Trzysta czterdzieści sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Właściwie nie była pewna, co takiego działo się wokół mnie. Jak urzeczona wpatrywałam się w kobietę, która ze spokojem pokonała metry dzielące ją od Aro i głównego wzniesienia, gdzie usytuowane były tronu. Poruszała się z delikatnością i gracją, której mógłby pozazdrościć nie jeden – i to łącznie z istotami nieśmiertelnymi, dla których podobna harmonia ruchów być czymś absolutnie naturalnym.

Wampirzyca zwróciła się do mnie plecami, przez co byłam w stanie zauważyć jedynie jej smukłą sylwetkę i sięgające aż do pasa czarne włosy. Loki wydawały się łagodnie falować wraz z każdym kolejnym krokiem, zresztą jak i fałdy sukni, którą miała na sobie, a której długość i zachowanie materiału sprawiły, że kobieta wyglądała tak, jakby unosiła się w powietrzu. Było w tym coś hipnotyzującego, a ja po raz kolejny tego wieczora pomyślałam, że powinnam odwrócić wzrok.

Wyczułam, że stojący u mojego boku Gabriel sztywnieje, po czym bardziej stanowczo chwyta mnie za rękę. Uznałem to za dobry pretekst, by w końcu oderwać wzrok od Florence, ale w oszołomieniu uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie się poruszyć. Mogłam co najwyżej na nią patrzeć, zwłaszcza gdy zatrzymała się u boku Aro i odwróciła, dzięki czemu w końcu byłam w stanie ujrzeć jej twarz.

Była piękna – tak po prostu, a przynajmniej takie stwierdzenie w naturalny sposób nasunęło mi się na myśl. Względem każdej nieśmiertelnej kobiety mogłam użyć tego określenia, ale w jej przypadku wydawało się oznaczać coś więcej. Podejrzewałam, że musiało istnieć jakieś adekwatniejsze stwierdzenie, ale w tamtej chwili nic odpowiedniejszego nie przychodziło mi do głowy.

Florence wyprostowała się, po czym niemalże w beznamiętny sposób powiodła wzrokiem po sali, uważnie przypatrując się wszystkim obecnym. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale byłam gotowa przysiąc, że kobieta była rozczarowana, zwłaszcza gdy zwróciła się ponownie do Aro, a ten do tego wszystkiego spróbował ją dotknąć. Odsunęła się niemalże w gniewny sposób, tym samym zmuszając wampira do wycofania się. Usłuchał bez cienia wahania, chyba nawet zmieszany, zupełnie jakby to nie do niego, ale do niej, należała władza. Pomyślałam, że tak najpewniej było, choć zarazem nie docierało do mnie to, że właśnie Volturi mógłby ulec jakiejkolwiek kobiecie, niejako ustępując jej swoją pozycję. To było coś o wiele bardziej znaczącego, niż po prostu zmiana partnerki i jeśli miałam być ze sobą szczera, ta świadomość zaczynała mnie przerażać.

Niespokojnie obserwowałam, jak Florence zwraca się do Aro, w pośpiechu wyrzucając z siebie kilka słów po włosku. Byłam w stanie rozpoznać ten język, tym bardziej, że przy Gabrielu miałam okazję nauczyć się podstaw, ale w oszołomieniu nie zdołałam wychwycić sensu jej wypowiedzi, bardziej skoncentrowana na głosie kobiety – melodyjnym i skutecznie przyprawiającym mnie o dreszcze.

Zapytała się o to, gdzie Ona jest, usłyszałam w głowie tłumaczenie męża. Prawie zdążyłam zapomnieć o tym, że wciąż byliśmy połączeni, dzięki czemu swobodnie mógł kontrolować moje myśli.

Zawahałam się, wciąż uparcie milcząc i walcząc z samą sobą. Byłam gotowa przysiąc, że już doświadczyłam podobnego stanu i to całe lata temu, kiedy...

Nie, nie chciałam o tym myśleć. Nie byłam w stanie wrócić pamięcią do początków tego najgorszego okresu, za wszelką cenę próbując przekonać samą siebie, że to niemożliwe. Byłam przewrażliwiona, przez co w wielu miejscach doszukiwałam się czegoś, co tak naprawdę nie miało racji bytu.

A tak swoją drogą... Kim była tajemnicza „Ona", o którą pytała się wampirzyca...?

Odpowiedź nie nadeszła, co zresztą było do przewidzenia. Słyszałam, że Aro rzucił coś w ramach wyjaśnień, ale i tym razem nie potrzebowałam czyjegokolwiek tłumaczenia, żeby zorientować się, że raczej nie miał dla Florence dobrych wieści. Widziałam, że przez twarz kobiety przemknął cień, jednoznacznie świadczący o tym, że to, czego się dowiedziała, zdecydowanie nie przypadło jej do gustu. W tamtej chwili po raz kolejny doceniłam to, że Jocelyne była bezpieczna w hotelu, bo choć wiedziałam (albo po prostu chciałam w to wierzyć, że to nie moja córka stanowiła powód frustracji Florence, nie wyobrażałam sobie, że dziewczyna miała znaleźć się w jednym pomieszczeniu z tą istotą.

Drgnęłam niespokojnie, kiedy Gabriel pochwycił mnie za rękę, ściskając ją tak mocno, że aż poczułam ból w dłoni. Skrzywiłam się, ale nie próbowałam protestować i wyrywać się, kiedy mąż pociągnął mnie w głąb sali, starając poruszać się w taki sposób, byśmy mogli dotrzeć do pozostałych, jednocześnie nie zwracając na siebie zbędnej uwagi. Pomyślałam, że to dość trudne zadanie, zważywszy na wyostrzone zmysły wampirów, ale próba zachowania pozorów wydała mi się lepsza, aniżeli otwarte przemykanie z miejsca na miejsce.

Zawahałam się, mając ochotę o coś zapytać. Wszystkie moje wątpliwości w gruncie rzeczy sprowadzały się do jednego, a więc szukania odpowiedzi na jedno – a więc to, co tak naprawdę działo się w Volterze. Choć odkąd dowiedziałam się o balu oraz o tym, co miało być jego głównym celem, nie byłam w stanie wyobrazić sobie jego przebiegu. Jakkolwiek by nie było, ostateczne wydarzenia znacznie przewyższały moje zdolności pojmowania – począwszy od tego, że ledwo nadążałam za wszystkim, co się działo, na niemożności przewidzenia kolejnych wydarzeń kończąc.

Cholera, to zdecydowanie nie wyglądało tak, jakby Aro chciał nas gościć i przedstawić nowej członkini klanu. Sama Florence nie sprawiała wrażenia kogoś, kto przybył do Volterry po to, żeby służyć albo zajmować miejsce posłusznej żony, która nie udzielałaby się w towarzystwie bez potrzeby, spędzała cały wolny czas w wieży i pokornie przyjmowała decyzje męża. Wręcz przeciwnie – wystarczyło mi zaledwie kilka minut, żeby zorientować się, że tak role się odwróciły i tak naprawdę to ona rządziła. Patrzyłam na kogoś, kto wydawał się idealny do roli królowej, ale...

Musimy się stąd wynosić, rozległo się w mojej głowie i to wystarczyło, żebym pojęła, że sprawy miały się co najmniej tak źle, jak od samego początku sądziłam.

Nie tylko ja w oszołomieniu przeniosłam na niego wzroku. Reakcja zarówno obu sióstr Gabriela, jak i moich bliskich, jasno dała mi do zrozumienia, że tym razem zwracał się do wszystkich, najpewniej gorączkowo zastanawiając się nad jakimś sensownym planem ucieczki. Zauważyłam, że pobladł w dość znaczący sposób, co w jego przypadku zdecydowanie nie było normalne. Znałam go wystarczająco dobrze, żeby zorientować się, że cokolwiek mogłoby być nie tak – i to w wielu istotniejszych kwestiach, niekoniecznie związanych z balem. Gdybym nie miała pewności, że jego zachowanie zmieniło się nagle, a ten stan rzeczy nie miał żadnego związku z telepatycznym głodem, wtedy...

Mocniej chwyciłam rękę, coraz bardziej podenerwowana. Gabrielu, co się dzieje?, zapytałam, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał mi odpowiedzieć. To zmartwiło mnie nawet bardziej od ciągłych zapewnień, że wszystko jest w porządku i że nie powinniśmy przejmować się Volturi. Cóż, gdyby sytuacja była inna, jego stwierdzenie może miałoby jakieś sensowne uzasadnienie, ale tym razem wszystko było inne.

Florence sprawiała, że nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Przeniosłam wzrok na kobietę, nieswojo czując się z tym, że miałabym choć na moment spuścić ją z oczu. Instynktownie napięłam mięśnie, czując się tak, jakbym w każdej chwili mogła zostać zaatakowana, choć zarazem miałam poczucie tego, że to mało prawdopodobne. W końcu trzymaliśmy się razem, tak? Pomijając to, że Gabriel na pewno nie pozwoliłby, żeby mnie czy którejkolwiek z jego sióstr stała się krzywda (Cholerny masochista!), przecież doskonale widziałam, że członkowie straży trzymali się na dystans, po prostu biernie obserwując sytuację. To również wydało mi się co najmniej dziwne, tym bardziej, że wszyscy obecni wydali mi się niemniej zaniepokojeni, co i ja sama się czułam. Jeśli dodać do tego dziwne przeczucie, że coś przez cały ten czas obserwowało nas w ciemnościach korytarzy, czy chociażby podczas wizyty w ogrodzie...

Och, nie, to zdecydowanie nie wyglądało dobrze.

Z pewnym opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że w sali zapanowała przeciągła, nieprzenikniona cisza. To wystarczyło, żebym poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, mając wręcz problem z tym, żeby zebrać myśli. Nie drżałam, chociaż byłam gotowa przysiąc, że w każdej chwili ten stan rzecz może ulec zmianie. Z uwagą zmierzyłam wzrokiem Florence, ale choć widziałam przed sobą ciemnowłosą piękność, wszystko we mnie aż krzyczało, że tak naprawdę mam przed sobą kogoś zupełnie innego – a przynajmniej powinnam mieć, jakkolwiek miałam to przeczucie rozumieć.

Ona była...

Zamknęłam oczy, co najmniej porażona przenikliwością spojrzenia rubinowych tęczówek. Z jakiegoś powodu nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że wampirzyca spoglądała wprost na mnie – i że uśmiechała się przy tym w ten niepokojący, pozbawiony emocji sposób, który również wydał mi się dziwnie znajomy. W przeszłości spotkałam wiele niebezpiecznych istot, które przejawiały mniej lub bardziej mordercze instynkty, ale w tej konkretnej kobiecie było coś wyjątkowego. Coś, co mnie przerażało i...

A potem naszła mnie najbardziej szalona, niepokojąca myśl, jaką tylko mogłabym sobie wyobrazić i niewiele brakowało, żebym do tego wszystkiego wpadła w panikę.

Była tylko jedna osoba, która od samego początku wzbudzała we mnie cała mieszankę sprzecznych uczuć – od oszołomienia i oczarowania jej wyglądem zaczynając, po czyste przerażenie, gdy w końcu dotarło do mnie, że pod pozornie doskonałą fasadą kryła się bestia. We Florence dostrzegałam dosłowne to samo, wręcz porażona sprzecznościami, z których się składała. W tym wypadku piękno nie świadczyło o niczym, nie tyle zachwycająco, co wręcz odpychając – wzbudzając lęk, który wystarczył, bym bardziej niż do tej pory zapragnęła się wycofać. Gdyby to zależało ode mnie, nie wahałabym się, tym bardziej, że jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że ona nie miała dobrych intencji – i że najpewniej zamierzała nas wszystkich pozabijać.

W ten sposób działała na mnie tylko i wyłącznie Isobel, ale...

Niemożliwe, pomyślałam po raz wtóry, ale już wtedy miała poczucie, że próbuję oszukać samą siebie.

A dlaczego nie, Vanesso?

Nie byłam pewna, co bardziej wytrąciło mnie z równowagi – to, że tak nagle wdarła się do mojego umysłu, być może już od dłuższego czasu przysłuchując się mojej wymianie zdań z Gabrielem, czy może imię, którego użyła. To było niczym znak, a ja nie potrzebowałam niczego więcej, żeby zrozumieć, choć zdecydowanie prostsze pozostawało trawie w cudownej niepewności. Jak długo nie miałam potwierdzenia, mogłam próbować przekonać samą siebie, że jestem przewrażliwiona i że niemożliwym jest, żeby to akurat ona znalazła się w tym miejscu, stojąc za wszystkimi problemami, ale z drugiej strony...

Jakie to właściwie miało znaczenie?

Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Otworzyłam oczy, w panice spoglądając na Gabriela i pozostałych, ale nim w ogóle zdążyłam zastanowić się nad tym, co się działo, wszystko potoczyło się bardzo szybko. W zasadzie nie wyczułam mocy, przynajmniej do momentu, w której ta nagle osiągnęła swoje apogeum i wypełniwszy pomieszczenie, potężną falą rozeszła się dookoła. Zachwiałam się, instynktownie napinając mięśnie i szykując się na przyjęcie pełni uderzenia, póki nie dotarło do mnie, że to wcale nie ja byłam jego celem – i że wybuch nie był sprawką stojącej na podwyższeniu kobiety.

Gabriel, kretynie, nie znowu!, warknęła na brata Isabeau, a ja dopiero w tamtej chwili pojęłam, co tak naprawdę się działo.

Uścisk, którym do tej pory otaczał mnie mąż, nagle zniknął, kiedy ten tak po prostu mnie zostawił, przestępując naprzód. Zrozumiałam, że najpewniej sam zorientował się z kim tak naprawdę mieliśmy do czynienia, może nawet wcześniej ode mnie, ale to w tamtej chwili wydało mi się najmniej istotne. Chciałam za nim ruszyć, w pamięci wciąż mając to, co wydarzyło się kilka lat wcześniej, kiedy ostatecznie sprzeciwił się królowej i – w odwecie za Laylę oraz to, że na rozkaz królowej omal nie doprowadził do mojej śmierci – spróbować go zatrzymać, ale nie miałam po temu okazji, wytrącona z równowagi kolejnym uderzeniem, które...

Z tym, że to nie była moc – ja zaś czułam tylko i wyłącznie palący ból.

Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego. Nie byłam nawet pewna, kiedy i dlaczego osunęłam się na ziemię – w pewnym momencie po prostu wylądowałam na kolanach, dłuższą chwilę musząc poświęcić na to, żeby zapanować nad ciałem i przynajmniej spróbować zrozumieć, co takiego działo się wokół mnie. Chaos mnie oszołomił, zresztą tak jak i powracające cierpienie – fale bólu, które również wydały mi się znajome, chociaż przez to, co działo się ze mną, nie byłam w stanie myśleć.

Nie miałam pojęcia, jak wiele czasu minęło, nim udało mi się poderwać głowę. Czułam rozchodzące się po moim ciele ciepło, przypominające trochę uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy musiałam znosić skutki ugryzienia przez wampira. Co prawda nic nie było aż tak intensywne jak jad, ale...

Dar Jane, uświadomiłam sobie.

Isobel mogła z niej czerpać, a skoro do tego nawet bez dodatkowych źródeł mocy wszystkiego była uzdolnioną, potężną telepatką...

Czas na zemstę.

Choć tym razem przemówiła melodyjnym, zapomnianym już językiem Pierwotnych, jakimś cudem ją zrozumiałam.


Miriam

Krążyła po korytarzu, nie wierząc w to, co działo się wokół niej. Wciąż była roztrzęsiona, choć dotychczas nie przypuszczała nawet, że jest zdolna do odczuwania aż tak skrajnych emocji. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, bezskutecznie próbując zapanować nad kolejnymi dreszczami. To wszystko – pozostające poza jej kontrolą oznaki słabości – doprowadzało ją do szału, ale jak inaczej miałaby się czuć, skoro niejako sypało się na jej oczach? Wiedziała, że tak będzie, wyczuwając niebezpieczeństwo już krótko przed tym, jak wraz z Rafaelem opuszczali apartamentowiec, ale naturalnie milczała, przyzwyczajona już do tego, że jej opinia zazwyczaj nie miała żadnego znaczenia – nie dla jej brata, choć nie mogła zaprzeczyć, że Rafa i traktował ją w ostatnim czasie lepiej.

Zrobiła kilka nerwowych kroków, wpadając w kolejny opustoszały korytarz. Oparła się plecami o ścianę, zamierając w bezruchu na dłuższą chwilę i nasłuchując. Dookoła panowała nieprzenikniona wręcz cisza, ale Mira aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to wcale nie musiało świadczyć o tym, że była bezpieczna. W ciemnościach mógł czaić się dosłownie każdy, z kolei ona...

Och, byłaby naiwna, gdyby uwierzyła w to, że nic jej nie grozi po tym, co usłyszała.

Potrząsnęła głową, by móc odrzucić od siebie niechciane, wzbudzające zbędne emocje myśli. Po prostu się skup, nakazała sobie stanowczo. Choć poszczególne słowa brzmiały co najmniej pusto, na pierwszy rzut nie mając żadnego znaczenia, zdołała się do nich dostosować. Cóż, przez lata nieśmiertelnego życia, miała dość czasu, by nauczyć się słuchać nawet tych rozkazów, które nie przypadały jej do gustu. W wielu przypadkach umiejętność dostosowania się do każdej sytuacji była zbawienna, ale tym razem... Och, teraz wszystko było inne, począwszy od Rafaela, po kłopoty w których oboje się znaleźli.

Mogła przewidzieć, że zakładanie, iż Isobel nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej, jest co najmniej szalone. Od samego początku wiedziała, że aż proszą się o poważne kłopoty, chociaż nie przypuszczała, że będzie aż tak źle. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem aż do tego stopnia obawiała się o własne życie, w duchu modląc się o to, by bez zbędnych przeszkód wydostać się z twierdzy. Zasłyszane dopiero co słowa wciąż dźwięczały demonicy w głowie, przez co nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie ich zapomnieć. Rozmowa Isobel i Huntera – Marki Wampirów i cholernego zdrajcy, któremu coraz bardziej pragnęła zrobić krzywdę, a który ostatecznie okazał się zdolny do tego, by zmusić ją do ucieczkę.

Usłyszała za dużo, więc teraz była przeszkodą. Co więcej, wcześniej jasno odmówiła mu współpracy, już po ataku na przyjaciółkę młodej Cullenówny, wracając prosto do Rafaela – a więc jedynego brata, któremu od zawsze była wierna, traktując go niemalże na równi z ojcem. Hunterowi to nie odpowiadało – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo zachowanie demona jasno dało kobiecie do zrozumienia, że chodziło o coś więcej.

O zemstę.

Demony w gruncie rzeczy nie były skomplikowane. Czuli prosto, trochę jak zwierzęta, nie zawracając sobie głowy zbędnymi przemyśleniami albo pragnieniami, które mogłyby okazać się zgubne. Dość jasno określali swoje sympatie i antypatie, o ile w ich przypadku te pierwsze w ogóle wchodziły w grę. Tak czy inaczej, zasady, którymi się rządzili, były nader proste, począwszy od warunków przejęcia władzy, po samo współegzystowanie – reguła dotycząca tego, że kontrolę sprawuje ta jednostka, która okaże się najsilniejsza, sprawdzała się zawsze. Nigdy nie było zaskoczeniem pojawienie się kogoś, kto byłby gotów zawalczyć o zyskanie wyższej rangi i choć zdawała sobie sprawę z tego, że Hunter ma predyspozycje do tego, żeby próbować rywalizować, dopiero w tamtej chwili w pełni dotarło do niej to, jak daleko sięgały ambicje tego z jej braci.

Teraz z kolei Hunter zyskał sobie wsparcie samej Isobel, a to wystarczyło, by jeszcze bardziej namieszać mu w głowie. Nie miała wątpliwości co do tego, że nawet powołanie się na rozkazy ojca okaże się niewystarczające, bo demonowi w gruncie rzeczy wcale nie chodziło o śmierć Eleny. W grę wchodziła tylko i wyłącznie sama zemsta – to, by móc „odwdzięczyć się" Rafie za to, co miało miejsce w ostatnim czasie. Krew ją zalewała, kiedy myślała o tym, że ten Hunter jak ostatni tchórz musiał kryć się za plecami kogoś silniejszego, zamiast otwarcie stanąć do walki, choć z drugiej strony, chyba była w stanie to zrozumieć – gdyby sama do tego stopnia podpadła Rafaelowi, również wolałaby zejść mu z oczu i to najlepiej raz na zawsze. Jej brat był okrutny, chociaż na swój sposób uczciwy, czego jednak nie powiedziało się o tym, którego w myślach była w stanie określić tylko i wyłącznie mianem zdrajcy.

Och, Eleno, lepiej dla ciebie, żebyś była tego wszystkiego warta... Albo żebyś coś wymyśliła, bo wyczuwam małą tragedię, pomyślała mimochodem.

Chciała znaleźć Rafę i go ostrzec, ale obawiała się, że to nie będzie możliwe. W takim wypadku potrzebowała planu awaryjnego, a istniała tylko jedna osoba, której obecność mogłaby przywołać demona niezależnie od tego, co aktualnie porabiał. Musiała przynajmniej spróbować go wywabić – zmusić do wycofania się z Volterry, bo sam oczywiście był zbyt dumny, żeby się na to zdobyć – ale nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się do tego zabrać. Jakby tego było mało, całą sobą czuła, że Rafael wpakował się w kłopoty, z kolei to... mogło się skończyć naprawdę różnie.

Wciąż o tym myślała, kiedy ponownie wyczuła ruch – tylko nieznaczny, gdzieś daleko, chociaż intruz wyraźnie zmierzał w jej stronę. Puls kobiety momentalnie przyspieszył, a ciało napięło się niczym struna, kiedy przybrała pozycję obronną, liczą się z tym, że być może będzie musiała walczyć. Nasłuchiwała, w duchu odliczając kolejne sekundy i czekając na okazję do tego, żeby podjąć jakiekolwiek działanie. Nigdy nie była strachliwa, ale dobrze wiedziała, że jest od swoich braci dużo słabsza, Hunter zaś zdecydowanie nie zawahałby się przed możliwością zabicia jej.

Myśleli jak zwierzęta...

A w stadach więzy krwi i pojęcie „rodziny" bywało dość luźno rozumiane, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły osobiste korzyści – tym bardziej w przypadku demona, który miał do zyskania dosłownie wszystko.

– Mira... – usłyszała i zorientowała się, że Hunter najpewniej się uśmiechał. – Miriam, siostrzyczko, zabawimy się... Chodź tutaj! – ponaglił, a na ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk.

Zabawić?

Zapowiadała się wyjątkowo długa, ciężka noc...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro