Trzysta cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Trzymała się blisko Within, chociaż instynkt podpowiadał jej, że to wcale nie jest najlepszy pomysł. Chciała wydostać się na zewnątrz, najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe, gotowa nawet wybić dziurę w ścianie, byleby nie musieć błądzić po ośrodku i szukać wyjścia. Nie zrobiła tego, zbytnio oszołomiona, żeby choć spróbować zebrać moc, choć i to wzbudzało w niej wątpliwości. Czuła, że powinna przynajmniej postarać się skumulować energię, żeby móc w razie potrzeby zacząć się bronić – jakkolwiek trudne do osiągnięcia by się to nie okazało.

Mgła wciąż podążała za nimi, a Jocelyne czuła, że to, co kryło się w ciemnościach, tylko czekało na sposobność do tego, żeby ją zaatakować. Within ją chroniła, ale dziewczyna była gotowa przysiąc, że taki stan rzeczy nie będzie trwać wiecznie. Kiedy na dodatek w pewnym momencie poczuła, że coś ociera się o jej ramię, a chwilę później uderzył ją słodki zapach własnej krwi, nabrała co do tego pewności. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy przyjrzała się dokładniej, przekonała się, że na jej skórze pozostała długa, wciąż brocząca osoką szrama. Adrenalina sprawiła, że nawet nie poczuła bólu, a to mogło skończyć się naprawdę źle.

Jęknęła, widząc jak ciemność gromadzi się wokół kilku kropel jej krwi, które po spłynięciu po jej ręce, ostatecznie lądując na posadzce. Wijąca się ciemność natychmiast otoczyła osokę, by w ułamek sekundy później móc ją wchłonąć. Joce odniosła wrażenie, że mgła coraz mocniej pulsuje, wydając się rosnąć w siłę. Zrozumiała, że po tym względem demony (czy czymkolwiek było to, co wezwała Within) w niczym nie różniły się od wampirów, może pomijając to, że potrafiły być o wiele brutalniejsze.

Musisz się pośpieszyć, maleńka. Długo ich nie utrzymam, chociaż próbuję, usłyszała w głowie znajomy już głos swojej towarzyszki. Spojrzała na kobietę z niedowierzaniem, początkowo mając wątpliwości co do tego, czy dobrze zrozumiała poszczególne słowa. Jesteśmy bardzo impulsywni, wyjaśniła takim tonem, jakby to krótkie stwierdzenie rozwiązywało wszelakie problemy.

– Obiecałaś mi coś innego! – zaprotestowała, a Within jedynie westchnęła w odpowiedzi.

Tak, ja, zauważyła przytomnie. Co nie oznacza, że mam nad nimi kontrolę i to nawet z kryształem.

To nie brzmiało pocieszając, Joce zaś bez trudu zorientowała się, że wciąż groziło jej niebezpieczeństwo. Wciąż nie miała pewności co do tego, co działo się z pozostałymi, ale nie potrafiła należycie skoncentrować się na myśli o Shannon czy Dallasie, zbytnio przejęta tym, co działo się wokół niej. To było egoistyczne, ale instynkt nieśmiertelnej w tym wypadku działał w zupełnie inny, o wiele prostszy i niemalże prymitywny sposób. W efekcie w pierwszej kolejności była w stanie przejąć się tylko i wyłącznie swoim bezpieczeństwem, wszystko to, co działo się z pozostałymi, odsuwając gdzieś na dalszy plan.

Nie martw się. Przecież powiedziałam już, że wywiążę się ze swojej obietnicy, przypomniała zniecierpliwionym tonem Within. Po prostu musimy się pośpieszyć.

Chciała wierzyć w to, że rozwiązanie w istocie pozostawało takie proste, ale wciąż miała wątpliwości, zwłaszcza obserwując wciąż podążającą za nią i demonicą mgłę. To, że ta ostatecznie przejęła poranione ciało Julie, również nie poprawiało Jocelyne nastroju, niezmiennie przyprawiając dziewczynę o dreszcze. Nie chciała zwracać uwagi na to, że mogłaby podążać za trupem, nie wspominając o obecności czegoś, co z równym powodzeniem mogłoby ją zabić. Sama Within bez wątpienia pozostawała zdolna do tego, żeby nieść śmierć, chociaż przynajmniej tymczasowo nic nie wskazywało na to, żeby planowała ją skrzywdzić. Jakkolwiek by jednak nie było, dziewczyna czuła, że w jej sytuacji najrozsądniejsza będzie zasada ograniczonego zaufania – coś, o czym słyszała wielokrotnie i ostatecznie zdecydowała się zastosować.

Poczuła na sobie puste spojrzenie – to samo, którym od pierwszej chwili obdarowywała ją ta... inna Julie. Mimowolnie zadrżała, czując się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza przez wzgląd na wciąż powtarzające się, wypełniające jej umysł szepty. Głosy wciąż gdzieś tam były nawołując z mroku i wydając się wabić ją ku mgle – ciemności, która na nią czekała i która mogła zrobić dosłownie wszystko, gdyby Jocelyne jednak zdecydowała się wyjść jej na spotkanie. Rozcięcie na ramieniu piekło i to pomimo krążącej w żyłach dziewczyny adrenaliny, pozwalając Joce zachować jasność umysłu. Dzięki temu miała pewność, że wciąż nad sobą panuje, kurczowo trzymając się w pobliżu Within i bez względu na wszystko nie zamierzając odsuwać się od jedynej istoty, która w obecnej sytuacji mogła zapewnić jej bezpieczeństwo.

Nie miała pewności, jakim cudem zdołała usłyszeć zmierzające ku niej kroki. Poderwała głowę akurat w momencie, w którym na korytarzu pojawiła się znajoma postać, nie po raz pierwszy w ciągu minionych godzin wprawiając ją w konsternację. Collin zamarł, początkowo po prostu zaskoczony, a ostatecznie przerażony, kiedy dostrzegł zakrwawioną dziewczynę, swoją ciotkę oraz wciąż krążącą, spragnioną ludzkiej krwi mgłę.

– Julie...? – zaczął i cofnął się o krok, być może podświadomie wyczuwając, że coś jest zdecydowanie nie na miejscu.

Już nie wyglądał na nawet w połowie tak butnego, jak podczas ostatniego spotkania, kiedy tak po prostu wparował do sypialni Jocelyne. Napiął mięśnie, a dziewczyna nie miała wątpliwości co do tego, że musiał wykorzystywać swoje umiejętności, gotowy zacząć się bronić, nie sądziła jednak, żeby to miało okazać się wystarczające – nie w walce z niematerialnymi istotami, które bez trudu potrafiły rozerwać ciało na kawałeczki.

Within spojrzała na chłopaka, po czym uśmiechnęła się w chłodny, pozbawiony jakichkolwiek ciepłych uczuć sposób. W zasadzie była to zaledwie parodia przyjemnego gestu – coś o wiele gorszego o pustki czy przeciągającego się milczenia.

– Niekoniecznie – oznajmiła.

Nawet jeśli wciąż nie rozumiał, musiał wyczuć zagrożenie. Jocelyne wyprostowała się, gotowa nakazać rzucić mu się do ucieczki i to pomimo tego, co jej zrobił. Kradzież pamiętnika i tamten atak... To nie było warte śmierci, Within jednak wydawała się myśleć inaczej.

Żadnej litości.

Nie dodała niczego więcej, nie dając Joce okazji do tego, by chociaż spróbowała krzyczeć. Widziała, że mgła nagle przesuwa się o przodu – że przyśpiesza, chcąc jak najszybciej otoczyć potencjalną ofiarę. Człowiek nie miał szans na ucieczkę, nawet tak uzdolniony jak Collin, którego zdolności w ostatecznym rozrachunku okazały się całkowicie bezużyteczne.

Zamknęła oczy, mocno zaciskając powieki i żałując, że w ten sposób nie była w stanie odciąć się od wszystkich zmysłów. Nie chciała patrzeć, brak wzroku jednak nie oznaczał, że nie wiedziała, co się dzieje. Czuła i słyszała – to w zupełności wystarczyło, w równym stopniu przerażające, co i moment, w którym zmuszona była obserwować śmierć Rona. Nie chciała tego, bezskutecznie próbując mierzyć się z tym, co sama wezwała, wtedy nieświadoma tego, jak niebezpiecznym było to posunięciem.

Krzyk wciąż dźwięczał jej w uszach, ale nie potrafiła nawet ocenić tego, do kogo należał. Potknęła się, gdy Within nagle pociągnęła ją za sobą, jak gdyby nigdy nic ruszając w dalszą drogę, jednak i tym razem demonica nie pozwoliła jej upaść. Mimo wszystko zaskakiwała ją na każdym kroku, wciąż nie dowierzając temu, że kto taki byłby w stanie wywiązywać się z raz złożonej przysięgi. Nie chciała podważać honoru, bo nie raz miała okazję poznać nieśmiertelnych, dla których raz wypowiedziane słowo stanowiło świętość, ale w przypadku demonów...

Mylisz pojęcia, uświadomiła ją łagodni Within, jednak decydując się wtrącić. Zdefiniuj zło, skoro już uparłaś się przypisać nam taką rolę. To, że nie czujemy w sposób, który byłabyś w stanie zaakceptować i zrozumieć, nie oznacza jeszcze, że z natury jesteśmy źli albo dobrzy. W gruncie rzeczy nic nie jest po prostu jasne albo ciemne. Zrozum to jak najszybciej, nekromantko, bo sama również balansujesz gdzieś pomiędzy... Wszyscy na co dzień to robimy.

Początkowo nie zrozumiała, zbytnio oszołomiona, żeby do tego wszystkiego próbować roztrząsać to, że Within niejako postawiła ją ze sobą na równi. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale prawie natychmiast przypomniała sobie to, jak sama nie tak dawno temu się czuła. To, czego życzyła Ronowi... Zdążyła poznać nienawiść, a to bez wątpienia o czymś świadczyło, nawet jeśli wciąż nie potrafiła tak po prostu zaakceptować tego, że nieśmiertelna mogłaby mieć rację.

Jak uważasz.

Mimowolnie zadrżała w odpowiedzi na kolejny mentalny komunikat. Wciąż przerażało ją to, że ktokolwiek mógłby kontrolować jej umysł, świadom wszystko, co w danej chwili myślała albo czuła. Within czytała z niej niczym z otwartej księgi, mogąc wykorzystać zdobytą w ten sposób wiedzę. Ciągłe wątpliwości wykańczały ją nawet bardziej od konieczności fizycznego wysiłku, choć i ten zaczynał być dla Jocelyne problematyczny. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, jakim cudem wciąż trzymała się na nogach, tym bardziej, że już od dłuższego czasu towarzyszyła jej silna, coraz intensywniejsza słabości. Próbowała stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znajdowała i ocenić, jak duża odległość dzieliła ją od wyjścia, ale to było trudne, zwłaszcza przez wciąż obecną ciemność. Jeśli miała być ze sobą szczera, już od dłuższego czasu nie była pewna niczego, zaś orientacja w terenie...

Within mocniej zacisnęła palce na jej ramieniu, tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę dziewczyny. Jocelyne spojrzała na nią, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że kolejny raz umykało jej coś aż nadto ważnego.

To bardzo niedobrze, bo powinnaś się skoncentrować. Musisz znaleźć swoich bliskich, skoro chcesz, żeby nie stała im się krzywda, oznajmiła z powagą, a Joce zamarła, co najmniej oszołomiona. Jak miała to rozumieć? Za chwilę cię puszczę, a wtedy musisz biec. Tylko się pośpiesz, bo żadne z nas nie będzie powstrzymywać się w nieskończoność. Zrównamy to miejsce z ziemią i nie będzie obchodziło mnie to, czy ktokolwiek wciąż tutaj jest... Nawet ty, nekromantko, dodała z powagą.

– Ale powiedziałaś...

Że zapewnię wam bezpieczeństwo. Więc to robię, oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Wyprowadziłam cię. Zabrałam kryształ... A teraz daję ci czas na ucieczkę. Twoja w tym głowa, żebyś odpowiednio tę szansę wykorzystała.

Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, tym bardziej, że mimowolnie zaczęła Within ufać. Wiedziała, że to złe, ale jakaś jej cząstka chciała wierzyć przynajmniej w to, że demonica poprowadzi ją aż do wyjścia. Potrzebowała wsparcia, zbytnio roztrzęsiona, żeby myśleć i podjąć jakąkolwiek, chociaż w niewielkim stopniu sensowną decyzję. Teraz nie miała nawet tego, stojąc przed perspektywą samodzielnego błąkania się po ośrodku, na dodatek w sytuacji, w której ledwo była w stanie utrzymać się na nogach.

Zadrżała niekontrolowanie, coraz bardziej niespokojna. Spojrzała na kobietę w niemalże błagalny sposób, ale już w tamtej chwili wiedziała, że proszenie o cokolwiek nie ma sensu. Pozostawał jej tylko i wyłącznie bieg, ale zupełnie nie była na to gotowa, niemalże będąc w stanie sobie wyobrazić, jak przy pierwszej okazji potyka się, upada i pozwala na to, żeby dopadła ją ciemność. Instynktownie potarła ranę na ramieniu – jedynie powierzchowne, ale wciąż bolesne cięcie. Cóż, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że zarówno Within, jak i pozostałe demony było stać na o wiele więcej.

Przygotuj się, nekromantko.

Czuła się dziwnie za każdym razem, kiedy nieśmiertelna nazywała ją w ten sposób. Znów zadrżała, ostatecznie dla lepszej koncentracji decydując się zamknąć w oczy. Będzie w porządku. Musisz sobie poradzić, pomyślała, coraz bardziej niespokojna; za wszelką cenę usiłowała odzyskać kontrolę nad ciałem i spróbować zebrać myśli, żeby łatwiej wykorzystać moc. Pamiętała, jak tata uczył ją wykorzystywać telepatię przynajmniej w ten najprostszy sposób, dzięki czemu była zdolna odszukać poszczególny osoby nawet w sytuacji, w której te znajdowały się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku i słuchu. To było przydatne, zwłaszcza gdy jako dziecko sporadycznie gubiła się w mieście, tylko i wyłącznie za sprawą zdolności potrafiąc odszukać rodziców i rodzeństwo. Tylko i wyłącznie dzięki temu udało jej się uniknąć licznych histerii, tym bardziej, że już i tak wystarczająco łez wypłakiwała za każdym razem, gdy zdarzało jej się upaść albo się zranić.

Teraz również musiała wykorzystać moc – i to nie tylko po to, żeby kogoś odnaleźć, ale również spróbować się obronić. Starała się skumulować energię, a potem zwizualizować ją poza ciałem; pragnęła stworzyć chociaż odrobinę światła – jedynej sensownej broni, która przyszła Jocelyne na myśl, kiedy przypomniała sobie o otaczającej ją ze wszystkich stron mgle. To było trudne, tym bardziej, że jednocześnie za wszelką cenę próbowała wychwycić ślady czyjejkolwiek obecności, jednak starała się o tym nie myśleć. Musiała skoncentrować się na czymś innym, ale...

Wtedy to poczuła – bardzo słaby, jawiący się gdzieś na granicy jej świadomości ślad. Musiał wystarczyć, przynajmniej tymczasowo, chociaż i tak poczuła się zaniepokojona. Nie miała pewności, czy przypadkiem się nie pomyliła i czy właśnie nie zamierzała popędzić na spotkanie ze śmiercią, ale nad tym również wolała się nie rozwodzić. Musiała znaleźć pozostałych i uciec – tylko i wyłącznie to się teraz liczyło, przynajmniej dla niej.

Powodzenia, maleńka... Po cichu jednak liczę na to, że przeżyjesz, stwierdziła cicho Within; mimo wszystko zabrzmiała tak, jakby mówiła szczerze, chociaż w przypadku demonicy Jocelyne nie była już niczego pewna.

Tych kilka słów było niczym znak. Zrozumiała, że musi uciekać i pomimo tego, że nie miała pewności, czy robi dobrze, bez zastanowienia wyrwała się Within, na oślep rzucając przed siebie. Napięła mięśnie, niemalże spodziewając się tego, że za moment poczuje towarzyszący kolejnym cięciom ból, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Czuła wyłącznie ciepło i pulsowanie mocy, którą sama przywołała, żeby łatwiej móc się obronić, jednak nie miała odwagi sprawdzić, czy ta zmaterializowała się w jakikolwiek widoczny sposób. Mogła tylko zgadywać, jak wygląda – roztrzęsiona, przerażona i (tylko pod warunkiem, że zrobiła wszystko tak, jak powinna) otoczona złocistą aurą pulsującej energii.

Popędziła przed siebie, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziała, czy ciemność podąża za nią, ani co takiego stało się z ciałem Julie w chwili, w której Within doszła do wnioski, że nie będzie go dłużej potrzebować. Wciąż drżała, niezdolna wytłumaczyć nawet tego, jakim cudem wciąż była w stanie biec, nie potykając się przy tym o własne nogi. Czuła pulsujący ból w klatce piersiowej, ale nie miała pewności, czy było to związane z palącymi przez ciągły bieg płucami, czy może trzepoczącym się rozpaczliwie sercem. Jedynym, czego tak naprawdę była świadoma, pozostawał raz wytyczony ślad – instynktowne przekonanie o tym, gdzie powinna biec, czemu ostatecznie postanowiła się dostosować. Już nie panowała nad ciałem, pozwalając na to, żeby to reagowało automatycznie, a nogi same powiodły ją we właściwym kierunku. Chciała przynajmniej wierzyć, że ostatecznie znajdzie wyjście, chociaż i co do tego nie miała pewności.

Strach zszedł gdzieś na dalszy plan, przytłumiony przez zmęczenie i determinację. To dodawało jej szyi, choć gdyby miała opisać to, jak się czuła, z czystym sumieniem stwierdziłaby, że jest pusta – tak po prostu, jakby ostatnie wydarzenia wyzuły ją z resztek emocji. Nie było niczego, prócz pragnienia tego, żeby przeżyć – całkowicie poza jej kontrolą, pierwotnego odruchu, któremu musiała się podporządkować.

Gdyby teraz do tego wszystkiego potrafiła znaleźć wyjście, wtedy...

– Jocelyne!

Omal nie popłakała się, słysząc ten głos. Początkowo nawet sądziła, że coś pomyliła albo że to pułapka – kolejna sztuczka demonów, które przez cały ten czas nawoływały ją, raz po raz powtarzając jej imię. W którymś momencie zaczęła ignorować szepty, zbytnio przejęta próbą ucieczki, żeby skoncentrować się na czymkolwiek innym. Wiedziała, że nie może dać się rozproszyć, bo to skończy się źle, ale mimo wszystko...

Ale Dallas był prawdziwy, zaś w niej na widok chłopaka ostatecznie coś pękło.

Przyśpieszyła, w zaledwie ułamek sekundy pokonując dzielącą ich odległość, chociaż nie sądziła, że będzie zdolna do tego, żeby jeszcze przyśpieszyć. Dosłownie rzuciła się na chłopaka, sprawiając, że oboje zatoczyli się na ścianę korytarza. Ciepłe ramiona owinęły się wokół niej, pozwalając utrzymać równowagę, choć i tak miała wrażenie, że niewiele brakowało, żeby jednak osunęła się na ziemię. Natychmiast poderwała głowę, próbując zmusić się do tego, żeby powiedzieć... cokolwiek, ale w głowie miała pustkę, a wyrzucenie z siebie chociaż słowa nagle zaczęło graniczyć z prawdziwym cudem.

– O bogini... – jęknęła, kolejny raz bliska tego, żeby się popłakać.

Wiedziała, że powinna natychmiast chwycić go za rękę i zmusić do biegu, ale czuła się zbyt wytrącona z równowagi, żeby spróbować to zrobić. Zmęczenie ostatecznie jej dosięgło, sprawiając, że zachwiała się niebezpiecznie, musząc przytrzymać się ramienia obejmującego ją chłopaka, żeby nie upaść. Jakby tego było mało, w całym tym szaleństwie zapragnęła go pocałować, ale i na to się nie zdobyła, w zamian po prostu stojąc, drżąc i aż prosząc się o to, żeby rozpierzchające się po całym ośrodku demony ostatecznie ich znalazły.

Nagłe uderzenie mocy zaskoczyło ją bardziej, niż cokolwiek innego. Skuliła się w objęciach Dallasa, mając wrażenie, że tuż za jej plecami przemknęło coś potężnego – fala uderzeniowa, która pomknęła w głąb korytarza i prawie na pewno rozpędziła mgłę, która dotychczas za nią podążała. To było zaledwie chwilowe rozwiązanie, ale na początek musiało wystarczyć, Jocelyne zresztą dręczyła inna, o wiele ważniejsza kwestia.

Ja to zrobiłam? Ale..., pomyślała w oszołomieniu. Dopiero po dłuższej chwili zmusiła się do tego, żeby rozejrzeć się dookoła, w końcu pojmując to, że Dallas nie był sam.

Nie miała pojęcia, co okazało się większym szokiem – widok Shannon czy może kuzynostwa, bo członkowie rodziny zdecydowanie pozostawali ostatnimi osobami, które spodziewała się w tym miejscu zobaczyć. Otworzyła usta, ale coś w spojrzeniu Aldero ostatecznie przekonało ją do tego, żeby milczeć. W gruncie rzeczy i tak nie miała pojęcia o co i dlaczego miałaby zapytać, a wszelakie bodźce i myśli mieszały jej się ze sobą, tworząc oszałamiającą, trudną do zrozumienia mieszankę, z którą w żaden sposób nie potrafiła się zmierzyć.

– Ehm... Ładne włosy – wypalił ni z tego, ni z owego Al. – Serio. Wujek Gabriel na pewno się ucieszy – dodał, próbując zażartować, ale szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.

– Dzięki. – Odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. Musiała zamrugać, by pozbyć się cisnących do oczu łez i uważniej przyjrzeć kuzynowi. – Moi rodzice... – zaczęła, ale chłopak jedynie pokręcił głową.

– Nie mieliśmy pojęcia, że jest aż tak źle – powiedział z naciskiem i to niejako tłumaczyło wszystko.

No cóż, ja też nie, pomyślała i niewiele brakowało, żeby roześmiała się histerycznie. Nie zrobiła tego, w zamian jeszcze mocniej przywierając do Dallasa, przy tym całkowicie obojętna na to, jak jej postępowanie zostanie odebrane przez pozostałych, a już zwłaszcza samego zainteresowanego. Z jej perspektywy ciepłe ramiona oznaczały bezpieczeństwo, zwłaszcza kiedy w grę wchodził ten konkretny, chroniący ją przez tyle czasu chłopak.

– Nic ci nie jest? – usłyszała. Pokręciła głową, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, kto i dlaczego do niej mówił. – Jesteś pewna? Krwawisz. Joce, co takiego...?

– Później – przerwała natychmiast.

Chciała dodać coś jeszcze, ale nie miała po temu okazji. Zesztywniała, kiedy cały budynek aż zadrżał w posadach, przypominając jej o zapowiedziach Within i tym, że wciąż pozostawali w niebezpieczeństwie. Musieli się pośpieszyć i tylko to jedno miało dla niej znaczenie.

– Jocelyne...

Poderwała głowę, żeby móc spojrzeć na całą grupę.

– Później wam wszystko wytłumaczę – powiedziała, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby po prostu zacząć ten temat, to jednak wydało jej się najmniej istotne. – Po prostu stąd chodźmy... Teraz.

Nikt nie zaprotestował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro