Sześćdziesiąt jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Bezszelestnie wylądowała na dachu. Tak przynajmniej sądziła, jednocześnie równie pewna, że nie zrobiła tego wystarczająco cicho, by oszukać Rafaela. Jego zdolności wciąż pozostawały poza jakąkolwiek konkurencją.

Powitała ją wymowna cisza. Elena poczuła się nieswojo, ale zmusiła się do tego, żeby w żaden sposób tego nie okazać. W porządku, mogło być i tak. Skoro zamierzał ją ignorować...

Nigdzie nie wyczuwała obecności ani Miriam, ani Mgiełka. To jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że Rafa był w na tyle podłym nastroju, by nie życzyć sobie czyjejkolwiek obecności.

Jakby to było coś nowego...

– Mnie też odprawisz, czy jednak pogadamy? – rzuciła w ciemność, krzyżując ramiona na piersiach.

Na początku znów odpowiedziała jej cisza, choć była gotowa przysiąc, że wychwyciła westchnienie. W następnej sekundzie cudze dłonie bezceremonialnie chwyciły ją w pasie. Nie miała pojęcia, jakim cudem Rafael tak nagle znalazł się tuż za nią, ale to pozostawało najmniej istotne. O wiele bardziej skupiła się na oddechu, który musnął jej kark.

– Jakbyś miała posłuchać – mruknął demon, ale nie brzmiał na rozeźlonego.

– Jasne, że nie. – Potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli. – Po prostu udaję miłą.

Parsknął w odpowiedzi. Wciąż trzymał ją w zdecydowanym uścisku, dziwnie zaborczym, co momentalnie dało jej do myślenia. Więc jednak poznała go wystarczająco dobrze, by zacząć czytać między wierszami.

– Skarżył się na mnie? – zapytał z rozbawieniem Rafael. W jego tonie było coś wymuszonego.

Nie puścił jej, kiedy spróbowała odwrócić się w jego stronę. Mimo panującego dookoła półmroku, Elena wyraźnie widziała każdy szczegół jego twarzy. Niebieskie oczy wydawały się lśnić w ciemnościach, pozornie obojętne i nieprzeniknione.

– Kto? – zapytała z miną niewiniątka. – Tata?

– Więc najpewniej tak.

Brzmisz tak, jakbyś się tym przejmował. Absolutnie, zadrwiła, ale zmusiła się do milczenia. Powstrzymywanie się przed zbędnymi komentarzami wychodziło jej coraz lepiej.

– Jedynie na to, że nasłałeś na niego Mirę. Dziękuję.

Roześmiał się. Tak po prostu, a Elena poczuła, że uchodzi z niej całe napięcie. Chwilami to wciąż wydawało się nienaturalne – Rafael, jego śmiech i łatwość, z jaką mu to przychodziło. To był jeden z tych momentów, w których pragnęła dotknąć jego twarzy albo przesunąć palcami po krzywiźnie ust, by upewnić się, że był prawdziwy.

– Proszę bardzo. – Rafa wzniósł oczy ku nocnemu niebu. – Zależy ci na nim. Tak czułem, że będzie chciał pójść tam sam, więc...

– O co znów wam poszło?

Natychmiast zamilkł, wytrącony z równowagi bezpośredniością tego pytania. Początkowo sama nie miała pewności, czy powinna je zadać. W przypadku Rafaela sprawy wcale nie musiały być aż takie oczywiste, a jednak...

Och, kogo próbowała oszukiwać? W tamtej chwili mogła z niego czytać jak z otwartej księgi. Jak inaczej mogła wytłumaczyć, że demon zniknął po tym, jak zdecydował się spełnić prośbę Carlisle'a o spotkanie z Andreasem, a ostatecznie zostawił jej ojca samego z Selene i się ewakuował? To, że stało się coś jeszcze, pozostawało aż nazbyt oczywiste.

A ona nawet dała mu czas, pozwalając ukryć się w apartamencie. Co prawda tylko przez jakiś czas, ale...

– Nie ukrywam się – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Jasne. Więc jak to inaczej nazwać?

Okej, może jednak nie potrafiła być miła. Wierzyła, że również to nie zrobiło na demonie większego wrażenia.

– O ile dobrze pamiętam – oznajmił jakby od niechcenia Rafael – sam powiedziałem ci, żebyś wracała do apartamentowca. Nie zrobiłaś tego.

– Musiałam zostać – obruszyła się. – Naprawdę cię to dziwi?

Tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Jak znała Rafę, odpowiedź jak najbardziej brzmiała twierdząco. Mogła stanąć na głowie, próbując wytłumaczyć mu, co dla niej oznaczała rodzina, ale i tak... Cóż, pomijając to, że coraz częściej robił coś dla innych, zasłaniając się nią, nie miała co liczyć na większe ustępstwa.

Nie rozumiał. Albo nie chciał rozumieć. Elena nie była pewna, którą odpowiedź wolałaby usłyszeć.

– Nie rozmawiajmy o tym. – Rafael wzruszył ramionami. – Jeśli Mira okazała się przydatna, to dobrze. Na niczym więcej mi nie zależało.

– I mam uwierzyć, że nic więcej się nie stało, kiedy poszliście zobaczyć się z Andreasem?

Rafael zmierzył ją wzrokiem. Znała ten wyraz twarzy, ale coś w jego zachowaniu momentalnie ją zaalarmowało. W tamtej chwili nie miała wątpliwości, że zamierzał ją okłamać.

– A cóż miałoby? – zapytał, nie kryjąc rozdrażnienia. – Zostawiłem twojego ojca z samą boginią. Tego raczej nie masz mi za złe, co nie, lilan?

– Coś kręcisz... Och, swoją drogą, sporo się zadziało, kiedy zniknąłeś, wiesz? – dodała, krzyżując ręce na piersi.

Reakcja była natychmiastowa. Aż wzdrygnęła się, gdy demon zwiększył dzielącą ich odległość, by móc zmierzyć ją wzrokiem. Właśnie to nazywa się troską, pomyślała, aż nazbyt świadoma, że próbował znaleźć jakąkolwiek oznakę tego, że coś mogłoby jej dolegać. Mimo wszystko nawet wtedy, gdy nabrał pewności, że stała przed nim cała i zdrowa, wciąż wydawał się spięty.

– Wiedziałbym, gdybyś...

– Nie chodzi o mnie – zniecierpliwiła się. – Ale po tym jak zostawiłeś mojego ojca, stało się coś złego. Z tego, co mi powiedział, jedna z dusz omal się nie utopiła. To takie... dziwne, kiedy się o tym mówi.

Ciaśniej objęła się ramionami, czując, że zaczyna robić jej się zimno – i to bynajmniej nie za sprawą panującego na zewnątrz chłodu. To było coś innego, choć wciąż nie miała pewności, co oznaczało. Wystarczyło, że przed oczyma wciąż miała te kobiety – jasnowłose, jakże do siebie podobne, spokrewnione z nią i sobą nawzajem. Jej zmarłe krewne, które poznała w tak szalonych okolicznościach, a którym przez całe lata przyszło żyć w świecie stworzonym przez Ciemność. Nie pojmowała jak po powrocie Selene mogło się wydarzyć coś takiego, a jednak...

Wypadek... Wypadki chodzą po ludziach. Nawet tych zmarłych, prawda?

Ale wcale nie była tego taka pewna. Coś w sposobie, w jaki lakonicznie wyjaśnił jej to Carlisle, wciąż nie dawało Elenie spokoju.

– Nie miałem pojęcia. Zresztą nie sądzę, by moja obecność cokolwiek zmieniła. – Przez twarz Rafaela przemknął cień. – Coś cię martwi, lilan? To brzmi jak przypadek, więc... – Urwał, ograniczając się do wzruszenia ramionami.

– Tak... Przypadek – przyznała, wciąż nie potrafiąc w to uwierzyć. – W świecie, który od teraz jest pod opieką bogini.

– Tej samej, która pozostawała bierna przez całe wieki.

Natychmiast spojrzała mu w oczy. Tyle wystarczyło, by nabrała pewności, w czym tak naprawdę leżał problem.

– I tej samej, która tak bardzo tego żałuje. Byłeś tam przecież, słyszałeś... – wyrzuciła z siebie na wydechu. Bronienie Selene okazało się odruchem, którego nie potrafiła powstrzymać. – To twoja matka. Ona...

– Tłumaczyłem ci już, że to tak nie działa... Ach, możemy zmienić temat?

Och, więc to cię boli...!

Nawet jeśli wychwycił jej myśl, nie dał niczego po sobie poznać. Elena wyczuła, że atmosfera zgęstniała, kiedy znów znaleźli się gdzieś na granicy kłótni. Znała ten stan aż za dobrze; w gruncie rzeczy zdążyła przywyknąć, że przynajmniej raz na jakiś czas musiała doprowadzić Rafę do miejsca, z którego bardzo łatwo mogli posunąć się za daleko.

Odetchnęła, zmuszając się do tego, żeby milczeć. Wiedziała, że nie powinna naciskać – nie w tym temacie. Zresztą czego innego spodziewała się po demonie, który przez wieki pozostawał prawą ręką Ciemności? To, jak reagował na samą wzmiankę o Selene, mówiło samo za siebie.

Nie... W ogóle nie uciekasz.

– Jak sobie chcesz – powiedziała po dłuższej chwili wahania.

Brwi demona powędrowały ku górze.

– Tak po prostu? – Nawet nie próbował ukrywać zaskoczenia. – Dobrze się czujesz?

– Jeśli to miał być żart, to chyba wolę, kiedy jesteś poważny – żachnęła się. – Nie chcesz rozmawiać o Selene. W porządku. W takim razie dziękuję, że nasłałeś Mirę na mojego tatę. Nie był zachwycony, ale gdybym wiedziała, że zamierza pojechać tam sam, pewnie sama poszłabym za nim.

– I właśnie to jest powód, dla którego fatygowałem Miriam. Najwyraźniej w tej rodzinie wszyscy działacie lekkomyślnie.

– Kiedy ostatnim razem mówiłam ci, że prawienie komplementów w ogóle ci nie wychodzi?

Chciała zabrzmieć na poirytowaną, ale wcale nie czuła złości. To też było znajome – ten ton i bezczelny, blady uśmiech, który pojawił się na ustach Rafaela. Wciąż to robił. A ona mu pozwalała, nie wyobrażając sobie, że nagle miałby zacząć zachowywać się inaczej.

– W porządku, więc spróbuję inaczej – zaproponował ze spokojem demon. – Dobrze cię widzieć, Eleno... Tak lepiej?

– Lepiej. Tylko trochę, ale...

Nie dał jej okazji, żeby dodała cokolwiek więcej. Wystarczyła chwila, by znalazł się tuż obok, zdecydowanym ruchem przyciągając ją do siebie. Otoczyły ją czarne skrzydła, na moment przysłaniając wszystko inne. Pozwoliła, żeby zmieszały się z jej własnymi – czarne i białe pióra, tak różne, jak tylko było to możliwe.

Poczuła, że uchodzi z niej całe napięcie. Gdy do tego wszystkiego Rafael bez zbędnego przedłużania przesunął się na tyle, by móc ją pocałować, całą sobą poczuła, że wróciła do domu.

Rozchyliła wargi. Nie od razu odwzajemniła pocałunek, w pierwszym odruchu chcąc się z nim podroczyć, ale zrezygnowała, kiedy jego ruchy stały się bardziej zaborcze. Zanim zdążyła się zastanowić, wylądowali w mieszkaniu, choć nie przypominała sobie momentu, w którym Rafa zabrał ją na taras, o dotarciu do rozsuwanych drzwi nie wspominając.

– Pomyśleć, że wcześniej musiałam dopraszać się o głupi pocałunek – rzuciła zaczepnym tonem.

Parsknął w odpowiedzi. Poczuła ciężar jego dłoni na biodrach, a później na plecach. Trzymał ją w ramionach, raz po raz muskając palcami włosy – delikatnie, tak jak lubiła. Czasem wciąż zadziwiał ją tym, że pamiętał. Rozumiał czy też nie, zwracał uwagę na szczegóły, które wielu na jego miejscu by zignorowało.

– Wracając jeszcze do innej kwestii... – usłyszała i tyle wystarczyło, by wyrwał jej się sfrustrowany jęk. Oczywiście. – Po prostu chcę mieć pewność. Mira powiedziała, że odpuścili. Jak to przedstawił twój ojciec?

– Całujesz się ze mną tylko po to, żeby nagle wrócić do Volturi? – wymamrotała, przez chwilę mając ochotę porządnie mu przyłożyć.

Wywrócił oczami. Wyczuła jego frustrację, aż nazbyt wyraźną i znajomą, zwłaszcza że kolejny raz nie odpowiedziała mu na pytanie.

– Próbuję myśleć praktycznie.

Miała inne zdanie, ale zdecydowała się tego nie komentować. Tego również mogła się po nim spodziewać.

Z jękiem opadła na kanapę, krzyżując nogi w łydkach. Pozwoliła, żeby skrzydła zniknęły, czując się co najmniej dziwnie z tym, ile zajmowały miejsca. Zauważyła, że Rafael westchnął, ale przynajmniej powstrzymał się od uwag.

– Miriam tak naprawdę zakończyła spotkanie, zanim w ogóle się zaczęło. No, może pomijając to, że w międzyczasie sprowokowała Aro.

– Tak... Jestem w stanie to sobie wyobrazić – stwierdził bez większego zainteresowania Rafael. – Prowokowanie innych obu wam idzie świetnie.

Jakiś ty miły...

– Cały czas wszystko sprowadzało się do Jane i... – Nagle urwała. W zamian wyprostowała się niczym struna, spoglądając wprost w jasne oczy nachylonego nad nią męża. – Właśnie! To prawda? To, że... Jane może być martwa? Znaczy...

– Mira była aż tak bezpośrednia? – zapytał, ale wciąż nie brzmiał na zaskoczonego. – Cóż... Mogłem się spodziewać.

– Nie zaprzeczyłeś.

– A dlaczego miałbym? – Rafael spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Mira nie kłamała, twierdząc, że niektórzy z naszych pobratymców mogliby posunąć się do zbeszczeszczania zwłok, o ile w przypadku wampirów to wciąż wchodzi w grę. Naprawdę tak cię to widzi po tym, co przeszliśmy z Łowcą?

Otworzyła usta, ale nie zdobyła się na wypowiedzenie chociażby słowa. Niepokój powrócił, silniejszy niż do tej pory. Przez chwilę trwała w bezruchu, zdolna jedynie spoglądać w przestrzeń i próbować zebrać myśli.

– Nie... Nie, ale to i tak źle zabrzmiało.

– W to jestem w stanie uwierzyć. Gdyby dar Jane Volturi znalazł się w niepowołanych rękach, to naprawdę mogłoby być niefortunne – przyznał, krzyżując ramiona na piersi. – Chociaż to miałoby dużo sensu. Możliwe, że wyjaśnia jej ostatnią wizytę i... to, co zrobiłaś później.

Elena zacisnęła dłonie, czując delikatne pulsowanie pod skórą. Nie chciała myśleć o Niebiańskim Ogniu, nieważne do czego miałby posłużyć. O tym, że wciąż niewiele wiedziała o jego używaniu, tym bardziej.

– Prawie ją wtedy zabiłam. Znaczy...

– To pewnie rozwiązałoby sprawę, ale teraz nie ma co się nad tym głowić. Na razie sytuacja wydaje się stabilna – zauważył ze spokojem demon. – Tego się trzymajmy, zwłaszcza że planujecie wyjazd do Miasta Nocy.

– Planujemy – powtórzyła z naciskiem. – Oczywiście będziesz mi towarzyszył, Rafa.

Kąciki jego ust drgnęły.

– Oczywiście.

Nie potrafiła stwierdzić, jak bardzo męczyła go ta perspektywa. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że ślub Alessi i Ariela był dla niego równie atrakcyjny, co i otwarcie klubu. Byłaby naiwna, gdyby spodziewała się czegoś innego, ale i tak poczuła się sfrustrowana. Słodka bogini, jakby po takim czasie nie mógł chociaż udawać, że cokolwiek zrozumiał...

– A co później? – zapytała z powątpiewaniem. – Jeśli nie znajdą Jane i dalej będą się tutaj kręcić...

– Bardziej martwiłbym się tym, że ją odnajdą.

Wzdrygnęła się w odpowiedzi na te słowa. Gdyby chodziło tylko o Volturi, nie byłaby szczególnie zmartwiona. Nie czuła, żeby którekolwiek z jej bliskich pozostawało cokolwiek winne Włochom. Co prawda podejrzewała, że rodzice powiedzieliby coś innego, ale nad tym wolała się nie zastanawiać.

Tyle że to nie tłumaczyło najważniejszego. Nie chciała wiedzieć, który demon mógłby radośnie biegać w ciele małej wampirzej sadystki, o konsekwencjach takiego stanu rzeczy nie wspominając.

– Tak – przyznała niechętnie. – To też.

Rafael nie odpowiedział, wciąż nie sprawiając wrażenia aż tak przejętego, jak mogłaby się tego spodziewać. Miała wrażenie, że w którymś momencie rozluźnił się, jakby jej obecność w apartamencie wystarczyła, żeby – przynajmniej z jego perspektywy – wszystko wróciło na swoje miejsce. Jak go znała, tak właśnie było.

– Wróćmy do priorytetów, nawet jeśli to coś tak banalnego, jak kolejna rodzinna uroczystość. Będę towarzyszył ci w Mieście Nocy, chociaż uważam, że to zbędna farsa.

– Powiedział gość, który poślubił mnie po cichu i nie mając pojęcia o tym, co oznacza małżeństwo – wymamrotała, wnosząc oczy ku górze.

– Nie przypominam sobie, byś szczególnie oponowała.

Miała ochotę na niego warknąć, ale powstrzymały ją pace, które nagle zacisnęły się wokół jej dłoni. Obserwowała poczynania Rafaela, kiedy jak gdyby nigdy nic ujął ją za rękę, uważnie przypatrując się zdobiącej jej serdeczny palec obrączkę. Jak na kogoś, kto zarzekał się, że pewne zwyczaje nie miały dla niego znaczenia, wydał jej się aż nadto sentymentalny.

– Dalej nie zamierzam – wykrztusiła, spoglądając wprost w jego jasne tęczówki. – Ale dalej uważam, że powinieneś więcej ze mną rozmawiać.

– Więc rozmawiamy.

– Wiesz, co mam na myśli.

Puścił te słowa mimo uszu. Tyle przynajmniej Elena wywnioskowała ze sposobu, w jaki sięgnął ku jej twarzy, niemalże z czułością muskając policzek. Zamknęła oczy, w pełni skupiona na dotyku i ciepłu, które momentalnie rozeszło się po całym jej ciele. Pozwalała, żeby ją dotykał, na swój sposób usatysfakcjonowana. Choć tyle zdołała na nim wymóc, a jednak...

Chciała, żeby w końcu przestał. Prędzej czy później musieli porozmawiać o Selene, ale nic nie wskazywało na to, żeby Rafael miał taki zamiar.

– Jak wspomniałem, dobrze cię widzieć, lilan.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że znów słyszy słowa, które sama bogini wypowiedziała, pojawiając się w momencie, w którym Elena najbardziej jej potrzebowała.

„Zawsze miłość. Bądź jego światłem, tak jak i przez cały ten czas, Eleno"...

Gdyby przynajmniej miała pewność, że wywiązywała się z tego tak, jak powinna...

– Pocałuj mnie jeszcze raz – poprosiła cicho. – Bez wspominania o Volturi, jasne?

Odpowiedział jej melodyjny, w końcu w pełni szczery śmiech. Chwilę później w końcu poczuła na ustach nacisk znajomych warg. Palce Rafaela wplątały się w jej włosy, kiedy naparł na nią całym ciałem, zmuszając do tego, żeby opadła na kanapę. To wydawało się właściwe – wzajemna bliskość i sposób, w jaki na nią spoglądał. W tamtej chwili wydawał się tak ludzki, jak tylko było to możliwe.

I tyle musiało wystarczyć. W gruncie rzeczy czuła, że nie powinna wymagać więcej.

Jeśli jego uczucia mogła uznać za cud, nie miała prawa prosić o żaden więcej.


Nie była pewna, kiedy zasnęła, ale nie wątpiła, że to sen. Było coś specyficznego w tym, jak rozmazywały się kontury otaczającej ją rzeczywistości. Miała wrażenie, że obraz naprzemiennie to zamazywał się, to znów przybierał na ostrości, gdy w końcu decydowała się spojrzeć w konkretne miejsce. To, że miejsce ginęło w ciemnościach, nie miało żadnego znaczenia.

Nie podobało jej się to, w jaki sposób przyszło jej się poruszać. „Jak to jest, że we śnie zawsze chodzenie zawsze przypomina brodzenie w błocie?" – cisnęło jej się na usta, ale ostatecznie nie zadała tego pytania na głos. Wokół i tak nie widziała kogoś, kto mógłby odpowiedzieć.

Poza tym faktycznie czuła się, jakby próbowała przedrzeć się przez coś gęstego i nieprzyjemnego. Jakby postawienie każdego kolejnego kroku kosztowało nadmiar energii.

Początkowo wmawiała sobie, że nie ma pojęcia, gdzie jest, ale rozsądek podpowiadał jej, że okłamywała samą siebie. Najpewniej dobrze wiedziała.

To nie tak... To zwykły sen...

Ale to również brzmiało jak kłamstwo.

Zatrzymała się, ledwo dotarło do niej, że korytarz, którym podążała, miał w sobie coś znajomego. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że niewiele brakowało, by zderzyła się z czymś gładkim i ledwo widocznym. Jeszcze zanim wyciągnęła przed siebie rękę, wiedziała, że wyczuje pod pacami gładką powierzchnię lustra.

Och, nie... Nie, nie, nie...

Chciała się obudzić, ale nie miała pojęcia jak. Wiedziała jedynie, że jej obecność tutaj nie wróżyła niczego dobrego. Lustrzana Sala, w której tak nagle się znalazła, a o której pragnęła jak najszybciej zapomnieć...

Tyle że to nie miało sensu. Jego już nie było w świecie, którym władał przez tyle czasu. Nie wyobrażała sobie, że po takim czasie miałby ściągnąć ją aż do tego miejsca – nie, skoro to pozostawało poza jego zasięgiem.

– Najmocniej przepraszam, że zachodzę cię w taki sposób... Nie żebyś miała ucieszyć się z mojego widoku w jakiejkolwiek innej formie, Eleno.

Omal nie wyszła z siebie, słysząc znajomy głos – i to dosłownie na wyciągnięcie ręki. Coś poruszyło się przed nią i choć początkowo spodziewała się zobaczyć własne odbicie, w postaci, która zmaterializowała się w lustrze, natychmiast rozpoznała Ciemność.

– T-ty... – wykrztusiła, gwałtownie cofając się o krok.

Nie miała pewności dlaczego, ale wystarczyła chwila, by potknęła się i jak długa wylądowała na posadzce. Natychmiast spróbowała się podnieść, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Gdy do tego wszystkiego uświadomiła sobie, że mężczyzna nachylał się nad nią, tak blisko, że gdyby zechciał, mógłby jej dotknąć, zamarła.

Nie powinno go tutaj być. Nie po tym czasie, nie tak po prostu i to zwłaszcza teraz, gdy wróciła Selene, ale...

Nie powinno...

Oczy Ciemności wydawały się przenikać ją na wskroś. Wciąż nie była w stanie na niego patrzeć, mając wrażenie, że postać to zamazywała się, to znów nabierała kształtów, dokładnie tak jak wszystko wokół. Chciała wierzyć, że miała przed sobą zwykły koszmar – złudzenie, które z jakiegoś powodu nawiedziło ją dopiero teraz – ale okłamywanie samej siebie przychodziło Elenie z trudem.

Nieśmiertelny westchnął. Wciąż stał nad nią, po prostu spoglądając nań z góry. Nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał zaatakować.

Cóż, przynajmniej na razie.

– Musimy porozmawiać – oznajmił w zamian. Jego głos zabrzmiał normalnie, niemalże ludzko, ale Elena nie dała się zwieść. Zdążyła się przekonać, że uprzejmość w przypadku tej istoty mało kiedy szła w parze z dobrymi intencjami. Och, wręcz przeciwnie. – Teraz... I uwierz mi, że nie wypuszczę cię, póki tego nie zrobimy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro