skoro...

Nie chciałam o tym myśleć. Szybkim krokiem wycofałam się na korytarz, próbując skupić uwagę na czymś bardziej przyziemnym. Musiałam się uspokoić, wziąć prysznic, a potem nie zwariować do momentu powrotu Gabriela. Co takiego mogłoby pójść w tym przypadku nie tak?

Myśl o mężu sprawiła, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo. Bezwiednie uniosłam rękę, przyciskając ją do ust. Wciąż czułam słodycz jego krwi – jakże znajomej, ale...

Ucisk w żołądku przybrał na sile. Zacisnęłam dłonie w pięści, bezskutecznie próbując powstrzymać ciało od drżenia.

Niech to szlag.

Zawróciłam w stronę schodów, w pośpiechu zbiegając na bok. Wyczułam Laylę i Rufusa w salonie, i to wystarczyło, bym zdecydowała się skierować tam kroki.

– Musimy pogadać – oznajmiłam już na wstępie, bezceremonialnie wpadając do środka.

Nie zastanawiałam się nad tym, czy przypadkiem w czymś im nie przerwę. Wystarczyła chwila, by oboje skierowali na mnie wzrok. W oczach Layli pojawił się błysk niepokoju, zaraz też ruszyła w moją stronę. Wyglądała dużo lepiej ode mnie, odświeżona i z lśniącymi, miękko opadającymi na ramiona i plecy jasnymi słowami. Przez chwilę miałam ochotę wpaść w jej ramiona, ale powstrzymałam się, nie chcąc wszystkiego niepotrzebnie komplikować.

– Czemu mam wrażenie, że zwracasz się do mnie? – zapytał wprost Rufus.

Nie ruszył się z miejsca. Obserwował nas z fotela, wspierając brodę na dłoni. Po wyrazie jego twarzy trudno było mi cokolwiek stwierdzić, ale za dobrze znałam to przenikliwe, bystre spojrzenie.

– Właściwie... – Zawahałam się. Miał rację, choć w pełni dotarło to do mnie dopiero w momencie, w którym się odezwał. – Widzieliście Gabriela?

– Wyszedł kilka godzin temu – wyjaśniła Layla. Dłonie zacisnęła na moich ramionach. Jej śliczną twarz wykrzywił grymas. – Co się stało? Czy Gabriel...?

Pokręciłam głową. Zamilkła, choć wyraźnie niechętnie, po czym jak gdyby nigdy nic wzięła mnie za rękę. Nie zaprotestowałam, pozwalając żeby poprowadziła mnie w głąb pokoju. Dopiero w chwili, w której opadłam na kanapę, uświadomiłam sobie, że od dłuższej chwili nogi miałam jak z waty.

– Dobra. To teraz oboje mi mówicie o co chodzi – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zwłaszcza ty – dodała, a Rufus prychnął.

– Zapytaj swojego brata. Zresztą sam chciałbym wiedzieć, co...

– To znowu się ze mną stało.

Tyle wystarczyło, by w salonie jak na zawołanie zapanowała cisza. Sama również zamilkłam po tych słowach, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy zadręczanie się czymś takim było słuszne. W gruncie rzeczy... Och, nic się nie stało, prawda? Może w grę wchodził alkohol, a może po prostu powinnam wypatrywać okresu. Siedziałam w bezruchu, wypatrując jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia. Przez krótką chwilę miałam ochotę wszystko odwołać, byleby przestać ich zadręczać, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

– W nocy? – zapytał wprost Rufus. – Zostawił cię z tym samą?

Skrzywiłam się na ten zarzut. Może i miał rację, ale nie chciałam ujmować tego w tak bezpośredni sposób.

– To nie tak...

– O czym mówicie? – zniecierpliwiła się Layla. – Gabriel powiedział, że śpisz i trochę przesadziliście z alkoholem.

– Wystraszyłam go – przyznałam zgodnie z prawdą. – Nakarmił mnie krwią i uśpił. Ja...

Zawahałam się, szukając odpowiednich słów. Momentalnie poczułam na sobie spojrzenie szwagierki, ale jej wzrok nie pozwolił mi w zebraniu myśli. W efekcie po prostu milczałam, z uporem wpatrując się w swoje splecione na kolanach ręce.

Kątem oka wychwyciłam ruch. Wzdrygnęłam się, natychmiast podrywając głowę, bynajmniej nie zaskoczona tym, że napotkałam spojrzenie lśniących, czekoladowych oczu Rufusa. Wpatrywał się we mnie uważnie, prawie jak w Mieście Nocy, kiedy wpadłam na niego cała roztrzęsiona po tym jak skończyłam rozmawiać z Michaelem.

– To po prostu się stało. Myślałam... – Potrząsnęłam głową. – Powiedziałeś mi wtedy, że wyglądałam jak wtedy, gdy błądziłam w świecie snów. Chyba tak właśnie się czułam.

Wyraz twarzy wampira nie zmienił się nawet na moment, ale byłam pewna, że jego oczy pociemniały. Obserwowałam go niespokojnie, kiedy odsunął się, prostując i krzyżując ramiona na piersi. To, że przez cały ten czas milczał, wcale mnie nie uspokoiło.

– Już w porządku? – zapytał jakby od niechcenia. Skinęłam głową. – Nie powiem ci, co to oznacza, ale ani trochę mi się nie podoba. Zwłaszcza jeśli się powtarza. – Jego spojrzenie powędrowało ku Layli. – Słyszałaś o czymś takim, moja droga?

– Ja? – wykrztusiła.

Rufus wzniósł oczy ku górze.

– Jesteś telepatką. To brzmi jak coś, co wciąż sprowadza się do jej błądzenia poza ciałem – wyjaśnił pośpiesznie. – Nie wierzę, że to mówię, ale skoro symptomy nie są fizyczne, sugerowałbym szukać... gdzieś indziej.

Brzmiał rozsądnie, co w jego przypadku mówiło samo za siebie. Z drugiej strony, być może chciałam wierzyć w to, że potrafił chociaż stwierdzić, jak bardzo powinnam martwić się tym, co się ze mną działo. Wciąż nie miałam pewności, czy zadręczanie ich czymś takim było dobrym pomysłem, ale to już nie miało znaczenia. Wszyscy zdążyliśmy się przekonać, że niedopowiedzenia nie prowadziły do niczego dobrego.

– Czekajcie, bo chyba nie nadążam... – Layla rzuciła mi pytające spojrzenie. – Czułaś się jak wtedy, gdy błądziłaś poza ciałem? Nessie, co jest? Mówiłaś Gabrielowi?

– Wystraszyłam go – przyznałam zgodnie z prawdą. – Nakarmił mnie krwią, chociaż sam bardziej jej potrzebował. Dlatego musiał wyjść.

Zauważyłam, że przez twarz Rufusa przemknął cień. Jego sceptycyzm mnie nie dziwił, zwłaszcza po naszej ostatniej rozmowie, ale i tak wiedziałam swoje. Słodka bogini, ufałam Gabrielowi. Nic nie miało mnie zmusić do tego, żeby to się zmieniło.

Layla poruszyła się, bezceremonialnie chwytając mnie za ręce i zmuszając do tego, żebym stanęła na nogi. Wciąż zaciskając pace wokół moich dłoni, zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Uśmiechnęła się, ale było w tym coś wymuszonego, przynajmniej jak na nią. Zwykle radosne błękitne oczy pozostały skupione i poważne.

– Dobra, spróbujmy inaczej. Skup się na waszej więzi.

Natychmiast wyczułam łagodny powiew mocy wokół nas. Choć nie byłam pewna do czego tak naprawdę zmierzała Layla, natychmiast podporządkowałam się jej słowom. Zamknęłam oczy, bez trudu wyobrażając sobie złocistą nić, która łączyła mnie z Gabrielem. Wystarczyła chwila, by umysły moje i Layli połączyły się, prawie jak przy próbie stworzenia kręgu. Nie pierwszy raz współgrałyśmy ze sobą, prawie jak siostry, bo i w ten sposób od zawsze ją postrzegałam.

Nie musiała mnie zachęcać, bym zdecydowała się przed nią otworzyć. Mimowolnie rozluźniłam się, porażona jej obecnością – znajomą i ciepłą, jakże kojącą. Uśmiechnęłam się, po czym mocniej zacisnęłam palce wokół dłoni wampirzycy.

W mojej wyobraźni więź z Gabrielem płonęła jasnym, zdecydowanym blaskiem. Lśniła, dosłownie oślepiając, przez co ponowne zerwanie jej wydało mi się czymś absolutnie niemożliwym. Kiedy skupiłam się uważniej, dostrzegłam równie silne połączenie między Laylą a jej bratem. Równie jasny blask łączył dziewczynę z Rufusem. Wszystkie trzy nici płonęły wystarczająco jasno, bym nabrała przekonania, że nic im nie zagrażało.

Czułam się dobrze. I byłam prawdziwa, całą sobą chłonąc wynikające z tego poczucie bezpieczeństwa.

Więc dlaczego...?

– Twoja aura jest śliczna i mocna – stwierdziła z przekonaniem Layla. – Wasza więź też. Nie wiem, co to oznacza, ale nie widzę niczego niewłaściwego.

Otworzyłam oczy, by przekonać się, że przez cały ten czas się uśmiechała. Jasne włosy wciąż falowały wokół jej twarzy, wzburzone przez wirujące wokół nas powietrze.

Rufus obserwował nas w ciszy, pogrążony we własnych myślach. Nie wyglądał na uspokojonego; wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że liczył na to, że Layla powie mu coś zupełnie innego.

– To niczego nie tłumaczy.

– Może ja coś pomieszałam. Czuję się dobrze – zapewniłam pośpiesznie. – Przepraszam. Nie chciałam was zmartwić, ale...

– Nie. Widziałem cię ostatnim razem, jasne? Przyjdź do mnie, kiedy znów poczujesz się w ten sposób – przerwał nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– Ja przecież...

– Jeśli okaże się, że jesteś przewrażliwiona, to świetnie. I tak zrób to, co właśnie powiedziałem. – Rufus spojrzał kolejno najpierw na mnie, a później na Laylę. – Rozumiesz mnie, Renesmee? Ujmę sprawę prosto: jestem pewien, że podczas... ataku – podjął, ostrożnie dobierając słowa – Layla coś zauważy.

Nie podobało mi się to, ale i tak skinęłam głową. Miał rację. A może chciałam wierzyć w to, że wiedział, co robić. Rufus miał to do siebie, że nawet gdy prawda prezentowała się zgoła inaczej, nie dałby niczego po sobie poznać.

– Okej... Zmieńmy temat, co? Z tobą już w porządku? – zapytała spiętym tonem Layla, jako pierwsza przerywając przeciągającą się ciszę. Sztywno skinęłam głową. – Na pewno? Mam przynieść ci trochę krwi?

– Nic mi nie jest. Już doszłam do siebie – zapewniłam pośpiesznie. – Dam wam znać, jeśli to się powtórzy. No i zaczekam na Gabriela, więc...

– Powiedział, że przesadziliście z alkoholem. Czyż nie tak? – Rufus wymownie spojrzał na Laylę. – To tyle w temacie tego, czy się na niego uwziąłem. Nawet jeśli go wystraszyłaś, może wiedzieć coś, o czym nam nie mówi. Jeśli do tej pory nie chciałaś zadawać mu pytań, kiedy zamierzasz?

Zamarłam po jego słowach, przez moment czując się niemalże jak w potrzasku. Wiedziałam, że miał rację, choć tego akurat nie chciałam przyznać. I choć całą sobą wierzyłam, że Gabriel nie zostawiłby mnie bez powodu, uświadomiłam sobie, że dalsze unikanie tematu tego, co działo się z nim w wiadomym okresie, prowadziło donikąd.

Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, by ukryć zmartwienie.

– Porozmawiam z nim, kiedy wróci – obiecałam, naprawdę zamierzając się na to zdobyć.

Rufus nie skomentował moich słów w żaden sposób. Kiedy w końcu na niego spojrzałam, znów wyglądał na spokojnego i obojętnego, jakby nic z tego, o czym rozmawialiśmy chwile wcześniej, nie miało miejsca. Na swój sposób mu tego zazdrościłam.

– Mogę wiedzieć, dokąd znów się wybierasz? – zapytał ni stąd, ni z owąd wampir.

Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że nie zwracał się do mnie. Kiedy podążyłam za jego spojrzeniem, dostrzegłam w przedpokoju Claire. Jeden rzut oka na dziewczynę wystarczył, bym zorientowała się, że wychodziła. Dużo łatwiej było mi oswoić się z jej widokiem, kiedy miała na sobie zwykłe jeansy i kurtkę, zamiast zdobionej sukienki czy wysokich obcasów.

Claire spojrzała na ojca w roztargnieniu. Uśmiechnęła się, ale coś w wyrazie jej twarzy dało mi do myślenia. Miałam wrażenie, że słyszała przynajmniej część naszej rozmowy, ale to mnie nie zmartwiło. Zdążyłam przywyknąć do braku prywatności w domu, który zamieszkiwały istoty nadnaturalne.

– Wyprowadzam Star – wyjaśniła Claire. Zaraz po tym spoważniała, całą uwagę skupiając na Rufusie. – Coś jest nie tak, tato? Jeśli mam zostać...

– Nie, nie. Po prostu pytam – odparł wymijająco.

Skinęła głową, po czym wycofała się w swoją stronę. Chwilę później usłyszeliśmy trzaśnięcie frontowych drzwi.

– Nie zatrzymałeś jej bez powodu. Robimy postępy – rzuciła zaczepnym tonem Layla.

– Skupmy się na priorytetach, co? – obruszył się sam zainteresowany. – Porozmawiaj z Gabrielem albo sam się tym zajmę. I wtedy naprawdę nie ręczę za efekty.

Wraz z tymi słowami wstał i zostawił mnie i Laylę same. Jedynie bezradnie spojrzałam na szwagierkę, ale ta jedynie wzruszyła ramionami.

To była jedna z tych kwestii, przy których prawdomówność Rufusa była aż nadto oczywista.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro