Dwieście dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

W zamyśleniu spojrzałam na ścianę przede mną. Zawahałam się na moment, lekko przekrzywiając głowę i z uwagą przypatrują się delikatnemu, kwiatowemu motywowi, które starałam się odwzorować przy pomocy kolorowych farb i pędzla. Klęczałam na podłodze, w pustym wciąż pokoju, który planowałam odstąpić Jocelyne, starając się skoncentrować na zadaniu i nie zastanawiać nad tym, gdzie znajdowała się moja córka i co takiego mogłaby aktualnie robić.

Westchnęłam, po czym ostrożnie przesunęłam się wyżej, stopniowo pnąc ku górze. Wzór był skomplikowany, wzorowany na tym, który zdobił kominek w naszym rodzinnym domu w Mieście Nocy, ale potrzebowałam czegoś aż do tego stopnia czasochłonnego. Starałam się w pełni skupić na kolejnych ruchach oraz idealnie zachowanych w mojej pamięci wspomnieniach, co choć na moment pozwalało mi zapomnieć o nieprzyjemnościach. Martwiłam się o córkę, co zresztą wcale nie wydawało mi się niczym dziwnym, bo przywykłam do tego, że zawsze miałam Joce przy sobie. Była krucha, delikatna i ludzka, nawet jeśli przez większość czasu starałam się tego nie zauważać, traktując ją tak, jak Alessię i Damiena; wbrew wszystkiemu pozostawała silniejsza od człowieka, a ja chciałam ufać jej w równym stopniu, co i pozostałej dwójce moich dzieci.

Prawdziwy problem leżał w tym, co działo się z nią w ostatnim czasie. Czym innym było wypuszczenie z gniazda Alessi, skoro od dłuższego czasu przeczuwałam, że prędzej czy później zdecyduje się przenieść do Ariela. Co więcej, Ali od dawna była dorosła, chociaż nie zawsze docierało do mnie to, że moja własna córka mogłaby być... o wiele starsza ode mnie. Z Joce sprawy było o wiele bardziej skomplikowane, a ja czułam się okropnie z tym, że mogłabym tak po prostu puścić ją do takiego miejsca. Nie była szalona, a to, co działo się w ostatnim czasie... Musiało istnieć jakieś sensowne wyjaśnienie, nawet jeśli my nie potrafiliśmy go dostrzec. Chciałam mieć swoje dziecko przy sobie i sama mu pomóc, zamiast pozwalać na to, żeby szukała rozwiązania na własną rękę, powoli zaczynając wątpić w swoją poczytalność. Nie powiedziała tego wprost, ale wiedziałam, że tak właśnie było – i że mimo wszystkich zapewnień, które wraz z Gabrielem słyszeliśmy przed jej wyjazdem, w rzeczywistości była przerażona.

Gdyby sprawa zależała ode mnie, przy pierwszej okazji zabrałabym ją do domu. W gruncie rzeczy nadal mogłam to zrobić, nawet jeśli według oficjalnej wersji to Carlisle i Esme sprawowali nad Jocelyne opiekę. Nie musiałam pytać, by wiedzieć, że zrobiliby wszystko, co konieczne, gdybym tylko podjęła decyzję o tym, żeby zabrać dziewczynę z tej cholernej placówki. Być może miało to związek z moją niechęcią do wszystkiego, co miało związek z medycyną, ale mimo całej sympatii do Castiela, zaczynałam mieć do niego pretensje o to, że w ogóle wspomniał mi o Projekcie Beta. To nie on zmusił Joce do wyjazdu – to była jej decyzja, a ja naprawdę próbowałam ją uszanować – ale miałam złe przeczucia, nade wszystko marząc o tym, żeby móc zrobić... Cóż, zasadzie cokolwiek, jeśli tylko wydawałoby się sensowne.

Gabriel też się martwił, chociaż w przeciwieństwie do mnie był w stanie to ukryć. Widziałam, że ostateczną decyzję pozostawiał mnie, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby zrobić to, czego mogłabym oczekiwać. Teoretycznie byłam wdzięczna za aż takie zaufanie z jego strony, ale czasami marzyłam o to, żeby ktoś zdjął ze mnie całą odpowiedzialność, podejmując decyzję za mnie. Nie wiedziałam, co takiego powinnam zrobić, żeby nikt nie miał do mnie pretensji i żebym sama poczuła się przynajmniej względnie dobrze. W efekcie po prostu czekałam, ale na dłuższą metę również i to wydawało się prowadzić donikąd, bo nadal pozostawałam w impasie.

– Jakie to śliczne – usłyszałam za plecami i omal nie wyszłam z siebie, zaskoczona. Layla stała w progu, uważnie przypatrując się moim poczytaniom; uśmiechnęła się blado, poniekąd przepraszająco, kiedy dotarło do niej to, że udało jej się mnie wystraszyć. – Wybacz! Tak się zamyśliłaś, że...

– Myślałam o Joce – przyznałam zgodnie z prawdą.

Dziewczyna spoważniała, po czym bez pośpiechu podeszła bliżej mnie. Poczułam bijące od jej ciała ciepło, kiedy z wolna osunęła się na kolana u mojego boku, by po chwili jak gdyby nigdy nic otoczyć mnie ramionami. W pierwszym odruchu się spięłam, chcąc zwrócić jej uwagę na obecność farby, ale po chwili doszłam do wniosku, że Lay jest wszystko jedno.

– Jakby zobaczyła ten pokój, to na pewno od razu zachciałaby wrócić – stwierdziła pogodnym tonem.

Udało mi się uśmiechnąć, chociaż był to wymuszony, nie oddający pełni zadowolenia gest. Prawda była taka, że byłam przygnębiona i pomimo starań nie byłam w stanie tej jednej kwestii zmienić. Nawet przeprowadzka nie poprawiała mi nastroju, chociaż w innym wypadku bez wątpienia byłabym podekscytowana, tym bardziej, że nareszcie znaleźliśmy miejsce, w którym mogliśmy osiedlić się w pojedynkę...

No, prawie.

Mogłam przewidzieć, że Layla i Rufus (zwłaszcza on) nie będą chcieli w nieskończoność przebywać pod jednym dachem z dziesiątką wampirów. Gabriel nie miał nic przeciwko temu, żeby ugościć siostrę w naszym nowym domu, chociaż obecność szwagra wyraźnie działała mu na nerwy. Jeśli miałam być ze sobą szczera, teraz już tylko wyczekiwałam momentu, w którym ta dwójka jednak zdecyduje się pozabijać. Od lat nie byli w stanie się porozumieć, zwłaszcza po epizodzie z panowaniem Isobel, więc już dawno zwątpiłam w to, żeby cokolwiek ponad wzajemnej tolerancji było możliwe – a i to niekoniecznie, zależnie od nastroju obu stron.

Tak czy inaczej, łatwiej było się nam odnaleźć w dużym domu Castiela w szóstkę, jeśli liczyć obecność Damiena i Claire. Sama nie miałam nic przeciwko, cały wolny czas poświęcając na sprzątanie, dekorowanie, co tam jeszcze przyszło mi do głowy, a mogło stanowić doskonałą okazję do tego, żeby zająć czymś ręce i umysł. Oczywiście na dłuższą metę to nie działało, ale jaki tak naprawdę miałam wybór?

Z wahaniem spojrzałam na Laylę, szukając jakichś sensownych słów, którymi mogłabym jej odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Ostatecznie po prostu wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic wtuliłam się w wampirzycę, szukając spokoju i pocieszenia. Gdybym miała wybrać swoją najlepszą przyjaciółkę i siostrę zarazem, decyzja byłaby oczywista. Co prawda była jeszcze Isabeau, ale zawsze pozostawała gdzieś poza moim zasięgiem, jak zawsze chłodna, o wiele bardziej pewna siebie, a teraz na dodatek niedostępna. Żadne z nas nie miało pojęcia, gdzie tym razem mogła podziewać się wampirzyca, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Gabriel regularnie próbował jej szukać, o różnych porach decydując się na to, żeby przetrząsać aury snów. Niestety, Beau nie była głupia, poza tym wyraźnie nie chciała być znaleziona, zwłaszcza przez rodzeństwo, którego możliwości doskonale znała. To nie poprawiało mojemu mężowi humoru, chociaż w naturalny sposób oboje w większym stopniu niepokoiliśmy się o Jocelyne...

I poniekąd o Alessię, zwłaszcza po tym, jak zadzwoniła do mnie z płaczem, tylko po to, by wyrzucić z siebie to, co czuła w związku z tym, że młoda dziewczyna na jej oczach odrzuciła przemianę w wilka. Oszczędziła mi szczegółów, ale reakcja córki jednoznacznie dała mi do zrozumienia, że doświadczenie samo w sobie było okropne. Nie chciałam się nad tym nawet zastanawiać, w głowie wciąż mają to, co działo się z Ali, kiedy została ukoszona, a jej ciało przestawało sobie radzić z obecnością dwóch tak skrajnie różnych natur. Omal nie umarła, co samo w sobie wystarczyło, żeby wydarzenia sprzed lat jawiły mi się w najgorszy z możliwych sposobów.

– Może po prostu do niej zadzwoń – zasugerowała mi Layla, a ja spojrzałam na nią w roztargnieniu, dopiero po dłuższej chwili uprzytomniając sobie, że mówiła o Jocelyne. – Jeśli coś jest nie tak...

– Nie odbierze – stwierdziłam aż nazbyt pewna swoich słów.

Nie chciałam być uciążliwa, chociaż podejrzewałam, że nawet gdybym zaczęła wydzwaniać po kilka razy dziennie, moje zachowanie byłoby w pełni uzasadnione. Martwiłam się i miałam do tego pełne prawo, co resztą sama Jocelyne musiała doskonale rozumieć. Problem w tym, że telefon przez większość czasu miała wyłączony, dzwoniąc „tylko wtedy, kiedy to możliwe". Nie miałam pojęcia, jak działały takie miejsca i czy istniały jakieś specjalne zasady kontaktowania się, ale takie odpowiedzi mnie nie satysfakcjonowały. Z drugiej strony, ufałam swojej córce, ale...

No cóż, w końcu zawsze musiało być jakieś „ale".

Layla jeszcze długo siedziała ze mną, ostatecznie zmieniając temat. Obserwowała, jak kończyłam dekorować ścianę, po cichu licząc na to, że Joce faktycznie będzie zadowolona z tego, jak zdecydowałam się urządzić jej pokój. Podejrzewałam, że Alice nie miała być zadowolona z tego, że nie poprosiłam ją o pomoc, ale jak znałam tego Chochlika, zafundowałaby mojej córce coś, co pewnie zachwyciłoby każdą inną nastolatkę, lubiącą przepych i... kolor różowy. Znałam moje dziecko aż nazbyt dobrze, dlatego z czystym sumieniem byłam w stanie pokusić się o coś o wiele bardziej stonowanego, pasującego do dorosłej już niemal dziewczyny, chociaż w mich oczach Joce nadal pozostawała o wiele młodsza. Czasami sama nie byłam pewna, jak powinnam się względem niej zachowywać, próbując w niczym jej nie ograniczać, ale zarazem zapewnić opiekę, której potrzebowała. Odkąd się urodziła, to było wyzwanie, bo przez jej ludzką cząstkę w końcu mogłam odnaleźć się w roli matki; bliźniaki dorosły o wiele zbyt szybko, poza tym znamienita większość ich życia została mi odebrana, dlatego czułam się tak, jakbym wciąż uczyła się wszystkiego na nowo.

Było już późno, kiedy w domu pojawił się Gabriel. Niechętnie pojechał do miasta, żeby załatwić kilka ostatnich spraw związanych z formalnościami zakupu domu. I nie tylko, jeśli wliczyć w to nieuniknioną wizytę w banku krwi – a więc coś, co poza Miastem Nocy stanowiło o wiele bardziej skomplikowana kwestię. Wiedziałam, że Carlisle wciąż nie był zachwycony takim stanem rzeczy, dlatego nie prosiliśmy go o pomoc, mój mąż zresztą był przyzwyczajony do radzenia sobie w pojedynkę. Również nie tryskałam entuzjazmem, ale przez minione lata moje podejście do krwi w znacznym stopniu uległo zmianie. Jasne, wciąż zdarzało mi się polować na zwierzęta, ale już dawno zaczęłam liczyć naprzemiennie albo trzymane w lodówce zapasy, albo na zasoby kuchni jedzenie, które na początku mojej znajomości z Gabrielem przyprawiało mnie o odruch wymiotny.

Damiena nie było, ale i do tego zdążyłam się przyzwyczaić. W ostatnim czasie znikał często, ale wiedziałam dlaczego. W grę wchodziła ni mniej, ni więcej, ale Liz, choć wciąż nie byłam pewna, w jakich okolicznościach dziewczyna poznała prawdę. Chłopak zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą, ale wiedziałam, że to coś o wiele bardziej złożonego. Elizabeth była w niebezpieczeństwie, a przynajmniej tak twierdził Damien, jednocześnie próbując przekonywać, że wyjaśni nam wszystko, kiedy tylko dojdą z dziewczyną do porozumienia. Dziwnie czułam się ze świadomością tego, że nie chodziło tylko o to, by zachować się „właściwie", ale jednocześnie entuzjazmem napełniała mnie myśl o tym, że chłopak najzwyczajniej w świecie się zakochał. Już od dłuższego czasu byłam tego świadoma, jednak teraz... Cóż, dodatkowo mogłam to zaobserwować i mimo wszystkich komplikacji cieszyłam się z tego, że w końcu znalazł sobie kogoś, kto nie był jego siostrą – i to nawet gdyby miało się okazać, że ryzykuje związek z człowiekiem.

Mąż zmaterializował się przy mnie, ledwo tylko znalazłam się w przedpokoju. Nie zaprotestowałam, kiedy bez chwili wahania wziął mnie w ramiona, stanowczo przygarniając do siebie i zamykając w silnym, niemalże zaborczym uścisku. Lekko odchyliłam głowę do tyłu, po czym niekontrolowanie zadrżałam, kiedy ucałował mnie w szyję. Początkowo nie zwróciłam uwagi na to, że jego ruchy były bardziej niż zazwyczaj zdecydowane, jednak po chwili dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Znałam Gabriela, ale kiedy zaczynał zachowywać się względem mnie w aż tak przesadnie pewny siebie, zaborczy sposób, zawsze orientowałam się, że coś musi być na rzeczy.

Pozwoliłam żeby chłopak wziął mnie w ramiona, błyskawicznie przenosząc do salonu, gdzie bezceremonialnie posadził mnie na kanapie. Layla wciąż była na piętrze, Rufus pod byle pretekstem wybył gdzieś z Claire, ledwo tylko pojawiła się sugestia pomocy w domu, a Damien oczywiście był gdzieś poza domem, więc niejako mogliśmy uznać, że jesteśmy sami, ale i tak poczułam się nieswojo. Nie miałam nic przeciwko temu, że Gabriel przycisnął mnie do oparcia, bez chwili wahania wpijając się wargami w moje usta, ale i tak nie potrafiłam skupić się na kolejnych pieszczotach, nawet jeśli moje ciało wydawało się twierdzić inaczej. Całowaliśmy się i to było dobre, zresztą jak i wzajemna bliskość, jednak wszystko we mnie aż krzyczało, że powinnam to przerwać i wprost zapytać o to, co się stało.

No cóż, nie zrobiłam tego. Nie potrafiłam, a może po prostu nie chciałam, zbytnio porażona bijącą od męża aurą. Polował i to wydało mi się oczywiste, choć i to zdecydowałam się nie pytać, nawet jeśli wciąż nie byłam w stanie oswoić się tym, że zdarzało mu się wykorzystywać całkowicie obcych nam oboje ludzi. Jasne, wiedziałam, że robił to od zawsze – znajdował sobie kilka ofiar, od których pobierał dość energii, by nie odczuły tego w dotkliwy sposób i jednak mogły go wzmocnić – ale i tak wolałam, kiedy czerpał ze mnie. Nie zawsze chciał to robić, ulegając mi jedynie wtedy, kiedy wystarczająco wcześnie zorientowałam się, że coś jest nie tak i go do tego nakłoniłam, wciąż nie będąc w stanie pojąć tego, że mogłabym traktować tę jego przypadłość jako coś w pełni akceptowalnego, co nie wzbudzało odrazy. Tak czy inaczej, oboje byliśmy równe uparci, a ja do tego wszystkiego lubiłam stawiać na swoim, czego zresztą przyuczyłam się przy Licavolich. Jeśli dodatkowo spojrzeć na sytuację przez pryzmat bliskości, która wywiązywała się pomiędzy pobierającym energię i ją oddającym, to czy naprawdę to właśnie on miał powody do tego, żeby regularnie bywać zazdrosnym o człowieka?

Jęknęłam, kiedy wylądowałam na plecach, a on naparł na mnie całym ciałem. Plotłam mu palce we włosy, mierzwiąc ciemne włosy i robiąc mu na głowie jeszcze większy bałagan. Spojrzał na mnie z uśmiechem, odsuwając się, by złapać oddech i pozwolić mi na to samo. Wpatrywał się we mnie z błyskiem w oczach, wyraźnie usatysfakcjonowany, ale i tak wyczuwałam w jego zachowaniu i postawie coś, czego nie potrafiłam jednoznacznie określić – swego rodzaju smutek albo oznaki zdenerwowania; cokolwiek, czego nie potrafiłam zinterpretować we właściwy sposób. Natychmiast otworzyłam usta, chcąc o to zapytać, ale nie dał mi po temu okazji, niemalże w desperacki sposób znowu decydując się na to, żeby obdarować mnie pocałunkiem. Oboje czuliśmy się świetnie, zresztą przy Gabrielu zawsze zapominałam o całym świecie, jednak na dłuższą metę takie zwodzenie mnie prowadziło donikąd – i on musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Tym razem to mnie udało się go popchnąć, tak, że wylądował pode mną. Końcówki moich włosów musnęły jego blade policzki, kiedy nachyliłam się w jego stronę, ledwo powstrzymując się przed złożeniem na wargach męża kolejnego pocałunku. Obie dłonie ułożyłam na jego torsie, raz po raz muskając palcami jego klatkę piersiową, nie po raz pierwszy zapoznając się z jego muskulaturą. Może i był szczupły, a bladość skóry sprawiała, że wydawał się wyjątkowo wręcz słaby, ale to były tylko i wyłącznie pozory – kto jak kto, ale ja wiedziałam o tym doskonale.

Wywróciłam oczami, kiedy spojrzał na mnie w ten cudownie roztargniony, na swój sposób rozmarzony sposób. Myślami był gdzieś daleko, być może oczekując tego, że jednak go pocałuję, tym bardziej, że sposób w jaki nachyliłam się w jego stronę, był niczym obietnica rychłej pieszczoty. Miałam na to ochotę, oczywiście, ale zdołałam się powstrzymać, w zamian układając obie dłonie na jego policzkach i zmuszając go do tego, żeby spojrzał mi w oczy. Lekko zmarszczył brwi, być może przeczuwając, że byłam spięta i wcale aż tak bardzo nie paliłam się do tego, żeby bez pytania poddać się wszystkim jego pieszczotom.

– Co się stało? – zapytałam wprost, a po wyrazie jego twarzy i spojrzeniu, które mi posłał, momentalnie zorientowałam się, że skutecznie udało mi się wytrącić go z równowagi.

Brałam pod uwagę to, że może mi nie odpowiedzieć, więc tym bardziej zaskoczył mnie tym, że z przeciągłym westchnieniem wyprostował się, niemalże od razu przechodząc do rzeczy. Znowu wyczułam jego konsternację i przygnębienie, kiedy zaś spojrzał mi w oczy, nabrałam pewności, że był co najmniej przygnębiony.

– Pewnie mi nie uwierzysz, ale jestem niemalże całkowicie pewien, że Isabeau jest w Seattle – wypalił, a ja przez dłuższą chwilę byłam w stanie co najwyżej siedzieć na nim okrakiem i bezmyślnie się w niego wpatrywać.

Własne słowa sprawiły, że najwyraźniej stracił resztki cierpliwości do sytuacji, bo gwałtownie usiadł, przy okazji omal nie zrzucając mnie na podłogę. W porę uchwyciłam równowagę, Gabriel zresztą prawie natychmiast się zreflektował, chwytając mnie wpół i zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie. Wyczułam, że się spiął, podenerwowany bardziej niż raczył przyznać, choć bez wątpienia robił wszystko, byleby ukryć przede mną faktyczne emocje. Mogłam tylko zgadywać, co takiego działo się w jego głowie, ale po sposobie w jaki się zachowywał, byłam w stanie stwierdzić, że sytuacja z siostrą wzbudzała w nim wiele skrajnych emocji – i to na dodatek negatywnych, co zresztą wcale mnie nie dziwiło.

– Co takiego...?

Nawet na mnie nie spojrzał.

– Wiem, co oznacza odrzucenia przez Isabeau emocji. Mówiąc szczerze... Cóż, Beau nigdy nie była święta. Ja zresztą też, ale to akurat wiesz – dodał i uśmiechnął się w nieco gorzki, pozbawiony wesołości sposób. – Pamiętasz, jak kiedyś próbowała wyciągnąć mnie na polowanie? – zapytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – To było zanim ty i Ali się rozchorowałyście – dodał, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam.

– Pamiętam – przyznałam niechętnie.

Mniej więcej wiedziałam, co takiego miał na myśli, chociaż to było dawno. Tak czy inaczej, Beau łączyła szukanie ewentualnej ofiary z flirtem, bez trudu owijając sobie wokół palca potencjalną ofiarę, która bez chwili wahania była skłonna oddać jej krew. Wiedziałam, że w przeszłości robiła to wielokrotnie, chociaż naturalnie wszystko uległo zmianie, kiedy wszyscy przenieśliśmy się do Miasta Nocy, a ona związała się z Dimitrem.

– Świetne – mruknął grobowym tonem. – To teraz wyobraź sobie bezduszną Beau, która nie tylko świetnie bawi się kosztem ludzi, a potem... niekoniecznie puszcza ich wolno – dodał, a ja zesztywniałam. – Nie widziałem jej, ale wiem, co takiego potrafi zrobić moja siostra. Ani ona, ani Layla nigdy nie były w stanie mnie oszukać. A teraz Beau jest gdzieś tutaj i... – Urwał, po czym spojrzał na mnie bezradnie. – Wiem, że coś powinienem zrobić.

– Chcesz jej poszukać – oznajmiłam, bo jakiekolwiek wydały mi się zbędne. – Gabrielu...

– Nie wiem jeszcze kiedy i jak, ale będę musiał spróbować. Isabeau jest sprytna, ale to wciąż ja jestem tym, który uczył ją walczyć – rzucił niemalże grobowym tonem.

– A co później? – zapytałam, nie kryjąc wątpliwości. Miałam złe przeczucia i to najdelikatniej rzecz ujmując.

Gabriel westchnął, po czym wzruszył ramionami.

– To akurat jest proste – przyznał niechętnie. – Przywlekę ją do domu i ustawię do pionu. Tyle wymyśliłem na tę chwilę – dodał, a ja ledwo powstrzymałam jęk.

Nawet gdyby to miało okazać się aż takie oczywiste, jedno było pewne: Isabeau zdecydowanie nie miało się to spodobać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro