Trzysta czterdzieści osiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Nie mogłam uwierzyć w to, co działo się wokół mnie. Wciąż czułam ból i choć próbowałam nad nim zapanować, zgodnie z tym, czego uczyłam się od Licavolich usiłując zamknąć umysł przed intruzami, szybko przekonałam się, że walka z królową nie ma najmniejszego nawet sensu. Mogłam przewidzieć, że ktoś taki jak Isobel i bez dodatkowego źródła mocy okaże się wystarczająco potężny, by poradzić sobie z ewentualnym przeciwnikiem. W końcu była pierwsza – nie tylko jako wampirzyca, ale również telepatka, o czym wielokrotnie świadczyły zapisy w księgach.

Nie miałam pewności, jak długo tak naprawdę to trwało. Miałam wrażenie, że ktoś krzyknął – być może ja sama – ale i co do tego nie miałam absolutnej pewności. Zorientowałem się, że cokolwiek jest nie tak, dopiero w chwili, w której przez fale nawracającego cierpienia, przebił się do mnie niepohamowany gniew – uczucie, które mogło należeć tylko do jednej osoby i które niezmiennie mnie przerażało.

Napięłam mięśnie, chcąc się poruszyć – zrobić cokolwiek – ale nie byłam w stanie. Uderzenie mocy mnie zaskoczyło i to do tego stopnia, że początkowo nawet nie zorientowałam się, że ból zniknął i to równie nagle, co wcześniej się pojawił. Natychmiast otworzyłam oczy, chcąc poderwać się na nogi, ale w zamian zachwiałam się niebezpiecznie i byłabym upadła, gdyby nie dwie lodowate dłonie, które w porę pochwyciły mnie w pasie. W pierwszym odruchu szarpnęłam się, za wszelką cenę usiłując się wyrwać, ale uspokoił mnie nerwowy szept, który usłyszałam tuż przy uchu.

– To tylko ja. – Drgnęłam i obejrzałam się przez ramię, spoglądając wprost w pociemniałe od nadmiaru emocji, topazowe tęczówki taty. Chciałam coś powiedzieć, ale nie dał mi po temu okazji, w zamian stanowczo odciągając mnie w tył. – Chodź. Nessie...

Otrząsnęłam się na tyle, by choć spróbować podporządkować się temu, co do mnie mówił. Nerwowo rozejrzałam się dookoła, by w zaledwie ułamek sekundy zorientować się, że moi bliscy trzymali się razem. Obie siostry Gabriela i bliźniaki przesunęło się naprzód, najpewniej próbując stworzyć coś w rodzaju tarczy ochronnej. Mimowolnie pomyślałam, że to dobrze, tym bardziej, że już mieliśmy okazję przekonać się, że w walce z królową najlepiej sprawdza się współpraca. Czułam, że powietrze jest wręcz przeładowane mocą, tak ciężkie i niespokojne, że czułam się, jakby w każdej chwili mogła rozpętać się prawdziwa burza.

Kiedy do tego wszystkiego w samym środku ogólnego zamieszania dostrzegłam Gabriela, uprzytomniłam sobie, że to stwierdzenie miało o wiele sensu, aniżeli początkowo mogłoby się wydawać.

Zawsze czułam lęk, kiedy widywałam go takim. W zasadzie byłam gotowa stwierdzić, że on i Isobel znaleźli się w samym środku jakiegoś potężnego huraganu, na dodatek uwięzionego w zamkniętym pomieszczeniu, co czyniło go jeszcze bardziej spektakularnym. Ciemne włosy Gabriela w porażający wręcz sposób kontrastowały z bledszą niż zazwyczaj skórą, zresztą tak jak i w przypadku królowej – niebezpiecznej, potężnej i w ten przerażający sposób doskonałej. Kiedy do tego wszystkiego zauważyłam, że kobieta się uśmiecha, natychmiast zapragnęłam znaleźć się bliżej, by móc zrobicie... W zasadzie cokolwiek, chociaż tak naprawdę nie mogłam niczego. Ruch także okazał się niemożliwy, nie tylko dlatego, że Edward wciąż mnie trzymał, najpewniej podejrzewając, że byłabym w stanie zrobić coś wyjątkowo głupiego. Byłam jak sparaliżowana, niezdolna do ruchu, chociaż zarazem tak bardzo przerażała mnie perspektywa bierności.

Proszę, nie, pomyślałam w panice, coraz bardziej zaniepokojona. Aż nazbyt dobrze pamiętałam, jak to skończyło się ostatnim razem. Nie znowu...

Miałam świadomość, że prawdziwym cudem pozostawało to, że ostatnia walka tej dwójki skończyła się w taki, a nie inny sposób. Kolejny raz wcale nie musiał być równie szczęśliwy, nawet jeśli zarówno Gabriel, jak i Isobel wykorzystywali o wiele mniej mocy. Problem polegał na tym, że to wciąż było za dużo, zwłaszcza w przypadku mojego męża, który zdecydowanie nie nadawał się do wykorzystywania aż tak wielkiego natężenia energii – z tym, że w tamtej chwili o tym nie myślał.

– O mój Boże – doszedł mnie szept wyraźnie przerażonej Alice. To otrząsnęło mnie na tyle, bym obejrzała się przez ramię i spojrzała na ciotka, mimowolnie zastanawiając się, czy to możliwe, by pomimo obecności tych wszystkich istot była w stanie zobaczyć przyszłość.

Cóż, nie widziała. W zamian rozszerzonymi do granic możliwości oczyma, wpatrywała się w drzwi wejściowe. Nie zauważyłam, kiedy i w jaki sposób zostały otwarte na tyle gwałtownie, by wylecieć z zawiasów, ale to nie miało znaczenia. Bardziej istotne pozostawało to, że wyraźnie zobaczyłam snującą się przy ziemi, czarną mgłę, która z wolna wtoczyła się do środka. Teraz już nie miałam wątpliwości co do tego, że moje wątpliwości z zewnątrz pozostawały słuszne – w pobliżu naprawdę znajdowały się demony.

Rafael pojawił się jako ostatni, bez obaw przechadzając się w zwykle śmiercionośnej, spragnionej świeżej krwi masie – jego braciach i siostrach, chociaż to wciąż wydawało mi się niedorzeczne. Było coś nerwowego w jego ruchach, zaś po sposobie, w jaki zaczął rozglądać się po sali, zorientowałam się, że czegoś albo kogoś szukał. Cokolwiek to było, najwyraźniej nie przyniosło żadnych skutków, jednak nic nie wskazywało na to, żeby serafin bym z tego powodu niezadowolony. Wręcz przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że w pewnym momencie poczuł ulgę, o ile w przypadku jakiegokolwiek demona podobne emocje miały rację bytu.

– Florence, co...?

Chociaż szept był ledwie słyszalny, coś w brzmieniu głosu Aro wystarczyło, żeby zwróciła na niego uwagę. Wciąż tkwił na podejście, który służył wyeksponowaniu trzem tronom. Wzrok utkwił w nieśmiertelnej, a rozszerzone do granic możliwości oczy i oszołomienie, jasno uprzytomniły mi, że najpewniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak potężne pozostawały zdolności jego „partnerki".

Początkowo nawet na niego nie spojrzała, zachowując się raczej tak, jakby coś wyjątkowo irytującego i mało znaczącego zarazem próbowało zajmować jej czas. Widziałam, jak przez bladą twarz kobiety przemyka cień, a ona dopiero po dłuższej chwili z wyraźną niechęcią zmusza się do tego, żeby spojrzeć na wampira. Samo tylko spojrzenie, którym obdarowała tego z braci Volturi, w zupełności wystarczyło, żeby ten zapragnął się wycofać, instynktownie cofając się o krok. Zauważyłam, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, zupełnie jakby właśnie wtedy dotarło do niego to, jak niebezpieczną istotę miał przed sobą. Zabawne, ale mogłam wyobrazić sobie, jak się czuł, aż nazbyt dobrze pamiętając moment, w którym zauroczenie ustępowało miejsca przerażeniu. Zdołała owinąć go sobie wokół palca, ale teraz nie był jej już potrzebny.

– Żałosny idiota – stwierdziła beznamiętnym tonem.

Mogła go zabić, ale nie zrobiła tego, najwyraźniej nie widząc powodu, żeby tracić czas. Jej ręka poruszyła się tak błyskawicznie, że niemalże ten moment mi umknął, a ja po raz kolejny straciłam kontrolę nad tym, co działo się wokół mnie. Dopiero kiedy Aro został bez większego wysiłku ciśnięty niemalże przez całą salę, z hukiem lądując na przeciwległej ścianie, uprzytomniłam sobie, że cokolwiek miało miejsce.

Ten jeden ruch wystarczył, żeby rozpętało się piekło. Straż do tej pory pozostawała bierna, po prostu obserwując wszystko to, co działo się w sali, jednak z chwilą, w której został zaatakowany jeden z władców, wszystko momentalnie uległo zmianie. Część wciąż się wahała, a kiedy rozejrzałam się dookoła, przekonałam się, że chociażby Jane spokojnie stała na swoim miejscu, nie sprawiając wrażenia kogoś, kto ma w planach pokusić się o jakąkolwiek reakcję. Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się w zimny, pozbawiony jakichkolwiek oznak wesołości sposób, tym bardziej przerażający w przypadku kogoś, kto krył się pod postacią pozornie niewinnego dziecka. Jej oczy zabłysły i jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że wampirzyca była zachwycona wszystkim, co się działo. Spoglądała na Isobel z nieskrywaną satysfakcją, być może zdając sobie sprawę z tego, że ta była w stanie wykorzystać jej dar – i to w o wiele bardziej sukcesywny sposób, aniżeli nieodporna na telepatię dziewczyna.

Jedna z kobiet popędziła do Aro, gotowa pomóc mu wstać. Rozpoznałam Renatę – tarczę, która zawsze trzymała się blisko władców, wiernie broniąc ich przed jakimikolwiek próbami ataku. Mówiła coś szybko, wyrzucając z siebie kolejne słowa – wszystkie po włosku, ale przez ogólne zamieszanie i podenerwowanie kobiety, nie byłam w stanie ich rozróżnić. Miałam wrażenie, że przepraszała albo przynajmniej próbowała jakoś się zreflektować, tym samym jasno dając do zrozumienia, że nie zamierzała porzucić powierzonej jej pozycji. Wiedziałam, że dzięki umiejętnościom innej nieśmiertelnej – Chelsea, która była w stanie wpływać na relacje pomiędzy poszczególnymi osobami – straż zawsze była zgrana i oddana swoim władcą, ale podejrzewałam, że po interwencji Isobel dopiero miało wyjść na jaw, kto służył Volturi z przymusu, a kto z prawdziwej lojalności.

Korzystając z zamieszania, zdążyłam wyrwać się tacie i pośpiesznie przemknęłam przez salę, materializując się u boku Gabriela. Skrzywiłam się, kiedy znalazłam się w zasięgu mocy, chyba jedynie cudem w pierwszym odruchu nie ulegając na tyle, by osunąć się na kolana. Poczułam opór, kiedy spróbowałam podejść bliżej, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed próbą zbliżenia się do męża. Nerwowo zacisnęłam dłonie na jego ramieniu, w efekcie omal nie obrywając w twarz, kiedy w pierwszym odruchu wzdrygnął się, co najmniej jakby spodziewał się ataku.

– Nie zachodź mnie tak, amore! – jęknął, potrząsając z niedowierzaniem głową. Zaraz po tym błyskawicznie przyciągnął mnie do siebie, by mieć pewność, że jestem bezpieczna. – Co wy tutaj jeszcze robicie? Powinniście byli...

– Nie będę czekać aż ona cię zabije! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Jeśli uważał, że tak po prostu sobie wyjdę, zostawiając go w tym miejscu, chyba całkiem postradał zmysły. – Wynosimy się i to teraz. Chodź – dodałam naglącym tonem, nie zamierzając czekać, aż nerwy puszczą mu do tego stopnia, by spróbował zrobić coś głupiego.

Nie chciałam zastanawiać się nad tym, jakie mogą być skutki panującego dookoła szaleństwa. Planowałam wykorzystać zamieszanie, by dostać się do wyjścia, chociaż to zdecydowanie nie miało być takie proste w aż tak wielkiej grupie. Już i tak zwlekaliśmy zbyt długi, wręcz czekając na to, aż Isobel spróbuje nas pozabijać. Wiedziałam, że powinniśmy coś zrobić – cokolwiek, niezależnie od możliwych konsekwencji. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę oznaczało ponownie pojawienie się Isobel oraz to, jak długo planowała to, co właśnie miało miejsce. Teoretycznie mogliśmy przewidzieć, że po niejasnym zakończeniu walki sprzed lat, coś podobnego mogłoby mieć miejsce, ale mimo wszystko...

Cóż, miałam swój brakujący element – i to najdelikatniej rzecz ujmując.

Wciąż o tym myślałam, kiedy wszystko po raz kolejny się skomplikowało. Byłam gotowa dosłownie na wszystko, a przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, w którym poczułam, że Gabriel sztywnieje. Natychmiast odwróciłam się w jego stronę, gotowa albo rzucić się do ataku, albo zrobić cokolwiek innego, co tylko byłoby konieczne, gdyby okazało się, że mamy kłopoty, ale ostatecznie nie zdobyłam się na żadne działanie. Mogłam tylko stać, bezmyślnie wpatrując się w jego twarz i nie do końca rozumiejąc to, co działo się wokół mnie.

Gabriel nigdy nie należał do osób, które okazywały słabość. Ba! Sama wielokrotnie dostawałam szału, kiedy próbował zachowywać się jak ktoś, kto jest odporny na wszelakie niedogodności. Wielokrotnie był gotów przyjąć cudzy ból, byleby zapewnić tej osobie bezpieczeństwo – mnie albo swoim siostrom, nie biorąc pod uwagę tego, że martwiłyśmy się o niego w równym stopniu, co i on o nas. Pod tym względem zachowywał się cudownie, choć zarazem wielokrotnie chciałam go zabić, porażona logiką jego postępowania. Nie wyobrażałam sobie tego, żeby móc cierpieć za mnie – w ogóle odczuwać ból – ale mimo wszystko...

Jakkolwiek by nie było, mogłam przewidzieć, że ten cholerny masochista nie da niczego po sobie poznać, nawet gdyby było naprawdę źle. Miał porażające wręcz doświadczenie w ukrywaniu bólu, o ile ten akurat nie zaskakiwał go do tego stopnia, by nie miał okazji na wystarczająco szybką reakcję. Tak musiało być również tym razem, chociaż to nie miało dla mnie znaczenia. Nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym, czy atak wymierzono bezpośrednio w niego, czy może przyjął na siebie coś, co tak naprawdę należało się mnie. Wiedziałam jedynie, że muszę coś zrobić, zwłaszcza kiedy zachwiał się niebezpiecznie, krzywiąc się i wyglądając tak, jakby ledwo był w stanie powstrzymać się od krzyku.

Poderwałam głowę, w ułamku sekundy orientując się, że uwaga Isobel na powrót skoncentrowała się na naszej dwójce. Nie miałam wątpliwości co do tego, że ze wszystkich obecnych w sali osób, to właśnie ja i Gabriel podpadliśmy jej w stopniu wystarczającym, by chciała się zemścić. Co więcej, jeden rzut oka na bladą twarz wampirzycy wystarczył, bym zrozumiała, że nie chodziło po prostu o to, że mogłaby nas pozabijać. To była ostateczność, a ona wcześniej planowała pokusić się o coś więcej.

– Przestań! – zaoponowałam, spoglądając na nią z niedowierzaniem. Mocniej chwyciłam Gabriela za ramię, mając ochotę dodatkowo mu przyłożyć, kiedy uprzytomniłam sobie, że zdołał odciąć się ode mnie i Layli. Żadna z nas nie czuła bólu i to pomimo łączącej nas więzi. – W tej chwili przestań! – powtórzyłam i tym razem to ja pozwoliłam sobie na to, by dać upust całej narastającej we mnie złości.

Skumulowanie mocy przyszło mi z łatwością, tym bardziej, że ta gromadziła się we mnie już od dłuższego czasu, odkąd tylko poczułam się naprawdę zagrożona. Uderzyłam na oślep, ledwo świadoma tego, co tak naprawdę powinnam zrobić. Sądziłam, że uda mi się sięgnąć celu, ale opór, który napotkałam i gniew, który nagle wstrząsnął salą, dały mi do zrozumienia coś zgoła innego.

Chwilę później moc wróciła i to z przynajmniej zdwojoną siłą. Początkowo nawet nie zorientowałam się, co mnie trafiło, świadoma tylko i wyłącznie oszołomienia, które poczułam, kiedy boleśnie wylądowałam na posadzce kilka metrów dalej. Aż pociemniało mi przed oczami, chociaż przynajmniej nie straciłam przytomności, wciąż zawzięcie walcząc o to, by przynajmniej spróbować zrozumieć wszystko to, co działo się wokół mnie. Nic nie było takie, jakie być powinno, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cały ten bal od samego początku jawił się jako jedna, wielka porażka, a teraz mogło być już tylko gorzej.

Spróbowałam się podnieść, ale nie miałam po temu okazji. Zdążyłam zaledwie wesprzeć się na łokciach, kiedy coś bezceremonialnie poderwało mnie do pozycji pionowej. Chwilę później wylądowałam na ścianie, mając wrażenie, że coś napiera na mnie z wielką siłą, dosłownie pozbawiając tchu. Isobel wciąż stała w tym samym miejscu, obojętnie wodząc wzrokiem dookoła. Choć ledwo łapałam oddech, zauważyłam, że coś poruszyło się po mojej prawej stronie. Natychmiast spojrzałam w tamtym kierunku, a potem dosłownie zamarłam, widząc znajomą już, wijącą się tuż przy ziemi mgłę. Moje ciało w ułamku sekundy napięło się, zwłaszcza kiedy przypomniałam sobie, jak niebezpieczne bywały demony w tej formie. Gdyby którykolwiek z nich zdecydował się mnie zaatakować, podczas gdy ja nawet nie byłam w stanie się bronić...

Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy w chwili, w której poczułam uderzenie gorąca. Ogień pojawił się nagle, błyskawicznie rozchodząc się niemalże po całym pomieszczeniu, czym skutecznie wytrącił mnie z równowagi. Sama nie byłam pewna, jakim cudem dostrzegłam w całym tym zamieszaniu Laylę – wściekłą, otoczoną płomieniami i wyglądającą raczej jak jakaś bogini zniszczenia, aniżeli słodka dziewczyna, którą tak dobrze znałam. Widywałam ją taką bardzo rzadko, zwłaszcza gdy cokolwiek złego zagrażało jej rodzinie, tak jak w tamtej chwili. Tym razem przynajmniej nie miała problemu z panowaniem nad żywiołem, nie obawiając się przy tym, że ktokolwiek spróbuje wpłynąć na jej umiejętności. Błękitne zazwyczaj oczy błyszczały czerwienią i zrozumiałam, że dziewczyna aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ktokolwiek próbował skrzywdzić jej bliźniaka – a to wciąż był dopiero początek.

Również Isobel spojrzała ku mojej szwagierce, a przynajmniej tyle zdążyłam zauważyć pomimo obecności płomieni. Dobrze wiedziałam, jak ogień działał na wampiry, zresztą sama aż rwałam się do tego, żeby rzucić się do ucieczki. Choć ufałam Layli, nagle zwątpiłam w to, czy w takim stanie w pełni świadomie podejmowała kolejne decyzje. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co stałoby się z chwilą, w której straciłaby kontrolę. Igranie z tym konkretnym żywiołem nigdy nie było rozsądne, o czym każde z nas miało okazję przekonać się wielokrotnie, więc i tym razem nie mogło być inaczej.

– Ach... Jesteś pewna, że chcesz to zrobić, Laylo? – zapytała niemalże łagodnym tonem królowa. Choć szeptała, jej głos okazał się doskonale słyszalny nawet pomimo trzasku wciąż strzelających ku górze płomieni. Pomyślałam, że wciąż musiała wspomagać się telepatią, ale nie miałam pewności. – Jeden ruch i każę ją zabić... Chyba, że zaryzykujesz – dodała i uśmiechnęła się w ten niepokojący, pozbawiony wesołości sposób. – Jedno życie za pozostałe. Wierz mi lub nie, ale w obecnej sytuacji nie miałabym innego wyboru, jak tylko pozwolić reszcie z was odejść.

Layla drgnęła, po czym nerwowo spojrzała w moją stronę. W tamtej chwili byłam tym bardziej świadoma krążących tuż obok demonów, tylko czekających na to, żeby zaatakować. Wiedziałam, co potrafiły i jak okrutne mogłyby się okazać, gdyby Isobel sobie tego zażyczyła. Choć trzymały się z daleka od płomieni, nie uciekły, posłusznie trwając u mojego boku i czekając na rozkazy. Nie byłam w stanie się ruszyć, więc nawet gdyby Layla spróbowała je odgonić, musiałabym znaleźć się w polu rażenia, a skoro tak...

– Layla... – rzuciłam nerwowo, nie jako jedyna jak się okazało, bo w tym samym momencie odezwał się Gabriel.

Spojrzałam niego i niemalże odetchnęłam z ulgą, kiedy zauważyłam, że przynajmniej on był bezpieczny. Już nie wyglądał tak, jakby miał zwijać się z bólu, choć to mogło być zaledwie kwestią czasu. Właściwie klęczał na ziemi, również otoczony płomieniami, które wokół niej wytworzyła siostra, najpewniej chcąc w ten sposób chronić go przed niebezpieczeństwem.

Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki spojrzał na nieśmiertelną. Isobel również przeniosła na niego wzrok, tym razem przynajmniej nie próbując sprawiać mu cierpienia.

– Tak, Gabrielu? – rzuciła niemalże zachęcającym tonem.

Puścił jej słowa mimo uszu, dopiero po chwili decydując się odezwać.

– Jeśli chcesz życia za pozostałe, to bierz, ale nie jej – oznajmił wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. – To my mamy niedokończone sprawy.

– Tak myślałam... – oznajmiła z przekonaniem. Byłam skłonna w to uwierzyć, mając wrażenie, że królowa rządziła nami dokładnie tak, jak sobie zaplanowała, ale nie mogłam mieć pewności. Co więcej, nie obchodziło mnie to, zwłaszcza kiedy uprzytomniłam sobie, dokąd to wszystko zmierzało. – Ale co mi po tym, że zabiję ciebie? Skoro chcesz się ze mną targować, daj mi coś więcej, aniżeli chwilową przyjemność...

– Gabriel, nie! – weszłam jej w słowo, nie zamierzając sprawdzać, jak daleko byłby w stanie posunąć się mój mąż, byleby zapewnić mnie i pozostałym bezpieczeństwo. – Ani słowa więcej!

– Jakie to zabawne – stwierdziła po chwili namysłu Isobel. Wątpiłam, by w ogóle znała znaczenie tego słowa, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. – Chyba, że powinnam zabić ją na twoich oczach... Albo ciebie na jej. Które rozwiązanie będzie bardziej spektakularne? – ciągnęła ze spokojem. – W istocie gdybyś zginął, wtedy ucierpiałaby zarówno twoja żona, jak i siostry, ale przekonaj mnie, że ty...

Cokolwiek miała jeszcze do powiedzenia, nie była w stanie dokończyć – i to bynajmniej nie dlatego, że ktokolwiek próbował ją zaatakować. Wręcz przeciwnie.

Wszystko sprowadzało się do zaledwie kilku słów, które nagle padły z ust Rafaela, kiedy ten zwrócił się do swojego zagrażającego mi rodzeństwa:

– Odsuńcie się od dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro