Dwieście dziewięćdziesiąt siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Claire

Aldero zaklął, po czym błyskawicznie przemieścił się, zrzucając z siebie niespodziewanego przeciwnika. Claire miała ochotę zaprotestować, kiedy zauważyła, że jej kuzyn porusza się z charakterystyczną dla wampira prędkości, jednak nie miała po temu okazji. Chłopak zdążył poderwać się na równe nogi, prostując niczym struna i przybierając pozycję obronną.

– Co do...? – zaczął, ale ostatecznie zamilkł, z góry spoglądając na wciąż leżącego na ziemi dzieciaka.

Okazało się, że mieli do czynienia z ludzkim nastolatkiem, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Claire, kiedy uważniej mu się przyjrzał. Chłopak miał ciemne włosy, zielone oczy, poza tym – co już wcześniej zwróciło jej uwagę – był wysoki i szczupły, przez co próba walki z nim wydawała się co najmniej śmieszna. Dla pewności przesunęła się bliżej Aldero, chwytając kuzyna za ramię, żeby przypadkiem coś głupiego nie przyszło mu do głowy, tym bardziej, że nieznajomy chłopak zdecydowanie nie wyglądał na chętnego do dalszej walki.

Uwagę Claire przykuła jeszcze jedna postać, która najpierw przystanęła w progu ośrodka, a ostatecznie w popłochu cofnęła się o krok. Pomimo ciemności była w stanie zauważyć jeszcze jednego dzieciaka, tym razem niskiego rudzielca, który z jakiegoś powodu skojarzył jej się z Elliottem, chociaż na pierwszy rzut oka wydawał się dużo sympatyczniejszy. W tamtej chwili dotarło do niej, że to musieli być inni uczestnicy projektu; byli o wiele za młodzi na pracowników, jeśli zaś chodziło o ewentualną ochronę... Cóż, może się nie znała, ale zdecydowanie nie w ten sposób zachowywały się osoby, które wynajęto do pilnowania jakiegokolwiek przybytku.

Usłyszała jęk, a chwilę później pierwszy z chłopców – ten, który zaatakował Aldero – z trudem dźwignął się na kolana. Zauważyła, że trzymał się za bok, co uświadomiło jej, że wampir jednak musiał zdążyć go znokautować, w mniej lub bardziej świadomy sposób.

– O rany... – wyrwało mu się. Spojrzał na nią, na bliźniaków, a ostatecznie na Setha i w tamtej chwili gwałtownie pobladł, wyraźnie wytrącony z równowagi. Otworzyła usta, gotowa pośpieszyć z jakimikolwiek, nawet najbardziej żałosnymi wyjaśnieniami, nim jednak podjęła decyzję, chłopak powiedział ostatnią rzecz, którą spodziewała się usłyszeć: – Jesteście tutaj dla Joce, prawda?

Powiedzieć, że była zaskoczona, okazałoby się niedopowiedzeniem. W pierwszym odruchu zamarła, zdolna wyłącznie do tego, żeby spojrzeć na kuzynów, ci jednak wydawali się równie oszołomieni. Ostatecznie to Aldero zdołał się odezwać, co prawda bez złośliwości czy otwartej wrogości, ale jego głos i tak wydał się Claire niepokojący.

– Gdzie jest Jocelyne?

Pytany chłopak parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.

– Sam bym chciał to wiedzieć – oznajmił i zawahał się na moment. – Tak swoją drogą, jestem Dallas. Nie wiem, czy to Joce was tutaj ściągnęła, ale...

– Ale mamy stąd spadać, tak? – wtrącił drugi ze śmiertelników. – Serio zamierzamy stać w progu, na dodatek w zasięgu kamer i rozmawiać o głupotach? – zapytał z niedowierzaniem.

Logice jego słów nie dało się niczego zarzucić, nie wspominając o tym, że wciąż czuła się w tym miejscu nieswojo, wręcz spodziewając się tego, że w każdej chwili ktoś ich zauważy i spróbuje zaatakować. O ośrodku nie wiedzieli praktycznie nic, tak jak i o tym, co ostatecznie mogło ich w tym miejscu spotkać, a to zdecydowanie nie wróżylo dobrze.

– Jeśli chcesz uciekać, to leć – mruknął z rozdrażnieniem Dallas. – Nie zamierzam tak po prostu zostawić Joce, więc...

– Jak na moje, to obaj możecie stąd spadać – przerwał mu Aldero. – Sami znajdziemy naszą kuzynkę – dodał, ale nic nie wskazywało na to, żeby chłopak zamierzał ot tak się wycofać.

– Wiesz, to, że macie kły, jeszcze nie oznacza, że jesteście tacy fajni – wypalił i zabrzmiało to niemalże wyzywająco.

Claire wyczuła, że jej kuzyn zesztywniał, machinalnie zaciskając usta. Sama również spojrzała na Dallasa z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że ten mówił do niej w jakimś innym języku. Świadomi ludzie w Mieście Nocy nie stanowili żadnego ewenementu, jednak gdziekolwiek indziej, zwłaszcza w zamieszkiwanych przez nich Seattle...

– Dobra, spokojnie – odezwał się milczący do nas Cameron. – My wcale nie... Ech, słuchaj, cokolwiek widziałeś...

– Tylko bez takich, bo i tak nie uwierzę – zniecierpliwił się Dallas. – Joce mi powiedziała. Albo działamy razem i pomożecie mi ją znaleźć, albo sam to zrobię – tyle w tym temacie.

Bliźniacy wymienili znaczące spojrzenia. Chociaż Claire nie miała pewności, odniosła wrażenie, że w tamtej chwili porozumiewali się telepatycznie.

– Razem? – powtórzył w końcu Aldero. – Niby dlaczego? Daj mi przynajmniej jeden powód, dla którego powinniśmy wam uwierzyć – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał, dla podkreślenia swoich słów zakładając ramiona na piersi.

– Ja... – Dallas podejrzliwie zmrużył oczy. Wyglądał na rozdrażnionego, najwyraźniej nieusatysfakcjonowany kierunkiem rozmowy. – Bo jestem jej chłopakiem, o! – wyrzucił z siebie na wydechu.

Po raz kolejny zapadło milczenie, tym razem o wiele bardziej wymowne. Lekko uniosła brwi, zwłaszcza kiedy Aldero parsknął nieco nerwowym śmiechem.

– To się wujek Gabriel ucieszy, nie? – mruknął, ale najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi

– Dobra, nieważne. Nie było tematu – wtrącił pośpiesznie Cammy, bo Dallas otworzył usta, najwyraźniej zamierzając dalej dyskutować. – Skoro już mówimy o współpracy, to byłoby dobrze, gdyby któryś z was – podjął, po czym na ułamek sekundy przeniósł wzrok na rudowłosego, wciąż skrytego w cieniu chłopaka – powiedział nam, co się tutaj dzieje.

– Nic dobrego – stwierdził z rezerwą Dallas. – To Jeremi i pewnie ma niemniej przerąbane ode mnie – dodał mimochodem.

– Też podbija do Joce? – zapytał pogodnym tonem Aldero.

– Czy możemy w końcu iść? – nie wytrzymała, jednak decydując się wtrącić.

Al jedynie wywrócił oczami, ale ostatecznie darował sobie jakiekolwiek dodatkowe uwagi. Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy znowu zapanowało milczenie, spokój jednak zniknął z chwilą, w której jednak zdecydowali się wejść do ośrodka. Wyczuła, że zwłaszcza Jeremi nie był chętny wracać do miejsca, z którego dopiero co próbowali z Dallasem uciec, ale przynajmniej nie próbował protestować. Przystanął jedynie na moment, by móc obejrzeć się przez ramię i z niepokojem spojrzeć na nerwowo krążącego zmiennokształtnego.

– A co... z tym? – zaryzykował.

Claire cicho westchnęła, bynajmniej niechętna temu, żeby próbować tłumaczyć jakąkolwiek z bardziej wrażliwych, nadnaturalnych kwestii.

– Seth poczeka na zewnątrz – oznajmiła z przekonaniem. Spojrzała na wilka, woląc upewnić się, że dobrze usłyszał jej decyzję. – W razie jakby sprawy trochę się skomplikowały.

Odpowiedziało jej ciche skomlenie, jednoznacznie świadczące o tym, że chłopak nie był zachwycony takim rozwiązaniem. Zmusiła się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy, po czym wysiliła się na blady, pocieszający uśmiech. Już nie chodziło tylko o to, że wejście do budynku z olbrzymim basiorem, mogłoby okazać się trochę problematyczne, ale o bezpieczeństwo. Potrzebowali kogoś, kto zostałby na zewnątrz, służąc za ewentualne wsparcie, a zmiennokształtny wydawał się idealny do tej roli.

Nie odezwała się więcej nawet słowem, nie chcąc ryzykować, że Seth jednak zmieni zdanie. Mimowolnie zadrżała, kiedy znaleźli się w ciemnym, przestronnym korytarzu, zbici w ciasną grupkę. Dookoła panowała cisza, ale to wcale nie poprawiło Claire nastroju, tym bardziej, że wciąż czuła, że z tym miejscem jest nie tak. Nie miała na myśli tego, jak starannie było chronione i że ktokolwiek mógłby próbować skrzywdzić jej kuzynkę. Bardziej niepokoiła się wrażeniem, że gdzieś w sercu budynku kryło się coś, czego zdecydowanie być nie powinno, choć zarazem w żaden sposób nie potrafiła określić, czego tak naprawdę się spodziewało. Kolejny raz miała wyłącznie przeczucie – silny niepokój, który towarzyszył jej od chwili, w której Aldero otrzymał SMS od Shannon, i który narastał z każdą kolejną sekundą spędzoną w tym miejscu.

Zadrżała niekontrolowanie, ogarnięta przenikliwym, nienaturalnym wręcz chłodem. Bezwiednie obejrzała się przez ramię, gotowa przysiąc, że ktoś ją obserwuje, podążając za nią niczym cień, nic jednak nie wskazywało na to, żeby faktycznie tak było. Pomijając jej kuzynów i dwójkę uczestników projektu, przedsionek wyglądał na opustoszały, a przynajmniej takie odniosła wrażenie.

– Dobra, więc na czym stoimy? – zapytał z wahaniem Cammy. – Shannon trochę nas nastraszyła, więc...

– Shannon też zniknęła – przerwał mu Dallas. – Właściwie już przed tym, jak zgubiliśmy Jocelyne. Wiedziałem, że nie powinienem puszczać Joce przodem, zwłaszcza, że źle się czuła, ale... A potem mieliśmy małe kłopoty, ale to dłuższa historia.

Słuchała wyjaśnień chłopaka, wręcz nie dowierzając temu, jak swobodnie z nimi rozmawiał. Nawet jeśli mała Licavoli powiedziała mu o istotach nadnaturalnych, to nie wykluczało jakichkolwiek oznak lęku. Spokój chłopaka wydawał się wręcz czymś nieprawdopodobnym, tak jak i to, że zachowywał się w sposób sugerujący, że bratanie się z wampirami nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ostatecznie doszła do wniosku, że albo w ośrodku naprawdę było źle i Dallas widział dość niepokojących rzeczy, by zdążyć do nich przywyknąć, albo... Cóż, po prostu był stuknięty.

W końcu czemu nie, prawda? Sam przedstawił się jako chłopak Joce, pomyślała mimochodem. Ktoś, kto zakochał się w nieśmiertelnej, nie może być zwyczajny...

Próbowała skupić się na rozmowie, ale jej myśli raz po raz plątały się ze sobą, stopniowo zaczynając doprowadzać Claire do szału. Chłód, który odczuwała, przybrał na sile, więc objęła się ramionami, żeby chronić się przed utratą ciepła. Nie rozumiała aż tak znaczącej różnicy temperatur, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że zostawili drzwi za sobą, a jej do głowy nie przychodziło żadne sensowne uzasadnienie przeciągów, jednak starała się nad tym nie zastanawiać. Być może to również stanowiło jakaś specyficzną cechę tego miejsca...

– Hej, Claire, w porządku? – zapytał Cammy. Drgnęła, po czym spojrzała na kuzyna w nieco nieprzytomny sposób. – Zimno ci? – dodał, obdarowując ją niemalże troskliwym spojrzeniem.

Wzruszyła ramionami, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Miała ochotę wspomnieć o złych przeczuciach, ale z drugiej strony... Nie potrafiła tego sprecyzować, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej zachować to dla siebie.

– Tobie nie? – zapytała w zamian.

– Jestem wampirem – przypomniał usłużnie. Spróbowała się uśmiechnąć, ale podejrzewała, że wyszło jej to dość marnie, bo kuzyn mimo wszystko wyglądał na zmartwionego. – Dalej przejmujesz się tymi psami czy...?

– Taak, to to – zapewniła go pośpiesznie. – Dzięki, Cammy.

Spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował naciskać. Claire bezwiednie zwolniła, wciąż trzymając się blisko wampira, ale zarazem mając wrażenie, że gonitwa po korytarzach prowadzi donikąd. Miała wrażenie, że powinna zrobić coś istotnego, ale za żadne skarby nie potrafiła przypomnieć sobie, czego miałoby to dotyczyć. Próbowała skupić się na słowach Dallasa, który gorączkowo tłumaczył coś Aldero, ale mimo wszystko...

Znów poczuła chłód – przenikliwy i krótkotrwały, jakby jakaś niewidzialna siła z dużą prędkością przemknęła przez jej ciało, by po chwili się oddalić. Z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi, coraz bardziej zaniepokojona; cokolwiek działo się wokół niej, zaczynało być przerażające.

Jest tutaj ktoś...?

Nie miała pojęcia do kogo i z jakiego powodu kierowała tę myśl, ale to nie wydało jej się istotne. Poczucie bycia obserwowaną wciąż nie ustępowało, niezmiennie doprowadzając dziewczynę do szału. Wiedziała, że sobie tego nie wyobraziła, ale mimo wszystko...

Mniej więcej wtedy to, czego podświadomie wyczekiwała już od dłuższego czasu, ostatecznie nadeszło. Uczucie było znajome i niepokojące, trochę jak grom z jasnego nieba, Claire zaś – pomimo tego, że przez lata miała dość czasu, żeby się do tego przyzwyczaić – mimowolnie napięła mięśnie. Palce prawej dłoni samoistnie zacisnęły się w pięść, tak mocno, że przez ułamek sekundy miała wrażenie, że za moment połamie sobie palce. Nerwowo przygryzła dolną wargę, zwalniając jeszcze bardziej, chociaż wiedziała, że rozdzielanie się z resztą zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem. Miała ochotę coś powiedzieć – zwrócić ich uwagę – ale nie zrobiła tego, uparcie milcząc i próbując otworzyć się na coś, czego nawet nie rozumiała.

Kolejny wiersz. Kolejna przepowiednia...

Poruszając się trochę jak w transie, zacisnęła palce na zawieszce przy bransoletce od Lucasa. Chciała wyjąc pisak, by móc zanotować najnowsze haiku, to jednak kazało się zbędne, bo odpowiednie słowa pojawiły się same, a Claire poczuła się tak, jakby dosłownie wypaliły się w jej pamięci.


Podążaj za mną

Mój krzyk

To wybawienie


Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż oszołomiona. Dla pewności przytrzymując się ściany i przez moment mając wrażenie, że niewiele brakuje, żeby osunęła się na ziemię. Wciąż czuła chłód, który raz po raz przybierał na sile, zupełnie jakby coś usiłowało zwrócić jej uwagę na wszystkie możliwe sposoby. W tamtej chwili do głowy przyszła jej irracjonalna myśl, że gdyby spróbowała się skoncentrować, to właśnie dziwne zimno wskazałoby odpowiedni kierunek, ale mimo wszystko...

– Claire?

Tym razem nie spojrzała ani na Cammy'ego, ani żadnego ze swoich towarzyszy. Okręciła się na pięcie i raz jeszcze rozejrzawszy dookoła, ostatecznie podjęła decyzję.

– Chodźcie za mną – powiedziała słabym głosem, to jednak wystarczyło, żeby jej usłuchali.

Nie miała pojęcia, jaki związek z tym wszystkimi miała Shannon, ale wszystko w niej aż krzyczało, że musi ją znaleźć.


Jocelyne

Tym razem przebudzenie przyszło o wiele prościej, być może dlatego, że już nie bolała jej głowa. Przez kilka pierwszych sekund leżała w bezruchu, nie mając zamiaru sprawdzać, czy pulsowanie w skroniach faktycznie ustąpiło i czy czuła się jakkolwiek lepiej. Nasłuchiwała, skoncentrowana na liczeniu własnych oddechów, póki nie nabrała pewności, że jest sama i że przynajmniej tymczasowo nie ma się czego obawiać.

Wciąż czuła się słabo, kiedy w końcu zdecydowała się otworzyć oczy. Zamrugała nieco nieprzytomnie, czekając aż obraz wyostrzy się, a ona będzie w stanie raz jeszcze rozejrzeć się do pomieszczeniu. Już za pierwszym razem zorientowała się, że była w jakimś dziwnym, dotychczas nieznanym miejscu, ułożona na czymś, co zdecydowanie nie było łóżkiem. Najwyraźniej pod tym względem nic nie uległo zmianie, kiedy zaś z pewnym wysiłkiem usiadła i przyjrzała się swojemu siedzisku, przekonała się, że wyglądało trochę jak mniej komfortowa wersja leżanki z gabinetu dziadka Carlisle'a. Ta wiedza w nawet niewielkim stopniu nie sprawiła, że Jocelyne poczuła się lepiej, ale doszła do wniosku, że nawet najmniej istotny szczegół jest lepszy od wątpliwości. Na dobry początek musiało wystarczyć, poza tym...

– Hej, słyszysz mnie?

Aż wzdrygnęła się, słysząc znajomy już, kobiecy głos. Tym razem wypowiedziane przez Vicki słowa nie wywołały bólu głowy, zaś spojrzenie na przycupniętą kilka metrów dalej, podejrzliwie przypatrującej jej się dziewczynie, przyszło Jocelyne w najzupełniej naturalny sposób. Lekko zmrużyła oczy, próbując przyjrzeć się Victorii dokładniej i do samego końca jednak łudząc się, że dziewczyna żyje. Co prawda to kłóciłoby się ze wszystkim, co zdążyła zaobserwować do tej pory, ale nie dbała o to, bardzie przejęta całym tym szaleństwem, które od jakiegoś czasu miało miejsce w jej życiu.

– Tak... – odpowiedziała ze znacznym opóźnieniem. Mimowolnie skrzywiła się, porażona brzmieniem własnego głosu. Spróbowała odchrząknąć, żeby doprowadzić się do porządku, efekt jednak okazał się marny. – Vicki...

– Wiem. Trochę się zmieniło, odkąd widziałyśmy się po raz pierwszy. – Dziewczyna wydała z siebie przeciągłe westchnienie. Brzmiała inaczej niż za życia, bardziej rzeczowo, przez co Jocelyne poczuła się trochę tak, jakby miała do czynienia z zupełnie inną osobą. – Ale to teraz nieistotne. Dobrze się czujesz? – zapytała, po raz kolejny wytrącając Joce z równowagi.

– To zależy – przyznała zgodnie z prawdą. – Co się stało? Gdzie jestem i...? – Urwała, żeby móc złapać oddech. Wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała Victoria, ale w tamtej chwili nie potrafiła się tym przejąć. – Co stało się tobie?

Wątpiła, że uzyska odpowiedź zwłaszcza na to ostatnie pytanie, dlatego milczenie ducha jej nie zaskoczyło. Coraz bardziej niespokojna, spuściła nogi z leżanki i wyprostowawszy się, spróbowała stanąć, to jednak okazało się złym pomysłem. Skrzywiła się, widząc ciemność przed oczami, po czym chcąc nie chcąc wróciła do poprzedniej pozycji. Nie miała pojęcia, co takiego podała jej Julie, ale czuła się gotowa prędzej rozerwać kobiecie gardło, niż pozwolić doprowadzić się do takiego stanu raz jeszcze.

Nerwowo przeczesała włosy palcami, próbując odrzucić je na ramię, by w końcu przestały wpadać jej do oczu. Za wszelką cenę usiłowała się skupić, ale to wciąż przychodziło z trudem; mętlik w głowie nie ustępował, a Jocelyne z każdą kolejną sekundą czuła się coraz bardziej podenerwowana.

– Co tutaj się dzieje? – odezwała się ponownie. Spojrzała na Vicki, ta jednak z uporem unikała jej spojrzenia. – Gdzie jest reszta? Victoria, do cholery...

– Jakbym mogła ci pomóc, to przecież bym to zrobiła – oznajmiła z powagą dziewczyna.

Więc po co tutaj jesteś? Żeby móc przyprawić mnie o ból głowy, a teraz doprowadzić do szału?, pomyślała z rozdrażnieniem, ale ostatecznie nie zadała żadnego z tych pytań. Poirytowana tym, że najpewniej musiała radzić sobie w pojedynkę (O, tak, to było do przewidzenia!), raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Pokoik, w którym się znajdowała, praktycznie nieumeblowany i z miejsca przywiódł jej na myśl celę. Co prawda nie spotkała się dotychczas z więzieniem, w którym za towarzysza dostawałoby się ducha, ale już dawno zdążyła się przekonać, że coś jest z nią zdecydowanie nie tak.

– Jak sobie chcesz – mruknęła, tym razem w o wiele ostrożniejszy sposób podrywając się na nogi. Zachwiała się lekko, ale ostatecznie zdołała uchwycić równowagę. – Jeremi mi o tobie mówił, wiesz? O tym, co potraf... potrafiłaś – poprawiła się.

– Wciąż potrafię – uświadomiła ją łagodnie Vicki. – Tak mi się wydaje, bo ty od pierwszej chwili byłaś gdzieś poza moja skalą.

Drgnęła niespokojnie, co najmniej zaniepokojona takim stwierdzeniem.

– To znaczy? – zapytała z powątpiewaniem. Ostrożnie dobierała słowa, nie chcąc okazać tego, jak bardzo czuła się przerażona. – Jestem... trochę inna, jasne, ale...

– Nie mam na myśli tych wampirzych sztuczek i telepatii – przerwała jej pośpiesznie dziewczyna. – Tak, wiem takie rzeczy. Kiedy jest się duchem, łatwo obserwować. – Wywróciła oczami. – Chodzi mi tylko i wyłącznie o nekromancję.

Joce zawała się, sama niepewna tego, jak powinna zareagować. Chciała odpowiedzi, ale z drugiej strony...

– Nie jestem jedyna – powiedziała w końcu.

Vicki spojrzała na nią z zaciekawieniem.

– Wiem, że nie – zapewniła. – Ale też nie wszyscy potrafią to, co ty. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi: mogłabyś zdziałać więcej niż pojedynczy nekromanta kiedykolwiek mógłby... A przynajmniej on na to liczy – dodała po chwili zastanowienia. – I, cholera, mam wrażenie, że lepiej byłoby, gdybyś przed tym umarła.

Ostatni komentarz wystarczył, żeby zrobiło jej się niedobrze, chociaż zarazem nie miała czym zwymiotować. Spojrzała na dziewczynę z obawą, w pamięci wciąż mając wzmianki o złych duchach oraz niebezpieczeństwo, które wyczuła, kiedy po raz pierwszy otworzyła oczy w tym miejscu, jednak nic nie wskazywało na to, żeby Vicki planowała albo mogła ją skrzywdzić. Wciąż siedziała w tym samym miejscu, biernie obserwując i wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Więcej nie odezwała się nawet słowem, najwyraźniej nie mając nic do dodania, Jocelyne zresztą nagle zwątpiła w to, czy chciała usłyszeć kolejne dobre rady.

Na drżących nogach podeszła do drzwi, chociaż podświadomie wiedziała, że będą zamknięte. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, aż nazbyt świadoma tego, że zamek i kawałek metalu nie stanowią najmniejszej nawet przeszkody dla kogoś, kto silą umysłu potrafił burzyć ściany. Co prawda nie miała aż takiej wprawy jak jej rodzina, ale wciąż pozostawała telepatką, w nerwach zaś potrafiła być naprawdę niebezpieczna. W tamtej chwili była zła i chociaż słabość sprawiała, że skupienie się na mocy mogło okazać się problematyczne, ostatecznie udało jej się zebrać myśli, z kolei później...

– Obawiam się, że czeka cię bardzo dużo bólu – doszedł ją cichy głos Vicki, ale nawet na dziewczynę nie spojrzała.

Gdzieś zza zamkniętych drzwi doszły ją spokojnie zmierzające ku pomieszczeniu, w którym była zamknięta, kroki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro