Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Początkowo nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Czuła intensywne uderzenia gorąca, które w pierwszym odruchu zrzuciła na krążącą w jej organizmie adrenalinę oraz długi, niekończący się bieg. Dopiero po chwili zauważyła płomienie – strzelające ku górze, wszechobecne i niebezpieczne, co na kilka sekund wytrąciło ją z równowagi, sprawiając, że dla pewności zapragnęła się wycofać. W sali panował chaos, a ona weszła w sam jego środek, niezauważona przez nikogo, przynajmniej początkowo.

– Elena! – usłyszała, ale nie miała pewności do kogo należał głos.

Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując zrozumieć, co tak naprawdę działo się na jej oczach. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, jak wiele osób znajdowało się w sali, trzymając się blisko ścian, gdzie tymczasowo nie sięgał ogień. Same płomienie zachowywały się nienaturalne, ale to stało się dla dziewczyny jasne dopiero z chwilą, w której zauważyła bladą jak śmierć, drżącą od nadmiaru emocji Laylę.

Potrzebowała dłuższej chwili, żeby dostrzec nie tylko odzianych w czarne peleryny strażników, ale również własną rodzinę. Trzymali się razem, po za tym wydawali się być chronieni przez Isabeau i jej synów, bo to ci znajdowali się na przedzie. Podchwyciła spojrzenie Aldero i to wystarczyło, by zrozumiała, że chłopak był przerażony – z tym, że wcale nie dotychczasową sytuacją, ale jej pojawieniem się. Drgnęła, w pierwszym odruchu chcąc ruszyć ku bliskim, żeby upewnić się, że wszyscy byli cali, zwłaszcza kiedy zauważyła wyraźnie zaniepokojoną mamę, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać.

Nie tylko dla nich tutaj przyszła. Najpierw musiała sprawdzić jeszcze jedną rzecz – nabrać pewności, że On...

Nie miała pewności, kiedy i dlaczego ostatecznie spojrzała przed siebie, koncentrując wzrok na stojącej na niewielkim wzniesieniu postaci. Kobieta była piękna, chociaż to w odniesieniu do tej istoty wydało się Elenie niewłaściwym, nie oddającym pełni jej urody słowem. Widywała różne, mniej lub bardziej olśniewające nieśmiertelne, zresztą sama zaliczała się do tych, które podobno przyćmiewały urodą pozostałe, ale coś w widoku tamtej wampirzycy wprawiło ją w konsternację. W efekcie przez dłuższą chwilę była w stanie co najwyżej wodzić wzrokiem po smukłej sylwetce, całą sobą chłonąć doskonałość jej wyglądu – harmonijne rysy twarzy, pełne usta, spływające aż do pasa kruczoczarne włosy, Zadrżała dopiero w chwili, w której napotkała na parę lśniących dziko, rubinowych tęczówek, wręcz porażona obojętnością spojrzenia, którym obdarowała ją kobieta. Jakby tego było mało, nieśmiertelna wydawała się wręcz pulsować mocą – rodzajem mistycznej, niebezpiecznej aury, który sprawiał, że każdy instynktownie wolał trzymać się od niej z daleka.

To wystarczyło, żeby zrozumiała wszystko. Rafael nie mówił o królowej zbyt wiele, ale w tej istocie było coś, co aż krzyczało, że jest wyjątkowa – i to w ten oszałamiający, niepokojący sposób, który nie pozostawał najmniejszych wątpliwości co do tego, kim w rzeczywistości była. Florence czy Isobel – jakkolwiek by się nie przedstawiła, wciąż pozostawała równie niebezpieczna i przerażająca, a do Eleny dotarło, że niejako z własnej woli stanęła przed kimś, kto bez jej wiedzy skazał ją na śmierć.

Królowa milczała, wpatrując się w nią w niemniej intensywny sposób. To było tak, jakby świat nagle zwolnił, a czas się zatrzymał – przez kilka sekund nie istniało nic innego, prócz tego małego kawałka sali i skoncentrowanej na niej Isobel. Bezwiednie napięła mięśnie, sama niepewna tego, czego powinna się spodziewać. Nie miała konkretnego planu, kiedy przyszła tutaj, początkowo po prostu podążając za Mirą, a później za podszeptami własnej intuicji i pragnieniami, których nawet nie potrafiła jednoznacznie opisać. Teraz z kolei znajdowała się tutaj, gorączkowo starając się zapanować nad sytuacją i podjąć decyzję, chociaż to okazało się niemniej trudne, co i zapanowanie nad raz po raz wstrząsającymi jej ciałem dreszczami.

– Ach... – Kobieta nagle wyprostowała się, odrzucając ciemne loki na plecy. Nawet w wykonywanych przez nią ruchach, było coś niezwykłego – rodzaj nieosiągalnej ani dla człowieka, ani dla przeciętnego nieśmiertelnego gracji, który sprawiał, że wydawała się unosić w powietrzu. – Rozumiem. Teraz wszystko jest jasne – wyszeptała, ale jej głos i tak okazał się doskonale słyszalny w każdym zakamarku pogrążonej w chaosie sali.

Elena zadrżała po raz kolejny, porażona sposobem w jaki zostały wypowiedziane te słowa. Szept wydawał się ją przenikać, podsycając towarzyszące dziewczynie poczucie paniki, które narastało w niej przez tak długi czas. Dotychczas adrenalina pozwalała na to, żeby utrzymała się na nogach i błyskawicznie podążała przed siebie, nie zważając na konsekwencje, ale obecność Isobel zmieniała wszystko, wydając się wszem i wobec informować, że to koniec – i że tej nocy w końcu miało dojść do ostatecznego rozwiązania.

Nie była na to gotowa.

Jasne? Co takiego jest jasne?, pomyślała w oszołomieniu, ale czuła, że nawet gdyby zadała to pytanie na głos, nie otrzymałaby satysfakcjonującej odpowiedzi. Wyczuła ruch, a kiedy błyskawicznie się odwróciła, zauważyła, co takiego przed jej przybyciem musiało zaprzątać uwagę królowej. Nie miała pewności, co zaskoczyło ją bardziej – panika w oczach ledwo panującej nad emocjami i ogniem Layli, chwiejący się na nogach Gabriel, czy może otoczona demonami Renesmee, która...

Och, która jakimś cudem znalazła się za plecami wyraźnie chroniącego ją Rafaela.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi na widok tego ostatniego. Tym razem poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, kiedy zrozumiała, że serafin zrobił to, o co by go nie podejrzewała – jednak zdecydował się obronić kogoś, kto należał do jej rodziny, niezależnie od tego, co to mogłoby oznaczać. Chociaż dotychczas wielokrotnie powtarzał, że liczy się wyłącznie ona – to, by była bezpieczna, nie tylko przez wzgląd na rozkazy – kiedy przyszło co do czego...

Rafael... Słodka bogini, Rafael...

Gdyby sytuacja była inna, bez chwili wahania popędziłaby do niego, wpadła mu w ramiona i tak po prostu pocałowała – tylko po to, by znów poczuć bliskość jego ciała, ciepło ramion i nabrać pewności, że w ten sposób przypieczętuje to, jaki był. Zmieniał się przy niej, co zauważała niemalże na każdym krok, a o czym świadczyła chociaż obrączka, którą nosiła na palcu – teraz dziwnie ciężka i jakby rozgrzana do granic możliwości. Poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliła sobie na chwilę słabości, pośpiesznie mrugając, by łatwiej móc nad sobą zapanować. Teraz potrzebowała skupienia i pełnej świadomości tego, co działo się wokół niej, zwłaszcza przez wzgląd na grożące wszystkim wokół niebezpieczeństwo.

Demon spojrzał na nią nagle, początkowo jakby nie dowierzając temu, co widzi. Widziała, jak przez jego twarz przemyka cień – czyste przerażenie, które prawie natychmiast udało mu się skryć pod maską obojętności. Mogła to przewidzieć, przez ułamek sekundy obawiając się tego, że spróbuje zostawić Nessie, by ruszyć ku niej, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca. Wydawał się rozdarty, jakby wciąż wahał się nad podjęciem ostatecznej decyzji, sam niepewny tego, co i dlaczego powinien ostatecznie zrobić.

Lilan... – wyrzucił z siebie w końcu, głosem zachrypniętym o nadmiaru emocji, ale nie miał okazji do tego, żeby dokończyć.

Śmiech Isobel okazał się o wiele trudniejszy do zniesienia, aniżeli jej głos czy spojrzenie. Było w nim coś oszałamiającego i hipnotyzującego zarazem, co sprawiło, że Elena zesztywniała, chcąc nie chcąc przenosząc wzrok z powrotem na królową. Nigdy nie słyszała czegoś takiego, aż do tego stopnia zimnego i pozbawionego jakichkolwiek oznak radości. Jakby tego było mało, miała wrażenie, że ten dźwięk przenika ją na wskroś, dodatkowo zwielokrotniony przez telepatię. Moc wydawała się być wszędzie, wypełniając powietrze, pulsując i sprawiając, że wszyscy obecni musieli mieć wrażenie, że w każdej chwili będzie mogło wydarzyć się coś niedobrego – rodzaj nieszczęścia, którego podświadomie wyczekiwali przez długie tygodnie, próbując poukładać dostrzegane niemalże na każdym kroku kawałki układanki.

Królowa ujęła fałdy sukni, którą miała na sobie. Czarny materiał zafalował łagodnie, kiedy – sprawiając przy tym wrażenie kogoś, kto unosił się w powietrzu – bez pośpiechu, ludzkim tempem, ruszyła przed siebie, ostrożnie pokonując niewielkie stopnie, umożliwiające jej zejście z mającego wyeksponować trzy trony podwyższenia. Milczała, poważna i skoncentrowana na czymś, czego Elena mogła co najwyżej się spodziewać.

Moje dzieci – przemówiła melodyjnym, obcym językiem, ale wszyscy jakimś cudem byli w stanie ją zrozumieć. – Dzieci nocy, czy dostrzegacie to samo, co ja? Widzicie, co dzieje się na naszych oczach?

Początkowo pełen sens wypowiedzianych słów najzwyczajniej w świecie do niej nie dotarł. Zawahała się, bezmyślnie przypatrując się kobiecie i próbując przewidzieć, czego tak naprawdę powinna się po niej spodziewać. Czuła, że igra z ogniem, samą tylko swoją obecnością drażniąc kogoś, kto z równym powodzeniem mógł spróbować ją zabić. Ryzykowała, psychicznie przygotowując się na najgorsze, choć zarazem nie potrafiła sobie tego wyobrazić i to pomimo usilnych starań.

Nagłe poruszenie uprzytomniło jej, do kogo tak naprawdę zwracała się Isobel. Ciemność wydawała się pulsować, przypominając o obecności demonów – teraz wzburzonych i podekscytowanych, w miarę jak przyswajały sobie słowa swojej pani. W panice spojrzała na Rafaela, ten jednak obojętnie wpatrywał się w czarna mgłę, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu. Nie drgnął, chociaż jedna z wijących się macek otarła się o jego bok, bynajmniej nie robiąc mu krzywdy. Elena nie miała pewności czy to dobrze, czy źle – w końcu wszystko wskazywało na to, że Rafa wciąż miał kontrolę nad rodzeństwem – ale podświadomie czuła, że ten stan rzeczy pozostawał kruchy i w każdej chwili mógł ulec zmianie.

– Nie patrz na mnie w ten sposób, Rafaelu – odezwała się ponownie Isobel, tym razem normalnym tonem. Obrzuciła demona wyniosłym spojrzeniem, wydając się na coś czekać. Elena wolała nie zastanawiać się nad tym, co takiego chodziło tej istocie po głowie. – Nie pochwalisz się wszystkim zebranym? Chociaż już chyba słyszeli, jak zwracasz się do tej dziewczyny... Twoja lilan – powtórzyła i to wystarczyło, żeby w sali ponownie zapanowało zamieszanie.

– Nie tobie oceniać i wydawać rozkazy – stwierdził wypranym z jakichkolwiek emocji tonem Rafa. Bez wahania spojrzał na królową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia onieśmielonego bijącej od niej mocą i tym, czy była zagniewana. – Przynajmniej nie względem tej dziewczyny – dodał, a przez twarz wampirzycy przemknął cień.

– Co masz na myśli? – ponagliła go. Po jej tonie trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sądziła o jego słowach.

Rafael skrzywił się w odpowiedzi na władczą nutę, która pobrzmiewała w jej głosie. Cóż, biorąc pod uwagę to, że zdążył odzwyczaić się od wykonywania rozkazów tej kobiety, w pewnym momencie zaczynając traktować ją jak wroga, Elenie nie wydało się to dziwne.

– To twoje życzenie nie może zostać spełnione – oznajmił z powagą, spoglądając na Isobel w niemalże wyzywający sposób. Cholerna męska duma!, przeszło dziewczynie przez myśl, ale nie skomentowała jego zachowania nawet słowem. – Nie to. Ojciec żąda, żeby ona – machnięciem ręki wskazał na Elenę – pozostała żywa.

Przez kilka sekund panowała cisza – tak nieprzenikniona, że aż zrobiło jej się słabo. Czuła nie tylko własne oszołomienie, ale również dezorientację pozostałych. Bała się obejrzeć, by choćby sprawdzić, co o całej tej sytuacji mogłaby myśleć jej rodzina, o ile w ogóle docierało do nich to, że Isobel jednoznacznie sugerowała, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do niej – a także tego, że miałaby zostać na życzenie królowej stracona.

Ciemnośśśććć..., doszedł ją przejmujący szept jednego z demonów. Głosy przeplatały się ze sobą, a coś w niemalże syczącym sposobie, w jaki wypowiadane były kolejne słowa, skutecznie przyprawiło Elenę o dreszcze. Ojciec kazzzał ją zostaaawiććć?

Chronić dziewczynę...?, wtrącił inny głos w tym samym momencie.

Rafael jakby od niechcenia oderwał wzrok od Isobel, przenosząc wzrok na krążące wokół niego rodzeństwo. Był podenerwowany, a gdyby sytuacja była inna, pewnie pokusiłby się o spektakularny wybuch gniewu, by jasno zaznaczyć znaczenie swoich słów i wyjaśnić konsekwencje złamania rozkazu, jednak w tamtej chwili ograniczył się jedynie do zdawkowego skinięcia głową.

– Tak jest – oznajmił z naciskiem. – Dziewczyna ma być żywa. Ojciec każe chronić dziewczynę.

Przemawiał prawie jak do dzieci, prostymi zdaniami, jakby w tylko ten sposób mógł nabrać pewności, że w ogóle uda mu się do nich dotrzeć. Wciąż wokół niego krążyły, burząc się i przypominając zachowujący się w nietypowy sposób dym – pulsujący, trudny do opanowania i nierzeczywisty. Kiedy Elena przyjrzała się dokładniej, wydało jej się, że widzi ludzie postaci – bardzo sporadycznie, bowiem sylwetki niemalże natychmiast traciły swój kształt, po chwili bardziej przypominając pozbawioną wzorca masę, aniżeli cokolwiek innego. Wszystkie trzymały się blisko Rafy i Renesmee, przynajmniej tymczasowo ignorując tę drugą, co jednak nie sprawiało, że dziewczyna czuła się jakkolwiek pewniej. W zasadzie wydawała się tkwić w miejscu tylko i wyłącznie przez świadomość, że ucieczką mogłaby co najwyżej sprowokować demony do ataku, co zmusiło ją do walki z jakimikolwiek gwałtownymi odruchami.

Chronić dziewczynę...

Czy to w ogóle było możliwe? To, że tak naprawdę rozwiązanie pozostawało banalnie proste, sprowadzając się do wytłumaczenia pozostającym pod kontrolą Isobel demonom tego, czego życzył sobie ich ojciec – jedyna istota, którą tak naprawdę szanowały? Na to wyglądało, a przynajmniej próbowała w to wierzyć, słuchając ich szeptów i czując podekscytowanie z jakim przyjmowały jakiekolwiek wzmianki o Ciemności.

Być może popełnili z Rafaelem błąd, tak długo kryjąc się przed światem. Nie chodziło o uczucia, które rozwinęły się pomiędzy nimi, ale rozkazy – polecenia, które już na wstępie demon powinien był przekazać dalej, zamiast działać na własną rękę. Wiedziała, że Rafa podchodził do tych istot z rezerwą, wydając się traktować swoich pobratymców jak pozbawione uczuć (oraz zdolności logicznego myślenia), impulsywnie działające byty, ale...

Chyba, że to było przeznaczenie – pokrętny plan losu, który uparł się wypełnić bez względu na to, co którekolwiek z nich mogłoby mieć do powiedzenia. Być może tak naprawdę nigdy nie mieli szans sprawić, żeby cokolwiek potoczyło się inaczej, a teraz... Teraz wciąż wydawała się istnieć możliwość na to, by wszyscy wyszli z tego bez szwanku.

Bezwiednie zrobiła krok naprzód, poruszając się trochę jak w transie. Tak zresztą się czuła, skupiona na Rafaelu, jego słowach i szeptach demonów, które stopniowo zaczynały sobie przyswajać myśl o tym, że Ciemność życzyła sobie czegoś odmiennego od ich tymczasowej pani. Z ich perspektywy priorytety były proste, tym bardziej, że od zawsze kierowali się hierarchią, a w tej to właśnie królowa stała niżej. W takim wypadku odwrócenie się od niej miało przyjść im równie naturalne, co wcześniej dostosowywanie się do jej oczekiwań.

– Dlaczego ich okłamujesz, co Rafaelu?

Spokojny, wyprany z jakichkolwiek emocji głos Isobel ją zaskoczył, tym bardziej, że przejęta reakcją demonów, niemalże zdążyła o niej zapomnieć. W tamtej chwili – podobnie zresztą jak i wszyscy obecni – przeniosła wzrok na wampirzycę, co najmniej oszołomiona jej pytaniem. Sam Rafael pobladł nieznacznie i spojrzał na królową tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

Wampirzyca wyprostowała się, po czym ponownie zwróciła się do ogółu:

– Mówi wam o rozkazach teraz, kiedy dziewczyna znalazła się w moich rękach... A musi wiedzieć o nich od dawna, o ile są prawdziwe – dodała z cierpkim uśmiechem. – Dlaczego?

Chociaż pytanie było niewinne i na swój sposób uzasadnione, Elena wyczuła, że Isobel chodziło o coś więcej. Miała przed sobą niebezpieczną istotę – manipulatorkę, która być może przez całe tysiąclecia doskonaliła się w tym, żeby wpływać na innych i osiągać raz zaplanowany sobie cel. Tak było i tym razem, a dziewczyna całą sobą czuła, że pierwotna nie zamierzała tak po prostu przyjąć do wiadomości odmowy, wycofać się i pozwolić im odejść wolno.

Cisza miała w sobie coś przenikliwego. W efekcie głos Isobel zabrzmiał niemalże nienaturalnie, kiedy ta podjęła wcześniej przerwaną wypowiedź:

– Dlaczego nie powiesz swojemu rodzeństwo o tym, co znaczy dla ciebie ta dziewczyna, hm? – zapytała cicho, a Elena nawet z odległości zauważyła, że Rafael zesztywniał. – O tym, jak cię omotała... Że zrobiłbyś dla niej wszystko – dodała i tym razem zabrzmiała niemalże kpiarsko. Ktoś taki na pewno nie rozumiał znaczenia tego, co mogłoby dziać się pomiędzy nimi przez te wszystkie tygodnie. – Opowiedz swojemu rodzeństwo o tym, jak dzięki niej poznałeś ludzkie uczucia, a dopiero potem zrzuć swoje zachowanie na rozkazy.

Kolejny raz wyczuła zamieszanie, tym razem wywołane przez te dwa, pozornie proste słowa – „ludzkie uczucia". Niepokój, który odczuwała już od dłuższego czasu, przybrał na sile, bo choć demony tak po prostu nie uległy i nie rzuciły się o ataku, Elena wiedziała, że słowa królowej mogą wystarczyć, by nastawić je przeciwko Rafaelowi. Od samego początku wiedziała, że właśnie tego się obawiał – utraty pozycji, związanej z tym, jak jego pobratymcy traktowali tych, którzy odkryli w sobie człowieczeństwo. Sam przez długi okres czasu traktował je jak przejaw największej, nieakceptowalnej wręcz słabości. Coś, co jeszcze jakiś czas temu było dla niego nie do pomyślenia i z czym próbował walczyć, ale teraz...

Nad życie, pomyślała. Prawda jest taka, że oboje kochamy się nad życie...

– Jesteśmy tutaj, bo postanowiłam ukarać tych, którzy kiedykolwiek mnie zdradzili. Odwrócili się całe lata temu, jeśli nie jeszcze wcześniej – powiedziała cicho Isobel. – Wtedy nie przypuszczałam, że być może największego wroga mam u mojego boku. Kogoś, kto przez tyle czasu był mi wierny, chociaż...

– Kłamliwa sucz! – wyrwało jej się, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co właśnie robiła.

Wiedziała, dokąd to wszystko zmierza, przez co tym bardziej nie zamierzała na to pozwolić. Nie chciała czekać aż ona go oskarży, podważając wszystko, co budował przez całe wieki, jeśli nie tysiąclecia. Gdyby wiek miał znaczenie, Rafa aż tak bardzo nie obawiałby się o swoją pozycję i to, co mogła oznaczać miłość, którą ją obdarzył. Miała okazję przekonać się, jak proste pod względem emocji były demony, a to, co mówiła Isobel...

Mogła spróbować dostać się do Rafaela, ale nie zrobiła tego. Sama nie była pewna tego, co tak naprawdę podkusiło ją do tego, żeby dosłownie rzucić się na królową – błyskawicznie pokonać dzielącą ich odległość, bez względu na wciąż obecne płomienie, demony i ewentualne konsekwencje. Nad życie – ta jedna myśl tłukła jej się w głowie, przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że nie była w stanie biernie czekać na dalszy rozwój wypadków.

Nad życie...

Sądziła, że królowa natychmiast się odsunie, być może gotowa wyśmiać nieudolność jej ataku, ale nic podobnego nie miało miejsca. W pewnym momencie zamarła, bezmyślnie wpatrując się w twarz wampirzycy – piękną i oszałamiająco zimną zarazem – tym bardziej, że ta znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jej własnej. Coś w spojrzeniu rubinowych tęczówek ją poraziło, podsycając konsternację. Nie rozumiała, co tak naprawdę się stało, dlaczego królowa się uśmiecha i dlaczego poczuła się tak dziwnie, jakby...

Ból pojawił się chwilę później, początkowo przypominając falę gorąca, która dopiero po kilku sekundach przeszła w spazm cierpienia – najpierw przytłumiony, a z czasem aż tak intensywny, że aż pociemniało jej przed oczami. Ktoś krzyknął – kobieta, mama, chociaż to uprzytomniła sobie dopiero później – ale prawie nie była tego świadoma, zbyt oszołomiona, by w pełni zrozumieć, co takiego działo się wokół niej. Zaraz po tym, właściwie pod wpływem impulsu, przeniosła wzrok niżej, wprost na swoją klatkę piersiową – a potem już tylko patrzyła, nie rozumiejąc tego, co działo się na jej oczach.

Widziała rękę Isobel, a właściwie sam nadgarstek, bowiem dłoń znajdowała się... w jej wnętrzu. Tak po prostu przebiła skórę, warstwę mięśni i – znalazłszy wolną przestrzeń pomiędzy żebrami – dodarła aż do miejsca, gdzie znajdowało się serce. Wciąż czuła ból, ale ten zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez mieszankę przerażenia i niedowierzania, zwłaszcza kiedy naszła ją niedorzeczna myśl o tym, że lodowate palce wampirzycy właśnie zaciskały się wokół trzepocącego się rozpaczliwie mięśnia.

Czuła słodycz krwi, ale i tak wydała jej się obca. Zachwiała się, utrzymując się w pionie tylko i wyłącznie za sprawą uścisku królowej. Posmak osoki poczuła aż w ustach, mając wrażenie, że krztusi się i niewiele brakuje, by zwymiotowała czerwienią wprost na usatysfakcjonowana swoim postępowaniem królową. Zauważyła, że ciemne plamy zdobiły dotychczas nieskazitelnie czarny materiał sukni, a kilka stróżek spłynęło po bladej skórze wampirzycy, sięgając niemalże do łokcia.

Uniosła głowę, by spojrzeć Isobel w twarz. Porażona czerwienią jej tęczówek, nie tyle usłyszała, co właściwie wyczytała z ruchu jej warg kilka ostatnich słów:

Światło musi zgasnąć...

Gdzieś jakby z oddali doszedł ją dziwny dźwięk – coś, co z powodzeniem mogłaby uznać za przerażający charkot zagniewanej, spragnionej śmierci istoty – ale i na tym nie była w stanie się zastanowić.

A potem wszystko w końcu zniknęło i nie było już nic.


Koniec księgi szóstej
KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE
https://www.wattpad.com/story/144548391

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro