Sto czternaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Beatrycze


Szanowna Pani

Shannon Ambrose

wraz z osobą towarzyszącą


Mamy zaszczyt zaprosić na Zlot Uzdolnionych,
który odbędzie się 5 maja o godzinie 21:00
w Sali konferencyjnej Hotelu Hilton.

Mile widziane stroje wieczorowe.


– Zostaw tę kartkę – zniecierpliwił się Cammy. Wyciągnął rękę, ale Shannon zabrała zaproszenie poza zasięg jego rąk. Westchnął, ale nie próbował się z nią kłócić. – Nie, serio. Złożysz ją i rozłożysz jeszcze kilka razy, a nie będziemy mieli co zbierać...

– Mam to gdzieś – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

Atmosfera była tak gęsta, że z powodzeniem dałoby się ją kroić nożem. Utrzymywała się przez całą drogę do domu Cullenów, kiedy po prostu podjęli najsensowniejszą z możliwych decyzji, zapakowali Shannon do samochodu i w pośpiechu się ewakuowali.

Beatrycze wciąż miała do siebie pretensje o to, że zbyt późno zorientowała się, że listonosz zachowywał się podejrzanie. Może gdyby zwróciła uwagę na jego twarz, jakikolwiek szczegół w wyglądzie albo samochód, mieliby jakiś punkt zaczepienia, ale w tej sytuacji pozostawało działać po omacku. Co prawda Shannon nie miała pretensji, twierdząc, że sama również nie poświęciła mężczyźnie większej uwagi, ale wampirzyca i tak czuła się z tym źle.

Ostatecznie rozsiedli się w gabinecie Carlisle'a, czekając na powrót... Cóż, w zasadzie kogokolwiek. Było coś kojącego w obecności książek i starych zdjęć, przez co Beatrycze mogła przynajmniej udawać, że panują nad sytuacją. Och, poza tym potrzebowała miejsca z działającym komputerem, choć ostatecznie to Cammy skupił się na przetrząsaniu Internetu.

Pomijając imienne zaproszenie, na kopercie nie znaleźli zbyt wiele szczegółów – jedynie adres hotelu, dodany na osobnej, oficjalnej wizytówce. Sam budynek i tak był wystarczająco popularny, by po tygodniach spędzonych w Seattle nawet Beatrycze zdążyła o nim usłyszeć. Do zlotu i tak miał się nie przydać, zresztą dla wampirzycy jedna kwestia pozostawała aż nazbyt oczywista: Shannon zdecydowanie nie mogła się tam pojawić.

Nie potrzebowała wiele, by rozpoznać nazwę, która tak poruszyła dziewczynę. Projekt Beta brzmiał aż nazbyt znajomo. Nie mogłaby zapomnieć o ośrodku, który omal nie doprowadził do grobu Jocelyne i... Cóż, w zasadzie wszystkich wokół. Po tym, jak budynek został dosłownie zrównany z ziemią przez demona, łatwo było zapomnieć o sprawie. Tak przynajmniej sądzili Shannon i Cammy, wyjaśniając, że wszyscy zainteresowanie stracili życie.

Najwyraźniej sprawy miały się zupełnie inaczej.

Na zaproszeniu znaleźli coś jeszcze, ledwo dostrzegalnego na pierwszy rzut oka: niewielki, tłoczony symbol w samym rogu. Kształt przypominał szeroko otwarte oko, otoczonego czymś na kształt poświaty. Trycze była gotowa przysiąc, że już widziała coś takiego, choć zarazem w samym kształcie widziała coś dziwnego, czego nie potrafiła określić. Właśnie dlatego pozwoliła Cameronowi przetrząsać Internet, podczas gdy sama zdecydowała się zajrzeć do kilku zgromadzonych przez syna książek.

Nie zawiodła się. Carlisle może i miał dość powodów, by zwątpić w dotychczasową wiarę, wyraźnie zafascynowany Selene, ale wciąż posiadał w bibliotece kilka pozycji, które z miejsca ją zainteresowały.

– Mam – oznajmiła z satysfakcją, wracając do pozostałej dwójki. Cammy rozsiadł się w fotelu, skupiony na laptopie. Shannon przysiadła na krawędzi blatu, niemalże nad chłopakiem wisząc i wciąż obracając w dłoniach zaproszenie. – Ten symbol to „oko opatrzności", ale... Hm, coś mi tu nie gra – przyznała, układając książkę tak, by również mogli zapoznać się z jej zawartością.

Shannon pochyliła się tak bardzo, że końcówki wiśniowych włosów niemalże dotknęły strony. Niechętnie odsunęła się, kiedy Cameron szturchnął ją w ramię, próbując cokolwiek zobaczyć.

– O ja pierdolę – wyrwało się dziewczynie.

Wampir poruszył się niespokojnie.

– Co...?

Wyprostowała się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by go znokautowała. W porę odsunął się, korzystając z nadnaturalnego refleksu.

– Jednak jehowi – oznajmiła grobowym tonem. – Albo nawet gorzej. To nie symbol iluminatów?

– Jakbym jeszcze coś widział... – mruknął, ostatecznie obchodząc biurko, by przyjrzeć się książce od innej strony. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Niby tak. Ale na zaproszeniu jest po prostu oko.

Beatrycze nie chciała zastanawiać się nad tym, o czym dyskutowali. Zareagowała dopiero przy ostatnich słowach, kiedy dotarło do niej, że chłopak miał rację.

– Tak sądziłam, że coś je różni. Z drugiej strony to oko...

– ... zgadza się z tym, co znalazłem ja – wyjaśnił, ponownie sięgając po laptopa.

Odwrócił komputer tak, by mogły spojrzeć na ekran. Beatrycze drgnęła, kiedy znajome już oko – tym razem w złotej wersji – spojrzało na nią wprost z wyświetlacza. O wiele bardziej zgadzało się z tym, które znaleźli na zaproszeniu: szeroko otwarte i otoczone czymś, co ostatecznie okazało się świetlistą poświatą. Bez śladu trójkąta, ale i tak inspiracja okazała się aż nazbyt oczywista.

– Chwila... – Shannon z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Mają stronę internetową? – zapytała z powątpiewaniem.

– Nieźle, nie? – mruknął Cammy, pospiesznie wracając do biurka. – Pomijając ten religijny klimacik, wygląda normalnie. Mówiłaś, że jak opisywali ci ten projekt?

– Dość... bezpośrednio. – Przez twarz dziewczyny przemknął cień. – Nie widziałam strony. Do głowy mi nie przyszło, żeby szukać, ale...

– A Joce dostała wersję, która dużo bardzie zgadza się z tym tutaj – przerwał chłopak, kiwając głową w stronę ekranu. – Zaburzenia snu, samoświadomość i te sprawy. Możliwe, że u ciebie po prostu nie mieli wątpliwości. Zresztą nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek rozpisywał się w sieci o projekcie skupiającym istoty nadnaturalne... No, nie tak po prostu.

Przysłuchiwała im się w ciszy, po prostu bezradnie spoglądając to na jedno, to na drugie. Chciała wierzyć, że to, o czym rozmawiali, brzmiało sensownie, a jednak wcale nie była tego taka pewna. Jeśli coś z tego faktycznie pozostawało oczywiste, to jedna, co najmniej niepokojąca rzecz.

– To było coś więcej niż ten jednorazowy projekt, prawda? – wtrąciła, zadając pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy.

Cammy rzucił jej ponure spojrzenie. Tyle wystarczyło, by zaczęła podejrzewać jaka będzie odpowiedź.

– Jeśli wierzyć temu, co widzę na tej stronie – oznajmił grobowym tonem – to najwyraźniej prowadzą go już dobrych pięć lat. Swoją drogą... – Skupił się na ekranie, wydając się czegoś szukać. Kilka razy kliknął w coś, nim ponownie się odezwał. – Tak, tu nie ma słowa o jakichkolwiek... komplikacjach. Jedynie mała wzmianka o pożarze, w którym nikomu nic się nie stało.

Shannon parsknęła w pozbawiony wesołości sposób.

– Mnie to tam średnio wyglądało na pożar...

– Wracając do tematu, skoro dostałaś zaproszenie, nie zdziwię się, jeśli takie samo powędruje do Joce. To, że żadna z was tam nie pójdzie, jest oczywiste, ale... – Cammy ponownie się zawahał. – Nie masz kontaktu z nikim więcej, prawda?

– Jasne, że nie. Wątpię, by którekolwiek z nas chciało do tego wracać.

Po tym, co się wydarzyło, to wydawało się najlepszym rozwiązaniem – po prostu zapomnieć i nie wracać do przeszłości. Z drugiej strony, Beatrycze szczerze wątpiła, by dalsze działanie podobnego projektu w ogóle powinno mieć miejsce. Skoro do tego wszystkiego byli uczestnicy nie mieli co liczyć na szybkie zapomnienie...

Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Shannon i Cameron milczeli, nachyleniu ku sobie i skupieni na komputerze. I bez większego skupienia mogła wychwycić ich zdenerwowanie. Nie dziwiło jej to. Chciała się na coś przydać, ale w głowie miała pustkę, nie wyobrażając sobie, co mogliby zrobić w tej sytuacji. Zgłoszenie na policję nie wchodziło w grę, zresztą co mieliby powiedzieć? Że projekt mógł okazać się niebezpieczny, jeśli grupka ludzi znów zacznie eksperymentować na uzdolnionych? To ani trochę nie brzmiało dobrze.

Joce i Shannon są bezpieczne, ale...

Tyle że wcale nie była taka pewna. Jeśli czegoś nauczyli się o ludziach przez ostatnie miesiące, to na pewno tego, że nie należało ich ignorować.

Kątem oka zauważyła, że w którymś momencie Cammy jak gdyby nigdy nic przykrył dłoń siedzącej u jego boku dziewczyny swoją własną. Shannon drgnęła, ale nie odsunęła się, ostatecznie decydując się wziąć go za rękę.

Tak po prostu, niczym milczące porozumienie.

Beatrycze odwróciła się, by ukryć uśmiech.

Chociaż tyle. Co prawda nie sądziła, żeby bliskość tej dwójki magicznie wszystko rozwiązała, ale nie zamierzała protestować. Gdyby do tego wszystkiego mieli jakikolwiek plan...

Wyczuła czyjąś obecność na ułamek sekundy przed tym, jak drzwi do gabinetu się otworzyły. Carlisle zajrzał do środka, pytająco unosząc brwi na widok niespodziewanych gości.

– To nie tak, że źle was widzieć, ale... mogę wiedzieć, co tu robicie? – zapytał, przystając w progu.

Wciąż siedząca na biurku Shannon westchnęła przeciągle.

– Pewnie pan nam nie uwierzy, ale – oznajmiła, nim ktokolwiek zdążył zareagować – właśnie prowadzimy badania teologiczne.


Sprawy okazały się mieć gorzej, niż początkowo zakładała. Co prawda przynajmniej chwilowo nie brzmiały aż tak źle jak wściekły tłum na weselu Alessi czy ewentualne zamieszanie w świecie bogini, ale jednak. Zwłaszcza gdy po kilku kolejnych dyskusjach okazało się, że Projekt Beta od samego początku miał jakieś powiązanie z łowcami.

– Tyle przynajmniej powiedziała nam Joce. Za dużo nie rozmawialiśmy o łowcach i... Cóż, sami rozumiecie – wyjaśnił pokrótce Edward. – Nie było potrzeby.

– Wiesz... Nigdy tak naprawdę nie zakończyli działalności – zauważył przytomnie Jasper. – Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, chociaż to raczej pytanie do Liz – dodał, ale bez większego przekonania.

Beatrycze szczerze wątpiła, żeby to okazało się takim dobrym pomysłem. Reszta najwyraźniej też miała wątpliwości, przynajmniej na razie ograniczając się do własnego grona. Pomijając Carlisle'a, do domu zdążyli wrócić Esme, Edward i Bella. Jasper pojawił się krótko później, podobno na życzenie Alice, która wciąż miała coś do zrobienia w klubie. Na dłuższą metę to, że wampirzyca wiedziała, że dzieje się coś ważnego, ani trochę Trycze nie zdziwiło.

Nie miała pojęcia, czy to wpływ manipulującego emocjami wampira, ale atmosfera mimo wszystko wydawała się luźniejsza niż wcześniej. Co prawda Shannon wciąż wyglądała, jakby siedziała jak na szpilkach, ale przynajmniej spokojnie odpowiadała na pytania, brzmiąc przy tym na bardziej poirytowaną niż cokolwiek innego.

– Tak naprawdę zawsze możemy to zignorować. Nie wybierasz się tam, prawda? – zasugerowała po chwili zastanowienia Bella. – No i Joce...

– Jasne, że żadna z nich tam nie idzie – podchwycił natychmiast Edward.

Shannon potrząsnęła głową.

– Mają mój adres, dane i byli na tyle bezczelni, by przesłać zaproszenie. Nawet jeśli tam nie pójdę, to nie jest zamknięty rozdział – rzuciła bez przekonania, podrywając się na równe nogi. Zaczęła niespokojnie krążyć, dłużej niezdolna usiedzieć w miejscu. – Projekt działa pięć lat. Przez tyle czasu nikt nie zareagował, więc...

– Czujesz się odpowiedzialna? Shannon... – rzucił łagodnym tonem Carlisle. Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Nie sądzę, żebyśmy mogli za wiele zrobić. Również szczerze wątpię, by zdecydowali się na coś niewłaściwego w środku miasta, na dodatek w znanym hotelu – dodał, ale to ani trochę dziewczyny nie uspokoiło.

Beatrycze również nie. Mimowolnie spięła się, nie będąc w stanie ot tak przyjąć do wiadomości zapewnień syna.

– Tak tylko przypomnę ostatni hotel, w którym zaszyli się łowcy – mruknął Cammy, dosłownie wyjmując jej te słowa z ust.

Cisza, która zapadła po tym stwierdzeniu, okazała się bardziej wymowna niż cokolwiek innego. Kolejny raz wampirzycę uderzyła bezradność. Jasne, zignorowanie tematu wydawał się wygodne, ale mimo wszystko...

– Upewnię się, czy u Joce wszystko w porządku. Jedziesz ze mną, Bello? – zadecydował w końcu Edward, pospiesznie zwracając się do żony. – Mamy jeszcze kilka dni. Po prostu nie podejmujcie żadnych decyzji bez konsultacji, a będzie dobrze – dodał, siląc się na blady uśmiech.

Była gotowa przysiąc, że te słowa skierował przede wszystkim do niej i Camerona. Ledwo powstrzymała się od prychnięcia. Okej, ostatnim razem skończyli we Włoszech, ale to nie tak, że teraz zamierzała działać impulsywnie za każdym razem...!

Chyba.

Odprowadziła wampira wzrokiem, kiedy wraz z żoną zniknął w przedpokoju. Zerknęła na pozostałych, ale nikt nie wyglądał na chętnego, by podzielić się jakimś pomysłem. I bez tego Beatrycze podejrzewała, co chodziło wszystkim po głowach. W zasadzie sama pomyślała o tym już w chwili, w której stało się jasne, że projekt sam z siebie się nie skończy. Kto wie, może za jakiś czas jego skutki miały okazać się równie opłakane, co i biegające po mieście istoty pokroju Cassandry czy Ryana! Na to nie mogli pozwolić, ale ryzykowanie Shannon nie wchodziło w grę.

I właśnie to sprawiało, że trwali w martwym punkcie. Żadne rozwiązanie nie wydawało się dość dobre, a zbyt impulsywne rozwiązanie mogło przynieść opłakane skutki.

– Jest późno... Chcesz zostać u nas na noc? – To Esme jako pierwsza zdecydowała się przerwać przeciągającą się ciszę. – Wciąż mamy wolną sypialnię.

– Raczej wrócę do domu. Mamy kilka dni, tak jak mówił Edward. – Dziewczyna wzruszył ramionami. – Złapię taksówkę. Albo zadzwonię po...

– Nie żartuj. Odwiozę cię – zaoferował natychmiast Cameron.

Nie zaprotestowała. Beatrycze mogła wręcz przysiąc, że tylko na to czekała, tak jak i możliwość zostania chłopakiem sam na sam. Tym razem wyszli sami, nie prosząc kogokolwiek o towarzystwo. Jak dobrze pójdzie, to Cammy nie wróci na noc, pomyślała i choć ta jedna rzecz pozwoliła jej się uspokoić. W całym tym zamieszaniu przynajmniej ta dwójka mogła w końcu ustalić, co było między nimi.

Esme westchnęła, po czym z niepewnym uśmiechem zwróciła się ku Beatrycze.

– A ty?

– To zależy – przyznała, sięgając po telefon. – Lawrence'owi się nie spieszy. Nawet nie dzwonił sprawdzić, czy wciąż tu jestem, a to spore ustępstwo jak na niego – mruknęła, dla pewności zerkając na wyświetlacz.

Zero nieodebranych połączeń. Jedynie krótki SMS sprzed ponad godzin, którego nie zauważyła, a który poinformował ją, że potrzebował jeszcze trochę czasu, by coś załatwić. Beatrycze z niedowierzaniem potrząsnęła głową, niepewna czy to już ten moment, w którym powinna zacząć się martwić, czy może jeszcze nie.

– Coś nie tak? – zmartwił się Carlisle, nagle materializując się u jej boku. – Nic nie sugeruję, ale...

– Dobre pytanie – przyznała, wchodząc mu w słowo. – L. nie planował nic głupiego. O ile się nie mylę, miał spróbować pogadać z Sage'em.

– Dalej się o niego martwicie?

Wzruszyła ramionami.

– Jest coś, o czym nie mówi. Z drugiej strony, to jego sprawy, więc... – Westchnęła. Mimo wszystko wciąż się martwiła. Sage był przyjacielem, wręcz rodziną, a skoro tak... Miała prawo się nim przejmować, prawda? – Nie protestował, kiedy poprosiłam, by dotrzymał towarzystwa Leanie, kiedy jechaliśmy do Miasta Nocy. Ale i tak wiem swoje. Mało się do nas odzywa, więc Lawrence zdecydował się zająć tym osobiście.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – przyznał z rezerwą Carlisle.

Och, tu mogła się z nim zgodzić. Nie sądziła, by L. prowokujący Sage'a... Ba! Właściwie kogokolwiek! Tak czy siak, wątpiła, by to przyniosło coś dobrego. Nie żeby zakładała, że jeden zrobi drugiemu krzywdę, ale mogła sobie wyobrazić przynajmniej jeden scenariusz, w jakim miała potoczyć się ta rozmowa.

Kiedy ostatnim razem Sage stracił cierpliwość, w niezwykle uprzejmy sposób zdecydował się przyjaciela znokautować. Nie żeby na wampirze mogło zrobić to wrażenie, ale...

– Zostanę – zadecydowała, pospiesznie zmieniając temat, by zająć czymś myśli. Spojrzała na Esme, obdarowując wampirzycę promiennym uśmiechem. – Będzie wiedział, gdzie mnie szukać.

– Świetnie. Potrzebujesz czegoś?

Potrząsnęła głową. Odkąd przestały ograniczać ją jakiekolwiek ludzkie potrzeby, przebywanie z wampirami stało się dużo prostsze.

– Co najwyżej dobrego towarzystwa – wyjaśniła z bladym uśmiechem.

O więcej nie musiała prosić. Co prawda czasami wciąż czuła się dziwnie z tym, że nie musiała sypiać, ale taki stan na dłuższą metę miał więcej korzyści niż wad. Ostatecznie skończyła z bliskimi w salonie, decydując się przyjąć wyzwanie Jaspera, kiedy ten tak po prostu zaproponował grę w szachy. Po kilku pierwszych porażkach przyswoiła zasady wystarczająco, by rozgrywka nie skończyła się w kilku ruchach. Z drugiej strony, może to wampir odpuścił, litując się i decydując dać swojej niedoświadczonej przeciwniczce fory.

Wieczór przyniósł spokój i chociaż chwilowe rozluźnienie. To było miłe, słuchać rozmów, myśleć nad ustawieniem figur i udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. Co prawda wciąż zadręczała się Shannon, w duchu przeklinając wampirzy umysł, który był w stanie analizować zbyt wiele kwestii jednocześnie, ale mogła to znieść. Jak długo wszystko pozostawało pod choćby względną kontrolą, łatwo mogła udawać, że zmartwienia są bezpodstawne.

Ignorowanie tematu okazało się tym łatwiejsze, kiedy w domu pojawiło się więcej osób. Rosalie i Emmett niemalże natychmiast zniknęli na górze, kłócąc się o jakiś związany z zakupami drobiazg. Beatrycze nie chciała wnikać, zwłaszcza gdy usłyszała linię obrony wampira. „To wcale nie tak, że różowy jakoś szczególnie cię pogrubia, ale...".

O bogini...

Alice pojawiła się wkrótce po tym, radośnie szczebiocąc i bynajmniej nie sprawiającej wrażenie urażonej tym, że mąż nie wrócił do niej do klubu. W zamian przystanęła przy fotelu Jaspera, z zaciekawieniem obserwując rozgrywkę i od czasu do czasu dyskretnie dając Beatrycze do zrozumienia, co powinna zrobić. Mocniej zaciśnięte usta czy nieznaczne skinięcie, kiedy miała już podjąć decyzję o ruchu może i nie były uczciwe, ale na pewno urozmaicały rozrywkę. I, o bogini, mogła się założyć, że Jasper doskonale o tych zagraniach wiedział, ale z sobie tylko znanych powodów nie skomentował ich nawet słowem.

Przymierzali się właśnie to skomplikowania gry przez dodanie zasad, które Jazz i Emmett wymyślili osobiście – i które zakładały wykorzystanie kilku planszy – kiedy do domu wrócił Cameron. Co więcej, nie był sam, choć tym razem nie towarzyszyła mu Shannon.

– Mamy plan – oznajmił od progu towarzyszący bratu Aldero.

Wydawał się podekscytowany. Wyraźnie z siebie zadowolony, jak gdyby nigdy nic rozsiadł się w fotelu, z zaciekawieniem spoglądając na wszystkich wokół i czekając na reakcję. To, że bliźniak wtajemniczył Ala w sytuację, było aż nazbyt oczywiste.

Aldero i jakikolwiek plan za to zabrzmiały o wiele mniej optymistycznie.

– On ma plan – poprawił pospiesznie Cameron, w poddańczym geście unosząc dłonie. – Całkiem niezły... I cholernie głupi zarazem.

– Dzięki. Pochwaliłeś mnie i obraziłeś w jednym zdaniu – obruszył się Al, ale nie wyglądał urażonego.

– Chyba nie rozumiem – przyznała, zwracając się do obu nieśmiertelnych.

Skupiła się na twarzy Camerona, próbując cokolwiek z niej wyczytać. Przyjaźnili się. I przynajmniej trochę go poznała, a jednak kiedy przyszło co do czego, nie potrafiła określić, czy chłopak był bardziej przejęty, zażenowany czy może jednak zmartwiony.

– Gdzie jest to zaproszenie, które dostała Shannon? – zapytał wprost Aldero.

Powiodła wzrokiem po salonie. Zauważyła, że Cullenowie wymienili wymowne spojrzenia. Ostatecznie to Carlisle zdecydował się przynieść kopertę, którą w całym zamieszaniu Shannon musiała zostawić na biurku.

Al obrzucił kartkę krótkim spojrzeniem. Jego oczy zabłysły.

– Z osobą towarzyszącą... Świetnie.

– To dalej głupie – wtrącił Cammy, jako jedyny świadom, co takiego chodziło jego bratu po głowie.

– Gdybyście nam jeszcze wyjaśnili, co...? – zaczął Carlisle, ale nie miał okazji, żeby dokończyć.

– Zaproszenie jest dla dwóch osób. Na okaziciela, bo wątpię, by ktoś sprawdzał dokumenty gości. A nawet jeśli... – Wampir uśmiechnął się, wysuwając kły. Nie musiał kończyć. To, co potrafił zdziałać w przypadku ludzkich umysłów, pozostawało aż nazbyt oczywiste. – Nie zaszkodzi tam pójść i się rozejrzeć.

Beatrycze drgnęła. Carlisle również nie wyglądał na przekonanego.

– Wątpię, by to było rozsądne – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Zabranie tam Shannon też nie wchodzi w grę – dodał, stanowczo ucinając temat.

Tyle że to również nie zraziło Aldero. Wciąż ściskając w dłoni kopertę, ponownie skupił wzrok na treści.

– Jasne, że nie wezmę Shannon. Ani Joce, żebyśmy mieli jasność – obruszył się. – Ale dzwoniłem już do Eleny, wiec...

– Mojej córki tym bardziej nie zabierzesz.

Al wywrócił oczami.

– Nie patrz tak na mnie, dziadku. Jej też nie planuję – zapewnił pospiesznie. – Za to uzbrojona demonica tuż inna bajka...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro