Trzysta dwadzieścia osiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Właściwie sama nie była pewna tego, dlaczego wcześniej nie wyczuła Carlisle'a, a tym bardziej dlaczego mimowolnie spięła się na jego widok. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby wziąć się w garść i we względnie swobodny sposób zmusić się do tego, żeby spojrzeć ojcu w oczy. Zawsze była dobrą aktorką, a w tamtej chwili udało jej się wysilić na słodki, niewinny uśmiech.

– Bo wychodzę – zapewniła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Z Liz – dodała, aż nazbyt świadoma tego, że ta wymówka jest jedną z najbezpieczniejszych, jaką mogła mieć, zwłaszcza odkąd wtajemniczyła przyjaciółkę w istnienie Rafaela i to, jaką ten odgrywał dla niej rolę.

Mimowolnie pomyślała o tym, że powinna porozmawiać z dziewczyną o tym, co wydarzyło się dzień wcześniej, tym bardziej, że w zdecydowanie nieuprzejmy sposób zostawiła Elizabeth sam a sam z demonem. Była pewna, że Rafa nie zrobił jej krzywdy, tym bardziej, że oboje znajdowali się w centrum handlowym, ale względem kogoś, kto miał powody do tego, by co najmniej obawiać się pobratymców jej partnera, takie doświadczenie zdecydowanie nie było przyjemne. Tak przynajmniej zakładała, mogąc co najwyżej zgadywać, co takiego działo się w głowie Liz, tym bardziej, że starała się unikać tematu Huntera. Cóż, sama zainteresowana również nie wracała do tego momentu z przyjemnością.

– Ach, tak... – Rzucił jej dość wymowne spojrzenie, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Zorientowała się, że był zmartwiony, co teoretycznie jej nie dziwiło, bo wszyscy zachowywali się podobnie od dnia rozmowy z Isabeau. – Między wami jest chyba lepiej, prawda? – zauważył i w tamtej chwili udało jej się odrobinę rozluźnić.

– Już od jakiegoś czasu – przyznała zgodnie z prawdą.

Cieszyło ją to, że przynajmniej nie musiała się nad tym rozwodzić, w przypadku rodziców nigdy tak naprawdę nie narzekając na brak prywatności. Wiedziała, że może powiedzieć im wszystko, ale... Albo raczej prawie wszystko, bo jakoś nie sądziła, by którekolwiek z nich ot tak przyjęło do wiadomości to, co działo się wokół niej. Wciąż nie wyobrażała sobie tego, że miałaby przyjść do zwykle wyrozumiałej, kochanej Esme i oznajmić jej, że jest bezgranicznie zakochana w pewnym demonie, na dodatek ze wzajemnością, a tym bardziej, że właśnie wybierała się zrobić coś wyjątkowo szalonego. W przypadku Carlisle'a to również nie wchodziło w grę.

Mamo, tato... Poznajcie mojego prawie-męża, pomyślała z przekąsem, przez ułamek sekundy mając ochotę roześmiać się w nieco histeryczny sposób. Nie, to naprawdę nic takiego, że przez lata stał po stronie Isobel, która – tak swoją drogą – wciąż żyje i najpewniej zrobi coś głupiego podczas balu. I nie, on sobie tylko żartował z tym, że kiedyś chciał was wszystkich pozabijać, poza tym... Ale liczy się to, że jesteśmy szczęśliwi, prawda?!

Och, tak – takie wytłumaczenie brzmiało doskonale! Aż nie mogła doczekać się tego, by móc przeprowadzić tę rozmowę, tym bardziej, że ta zapowiadała się w co najmniej fascynujący sposób.

Zawahała się, mając wrażenie, że teraz teoretycznie mogła się wycofać, nie po raz pierwszy zresztą ograniczając rozmowę z którymkolwiek z członków rodziny do kilku lakonicznych zdań. Nigdy nie była z bliskimi szczególnie blisko, nawet z własnymi rodzicami, choć ci zawsze mogli na nią liczyć – przynajmniej teoretycznie, w większości przypadków, tak jak wtedy, gdy chcąc nie chcąc dała wyciągnąć się na ten cholerny wieczorek w domu Elliotta. Nigdy nie miała też wątpliwości co do tego, że mogła oczekiwać od rodziny wsparcia, niezależnie od tego, co by się wydarzyło. Mimowolnie pomyślała, że pod względem relacji z innymi zachowywała się niemniej płytko, co i względem znajomych w szkole, kolejny raz otrzymując o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie zasłużyć, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl.

Jakkolwiek by nie było, coś sprawiło, że jednak się zawahała, nie od razu decydując się na to, żeby odejść. Zawahała się, uważnie przypatrując ojcu i mając niejasne wrażenie, że wydarzyło się coś, czego nie do końca była świadoma. Już i tak w ostatnich dniach miała wrażenie, że zdecydowanie za mało czasu spędzała z bliski, podświadomie dążąc do tego, żeby wszystko naprawić – chociaż trochę, zupełnie jakby w każdej chwili mogło okazać się, że już nie będzie miała po temu okazji. Z drugiej strony, być może o wiele lepsze było to, że wszystko odbywało się w tak luźny, pozornie nic nieznaczący sposób, bo gdyby faktycznie miało jej zabraknąć, nikt nie cierpiałby w aż tak silny sposób i...

Och, sama myśl o tym wydała się Elenie co najmniej przerażająca.

– Coś się stało? – zapytała, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi.

Oparła się plecami o poręcz, żeby łatwiej zapanować nad sobą i zebrać myśli. Sama nie była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale całą sobą czuła, że coś jest na rzeczy. Co jak co, ale zdążyła zaobserwować, że w przypadku taty dość proste było, by przewidzieć w jakim był nastroju. Może ludzi dało się łatwo nabierać, ale ona znała go zbyt dobrze, by nie zorientować się, że coś się dzieje. W ostatnim czasie co prawda wszyscy trawli w ciągłym napięciu, ale i tak całą sobą czuła, że atmosfera w domu jest napięta – i to najdelikatniej rzecz ujmując.

– Nic takiego – zapewnił ją pośpiesznie. Prychnęła, co najmniej sfrustrowana, nie po raz pierwszy mając wrażenie, że wszyscy spoglądają na nią tak, jakby wciąż była dzieckiem. – Nie musisz się przejmować, kochanie.

– No oczywiście... – rzuciła z irytacją, nie szczędząc sobie sarkazmu. – W końcu nie zauważam, że coś jest nie tak, prawda...? – dodała, o czym westchnęła, kiedy poczuła na sobie jego niemalże zatroskane spojrzenie. – Chodzi o wizję Beau?

Drgnął, ostatecznie ani nie potwierdzając, ani nie próbując zaprzeczać. Czekała cierpliwie, w duchu odliczając kolejne sekundy i za wszelką cenę próbując zorientować się, co tak naprawdę było na rzeczy.

– Przejmujesz się tym – nie tyle zapytał, co stwierdził.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, sama niepewna tego, jak powinna zinterpretować jego słowa. To było tylko i wyłącznie jej wrażenie, że próbował zmienić temat, czy może... nieświadomie jednak trafiła w sedno?

– Nie tak bardzo, jak powinnam – przyznała zgodnie z prawdą, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – Jedynym, co przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o wizji Beau, jest ten bal... A mnie na nim nie będzie, tak? Chyba tyle, jeśli chodzi o potencjalne niebezpieczne sytuacje – dodała bez przekonania, jednocześnie próbując wybadać, czy Lawrence'owi w ogóle udało się choć napomnieć o tym, że wyjazd do Włoch mógłby być złym pomysłem.

Poczuła na sobie co najmniej zaskoczone spojrzenie ojca.

– Nie lecisz z nami do Volterry? – zapytał i wydał jej się jeszcze bardziej zmartwiony. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona taką reakcją.

– To źle?

Carlisle pokręcił głową.

– Gdyby to zależało ode mnie, jak najbardziej wolałbym, żebyś trzymała się z daleka – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Problem w tym, że Aro chce cię poznać... Już od dłuższego czasu, jak mniemam – dodał, a Elena zamarła.

– A to niby co ma znaczyć? – wyrzuciła z siebie na wydechu, coraz bardziej podenerwowana.

Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, mając problem z tym, żeby w obecnej sytuacji zachować spokój. Miała wiele wątpliwości, te jednak wydały się dziewczynie niczym w porównaniu do tego, czego doświadczyła w tamtej chwili. Pustka w głowie również nie ułatwiała, wręcz zaczynając doprowadzać Elenę do szału, tak jak i coraz liczniejsze pytania, które miała ochotę zadać. Wiedziała, że sytuacja nie prezentowała się najlepiej, ale po tym, czego dowiedziała się teraz...

– Nasze relacje z Volturi są dość skomplikowane, przecież wiesz – przypomniał jej Carlisle. – Trudno mówić o pokoju, ale przynajmniej do tej pory udawało nam się unikać konfliktów. Po tym zaproszeniu... Cóż, nie sądzę, żeby Aro przyjął do wiadomości jakiekolwiek tłumaczenia, jeśli chodzi o twoją osobę, Elenę – powiedział i nagle wydał jej się jeszcze bardziej niespokojny. – Wiem, że sporym zaskoczeniem było już samo to, że mogłabyś się pojawić. Szansa na to, że jak i Esme kiedykolwiek... Sama rozumiesz – dodał, więc krótki skinęła głową. – To oczywiste, że będzie chciał cię poznać.

– Czyli co? – niemalże warknęła, nie kryjąc frustracji. Rafaelowi się to nie spodoba, pomyślała, ale doszła o wniosku, że tę kwestię z powodzeniem może zacząć roztrząsać później. W najgorszym wypadku zawsze mogła skończyć w jakiejś piwnicy... – Tak naprawdę nie mam wyboru?

Mimowolnie wzdrygnęła się, gdy zamiast odpowiedzi Carlisle przesunął się bliżej, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. W pierwszym odruchu chciała się odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła, stopniowo zaczynając się rozluźniać, a ostatecznie po prostu się w niego wtulając. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz to robiła – nie tak po prostu, bo ni liczyła tego momentu, w którym wpadła do domu roztrzęsiona po ataku Elliotta i Huntera – to jednak wydało się Elenie najmniej istotne. Czuła się dobrze, a chyba o to tak naprawdę chodziło, tym bardziej, że coraz częściej myślała o tym, co tak naprawdę powinna zrobić z rodziną.

– Nie zamierzam pozwolić na to, żeby stała ci się krzywda... Żadne z nas nie zamierza do tego doprowadzić – dodał z naciskiem, p czym spojrzał na nią w sposób sugerujący, że nade wszystko zależało mu na to, by właściwie zrozumiała jego słowa. – Nie wiem jeszcze, co zrobimy, ale na pewno będziesz bezpieczna... Słyszysz, co mówię, Eleno? – zapytał, więc nieco oszołomiona, w pośpiechu skinęła głową.

– Tak, ale...

– Cokolwiek się wydarzy, będzie w porządku – przerwał i odniosła wrażenie, że naprawdę w to wierzył.

Gdyby do tego wszystkiego po tym wszystkim była w stanie tak po prostu w te zapewnienia uwierzyć, wszystko stałoby się o wiele prostsze.

No cóż, najwyraźniej nie było jej to dane.


Dłuższa chwila minęła, zanim w końcu wyrwała się z domu, jeszcze przez jakiś czas wahając się nad tym, czy oby na pewno powinna udać się prosto do apartamentowca. Już nie zastanawiała się, jak bardzo szalonym było to, co zamierzała zrobić z Rafaelem – podjęła decyzję, a coś w rozmowie z ojcem sprawiła, że czuła się jej pewniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Cokolwiek czekało ją w przyszłości – tylko ból czy może śmierć – już i tak nie miała na to wpływu, zresztą miała wrażenie, że nie pozostało jej nic innego, ja tylko pogodzić się ze wszystkim, co dopiero miało nadejść.

Ucieczka przed przeznaczeniem co najwyżej mijałaby się z celem.

Początkowo nie miała ochoty na długi spacer po mieście, ale nadmiar myśli sprawił, że również ta kwestia uległa zmianie. Szła przed siebie, obojętna na mróz i to, że Rafael najpewniej zabiłby ją za to, że nawet nie próbowała się wysilać, zachowując się jak ktoś, kogo wcale w każdej chwili nie mogło spotkać coś złego. W zamyśleniu początkowo nie zauważyła Ravena, orientując się, że ten był w pobliżu dopiero w chwili, w której z głośnym skrzekiem zatoczył tuż nad nią koło, przy okazji omal nie przyprawiając dziewczyny o zawał serca.

– No co? – żachnęła się, mimowolnie wzdrygając i ledwo będąc w stanie powstrzymać przed odgonieniem go, kiedy jak gdyby nigdy nic przysiadł na jej ramieniu. Jeszcze jakiś czas temu byłaby przerażona, ale teraz obecność ptaka wydawała jej się najzupełniej normalna. – Błagam, powiedz mi, że przynajmniej ty jesteś jakąś oznaką pomyślności czy coś... – mruknęła, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co symbolizował jej niechciany towarzysz.

– Kraaa...

Westchnęła. To już była jakaś odpowiedź – i to pomimo tego, że nie potrafiła jej zrozumieć.

– Wciąż lepsze niż bocian, nie? – mruknęła, a Raven z zaciekawieniem przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na nią pod innym kątem mogło pomóc mu w wyciągnięciu jakichś szczególnie interesujących, ambitnych wniosków. – Nieważne.

Zostawił ją na krótko przed tym, jak znalazła się w bardziej zatłoczonej części miasta, zupełnie jakby wiedział, że dziewczyna rozmawiająca z krukiem nie zostałaby zbyt dobrze odebrana przez przechodniów. Być może całkiem już oszalała, w ogóle biorąc pod uwagę to, że akurat Raven mógłby dysponować jakimikolwiek ukrytymi zdolnościami dedukcyjnymi, ale nawet to wydawało się lepszą perspektywą od rozmyślania o śmierci, balu i całym tym szaleństwie, które dopiero miało nastąpić. Choć stała się trzymać te myśli i emocje, które w naturalny sposób wywoływały, na dystans, to okazało się trudne, przez co każda możliwość tego, żeby zająć czymś umysł, wydała się Elenie równie atrakcyjna – i to nawet w przypadku tego, że mogłaby zrobić z siebie idiotkę.

Wciąż nie miała pewności, tak naprawdę powinna zrobić w związku z tym, czego dowiedziała się od Carlisle'a. Czuła, że gdyby choć spróbowała napomnieć Rafie o tym, że istniała szansa, iż jednak miała zjawić się w Volterze, demon zrobiłby wszystko, byleby do tego nie dopuścić. Zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku tej istoty każde rozwiązanie jawiło się jako równie prawdopodobne, a on nie zawahałby się przed niczym, byleby postawić na swoim. Gdyby zapewnienie jej bezpieczeństwa wymagało od niego zabicie kogoś albo zamknięcie jej gdzieś, po prostu by to zrobił i to niezależnie od tego, czy po wszystkim zamierzałaby zrobić mu krzywdę. Cóż, była w stanie to zrozumieć i może nawet powinna cieszyć się, że aż do tego stopnia była dla niego ważna, ale wciąż nie mogła zapomnieć o najbliższych – i o tym, że podczas balu wszystkim, których kochała, miało grozić niebezpieczeństwo. Jeśli tata twierdził, że Aro nie zaakceptowałby jej nieobecności...

To też część jej planu?, pomyślała mimochodem. Jeśli przyjdę, będzie mogła mnie zobaczyć... I nabierze pewności, że wciąż jestem żywa, uświadomiła sobie i z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze szybciej. Wyjazd tam był niemalże równoznaczny z prośbą o to, żeby ktoś w końcu ją zabił, dokładnie tak, jak życzyła sobie tego królowa.

Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie miała wyboru – nie tylko przez wzgląd na samą siebie, ale przede wszystkim całej rodziny. Musiała ich chronić, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż interwencja Lawrence'a nic nie wniosła. Nagle wręcz zwątpiła w to, czy wampir w ogóle poruszył ten temat, nawet pomimo obietnicy, którą na nim wymogła. Obaj – on i Carlisle – zachowali się dziwnie i chociaż nie miała pewności, co tak naprawdę to oznaczało, wyczuła, że coś zdecydowanie jest na rzeczy. Musiała przynajmniej spróbować dowiedzieć się, co to oznaczało, najlepiej jeszcze przed dniem balu, choć niemalże natychmiast zwątpiła w to, czy w ogóle będzie miała po temu okazję.

Jakkolwiek by nie było, wniosek nasuwał się tylko jeden, choć zdecydowanie nie była nim usatysfakcjonowana – a mianowicie to, że nie mogła powiedzieć Rafaelowi prawdy. Chciała pocieszać się tym, że zachowanie pewnych kwestii dla siebie wcale nie równało się kłamstwu, ale to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie – robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, że miałaby spojrzeć mu w oczy, uśmiechać się i gorączkowo zapewniać, że nie miała w planach zrobienia niczego głupiego, kiedy on uda się do Volterry, by móc stanąć u boku królowej.

Kiedy właściwie kłamanie stało się takie trudne, pomyślała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Nie raz potrafiła łgać, spoglądając swojemu rozmówcy w twarz i wciąż brnąć w swoją wersję wydarzeń. Tak było nie raz, zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy musiała zapewniać bliskich, że akurat wybierała się na spotkanie z Liz albo dodatkowy trening – gdziekolwiek, byleby usprawiedliwić swoje liczne zniknięcia, kiedy to widywała się z Rafaelem. Komplikacje pojawiały się dopiero w chwili, kiedy w grę wchodził ten drugi – ktoś, kto robił dla niej wszystko i... kogo obiecała się poślubić, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.

Cóż, rozpoczynanie małżeństwa z czymkolwiek niewłaściwym na sumieniu, zdecydowanie nie było satysfakcjonującą perspektywą.

Potrząsnęła głową, próbując zmusić się do tego, żeby zacząć myśleć w logiczny, bardziej praktyczny sposób. Gdyby miała inny wybór, postąpiłaby inaczej – była tego pewna, zresztą tak i słuszności tego, co zdecydowała się zrobić tym razem. Rafael troszczył się o nią, ale na tym kończyła się jego ludzka cząstka. Cullenowie czy jej kuzynostwo stanowili dla niego mało istotną kwestię – przeszkodę, którą ewentualnie mógł się pozbyć albo poświęcić, gdyby okazało się to niezbędne do tego, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Ktoś, kto dopiero uczył się kochać, zdecydowanie nie rozumiał wartości, jaką była rodzina. Ba! Jeszcze jakiś czas temu sama nie miała pewności, co to tak naprawdę oznacza, zaczynając pojmować pewne rzeczy dopiero teraz, stojąc w obliczu straty. To wydało jej się najgorsze, tak jak i to, że mogłaby dostrzegać wszystko to, co było naprawdę istotne, aż tak późno.

Zabawne, że każdy staje się mądrzejszy dopiero w chwili, kiedy jest za późno...

Mimowolnie zadrżała, nie tyle z zimna, co narastającego z każdą kolejną sekundą niepokoju. Zdecydowanie zbyt często myślała o stracie, chwilami przyłapując się na myśleniu, które jednoznacznie sugerowało, że już niejako pogodziła się z perspektywą śmierci. Choć wizja Isabeau niczego nie tłumaczyła, równie dobrze mogąc stanowić ostrzeżeniem prze tym, że miała zostać dość poważnie ranna, Elenie o wiele prościej przychodziło branie pod uwagę tego, że w dniu balu coś się zakończy – jej życie, dokładnie tak, jak Isobel od samego początku sobie życzyła.

Jakby tego było mało, wciąż nie znała odpowiedzi na pytanie, które dręczyło ją od chwili, w której Rafael wyznał, jakie zadanie zostało mu przypisane. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle miałaby zginąć i czym zawiniła, choć bez wątpienia istniał jakiś powód, dla którego znalazła się na czarnej liście samej matki wampirów. Rozumiała zachcianki królowej – to, że ta istota była nieobliczalna i mogła z czystej przyjemności chcieć pozbawić życia każdego, kogo tylko napotkałaby na swojej drodze – ale nie wyobrażała sobie, by dla przypadkowej osoby, która nawet jej nie poznała, wysilać się na wszystkie możliwe sposoby, na dodatek przez tak długi okres czasu.

Rafael również tego nie wiedział, choć początkowo miała nadzieję na to, że po prostu ukrywał przed nią prawdę, nie czując się w obowiązku poinformować niechcianą podopieczną o tym, dlaczego ktokolwiek chciał ją zabić. Co więcej, sam zadał jej to pytanie, również nie pojmując postępowania Isobel. Niewiedza wydała się Elenie najgorszym aspektem całej tej sytuacji, tym bardziej, że miała wrażenie, iż zasłużyła przynajmniej na tyle – na to, by przed śmiercią móc przynajmniej dowiedzieć się tego, dlaczego musiało do tego dojść.

Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując się uspokoić przed wejściem do znajomego już apartamentowca. Wiedziała, gdzie znajdowała się winda i ostatecznie zdecydowała się z niej skorzystać, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Rafael nie uwierzyłby jej, gdyby poinformowała go, że dla zdrowia i ładnej sylwetki postanowiła pobiegać po schodach. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami, nerwowo szukając swojego kompletu kluczy i mimowolnie zastanawiając się nad tym, czego tak naprawdę powinna oczekiwać, tym bardziej, że...

Aż wzdrygnęła się, kiedy drzwi otworzyły się samoistnie. Takie przynajmniej odniosła wrażenie, póki po błyskawicznym poderwaniu głowy nie zauważyła wyraźnie podenerwowanego, wpatrzonego w nią Lawrence'a. Jakby tego było mało, wampir już na wstępie bezceremonialnie chwycił ją za ramię, w zdecydowanie niedelikatny sposób wciągając do środka i sprawiając wrażenie kogoś, kto jedynie cudem powstrzymuje się przed rozszarpaniem na kawałeczki pierwszej osoby, która choć spróbuje wytrącić go z równowagi.

– A teraz do rzeczy – niemalże zażądał, dla lepszego wydźwięku decydując się energicznie nią potrząsnąć. – Czy mogę wiedzieć, co wam znowu strzeliło do głowy...?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro