Trzysta dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Mocniej zacisnęła powieki, bojąc się rozejrzeć dookoła. Czuła, że wszystkie spojrzenia jak na zawołanie skoncentrowały się na niej i to wystarczyło, żeby poczuła się nieswojo. W tamtej chwili zaczęła żałować, że nie potrafi stać się niewidzialna, tak jak Cameron, który ot tak był w stanie zniknąć wszystkim z oczu, jeśli akurat takie było jego życzenie. Ta umiejętność była prawdziwym błogosławieństwem, zwłaszcza w stresujących sytuacjach, a takich w ostatnim czasie jej nie brakowało.

Nie patrzcie tak na mnie!, pomyślała w panice, jeszcze mocniej zaciskając powieki. Była świadoma zarówno przenikliwych spojrzeń, jak i bliskości kucającego przy niej Gabriela. Dłonie taty wciąż ułożone były na jej policzkach, dzięki czemu bez trudu zorientowała się, że nieśmiertelny zesztywniał. To sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się słabo, chociaż tym razem przynajmniej nie straciła przytomności. Mimowolnie zaczęła szybciej oddychać, choć zdawała sobie sprawę z tego, że spazmatyczne chwytanie powietrza nie ułatwi jej zachowania jasności umysłu.

– Co... takiego? – usłyszała w końcu i z jakiegoś powodu zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno. Cos w tonie Gabriela skutecznie przyprawiło ją o dreszcze i choć zdawała sobie sprawę z tego, że tata jej nie skrzywdzi, zastygła w bezruchu, podświadomie wyczekując wybuchu gniewu albo... – Joce... Jocelyne, popatrz na mnie – dodał pospiesznie, a jego głos złagodniał.

W pierwszym odruchu zapragnęła potrząsnąć głową, chcąc jak najszybciej zaprotestować i jakkolwiek ewakuować się z tego miejsca, ale nie była w stanie się ruszyć. Mogła co najwyżej tkwić w miejscu i czekać na rozwój wypadków, kiedy to...

Dłonie Gabriela bardziej stanowczo otoczyły jej twarz, niejako zmuszając ją do tego, żeby uniosła głowę. Dopiero kiedy poczuła wilgoć na policzkach, a tata otarł jej łzy, uprzytomniła sobie, że jednak się popłakała.

– Joce, spójrz na mnie – powtórzył i tym razem musiała mu ulec.

Sama nie była pewna, czego tak naprawdę się spodziewała. Kiedy w końcu zamrugała i otworzyła oczy, przekonała się, że Gabriel wciąż kucał przy kanapie, niejako trzymając ją w ramionach. Pobladł, co w jego przypadku było trudne d zauważenia, skoro zawsze miał jasną karnację. Mimo wszystko nie wyglądał na złego, przede wszystkim zaniepokojony. Miała wrażenie, że wciąż nie docierało do niego to, co powiedziała, co zresztą wcale nie było dziwne.

Napięła mięśnie, mimo wszystko nie będąc w stanie tak po prostu rozejrzeć się dookoła. Czuła, że wszyscy na nią patrzą, ale usiłowała o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że wszystko jest w porządku. Miała wrażenie, że oszukuje samą siebie, ale i tego zdecydowała się nie roztrząsać, w zamian próbując skupić się na czymkolwiek innym.

– I to jest właśnie jedna z tych komplikacji o których mówiliśmy – odezwał się Aldero. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, poczuła wdzięczność względem kuzyna za to, że się odezwał. – Nie byłem pewien, czy dobrze zrozumiałem to, co usłyszeliśmy między Puszkiem a demonami, ale...

– Jakimi znowu demonami? – przerwał mu chłodno Rufus, chyba jako jedyny przejęty czymś, co nie miało związku z jej osobą.

Przez twarz Gabriela przemknął cień.

– Słyszysz w ogóle, co ona mówi? – zniecierpliwił się. Jego dłoń momentalnie zacisnęła się na ramieniu Jocelyne. – To, co stało się w tym ośrodku, naprawdę nie jest teraz...

– Jest istotne, bo znowu mamy do czynienia z demonami, a to zdecydowanie nie jest normalne – oznajmił poirytowanym tonem wampir. – Nekromancja raczej żadnego z nich nie zabije, w przeciwieństwie do demonów – dodał, a Joce zesztywniała, słysząc znajome słowo.

– Nekromancja... – powtórzyła bezwiednie.

Rufus westchnął, po czym przeniósł na nią wzrok. Musiała wyglądać marnie, bo coś w jego spojrzeniu złagodniało, kiedy uważniej jej się przyjrzał.

– Tak nazywa się to, co potrafisz – wyjaśnił usłużnie. W tamtej chwili zapragnęła roześmiać się histerycznie, całkowicie wytrącona z równowagi tym, że odpowiedzi faktycznie mogłaby uzyskać w tak prosty sposób. Otworzyła usta, chcąc o to zapytać, ale wampir nie dał jej po temu okazji. – Nie patrz na mnie z takim wyrzutem, bo nie miałem jak podpowiedzieć ci o tym wcześniej. Na litość bogini, do głowy by mi nie przyszło, że ty... Zresztą trudno cokolwiek stwierdzić, skoro przez większość czasu płakałaś i nic nie mówiłaś.

To brzmiało sensowne, ale choć zdawała sobie sprawę z tego, że jej wcześniejsze zachowanie bardziej martwiło niż pomagało, wciąż czuła swego rodzaju gorycz. Nie miała pewności skąd brało się to uczucie i czego dotyczyło, ale zaczynało być coraz, bardziej uciążliwe. Ci więcej, była gotowa przysiąc, że wujek podchodził do jej umiejętności w dość sceptyczny sposób, co również nie pomagało jej się uspokoić.

– Wiem, co potrafię... I oni też wiedzieli – powiedziała cicho, zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

Zadrżała, niechętnie przypominając sobie to, co wydarzyło się przez ostatnie... Godziny? Dni? Nie miała pojęcia ile czasu tak naprawdę minęło. W głowie miała pustkę, zaś wątpliwości stopniowo zaczynały doprowadzać ją do szaleństwa. Była jeszcze kwestia Dallasa, ale ją również usiłowała ignorować, uparcie odsuwając gdzieś na dalszy plan. Co prawda już zdążyła nazwać pewne rzeczy po imieniu – wprost powiedzieć o tym, że on... umarł – ale to było trochę tak, jak opowiadanie snu. Mówiła z poczuciem, że to nie jest prawdziwe, choć w tym przypadku sprawy miały się zgoła inaczej.

Cisza dzwoniła jej w uszach, sprawiając, że Jocelyne momentalnie zapragnęła krzyczeć – cokolwiek, byleby ją przerwać. Bez słowa przesunęła się bliżej Gabriela, wtulając w tors taty. Wciąż wydawał się oszołomiony, zresztą tak jak i reszta, ale nawet nie zawahał się przed przygarnięciem jej do siebie. Palcami przeczesał jej włosy, dopiero w tamtej chwili zwracając uwagę na czerwone pasemko o jak gdyby nigdy nic nwijając je sobie na palec. Spojrzała na niego z wahaniem, oczekując jakiejkolwiek gwałtownej reakcji, jednak Gabriel milczał, wydając się koncentrować na czymś zgoła innym.

– Mogę? – zapytał nagle i choć pytanie to zabrzmiało niewinnie, Joce bez trudu zorientowała się, co takiego miał na myśli.

Początkowo się zawahała, bez trudu przypominając sobie ostatni raz, kiedy tata poprosił o możliwość wniknięcia do jej umysłu. Wtedy była gotowa zrobić wszystko, byleby się przed nim obronić, zbytnio obawiając się tego, jak mógłby zareagować na to, co próbowała ukryć. Tym razem również poczuła narastający niepokój, woląc nawet nie zastanawiać się nad tym, jak zareagowała, gdy kilka tygodni temu tata spróbował naruszyć jej prywatność. Tym razem nic nie wskazywało na to, by zamierzał się do tego posunąć bez jej zgody, ale mimo wszystko...

– Boję się, że się na mnie zdenerwujesz – przyznała, a on spojrzał na nią w co najmniej zaskoczony sposób.

– Dlaczego miałbym? – Rzucił jej troskliwe spojrzenie. – Joce...

Znów przymknęła oczy. Obawiała się zwłaszcza tego, co miało związek Dallasem, choć prawda była taka, że strach w najmniejszym nawet stopniu nie dotyczył reakcji Gabriela. Bała się tylko i wyłącznie tego, że kiedy już tata naruszy te najbardziej wrażliwe wspomnienia, wtedy...

Jęknęła cicho. Problem polegał na tym, że nie mogła uciekać w nieskończoność – i to zwłaszcza teraz, kiedy w końcu bezpiecznie wróciła do domu.

Krótko skinęła głową, jak najszybciej, by nie dać sobie czasu na zmianę decyzji. Mocniej zacisnęła powieki, mimowolnie napinając mięśnie w odpowiedzi na perspektywę pozwolenia komukolwiek na przeniknięcie swoje umysłu. Zbytnio bała się tego, że znowu wybuchnie, przypadkowo krzywdząc tych, którzy chcieli jej pomóc. Już raz omal tego nie zrobiła, ale mimo wszystko...

Gabriel mocniej przygarnął ją do siebie, bez trudu orientując się w jakim była stanie. Czuła się przy nim bezpieczna, co samo w sobie było dobre a przynajmniej takie miała wrażenie.

– Gabrielu? – usłyszała dziwnie słaby głos mamy.

– Za chwilę wam wszystko powiem, o ile Joce mi pozwoli – odpowiedział spokojnie, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. – W porządku, amore... Spróbuj się troszeczkę rozluźnić. Nie masz się czego bać – dodał kojącym tonem, tym razem zwracając się bezpośrednio do niej.

Nie odpowiedziała, bo to wydarzyło jej się zbędne. Gabriel również musiał zrozumieć, bo bez słowa nachylił się, żeby uspokajającym gestem ucałować ją w czoło. Zrozumiała, że już nie będzie w stanie się wycofać i to wystarczyło żeby jeszcze bardziej zaczęła się denerwować, jednak udało jej się zmusić się do tego, żeby siedzieć spokojnie. Nawet nie drgnęła, czując ciepło mocy – delikatne muśnięcie obcego umysłu, przypominające raczej ciepły wiatr niż próbę naruszenia prywatności. To było przyjemne i w pewnym stopniu pozwoliło jej się rozluźni chociaż wciąż była niespokojna.

Wiedziała, że Gabriel miał dość wprawy, by przeniknąć jej myśli w taki sposób, by nawet go nie zauważyła. To, że pozwolił na wyczucie swojej obecności musiało być działaniem celowym, by łatwiej mogła się uspokoić. Nie miała pewności, czego tak naprawdę się spodziewała, ale działania taty okazały się wyjątkowo subtelne – żadnego nieprzyjemnego uderzenia mocy albo gwałtownego kalejdoskopu wspomnień, którego tak bardzo się obawiała. Gdyby nie to, że ojciec jasno zasugerował jej, co takiego zamierzał zrobić, Jocelyne pewnie nawet nie przyszłoby do głowy, że cokolwiek zdziałał.

Wyczuła, że Gabriel gwałtownie napina mięśnie, wyraźnie czymś zaniepokojony – być może którymś z jej wspomnień, a może emocjami, których w związku z tym doświadczała. Nawet jeśli go to niepokoiło, nie dał niczego po sobie poznać, wciąż trzymając ją w ramionach i idealnie panując nad uczniami. Zadrżała, kiedy jakby od niechcenia pogodził ją po policzku, wciąż uparcie milcząc i wydając się coś analizować. Cokolwiek w tamtej chwili myślał najwyraźniej postanowił zachować to dla siebie, Joce jednak nie poczuła się z tego powodu źle.

Cichy jęk, który wyrwał się mamie, uprzytomnił jej, że nie tylko Gabriel pokusił się o to, żeby lustrować jej myśli. Nie poczuła złości, kiedy uprzytomniła sobie, że Renesmee wykorzystała poczynania męża, by również móc poznać niepokojące go wspomnienia. Aż wzdrygnęła się, gdy Nessie znalazła się przy niej, zachęcająco wyciągając ku niej ramiona. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, skąd ta reakcja, przynajmniej w przypadku mamy. Nie chodziło tylko i wyłącznie o to, że ktoś ją skrzywdził, ale również Dallasa – kwestię zbyt świeżą i wrażliwą, by miała pewność, co takiego powinna o tym wszystkim myśleć.

No cóż, nie było go. Widziała go przez moment, ale...

– Claire?

Nie miała pojęcia, dlaczego ostatecznie zwróciła się właśnie do kuzynki. Może dlatego, że ta wydawała się dość spokojna, poza tym musiała zdawać sobie sprawę z tego, co miało miejsce w lesie. Rozmowa z Shannon, która wyglądała na zbyt oszołomioną i nie do końca świadomą tego, co działo się wokół niej, niekoniecznie miała sens.

– Tak? – Claire zawahała się na moment.

Jeszcze kiedy mówiła, przesunęła się bliżej. Jocelyne nie miała pojęcia, czy to wyłącznie jej wrażenie, ale coś w błękitnych oczach kuzynki zaczęło ją onieśmielać. Co więcej, była gotowa przysiąc, że dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie pytanie mogła za chwilę usłyszeć.

Joce przełknęła z trudem. Gdyby przynajmniej rozumiała...

– Dlaczego? – zapytała po prostu. Poczuła się nader dziecinnie, kiedy zadała to pytanie, ale nie potrafiła zachować się w inny sposób. Ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju, dręcząc nawet bardziej niż świadomość tego, że otarła się o śmierć. – Mam na myśli... To znaczy on... – zaczęła i musiała urwać, czując nieprzyjemny ucisk w gardle.

– Ja... Nie jestem pewna – przyznała dziewczyna, a do jej tonu wkradła się nutka wahania.

Coś w tonie Claire musiało dać do myślenia pozostałym, bo milcząca dotychczas Layla nerwowo spojrzała na córkę.

– O co chodzi?

Jocelyne mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy to jej kuzynka zdecydowała się wziąć na siebie konieczność udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień.

– Poza Shannon i Jeremim – wymownie zerknęła na obecną w salonie dwójkę – był jeszcze jeden chłopak...

– Dallas – wtrąciła zdławionym głosem, nie mogąc się powstrzymać. – Miał na imię Dallas – powtórzyła, po czym zamrugała energicznie, próbując pozbyć się cisnących do oczu łez.– Uratował mnie.

Claire cicho westchnęła.

– Tak... – przyznała łagodnie, a Joce przez ułamek sekundy była gotowa przysiąc, że srebrzyste oczy jej kuzynki są dziwnie zamglone, jakby i jej zbierało się na płacz. – Poszłaś z Aldero do samochodu, a ja z Shannon próbowałam zapanować nad krwawieniem... Tyle, że w jego przypadku się nie dało. Ta krew po prostu płynęła i to już od dłuższego czasu. To Dallas nie powiedział nam, że źle się czuje – powiedziała, a Joce nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na to, że zrobiła to na tyle mocno, by poczuć ból.

– Co za kretyn... – wyszeptała, właściwie nie zastanawiając się nad doborem słów. – Co za... –powtórzyła i tym razem musiała urwać, bo głos zaczął jej się załamywać.

– Ale to nie ma sensu – obruszyła się Shannon. – Ta krew... Dlaczego miałaby...?

Claire zawahała się i już chyba z przyzwyczajenia spojrzała na ojca.

– Nie mam pewności, ale sądzę, że po prostu nie krzepła – powiedziała w końcu. – Hemofilia się zdarza, prawda?

– Może – przyznał bez większego zainteresowania Rufus. Wciąż wydawał się rozeźlony, ale Joce nie była w stanie stwierdzić, czy jego nastrój miał związek z córką, czy może z bliźniakami. Już przynajmniej się nie kłócili, ale i tak zaczynała mieć dość napiętej atmosfery i całej tej rozmowy. Miała ochotę wrócić do pokoju, żeby w spokoju to wszystko przeżywać. – Skoro już jesteśmy przy temacie, to najbardziej niepokojące wydaje mi się to, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Mamy dzieciaki, w większości ludzkie, które...

– O dary, wujku – uświadomiła mu zmęczonym tonem. – Po prostu o to – dodała, obojętna na to, że najpewniej przesadnie wręcz uogólnienia sprawę.

Rufus uniósł brwi.

– To znaczy? Gdyby chodziło o więcej hybryd, chyba nawet nie byłbym zaskoczony. Ludziom często zdarza się o nas dowiedzieć, więc to oczywiste, że prędzej czy później ktoś zdecydowałby się to wykorzystać, ale...

– Ehm, nie żebym był uciążliwy – wtrącił Aldero, po czym instynktownie cofnął się o krok, zaniepokojony gniewnym spojrzeniem, które posłał mu Rufus – ale to jest Shannon. No wyjątkowa koleżanka – dodał z naciskiem, a sądząc po wyrazie twarzy naukowca, to wystarczyło mu, żeby zrozumieć.

– Projekt gromadzący w jednym miejscu uzdolnionych ludzi – powiedział w końcu, chyba bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

– Brzmi jak coś, co sam mógłbyś wymyślić – rzuciła z przekąsem Isabeau.

Rufus puścił jej słowa mimo uszu.

– Poprawcie mnie, jeśli coś pomyliłem, bo zasadniczo nie interesuje mnie to, co robicie – odezwał się ponownie wampir, ostrożnie dobierając słowa – ale czy w tym projekcie nie było mowy o śnie, zaburzeniach i tak dalej? – zapytał jakby od niechcenia, ale Joce i tak wyczuła, że w odpowiedzi na słowa naukowca, Gabriel sztywnieje.

– Było – oznajmił spiętym tonem. – A przynajmniej Castiel tak mówił... Zgadza się, mi amore?

W jego tonie Jocelyne bez trudu doszukała się wrogości, którą od pierwszej chwili okazywał mężczyźnie. Renesmee pobladła, po czym chcąc nie chcąc skinęła głową.

– Tak było – zgodziła się niechętnie. – Castiel powiedział mi tyle, ile sam wiedział, więc...

– Serio chcesz go teraz bronić? – obruszył się Gabriel, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nessie, mi amore...

– Jakie to ma teraz znaczenie? Nie wiem, czy Castiel wysłał ją tam specjalnie, więc nie zamierzam go o nic oskarżać, przynajmniej na razie.

– Ale jednak nie wierzysz, żeby to zrobił, tak? – dopowiedział tata, nie kryjąc irytacji. To już nie była po prostu zazdrość, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Jocelyne.

– Dlaczego się tak na niego uwziąłeś? – zapytała. Zaraz po tym westchnęła cicho, wyraźnie zniechęcona. – To nie ma teraz znaczenia, w porządku? Jasne, mogę porozmawiać z Castielem, ale...

– Ani mi się... – Gabriel urwał, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przekleństwem. – W porządku... Tak, dobrze, zostawmy ten temat... Przynajmniej na razie – dodał z powagą. – Ważne jest to, że w tym miejscu oczekiwali czegoś innego... Darów. – Urwał, po czym powiódł wzrokiem dookoła. – Joce widzi... różne rzeczy – podjął, ostrożnie dobierając słowa. Jego spojrzenie powędrowało ku Shannon i Jeremiemu. – To oznacza, że...

– Krzyk Shanny potrafi być niebezpieczny – wyszeptała, decydując się ułatwić ojcu zadanie. – A Dallas kontrolował elektryczność – powiedziała i prawie natychmiast coś ścisnęło ją w gardle, kiedy zaczęła mówić o chłopaku w czasie przeszłym.

– Co mogłoby tłumaczyć rzadką krew – wtrącił Rufus, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.

Zacisnęła usta. Gdyby już wtedy rozumiała... Gdyby wcześniej zaczęła interesować się tym, dlaczego jego krew smakowała tak dziwnie...

– Był jeszcze Collin, który potrafił... przetopić metal gołymi rękami – ciągnęła, chcąc zmienić temat, zanim ostatecznie przytłoczyłyby ją własne emocje. – I Jeremi, ale... – zaczęła, po czym gwałtowne urwała, nagle coś sobie uświadamiając. Momentalnie przeniosła wzrok na chłopaka, coraz bardziej zaniepokojona. – Co ty tak naprawdę potrafisz?

Chłopak spojrzał na nią w bliżej nieokreślony sposób. Przez dłuższą chwilę milczał, wyraźnie zmniejszany tym, że nie tylko ona skupiła na nim wzrok, przez co zaczęła wątpić w to, czy w ogóle zamierzał jej odpowiedzieć.

– Ja? – zapytał z opóźnieniem. – Absolutnie nic.

Zesztywniała, początkowo przekonana o tym, że coś pomyliła. Miała wrażenie, że chłopak mówił do niej w jakimś obcym języku, co zwłaszcza w połączeniu ze zmęczeniem okazało się uciążliwe.

– Co takiego?

Jeremi wzruszył ramionami.

– Byłem tam, bo zamordowali moją siostrę. Kto wie, może liczyli na to, że geny zrobią swoje i jakoś im się przydam... Sam nie wiem. – Zaśmiał się w pozbawiony wesołości sposób.– Ale prawda jest taka, że nie potrafię niczego. Trochę ironia, skoro Carol też była nekromantką, nie?

Jocelyne nie odpowiedziała, zbytnio przejęta, żeby się na to zdobyć. Wciąż czuła się oszołomiona, zaś nadmiar bodźców w coraz większym stopniu dawał jej się we znaki, przez co myślenie zaczynało być coraz bardziej skomplikowanym zadaniem. Miała dość, w końcu pragnąc tego, żeby móc się wycofać – tak po prostu, by móc w pojedynkę uporządkować wszystko to, czego się dowiedziała. Bała się zasnąć, nawet pomimo bliskości rodziców, wciąż jeszcze nie do końca oswojona z myślą o tym, że była bezpieczna. Potrzebowała czasu, ale...

Och, no i bała się.

Bała się tego, że w końcu w pełni dotrze do niej to, co stało się z Nim...

Albo – co bardziej ją przerażało – że On do niej przyjdzie.

– Teraz ją mogę mieć do ciebie jedno pytanie, Joce? – usłyszała, a kiedy poderwała głowę, przekonała się, że Jeremi uważnie jej się przypatruje. Nie odpowiedziała, ale musiał doszukać się w jej twarzy przyzwolenia, bo ciągnął dalej: – Co z resztą, hm? Z Ronem, Collinem i...? No sama wiesz.

Spuściła wzrok. To jedno akurat wiedziała.

– Nie żyją – wyznała szeptem. – Within zabiła wszystkich.

Jeremi z wolna skinął głową.

– I całe szczęście.

Chociaż nie chciała się do tego przyznać, myślała dokładnie tak samo – i właśnie to przerażało ją najbardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro