Trzysta czterdzieści pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Próbowałam nie zwracać uwagi na to, co się działo. Trzymałam się blisko Gabriela, co zresztą nie było trudne, skoro sam również nie odstępował mnie na krok. Wciąż nie byłam pewna, co powinnam sądzić o całej tej sytuacji, ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać, w zamian skupiając się na tym, co działo się wokół mnie.

Gabriel już nie sprawiał wrażenia aż tak spokojnego, jak początkowo, choć to równie dobrze mogło być tylko moim wrażeniem. Z drugiej strony, trudno było tak po prostu zignorować to, co powiedział Aro – o „komplikacjach", które w gruncie rzeczy nijak odpowiadały na moje pytanie o gości, czy też raczej ich brak. Byłam coraz pewniejsza stwierdzenia, że tak naprawdę wszystko sprowadzało się do nas, chociaż zarazem nie byłam w stanie doszukać się w tej teorii sensu. Skoro chcieli konfrontacji albo – co brzmiało jeszcze bardziej niedorzecznie – zapoznania kogokolwiek z tajemniczą Florence – po co urządzali bal? Brakowało mi w tym konkretnego celu, tym bardziej, że do tej pory Volturi pozostawali w swoich działaniach dość otwarci. Teraz nie byłam w stanie przewidzieć niczego i to doprowadzało mnie do szału.

Nie podoba mi się to, pomyślałam, bez trudu muskając mocą umysł Gabriela. Przede mną nigdy nie próbował się bronić.

Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, licząc się z tym, że jednak uzna, że jestem przewrażliwiona albo jakkolwiek zbagatelizuje moją reakcję. Brałam pod uwagę wiele możliwości, najpewniej niepotrzebnie próbując analizować zbyt wiele kwestii na raz, ale nie byłam w stanie zmusić się do tego, żeby tak po prostu się rozluźnić.

Szczerze powiedziawszy, mnie również, usłyszałam w odpowiedzi i na moment zesztywniałam, nie kryjąc zaskoczenia. Brałam pod uwagę wiele możliwości, ale czym innym było spekulować, a czym zgoła odmiennym usłyszeć potwierdzenie właśnie od niego. Już i tak czułam się niespokojna, a w tamtej chwili spięłam się jeszcze bardziej, coraz bardziej zaniepokojona.

– Co masz na myśli? – zapytałam szeptem. Przygarnął mnie do siebie, bez słowa wyjaśnienia pociągając za sobą na środek sali, tymczasowo pełniący rolę parkietu. Właściwie nie byłam pewna, kiedy tak naprawdę zaczęła grać muzyka, zresztą również w tamtej chwili właściwie nie byłam świadoma uroków towarzyszącej nam melodii, bardziej przejęta jego słowami i tym, co musiały oznaczać. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie to, że chłopak tak po prostu poprowadził mnie do tańca, ale zdecydowałam mu się poddać, ufna w stopniu wystarczającym, by nie zastanawiać się nad kolejnymi ruchami. Jego dłonie i bliskość zwiastowały bezpieczeństwo, a przynajmniej chciałam wierzyć, że tak jest.

Nie przejmuję się samymi Volturi, ale... czymś innym, uświadomił mi w końcu Gabriel. Jego mentalny głos brzmiał spokojnie, wydając się wręcz kontrastować z wypowiedzianymi słowami. Z tym balem po prostu jest coś nie tak, poza tym... Hm, nie jestem w stanie przeniknąć umysły Aro, dodał, a ja z wrażenia aż się potknęłam, nie ryzykując upadku tylko i wyłącznie dlatego, że mnie trzymał.

CO?!, zapytałam z niedowierzaniem, nawet nie próbując panować nad tonem. Z jakiegoś powodu ta informacja martwiła mnie bardziej niż cokolwiek innego. Od kiedy? Gabriel...

W zasadzie, to od samego początku, przyznał, a we mnie aż się zagotowało. Nie denerwuj się, mi amore. Nawet jakbym ci powiedział, musielibyśmy tutaj przyjść.

Teoretycznie miał rację, ale to wciąż nie było dla mnie wystarczającym argumentem, by tak po prostu się rozluźnić. Teraz już nie miałam złudzeń co do tego, że mieliśmy powody do niepokoju, chociaż wciąż nie miałam pojęcia, co tak naprawdę się działo. Ta niepewność wydała mi się gorsza niż cokolwiek innego i to łącznie ze świadomością bycia w jednej sali z istotami, które w każdej chwili mogły okazać się niebezpieczne.

Nerwowo rozejrzałam się dookoła, próbując odszukać wzrokiem resztę. Nie tylko my tańczyliśmy, ale nie byłam w stanie skupić się na podziwianiu wdzięcznych ruchów Alice albo zastanawiania nad tym, jak olśniewająco wyglądała wirująca w ramionach Emmett'a Rosalie. W zasadzie czułam się jak we śnie, mając wrażenie, że nic z tego, co działo się wokół mnie, nie jest prawdziwe – z tym, ze paradoksalnie zdawałam sobie sprawę z tego, że to ni mniej, ni więcej, ale rzeczywistość.

Widok Isabeau na moment mnie rozproszył, zwłaszcza kiedy zauważyłam ją w towarzystwie Demetriego. Pamiętałam jak potraktowała go dzień wcześniej, więc tym bardziej zaskoczyła mnie tym, że tak po prostu pozwoliła wampirowi ująć się pod ramię i wyciągnąć na parkiet. Zawsze zachwycała ruchami, kiedy trwała w tańcu z Dimitrem, więc i u boku tego mężczyzny odnalazła się bez najmniejszego chociażby problemu, pewna siebie, piękna i wręcz eteryczna, co jednak nie zmieniało faktu, ze patrzenie na nią, kiedy trwała w ramionach kogoś innego niż król, było po prostu nienaturalne.

Zauważyłam, że Gabriel podążył za moim wzrokiem, w milczeniu obserwując poczynania siostry. Przez jego twarz przemknął cień, a ja wyczułam, że nie był zadowolony – najdelikatniej rzecz ujmując.

– Beau bawi się w sukuba – zadrwił, potrząsając z niedowierzaniem głową.

Pamiętałam, że kiedyś to robiła, bez zbędnych zobowiązań czy żalu bawiąc się napotkanymi mężczyznami. Zwykle sprowadzało się to do owijania sobie wokół palca napotkanych w barach ludzi, owijaniu ich sobie wokół palca, by sami z przyjemnością oddawali jej krew i ostatecznie o wszystkim zapominali, kiedy kasowała im pamięć. Wraz z powrotem do Miasta Nocy raz a dobrze zaprzestała tych praktyk, przynajmniej do tej pory, bo sytuacja z Dimitrem zmieniła wszystko. Nie byłam pewna, co tak naprawdę powinniśmy zrobić, o ile w ogóle reakcja była w tym przypadku wskazana. Nie miałam pojęci, co tak naprawdę mogła zrobić moja szwagierka, najwyraźniej zamierzając na każdym kroku podkreślać, że nie czuje się zobowiązana do zachowania królowi wierności, ale mimo wszystko...

Nie sądzę, żeby posunęła się tak daleko. Tutaj nie ma się na kim odegrać, jeśli wiesz, co mam na myśli, usłyszałam ponownie mentalny głos Gabriela. Mimo wszystko wydał mi się zmartwiony, co zresztą wcale nie wydawało się dziwne. Tak przynajmniej sądzę. Beau nie jest taka, dodał, a ja z wolna skinęłam głową.

Cholera, pod wieloma względami nic nie było takie, jakie powinno – i to zarówno na tym balu, jak i naszym prywatnym życiu. Choć ostatnie tygodnie prezentowały się względnie spokojnie, wizje Isabeau i takie drobiazgi, jak chociażby nietypowe zachowanie któregokolwiek z moich bliskich, jasno przypominały mi o tym, że powinnam być czujna. Dostrzegałam to niemalże na każdym kroku, gotowa przysiąc, że wciąż bardzo wiele mi umykało, choć oczywiście nie byłam tego świadoma. Co więcej, wszystko we mnie aż krzyczało, że złe rzeczy, które spotykały nas w ostatnim czasie, w jakiś sposób się ze sobą łączyły – z tym, że wciąż brakowało mi czynnika, który by je łączył.

Spojrzałam na Gabriela, kiedy ten zdecydował się musnąć palcami mój policzek, tym samym zachęcając, żebym na niego spojrzała. Nieznacznie pokręciłam głową, sama niepewna tego, co powinnam mu powiedzieć. Zatrzymałam się, nie mając ochoty dalej tańczyć i udawać, że byłam w dobrym nastroju. W gruncie rzeczy czułam się trochę tak, jak w potrzasku, marząc tylko o tym, żeby choć na moment wyjść i odciąć się od tego wszystkiego. Miałam dość tej farsy, a to przecież był dopiero początek, co bynajmniej nie poprawiało mi nastroju. W zasadzie na wszystkie sposoby próbowałam zapomnieć o wszelakich niedogodnościach, to jednak nie było nawet w połowie tak proste, jak mogłabym tego oczekiwać.

Gabriel nie zaprotestował, kiedy pociągnęłam go w kąt sali, kierując się ku zamkniętym drzwiom. Chwycił mnie za rękę, delikatnie acz stanowczo ściskając moją dłoń, by jakoś mnie uspokoić. Spróbowałam wysilić się na blady uśmiech, ale szło mi to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie, z czego zresztą zdawałam sobie sprawę.

– Chodźmy na chwilę na zewnątrz – poprosiłam, choć już wcześniej musiał zorientować się, czego tak naprawdę oczekiwałam.

Skinął głową, po czym przejął kontrolę nad sytuacją, przez co ostatecznie to poprowadził mnie za sobą. Byliśmy już blisko drzwi, kiedy znów ogarnęło mnie wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Początkowo pomyślałam, że to może któreś z moich rodziców, a już zwłaszcza tata, który wciąż troszczył się o mnie w stopniu bardziej znaczącym, aniżeli było to konieczne, ale szybko uświadomiłam sobie, że tym razem to nie Edward próbował kontrolować moje ruchy i to, czy byłam bezpieczna.

Byliśmy w sali wystarczająco długo, bym zdążyła się zorientować, którzy członkowie straży przybocznej dotrzymywali nam towarzystwa. Tym większym zaskoczeniem był dla mnie widok obcej kobiety, która spokojnie stała w jednym z najbardziej zaciemnionych kątów pomieszczenia, przypatrując nam się w tak otwarty sposób, że chyba musiałabym być ślepa, by się nie zorientować. Jakby tego było mało, kiedy tylko skoncentrowałam na niej wzrok, dumnie uniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy, wręcz szokując przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek. Nie miałam wątpliwości, że była wampirzycą i – co również stało się dla mnie normalnym stanem rzeczy – żywiła się w typowy dla nieśmiertelnego sposób, pijąc ludzką krew, ale coś w jej spojrzeniu sprawiło, że momentalnie zrobiło mi się zimno. Mimowolnie zadrżałam, próbując wytłumaczyć samej sobie, dlaczego ta istota wzbudzała we mnie tak wiele skrajnych emocji – i dlaczego coś w jej obecności sprawiło, że tym bardziej zapragnęłam się wycofać.

Nie byłam w stanie przyjrzeć się twarzy nieznajomej, gdyż miała na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę – ciemniejszą i bardziej zwiewną, aniżeli te, które nosili członkowie straży. Instynkt podpowiedział mi, że tak naprawdę nie należała do Volturi, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem. Od ostatniego spotkania z Włochami minęły całe lata, przez które ani ja, ani żadne z moich bliskich nie miało kontroli nad tym, co działo się w tym miejscu. W efekcie mogłam tylko zgadywać, czy do Aro dołączyli się nowi rekruci, jakkolwiek by jednak nie było, ta kobieta zdecydowanie nie pasowała mi na służkę, która gotowa byłaby zrobić wszystko, czego oczekiwałaby „wielka trójca".

Zawahałam się, po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w nieśmiertelną. Widziałam długie blond włosy, które złocistymi falami wystawały spod kaptura jej peleryny. Zmrużyłam oczy, naiwnie wierząc w to, że dzięki temu będę mogła lepiej się przyjrzeć, ale obecność materiału skutecznie utrudniała mi zadanie. Wszystko wskazywało na to, że wampirzyca specjalnie ustawiła się w taki sposób, by prócz oczu i zgrabnej sylwetki nie dało się określić, kim tak naprawdę była. Jakby tego było mało, coś w jej widoku sprawiało, że miałam ochotę odwrócić wzroku – po prostu jej unikać i to pomimo ciekawości, która mną kierowała. Nie miałam pojęcia, skąd brało się to uczucie, ale im bardziej starałam się skoncentrować, tym trudniej było mi zebrać myśli.

– Coś nie tak, mi amore? – zapytał mnie cicho Gabriel.

Wzdrygnęłam się, wyrwana z zamyślenia, po czym energicznie pokręciłam głową. Zauważyłam, że mój mąż zerknął w kierunku, w którym wcześniej sama patrzyłam, ale ostatecznie nie skomentował obiektu mojego zainteresowania nawet słowem. Otworzyłam usta, zamierzając coś powiedzieć, ale ostatecznie i na to się nie zdobyłam, nagle jeszcze bardziej zdezorientowana.

– Ja... – Urwałam, ogarnięta jeszcze silniejszym poczuciem niepokoju, niż do tej pory. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że wystarczył zaledwie ułamek sekundy, żeby tajemnicza kobieta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. – Nie, nie... Chodźmy już.

Gabriel rzucił mi bliżej nieokreślone spojrzenie, bez trudu orientując się, że byłam niespokojna. Z ulgą przyjęłam to, że ostatecznie zdecydował się zachować wszelakie wątpliwości dla siebie, w zamian w milczeniu wyprowadzając mnie na korytarz. Zaraz po wyjściu niemalże wpadliśmy na Felixa, który na nasz widok przystanął wpół kroku i wymownie uniósł brwi.

– Wychodzicie? – zapytał podejrzliwym tonem.

Przez twarz Gabriela przemknął cień, chociaż przynajmniej nie spiął się aż do tego stopnia, jak podczas spotkania z Demetrim. Jakkolwiek by nie było, wyczułam, że rozsądniej będzie, jeśli to ja spróbuję się odezwać, więc pośpieszyłam z wyjaśnieniami, woląc nie ryzykować, że mój mąż pokusi się o zrobienie czegoś nieprzemyślanego:

– Tylko na chwilę – zapewniłam i wysiliłam się na blady uśmiech. – To jakiś problem? Chciałam rozejrzeć się po ogrodzie, więc...

– Ach, tak. – Wampir zawahał się, ale ostatecznie skinął głową. – Po prostu główne wejście zostało zamknięte na czas trwania balu. Niedługo zresztą powinna pojawić się pani Florence, więc byłoby dobrze, gdybyście wrócili na czas – dodał, ale już właściwie go nie słuchałam.

Czy możliwe było, że kobieta, którą widziałam chwilę wcześniej, była wspominaną tak wiele razy wcześniej Florence? Wyjaśnienia Felixa sugerowały, że niekoniecznie, co z jakiegoś powodu mnie zaniepokoiło. Skoro pojawiły się komplikacje i prócz nas nie było żadnych innych gości, kim była ta kobieta? Być może szukałam dziury w całym, ale ta jedna kwestia nie dawała mi spokoju, stopniowo doprowadzała mnie do szału.

Jakby tego było mało, wcale nie poczułam się pewniej na wzmiankę o zamknięciu drzwi wejściowych. Choć w przypadku nieśmiertelnych żaden zamek nie stanowił przeszkody, momentalnie poczułam się jak w potrzasku. Nawet kiedy Gabriel otworzył przede mną prowadzące na wewnętrzny dziedziniec drzwi, byłam gotowa przysiąc, że dobrze rozumiem, jak musiały czuć się osoby dotknięte klaustrofobią. To wydawało się co najmniej nietypowe, skoro mogłam cieszyć się otwartą przestrzenią, ale nic nie byłam w stanie poradzić na to, że niemalże na każdym kroku pojawiało się coś, co wzbudzało we mnie coraz silniejszy niepokój.

– Co o tym sądzisz? – zapytałam cicho, nie mogąc powstrzymać się przed poznaniem jego opinii. Co prawda wcale nie byłam taka pewna, czy chcę to wiedzieć, ale z dwojga złego prawda wydawała się lepsza od wątpliwości.

– Mówiłem, że ten bal jest dziwny – powiedział i zawahał się na moment. – Wynosimy się stąd, kiedy tylko pojawi się okazja – dodał z powagą.

Skinęłam głową, w duchu żałując, że nie mogliśmy pozwolić sobie na to już teraz. Gdyby sytuacja była inna, pewnie już dawno przedostalibyśmy się do hotelu, zabrali Joce i opuścili to miejsce, ale przez wzgląd na moich bliskich to było niemożliwe. Zaczynałam żałować, że w ogóle zdecydowaliśmy się na przyjazd, ale w gruncie rzeczy żadne z nas nie miało wyboru – jedynym miejscem, które znajdowało się poza zasięgiem Volturi, pozostawało Miasto Nocy, ale również to pozostawało dla nas niedostępne.

Mimowolnie zadrżałam, chociaż sama nie była pewna, co stanowiło tego przyczynę – panujący na zewnątrz chłód, czy może wciąż towarzyszące mi emocje. Gabriel otoczył mnie ramieniem, a chwilę później poczułam znajome już ciepło mocy, kiedy zdecydował się stworzyć wokół nas gorącą, przyjemną mgiełkę. Zdołałam się rozluźnić, przypominając sobie o tym, że nie byliśmy bezbronni, ale również to nie poprawiło mi nastroju. Perspektywa ewentualnej walki zdecydowanie nie wyglądała dobrze, o jakimkolwiek rodzaju konfliktu nie wspominając – i to na dodatek w odniesieniu do klanu, który od lat tylko szukał okazji do tego, żeby pozbyć się mojej rodziny.

Ruszyłam przed siebie, zbyt podenerwowana, by ustać w miejscu. Żwirowa ścieżka zachrobotała pod moimi butami, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, w znaczącym stopniu koncentrując się na stawianiu kolejnych kroków i próbie utrzymania równowagi na wysokich obcasach. Pamiętałam, jak jeszcze przed balem pięciuset Gabriel oprowadzał mnie po okolicy, zwracając uwagę na mijane rośliny i próbując poznać moje preferencje, żeby później móc odpowiednio dostosować ogród przy naszym domu w Mieście Nocy. To wspomnienie jawiło mi się jako wystarczająco przyjemne, bym zdołała się rozluźnić, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że tego wieczoru jakiekolwiek przejawy spokoju nie będą trwały wiecznie.

Usłyszałam szelest, a chwilę później jakiś ptak poderwał się z jedno z najbliższych drzew. Kolejny raz wzdrygnęłam się, po czym błyskawicznie poderwałam głowę ku nocnemu niebu, wypatrując dużego, ciemnego kształtu. Nie miałam pojęcia, co to było, ale stworzenie okazało się zaskakująco okazałe, co zwłaszcza o tej porze roku wydało mi się dziwne. Świetnie, więc jestem już do tego stopnia przewrażliwiona, że doszukuję się spisku nawet w naturze, pomyślałam z przekąsem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Najwyraźniej przed końcem balu, moje nerwy miały być już w strzępkach.

– Dobrze się czujesz, mi amore? – zapytał mnie z wahaniem Gabriel.

Pokręciłam głową, nie zamierzając go oszukiwać.

– Nie chcę tutaj być – przyznałam, a on westchnął. Nie miałam wątpliwości, że nie tylko doskonale to wiedział, ale również podzielał moje stanowisko.

Poza tym mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, dodałam już w myślach, dopiero po chwili uświadamiając sobie sens własnych przeczuć.

Jakby w odpowiedni na moje przypuszczenia, po raz kolejny usłyszałam trzepot skrzydeł. Drgnęłam i nerwowo rozejrzałam się dookoła, próbując wypatrzeć jego źródło, ale w ciemnościach trudno było mi rozróżnić poszczególne kształty. Nigdy nie byłam aż do tego stopnia strachliwa, ale coś w atmosferze tego miejsca uległo zmianie, a ja byłam w stanie myśleć już tylko o tym, żeby się stąd wydostać. Miałam wrażenie, że nic z tego, czego doświadczam, nie jest prawdziwe; to uczucie wydało mi się znajome, ale mimo wszystko...

– Chodźmy stąd – rzucił spiętym tonem Gabriel. – Mam wrażenie, że powinniśmy wracać – doda i przez moment wyglądał na chętnego dodać coś jeszcze, ale ostatecznie tego nie zrobił.

Spojrzałam na niego z wahaniem, ale nie próbowałam protestować. Choć na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ostatecznie nie zadałam żadnego, nie mając pojęcia w jaki sposób sformułować którekolwiek z nich. Cokolwiek się działo, nie było normalne – i to w sposób, który przynajmniej teoretycznie powinnam być w stanie opisać słowami, ale...

Cóż, w końcu zawsze musiało być jakieś „ale".

Nie czułam się dobrze z koniecznością powrotu do sali tronowej, ale nawet ta wydała mi się lepsza od dalszego przebywania na zewnątrz. Byłam gotowa przysiąc, że coś czai się w ciemnościach, choć i to na pierwszy rzut oka wydawało się nie mieć sensu. Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne istoty mogły czaić się w mroku, ale nie wyobrażałam sobie tego, żeby którakolwiek z nich miała znaleźć się akurat tutaj. Aż zrobiło mi się zimno, kiedy uprzytomniłam sobie, że wszystkie dziwne przeczucia, które towarzyszyły mi w ogrodzie, jak najbardziej można było przyporządkować do demonów, bo sama myśl o tym, że którakolwiek z ich istot mogłaby znaleźć się w pobliżu, wydała mi się niedorzeczna.

Wciąż o tym myślałam, kiedy wraz z Gabrielem przekroczyliśmy próg sali tronowej. Zerknęłam na chłopaka niespokojnie, wahając się nad tym, czy powinnam mówić mu o swoich obawach, tym bardziej, że zdecydowanie coś było nie tak. Nie chciałam wywołać paniki, ale też miałam coraz więcej wątpliwości co do tego, czy wszystko sprowadzało się wyłącznie do mojego przewrażliwienia. Po tym, jak Rafael wparował do salonu w domu Cullenów, a Jocelyne napotkała demony w ośrodku, chyba już nic nie miało być dla mnie naprawdę zaskakujące.

– Gabrielu...

– O, w samą porę. Podejdźcie, proszę, bliżej – przerwał mi donośny głos Aro. Nie miałam innego wyboru jak urwać i spróbować odszukać wzrokiem przemawiającego wampira. – Bardzo proszę wszystkich o uwagę. Wiem, że cały wieczór czekaliście na to, żeby poznać moją partnerkę i mogę zapewnić, że Florence wkrótce do nas dołączy. Jeszcze trochę cierpliwości i...

– Już jestem – przerwał mu nowy głos i to wystarczyło, żeby w sali jak na zawołanie zapanowała nieprzenikniona, niepokojąca wręcz cisza.

Nerwowo obejrzałam się, by móc spojrzeć na nowo przybyłą – a potem zamarłam, nie będąc w stanie wytłumaczyć lęku, który tak nagle poczułam.

Niezrażona panującą wokół cisza, Florence podeszła bliżej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro