Trzydzieści jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Claire

Niespokojnie krążyła przed wejściem do klubu. Słyszała muzykę i głosy, ale choć wszystko to brzmiało kojąco i znajomo, Claire i tak nie paliła się do wejścia do środka. Nie chodziło nawet o to, że już na dobry początek czekały ją strome schody, których nie miała ochoty pokonywać na wysokich obcasach.

Nie miała pojęcia, co podkusiło ją, by jednak założyć szpilki od Claudii. Co prawda wcześniej spędziła długie godziny, spacerując po salonie i rozmawiając z wampirzycą na neutralne tematy, żeby jak najszybciej oswoić się z nowym sposobem poruszania, ale to wcale nie sprawiło, że po fakcie czuła się jakkolwiek pewniej. W zasadzie już w chwili, w której zostawiła ciotkę, wątpliwości wróciły.

Claire wcale nie chciała tutaj być. Nie paliło jej się na rodzinne spotkania, zwłaszcza że te zwykle kończyły się tak samo. Przy pierwszej okazji uciekała, kryła się po kątach i tylko czekała na okazję na wcześniejszą ewakuację. Dużo prościej byłoby, gdyby została w domu, ale dobrze wiedziała, że Alice nie przyjęłaby takiego wyjaśnienia. Issie tym bardziej, choć ta druga przynajmniej miałaby problem, by dorwać przyjaciółkę osobiście.

Inna sprawa, że tak naprawdę wcale nie chodziło o perspektywę kolejnej imprezy i przebywania w tłumie. Claire stresowała się zupełnie czymś innym, zaczynając od tego, że to Odbicie z jej snów wysłało ją do klubu. Wciąż nie miała pewności, co sądzić o naciskach swojego „drugiego ja", ale myśl o śnie wciąż nie dawała jej spokoju. Tym, że istniały słowa, które prawie napisała, choć ostatecznie nigdy ich nie poznała, również.

Kolejny raz czuła się, jakby stąpała po kruchym lodzie i nie miała pojęcia dlaczego. Intuicja podpowiadała jej coś, czego nie potrafiła sprecyzować i to okazało się gorsze, niż gdyby musiała radzić sobie z nieznanym.

Był jeszcze Rufus, którego jak nic miała spotka. Poniekąd pragnęła doprowadzić do rozmowy z ojcem jak najszybciej, ale z drugiej strony... Czego tak naprawdę powinna się po nim spodziewać? Jak znała wampira, mógł albo się wycofać, albo zacząć ją zbywać. W najgorszym wypadku doprowadziłaby do awantury na środku klubu, a na to zdecydowanie nie miała ochoty. Okres, w którym bez słowa przyjmowała wyjaśnienia ojca, chcąc nie chcąc uznając wszystko to, co sobie zaplanował, minął ją jakiś czas temu.

Rufus okłamał ją po raz kolejny i to w kwestii, która miała znaczenie. Ta myśl bolała i to nawet mimo tego, że Claire miała swoje tajemnice. Słodka bogini, miała prawo wiedzieć o Claudii! Nie miała pojęcia, czy cokolwiek zmieniłoby się, gdyby poznała prawdę wcześniej, ale mimo wszystko...

On tak ma, pomyślała i przez moment zapragnęła histerycznie się roześmiać. Do tej pory nie pojmowała, dlaczego odbicie z taką lekkością dyskutowało z nią na temat ewentualnych kłamstw Rufusa. Jakby to, że wciąż to robił, było normalne! Jakby w oszukiwaniu faktycznie miała doszukać się czegoś, co powinna zrozumieć!

Cóż, nie potrafiła. W takich chwilach całą sobą wątpiła, że ona i Odbicie miały ze sobą cokolwiek wspólnego.

Przystanęła tylko po to, by znów zacząć niespokojnie krążyć. Nieznacznie chwiała się na wysokich obcasach, wciąż czując trochę tak, jakby próbowała utrzymać równowagę na szczudłach. Tylko kilka centymetrów, też mi coś! Claudia mogła mówić, co tylko chciała, ale dla Claire buty i tak pozostawały najgorszą możliwą pułapką. Co prawda perspektywa połamania sobie nóg paradoksalnie pozostawała najmniej istotnym problem, ale mimo wszystko...

Och, no i musiała pomówić z Eleną. Albo Beatrycze. Zignorowanie tego, co powiedział Elliott, mogło mieć opłakane skutki.

W tamtej chwili ostatecznie zwątpiła w to, że nadchodzący wieczór mógłby być udany.

– Dobry wieczór.

Nie usłyszała niczego, co zasugerowałoby, że już nie była sama. Cudzy głos rozbrzmiał tuż za jej plecami tak nagle, że w pierwszym odruchu Claire aż się wzdrygnęła, z wrażenia omal nie tracąc równowagi. W pośpiechu odzyskała pion, objęła się ramionami, po czym błyskawicznie zwróciła ku intruza, świadoma wyłącznie trzepoczącego się w piersi serca.

Mężczyzna przystanął zaledwie kilka metrów od niej. Pierwszym, co przykuło uwagę Claire, była para lśniących, intensywnie niebieskich oczu – czystych i jasnych... A przy tym zadziwiająco znajomych, choć nie od razu pojęła gdzie je widziała. Dopiero potem zwróciła uwagę na uśmiech, którym nieznajomy obdarował ją na powitanie. Nawet jeśli wyczuł jej zdenerwowanie, nie dał niczego po sobie poznać.

Przybysz okazał się wysoki i szczupły. Blada cera kontrastowała z ciemnymi włosami, tym bardziej że nieznajomy nosił się na czarno. Na sobie miał elegancki, dobrze skrojony garnitur, co uświadomiło Claire, że nie bez powodu przystanął akurat przed klubem.

Och, poza tym z całą pewnością nie był człowiekiem. Nawet gdyby nie chciała, nie mogłaby nie zarejestrować jednego: właśnie stała oko w oko z demonem.

Cofnęła się, cudem nie potykając o własne nogi. Te oczy... Oczywiście że tak!, pomyślała w oszołomieniu. Rafael zachwycał równie pięknymi, jakże niepasującymi do istoty mroku tęczówkami – czystymi niczym bezchmurne niebo. Claire za to miała przed sobą jednego z jego braci. Wiedziała to nawet mimo tego, że demon ukrył skrzydła, mając wystarczająco dużo rozsądku, by nie paradować w pełnej krasie ulicami zamieszkanego przez ludzi Seattle.

Dopiero po chwili do Claire dotarło coś jeszcze, zwłaszcza gdy pomyślała o skrzydłach. Ten mężczyzna... Widziała go wcześniej. Była gotowa przysiąc, że tak, ale...

– Kim...? – wyrwało jej się.

Głos uwiązł jej w gardle. Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. Zastygła w bezruchu, co najmniej jakby nogi wrosły jej w ziemię. Bez znaczenia stało się nawet to, że dopiero co próbowała balansować na zbyt wysokich obcasach.

Żywią się strachem... Po prostu przestań!, warknęła na siebie w duchu. Za sobą miała wejście do klubu, poza tym w każdej chwili mogła zacząć krzyczeć, ale...

Demon nie wyglądał na szczególnie przejętego tym, że mogłaby się bać. Wyraz jego twarzy się nie zmienił, choć nieznacznie uniósł brwi. Błękitne oczy wciąż przenikały Claire, ale nie w sposób, który wydałby jej się wrogi. Nie w ten sposób drapieżnik patrzył na potencjalną ofiarę.

Nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy, przybysz ponownie zdecydował się odezwać:

– Dobrze cię tutaj widzieć. Miałem nadzieję, że uda ci się uciec.

Claire otworzyła i zaraz zamknęła usta. Co...? Nie tego się spodziewała. Jego słowa też dały jej do myślenia, sprawiając, że mimo oszołomienia myśli dziewczyny wyrwały do przodu, szukając jakiegoś sensownego wyjaśnienia. Ten głos, te oczy, jego twarz... To wszystko wydało jej się znajome i to nie tylko dlatego, że wciąż wspomniała Rafaela.

A potem zrozumiała.

Wyprostowała się niczym struna, przez moment czując tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Z bijącym sercem, raz jeszcze zmierzyła nieznajomego wzrokiem, usilnie próbując wyobrazić go sobie z parą czarnych, rozłożystych skrzydeł – dziwnych w dotyku, otaczających również ją i sprawiających, że czuła się tak, jakby w ciało wbijały jej się dziesiątki kryształków lodu. To i uścisk trzymających ją ramion, oddech na policzku, a finalnie udzielający rad głos kogoś, kto próbował pomóc jej w ucieczce z siedziby łowców. Gdyby nie on...

– O... Och!

Na nic więcej nie było ją stać. Zamrugała kilkukrotnie, wciąż wpatrzona w stojącego przed nią mężczyznę. „To ty?" – chciała zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, aż nazbyt świadoma, że to pytanie prowadziło donikąd. Musiała się pomylić. Zresztą dlaczego on miałby...?

– Dobrze kombinujesz. – Demon zaśmiał się w melodyjny, przyjazny dla ucha sposób. Zanim zdążyła choćby pomyśleć o tym, że właśnie reagował na jej myśli, nieśmiertelny przestąpił naprzód, zachęcająco wyciągając ku niej rękę. – Ostatnie spotkanie... Przyznaję, dość niesprzyjające warunki. Wierz mi, że chciałem cię poszukać i upewnić, że wyszłaś stamtąd cała, ale nie było okazji. – Przystanął przed nią, wciąż taksując oszołomioną dziewczynę wzrokiem. Wydawał się czekać na odpowiedź, ale kiedy ta nie nadeszła, po prostu wzruszył ramionami. – Mam na imię Razjel.

Głupia... Powiedz coś!

Gdyby to było takie proste! Spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie spotkania akurat z nim! Miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd tajemniczy wybawiciel pomógł jej znaleźć drogę w gąszczu korytarzy, na dodatek mimo pościgu przez uzbrojonych, gotowych ją zabić ludzi! W zasadzie w któryś momencie zdążyła zwątpić w to, czy w ogóle w grę wchodziło to, żeby tak po prostu wpadła na demona wystarczająco uprzejmego, by chcieć jej pomóc. Dużo prościej było przestać rozwodzić się nad wszystkim, co wydarzyło się tamtego wieczoru – zwłaszcza w hotelu, w którym zginęła Allegra.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Choć dookoła panowało zamieszanie – przecież słyszała uliczny harmider i głosy, które dobiegały z wnętrza klubu – to wydawało się dziać gdzieś poza nią, zbyt nierzeczywiste i odległe. Wrażenie było takie, jakby cały świat w ułamku sekundy skurczył się do tego jednego miejsca i spojrzenia lśniących, niebieskich oczu...

Razjel przesunął się bliżej. Nie zarejestrowała tego aż do momentu, w którym palce mężczyzny bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęły się na jej ramieniu. Wzdrygnęła się, przez moment czując tak, jakby poraził ją prąd. Instynktownie spróbowała się cofnąć, ale w efekcie jedynie zachwiała się, nie wywracając wyłącznie dzięki podtrzymującej ją dłoni.

– Wystraszyłem cię? Przepraszam! – zreflektował się pośpiesznie Razjel. – Nie powinienem. Ale ucieszyłem się, że tutaj jesteś, więc...

– Nie... Nie, to nie tak. – Potrząsnęła głową. Przełknęła, z ulgą przyjmując fakt, że w końcu udało jej się odzyskać głos. – Dziękuję ci. Ja tylko...

Urwała, ale to wydawało się nie mieć żadnego znaczenia. Tyle przynajmniej wywnioskowała ze spojrzenia, którym obdarował ją Razjel. Nawet jeśli jej reakcje go bawiły, nie dał niczego po sobie poznać. Co więcej, Claire wcale nie czuła się tak, jakby żerował na jej emocjach. Demony żywiły się tymi negatywnymi, a jednak nie zauważyła niczego, co świadczyłoby o tym, że nieśmiertelny czuł przyjemność z chłonięcia jej przerażenia.

Wyprostowała się, starając się ignorować fakt, że Razjel wciąż ją podtrzymywał. Sam zainteresowany musiał wyczuć, że pozwolił sobie na zbyt wiele, bo prawie natychmiast się cofnął, jak gdyby nigdy nic wsuwając dłonie do kieszeni marynarki.

– Ehm... Przyszedłeś na otwarcie, prawda? – wykrztusiła, w końcu będąc w stanie zadać jakiekolwiek sensowne pytanie. To było pierwszym sensownym wnioskiem, jaki przyszedł jej do głowy. – Rafael tutaj jest.

– Tak... Nie wątpię – stwierdził ze spokojem demon. – Jestem w stanie wyczuć zarówno brata, jak i Światłość.

– Znasz Elenę?

Prawie natychmiast pożałowała tego pytania, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zadała je o wiele ostrzejszym tonem niż planowała. Jakaś jej cząstka wciąż nie czuła się przy tym mężczyźnie swobodnie. W zasadzie trudno było zachowywać się normalnie w towarzystwie jakiegokolwiek demona, choć w przypadku Rafaela przynajmniej wiedziała, czego powinna się spodziewać... Cóż, zazwyczaj. Jakby nie patrzeć, naczelny serafin nie zabił jej nawet wtedy, gdy znaleźli się sam na sam w apartamentowcu, a ona zaczęła wypytywać go o Lily Anne.

– Naturalnie. – Razjel spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób. – Miałem przyjemność ją poznać... Zresztą nie tylko – dodał, nagle się rozpogadzają. – Jak się ma ta cudowna, urocza nekromantka?

Jeśli chciał ją jeszcze bardziej zaskoczyć, udało mu się. Claire uniosła brwi, nagle jeszcze bardziej zaintrygowana. Dotychczasowe wątpliwości momentalnie zniknęły, wyparte przez konsternację.

– Joce? – powtórzyła zaskoczona. – Jest w porządku, ale... Zaraz. – Potrząsnęła głową. – Demon, który podobno ją uratował... To byłeś ty?

Wiedziała, że doszło do „incydentu", cokolwiek powinna przez to rozumieć. Tak czy siak, słyszała dość, by wiedzieć, że Jocelyne jakiś czas temu wpakowała się w kłopoty, z których wyciągnął ją jeden z braci Rafaela. W tamtej chwili elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, choć to wciąż nie wyjaśniało najważniejszego.

– To pytanie czy zarzut?

– Pytanie. Chociaż... Rany, często tak pojawiasz się w losowych miejscach i ratujesz przypadkowe osoby?

Nie chciała, żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale nie mogła się powstrzymać. Wciąż czuła się dziwnie, co najmniej jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Raz po raz napinała mięśnie, niezdolna rozluźnić się, kiedy ten mężczyzna znajdował się aż tak blisko niej. Demony i mieszanie w głowie... Tak to działa, prawda? Spięła się jeszcze bardziej, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że intencje Razjela wciąż były dla niej niejasne. Słodka bogini, czego niby powinna się po nim spodziewać...?

Jego uśmiech był co najmniej ujmujący. To i spojrzenie, które wydawało się przenikać ją na wskroś, jednocześnie pozostając tak nieznośnie łagodne i...

– Mam wrażenie, że powinienem się obrazić – rzucił zaczepnym tonem. Przynajmniej miała nadzieję, że po prostu sobie żartował. – Aczkolwiek rozumiem skąd te wątpliwości. Zgaduję, że moje rodzeństwo nie na co dzień wykazuje się ludzkimi odruchami... Boisz się i to mówi samo za siebie.

Serce Claire zabiło szybciej w odpowiedzi na te słowa. Uświadomiła sobie, że drży, choć sama nie była pewna dlaczego – przez instynkt, który podpowiadał jej, że towarzyszył jej ktoś niebezpieczny czy... coś innego. W tamtej chwili nie była już pewna niczego, a zachowanie jej rozmówcy niczego nie ułatwiało.

Gdyby wiedziała, czego się po nim spodziewać, byłoby prościej. Gdyby tylko miała pewności, że strach był bezpodstawny...

Ale to był demon – przyjaźnie nastawiony, co samo w sobie wydawało się niedorzeczne. Do tej pory nie ufała Mirze po tym jak lata wcześniej ta próbowała ją zabić, gotowa strącić balansującą na gzymsie Claire z Niebiańskiej Rezydencji.

Pomógł mi... Tak jak i Joce. No i zna Elenę, tak?

Nie miała pewności, czy akurat ta z jej kuzynek była jakimkolwiek wyznacznikiem bezpiecznych znajomości.

– Nie ma w tym niczego złego. Wiem, jakie emocje wzbudzamy w innych. – Razjel w pośpiechu zwiększył dzielący ich dystans. Jego uścisk w końcu zelżał, ale Claire wciąż czuła mrowienie w miejscu, w którym zaledwie chwilę wcześniej zaciskały się smukłe palce. – Jak wspomniałem, nie chciałem cię przestraszyć. Proszę o wybaczenie, wieszczko.

– Claire – poprawiła machinalnie.

– Claire – powtórzył usłużnie.

– Nikt nigdy nie nazywa mnie wieszczką.

Spojrzenie Razjela stało się jeszcze bardziej przenikliwe. Spoglądał na nią tak, jakby był w stanie dostrzec coś, czego wszyscy wokół – i to łącznie z nią samą – mogli co najwyżej się domyślać.

– A to ciekawe... – stwierdził w zamyśleniu, wydając się zwracać bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Masz w sobie coś charakterystycznego. No i śmiem jednak zasugerować, że jesteś wieszczką. Mogę to wyczuć.

– To nie tak...

A tak w ogóle, dlaczego nagle rozmawiamy o moich potencjalnych zdolnościach?

Mimo wszystko to nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zwracał się do niej w ten sposób. Zwłaszcza Rafael dał jej do zrozumienia, że on i jego rodzeństwo byli w stanie stwierdzić, że dysponowała specyficznymi zdolnościami – na tyle, na ile było to możliwe. Być może powinna do tego przywyknąć, ale nie potrafiła, tak jak i nie była w stanie ot tak rozluźnić się w towarzystwie jakiegokolwiek demona.

Bezwiednie zacisnęła dłoń w pięść. Przez chwilę niemalże spodziewała się, że nagle poczuje znajome mrowienie w ramieniu – aż nazbyt jasny impuls, nakazujący jej zapisać przepowiednię czegoś, co dopiero miało nadejść. To nie było ani odpowiednie miejsce, ani tym bardziej moment, ale proroctwa od zawsze rządziły się swoimi prawami, obojętne na to, czego Claire tak naprawdę chciała.

– Wydaje mi się, że powinniśmy wejść do środka. Już i tak zabrałem ci za dużo czasu. – Głos Razjela doszedł do niej jakby z oddali. Potrzebowała chwili, by pojąć pełne znaczenie jego słów. – Chyba że wyszłaś z jakiego konkretnego powodu? Jeśli gdzieś się śpieszysz...

– Jeszcze nie weszłam.

O dziwo, demon wyraźnie się rozpogodził.

– Więc tym lepiej dla mnie. Będziesz miała coś przeciwko, jeśli dotrzymam ci towarzystwa? – zapytał wprost. Nie miała pojęcia, jaki miała wyraz twarzy, ale po spojrzeniu, którym ją obdarował, zorientowała się, że spoważniał. – Powiedz mi, jeśli zbytnio się narzucam. Nie chciałem cię zdenerwować.

– Nie zdenerwowałeś mnie – zapewniła pośpiesznie. – Raczej zaskoczyłeś. Nie myślałam, że... To znaczy...

– Rozumiem. W ostatnim czasie mam wyjątkowe szczęście pojawiać się w nie do końca odpowiednich miejscach – przyznał, po czym ponad jej ramieniem spojrzał na wejście do klubu. – Długo próbowałem skontaktować się z Rafaelem. Wciąż się mijamy, a teraz nadarzyła się okazja, żeby znów spotkać się z nim i Eleną. Tak przynajmmniej sądzę. – Zaśmiał się nerwowo. Kiedy sobie na to pozwolił, wydał się o wiele bardziej ludzki niż do tej pory. – W zasadzie pierwszy raz od bardzo dawna pozwalam sobie na towarzyskie spotkania, więc... Cóż, możliwe, że jestem zbyt bezpośredni, zwłaszcza że już się znamy. Naprawdę ulżyło mi na twój widok.

Jego słowa brzmiały szczerze. Claire rozluźniła się, czując tak, jakby w ułamku sekundy zeszło z niej całe napięcie. Co prawda wciąż niespokojnie obserwowała Razjela, rozpamiętując jego słowa i wciąż wracając pamięcią do momentu, w którym w siedzibie łowców wylądowała w jego ramionach, ale już nie czuła się tak zestresowana jak chwilę wcześniej. Była wręcz gotowa przysiąc, że gdyby tylko zechciała, mogłaby odwrócić się i odejść, nie obawiając, że demon spróbuje ją zaatakować.

Demon... Jak na kogoś, kto należał akurat do tego gatunku, wciąż wydawał się po prostu ludzki. Nie miała pojęcia, co o tym sądzić, ale...

– Możemy pójść razem – zaproponowała, nie dając sobie czasu na to, by się wycofać. – Pomogę ci znaleźć Elenę. W zasadzie miałam zamienić z nią słówko.

Nie mogła nie zauważyć tego, że oczy Razjela zabłysły. Uśmiech stał się jeszcze szerszy i bardziej ujmujący.

– Na pewno?

– Jestem ci coś winna, prawda? – zauważyła przytomnie.

Doczekała się wyłącznie parsknięcia śmiechem.

– Nie ja to zasugerowałem. Zresztą gdybym miał wybierać rekompensatę, byłaby bardziej fantazyjna.

– A co to niby miało...?

Urwała, podchwyciwszy jego uśmiech.

Ludzki. Po prostu ludzki. Zupełnie inny niż ten, którego mogłaby spodziewać się po demonie.

– Chociażby taniec – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. – Lubisz tańczyć, Claire?

– Ani trochę – wymamrotała, uciekając wzrokiem w bok.

Nawet gdyby nie chodziła w tych cholernych szpilach, nie paliłaby się do wyjścia na parkiet. Wręcz przeciwnie – nie zamierzała ani na moment dołączać do wirujących par, zwłaszcza że z doświadczenia wiedziała, że przy niektórych łatwo było dorobić się kompleksów. Może gdyby przynajmniej miała pewność, że pojawi się Cameron, pozwoliłaby, dałaby namówić się na chociaż jedną piosenkę – gdzieś w kącie, tylko dla poprawy humoru – ale nic ponadto.

– Niemożliwe. Kobiety lubią tańczyć – zaoponował Razjel. – To jedno obserwuję od wieków. A uwierz mi, że widziałem naprawdę wiele.

– Masz przestarzałe informacje.

Chciała otworzyć drzwi, ale ubiegł ją, bez większego wysiłku uchylając je na tyle, by ich oczom ukazała się wąska klatka schodowa. Muzyka stała się głośniejsza, a Claire udało się rozpoznać łagodne dźwięki gitary.

– Och... Doprawdy? – Razjel brzmiał na co najmniej zaintrygowanego. Tym razem nawet się nie wzdrygnęła, gdy w najzupełniej naturalnym geście ujął ją pod ramię. Jego uścisk był silny i pewny, co wydało jej się zbawienne zwłaszcza gdy przypomniała sobie, że wciąż czekało ją zejście po schodach i to w tych przeklętych szpilkach. – Wspominałem, że od dawna nie udzielałem się towarzysko... Ale w porządku, niech będzie. Więc chętnie dowiem się, co ty lubisz.

Jeszcze kiedy mówił, zachęcającym ruchem wprowadził ją do klubu. Chcąc nie chcąc ruszyła się z miejsca, wciąż oszołomiona tym, że tak po prostu wylądowała u boku przypadkowego demona, nie czując się źle z tym, że ten mógłby ją obejmować.

Co ja lubię?, powtórzyła w myślach. Dlaczego w ogóle się tym interesował. I dlaczego to brzmiało tak, jakby chciał ją poznać...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro