Trzysta jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Zaczynała mieć dość ciągłych przebudzeń i dezorientacji, która ogarniała ją za każdym razem, kiedy próbowała otworzyć oczy. Tym razem przyszło jej to łatwiej, być może dlatego, że pamiętała, co wydarzyło się na krótko przed utratą przytomności. Chociaż wciąż miała problem z tym, żeby zebrać myśli i zrozumieć, co tak naprawdę działo się wokół niej, zdołała unieść powieki. Wiedziała, że znowu leży, tak jak i za pierwszym razem znajdując się na czymś niewygodnym, jednak tym razem nie zrobiło to na niej najmniejszego nawet wrażenia.

Spróbowała się poruszyć, ale to okazało się trudne. Wciąż czuła pulsujący ból w karku, ale kiedy spróbowała unieść rękę, żeby sprawdzić, co może by tego przyczyną, przekonała się, że nie jest do tego zdolna. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że nie jest w stanie się poruszyć i że coś z siłą zaciska się na jej nadgarstkach i kostkach. Skrzywiła się, instynktownie planując przywołać moc, żeby móc się oswobodzić, ale również to okazało się niemożliwe. Miała wrażenie, że coś ją blokuje, uniemożliwiając wyrzucenie energii poza ciało, przez co nawet gdyby chciała, nie byłaby zdolna do walki.

Srebro, usłyszała w głowie znajomy już głos. Nie lubimy go równie mocno, prawda?, zapytała Within.

Jocelyne zadrżała niekontrolowanie, co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że demonica wciąż mogłaby wnikać do jej umysłu. Poczuła chłód, ale nie potrafiła stwierdzić, czy miał związek ze strachem, czy tym, że nieśmiertelna znajdowała się niepokojąco blisko. Spróbowała się rozejrzeć, ale to było trudne, skoro właściwie nie była w stanie przekręcić ciała, ani nawet ułożyć się w jakiejkolwiek wygodniejszej pozycji. Taki stan rzeczy wystarczył, żeby wzbudzić w Joce niepokój, sprawiając, że w pierwszym odruchu szarpnęła się, próbując zerwać krępujące ją więzy, jednak szybko kazało się to niemożliwe.

W takim wypadku Within musiała mówić prawdę. Jocelyne nie miała pojęcia, dlaczego demonica w ogóle zdecydowała się ją uświadomić, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – czuła narastającą z każdą kolejną sekundą panikę, chociaż zarazem czuła się zbyt oszołomiona, by w pełni jej się poddać.

Rosa...?, pomyślała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Within musiała ją słyszeć, ale najwyraźniej nie zamierzała wchodzić w jakiekolwiek dyskusje, wtrącając się wyłącznie w chwilach, w których uważała to za słuszne. To było kolejną rzeczy, której Jocelyne nie rozumiała, tak jak i tego, czego tak naprawdę oczekiwali od niej Ron i Julie. Po tym, jak potraktowała ją ta druga, Joce tym bardziej czuła chęć, żeby ich wszystkich pozabijać, jeśli to okazałoby się jedynym rozwiązaniem, by mogła się uwolnić. Chciała uciekać, ale raz po raz działo się coś, co skutecznie krzyżowało jej plany, a to... mogło skończyć się naprawdę źle.

Potrzebowała dłuższej chwili, żeby skoncentrować się na tyle, by ocenić gdzie tym razem się znajdowała. Z zaskoczeniem przekonała się, że to ta sama sala, w której straciła przytomność – duża i niepokojąca, jeśli wziąć pod uwagę to, że na samym środku wciąż znajdowało się to dziwne koło, w którym wcześniej została uwięziona Rosa. Teraz nigdzie jej nie było, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Joce, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, co takiego powiedział jej Ron. Jeśli ktokolwiek naprawdę spróbował zrobić dziewczynie krzywdę, na dodatek z jej powodu, wtedy tym bardziej chciałaby się mścić – jakkolwiek szalone i trudne by się to nie okazało.

Ograniczane ruchy wzbudzały w niej coraz silniejszy niepokój, chociaż starała się nie zwracać na to uwagi. Leżała na czymś, czego nawet nie potrafiła określić mianem łóżka; bardziej przypominało jej stół – metalowy, chłodny blat, którego powierzchnia przyprawiła ją o jeszcze silniejsze dreszcze. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowana, waląc tak mocno i szybko, że ledwo mogła złapać oddech. Starała się odzyskać kontrolę nad sobą i sytuacją, ale również to okazało się trudne, tym bardziej, że czuła się bezbronna. Srebro samo w sobie mogło okazać się problematyczne, przez co nawet zwykły człowiek mógł okazać się do tego, żeby zrobić jej krzywdę, gdyby akurat to miał w planach.

Zabije mnie, pomyślała mimochodem. Tak jak Carol, chociaż ona sama się na to zgodziła.

Nie miała pojęcia, czym jest „to", ale ta kwestia wydała jej się najmniej istotna. Jakie znaczenie miała przyczyna śmierci, skoro tak czy inaczej za perspektywę miała tylko i wyłącznie ostateczny koniec? Chciała stwierdzić, że to szaleństwo, ale to słowo wydało jej się absolutnie nieodpowiednie, nawet po części nie oddając tego, co myślała o Ronie, tym projekcie i wszystkim tym, co działo się wokół niej. Z kim tak naprawdę miała do czynienia? Z jakimiś zbawcami ludzkości, którym się wydawało, że mogą bawić się życiem dla osiągnięcia własnych celów? Wiedziała już, że nie była pierwszą nekromantką i że chociażby Ron eksperymentował z czymś – rodzajem leku, a przynajmniej tyle zdążyła wywnioskować – co mogłoby ograniczyć te umiejętności. To jeszcze brzmiało sensownie, a przynajmniej byłoby takie, gdyby środek działał jak trzeba i nie gwarantował porażającego bólu głowy, którego zdecydowanie nie zamierzała zaakceptować. Nie, skoro obecność jakichkolwiek istot, które powinna widzieć, łatwo mogła doprowadzić ją do szaleństwa.

Jakkolwiek by jednak nie było, w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć roli swojej, tego miejsca i reszty uczestników projektu. Gdyby chodziło o pomoc, nikt nie próbowałby ich tu więzić, a tym bardziej nie doprowadzał do śmierci, jak to było w przypadku Vicki czy Shannon. Gdyby chodziło wyłącznie o to...

– Nie śpisz już? – Aż się wzdrygnęła, słysząc znajomy głos. Napięła mięśnie, żałując, że w żaden sposób nie jest w stanie dosięgnąć mężczyzny, który przystanął w bezpiecznej odległości, uważnie ją obserwując. – Dlaczego wciąż zmuszasz nas do robienia ci takich rzeczy, co Joce?

Aż warknęła, nie zamierzając słuchać tego, co miał jej do powiedzenia tym razem. Wzbudzanie winy nie działało, zwłaszcza teraz, kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że problem wcale nie leży po jej stronie. Nie był ani nieposłuszną pacjentką, ani uciążliwą nastolatką, która nie chciała słuchać mądrzejszych od siebie. To, że nie zamierzała ot tak pozwolić na to, żeby ktoś ją wykończył, zdecydowanie nie świadczyło o niej źle.

Usłyszała parsknięcie, a potem w końcu zauważyła Within. Demonica zaszyła się w jednym z najbardziej zaciemnionych kątów, ale nawet pomimo tego Joce była w stanie zauważyć jej smukłą sylwetkę. Również Ron spojrzał ku niej, lekko marszcząc brwi i sprawiając wrażenie kogoś co najmniej poirytowanego tym, że sprawy mogłyby nie układać się po jego myśli.

– Czy nie miałaś przypadkiem czegoś zrobić, Within? – zapytał zniecierpliwionym tonem. Do Jocelyne wciąż nie docierało to, że ktokolwiek mógłby w ten sposób zwracać się do niebezpiecznej nieśmiertelnej.

– Nie muszę być fizycznie obecna, żeby załatwić pewne sprawy – ucięła stanowczo demonica. – Poza tym twoje wywody są zabawniejsze.

Ron zacisnął usta.

– Nie taka była umowa – przypomniał.

Within wyprostowała się, raptownie poważniejąc.

– Teraz się mylisz – oznajmiła lodowatym tonem. – Mam spełniać twoje polecenia, tak. Ale nie pozwolę sobie dyktować kiedy i w jakiej formie.

Mężczyzna sprawiał wrażenie chętnego, żeby zacząć się kłócić, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Jego spojrzenie na powrót skoncentrowało się na Jocelyne, zwłaszcza kiedy przekonał się, że ta przypatrywała mu się z zaciekawieniem, co najmniej zaintrygowana sceną, której dopiero co mogła doświadczyć.

Mieli jakąś umowę? Nie sądziła, że jakiekolwiek demona stać na to, żeby wejść w układ z człowiekiem w taki sposób, by ten właściwie miał nad nim kontrolę. Sama Within nie sprawiała wrażenia zachwyconej sytuacją, w jakiej się znalazła, co jedynie utwierdziło Joce w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale czuła, że to istotne – i że wciąż umyka jej coś bardzo ważnego.

Och, malutka, żeby to było takie proste..., westchnęła Within, najwyraźniej nie widząc przeszkód, by dalej raczyć ją mentalnymi uwagami. Również i tym razem nie dodała niczego więcej, ku niezadowoleniu Jocelyne. Liczyła na coś więcej, wciąż gorączkowo szukając sposobu na to, żeby móc się uwolnić. To, że w głowie miała pustkę i już właściwie nie miała pewności, co i jak powinna zrobić, jedynie dodatkowo wszystko komplikowało.

– Wracając do tego, co zrobiłaś – odezwał się ponownie Ron ˜– to mam nadzieję, że... środki bezpieczeństwa nie będą dla ciebie szczególnie uciążliwe. Już i tak straciliśmy trochę czasu, a to bardzo niedobrze.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, początkowo mając ochotę parsknąć pozbawionym wesołości, nieco histerycznym śmiechem. Nerwy sprawiły, że ostatecznie zdobyła się tylko i wyłącznie na to, żeby milczeć, bezmyślnie wpatrując się przy tym w stojącego przy niej mężczyznę. Już nie chodziło nawet o wszystkie te, wprawiające ją w konsternację, niedopowiedzenia, ale to, jak ją traktował. Joce czuła, że zaczyna ją mdlić od fałszywej uprzejmości i ciągłych zapewnień, że cokolwiek z tego, czego doświadczała, mogłoby być dla jej dobra.

Nie, na pewno nie... Chyba, że śmierć jest dobra, dodała, chociaż nie potrafiła w to uwierzyć. Nigdy dotąd nie czuła się desperatką na tyle wielką, by móc targnąć się na swoje życie.

Kto wie?, wtrąciła się ponownie Within. Sęk w tym, że ty jedna możesz być na tyle silna, żeby nie zginąć.

– W czym? – wyszeptała, próbując zrozumieć.

Ron uniósł brwi, spoglądając na nią z zaciekawieniem.

– Dlaczego? – zapytała z w zamian, próbując zyskać na czasie. Raz jeszcze spróbowała oswobodzić ręce, ale dorobiła się jedynie bolesnych obtarć na nadgarstkach.

– Naprawdę musisz się pytać? – Wydawał się autentycznie zaskoczony. – Jesteś wyjątkowa i to pod każdym względem. To wystarczy.

– Żeby mnie zabić?

Potrząsnął z niedowierzaniem głową.

– Mylisz pojęcia. To, co stało się z Carol... Powiedzmy, że to nieszczęśliwy wypadek – powiedział w końcu. – Była krucha i za słaba. Ty też mi się taka wydawałaś, ale oboje wiemy, że potrafisz więcej niż którekolwiek z nas – podjął spokojnie. – Mogłabyś zdziałać naprawdę wiele, gdybyś odpowiednio wykorzystała swój dar. Nie uważasz, że to interesujące?

Tym razem to ona spojrzała na niego w sposób sugerujący, że całkiem już zwątpiła w jego zdrowie psychiczne. Fascynujący?

– Też potrafisz ich widzieć. Testuj te wariactwa na sobie, nie na mnie, skoro tak cię to interesuje – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Bardzo bym chciał, ale tak się składa, że potrzeba mi... kogoś naprawdę utalentowanego. Uznaj to za komplement, bo najpewniej potrafisz więcej ode mnie... Dużo więcej.

Jeśli to miało ją pocieszyć, nie zadziałało. Nie czuła się ani trochę spokojniejsza, wręcz mając coraz więcej wątpliwości co do tego, czy w jej zdolnościach można było doszukać się jakichkolwiek zalet. Jeśli miała być ze sobą szczera, od pierwszej chwili nekromancja jawiła jej się jako prawdziwe przekleństwo, którego przy pierwszej okazji z chęcią zdecydowałaby się pozbyć.

Co było wyjątkowego w tym, że mogłaby ich widzieć? Nie sądziła, żeby pod tym względem była bardziej wyjątkowa od Rona, tym bardziej, że szczerze wątpiła w to, żeby istniała jakakolwiek zależność między telepatią a umiejętnością widzenia umarłych. Nie mogła zaprzeczyć, że na pewno pozostawała o wiele silniejsza od Carol – wbrew pozorom i genom, nie była człowiekiem – ale to również o niczym nie świadczyło. To, że ich widziała...

Jesteś rozkosznie niewinna, wiesz?

Kolejne uwagi Within zaczynały być naprawdę irytujące.

– Widzę ich – oznajmiła na głos. – I co z tego? Jest więcej takich jak ja. Po prostu widzimy, a skoro tak...

– Mój Boże, nie! Naprawdę uważasz, że tutaj chodzi wyłącznie o to, że możesz kogokolwiek zobaczyć? – zapytał z niedowierzaniem Ron. Brzmiał tak, jakby zaczynał dochodzić do wniosku, że sobie z niego żartowała, specjalnie udając niedoinformowaną. – Ty naprawdę nic nie rozumiesz. Stoimy pomiędzy żywymi a umarłymi... A to coś o wiele więcej, niż tylko kwestia „widzenia" – dodał z naciskiem. – Ach... Pokażę ci i może wtedy zrozumiesz. O ile wcześniej pozwolisz sobie na to, żeby zobaczyć ich wszystkich.

Coś w jego ostatnich słowach sprawiło, że znowu zaczęła drżeć, coraz bardziej zaniepokojona. Uciekaj... Uciekaj!, pomyślała, ale pomimo tego, co podpowiadał jej instynkt, nie była w stanie się poruszyć. Srebro komplikowało wszystko, wciąż odbierając jej siły, przez co czuła się równie słabo, co i zwyczajny człowiek. Koleje słowa Rona stanowiły dla niej czystą abstrakcję, wręcz czyste szaleństwo, przez co pomyślała, że chyba tylko Rufus byłby w stanie się z nim porozumieć. Nie miała pojęcia, czego ten mężczyzna tak naprawdę od niej chciał, ale...

Jak to czego? Ludzie to naprawdę zabawne istoty, zadrwiła Within. I bardzo proste w rozumieniu. Wszyscy chcą zawsze tego samego: władza, moc... Bla, bla, bla, zniecierpliwiła się. Żeby tu chodziło tylko i wyłącznie o niego...

A o kogo?!, przerwała, nie mogąc się powstrzymać.

Within puściła jej uwagę mimo uszu.

Ale w jednym ma rację: jesteś wyjątkowa, podjęła ze spokojem. Po dziś dzień pamiętam, jak moi bracia i siostry szeptali między sobą, kiedy wyczuli twoje nadejście... Jeszcze w łonie matki. Dawno nie wyczułam takiego poruszenia w moim świecie, jak w okresie, w którym okazało się, że masz się pojawić. Ta, która widzi... Ta, która szepce...

Być może mówiła coś jeszcze, ale Jocelyne nawet nie próbowała jej słuchać. To wszystko brzmiało coraz bardziej abstrakcyjnie, a nerwy i świadomość tego, że była w niebezpieczeństwie, dodatkowo utrudniały jej próbę pojęcia tego, co działo się wokół niej. Chciała zrozumieć, ale nie potrafiła, a wszelakie wątpliwości i niedopowiedzenia, jedynie dodatkowo doprowadzały ją do szaleństwa.

Wyczuła ruch, który jednoznacznie uprzytomnił jej powrót Rona. Natychmiast skoncentrowała na nim spojrzenie, prawie natychmiast zwracając uwagę na to, że ściskał coś w dłoni. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze szybciej, zdradzając całą mieszankę sprzecznych emocji, począwszy od strachu i niepokoju po... podekscytowanie, chociaż zwłaszcza to drugie nie powinno mieć miejsca.

Nie miała pojęcia, jak prezentował się jej wyraz twarzy, ale swoim zachowaniem musiała przykuć uwagę Rona, bo ten lekko przekrzywił głowę i uśmiechnął się blado. W tamtej chwili uprzytomniła sobie, że w pewnym momencie zastygła w bezruchu, nie będąc w stanie zmusić się nawet do tego, żeby złapać oddech.

– Czujesz... Nie mylę się? Nie wiem, ile prawdy jest w tym, co powiedziała Within, ale zaraz zobaczymy...

Jeszcze kiedy mówił, wyciągnął dłoń w jej stronę, w końcu rozluźniając zaciśnięte palce. Początkowo Joce po prostu na niego patrzyła, obawiając się tego, co miałoby się stać i co mogłaby zobaczyć. Dopiero po kilku sekundach jej spojrzenie skoncentrowało się na drobnym, nieregularnym kształcie, w którym z zaskoczeniem rozpoznała coś, co w równym stopniu wytrąciło ją z równowagi, co i wzbudziło jeszcze silniejsze przerażenie.

Kryształ.

Chociaż w pomieszczeniu panował półmrok, kamień w jakiś niezrozumiały dla niej sposób, wydawał jarzyć się w ciemnościach. Wpatrywała się w niego jak urzeczona, mając wrażenie, że drobiazg ją hipnotyzuje, wręcz przywołując do siebie. Miała równie wielką ochotę na to, żeby rzucić się do ucieczki, jak i przynajmniej spróbować go dotknąć, niemalże pewna tego, że okaże się przyjemnie ciepły. Patrzyła i nie dowierzała, gotowa przysiąc, że kryształ po prostu pulsuje – zupełnie jakby był żywy, chociaż to wydawało się niemożliwe.

O tym też słyszała, choć nigdy dotąd nie miała okazji przekonać się, jak potężny potrafił być ten kamień. Wpatrywała się w niego w milczeniu, powoli zaczynając rozumieć, bez jakichkolwiek wyjaśnień Rona pojmując to, co musiała powiedzieć mu Within. Wiedziała o tym, że kryształy potrafiły być niebezpieczne, zwłaszcza dla telepatów; kumulowały energię, podsycały moc i sprawiały, że nawet pojedyncza osoba potrafiła osiągnąć coś nieprawdopodobnego, czasami o wiele potężniejszego od tego, co mogłoby przyjść grupie. Słyszała o tym, co działo się przed jej narodzinami, kiedy Isobel dzierżyła władzę, a także jakich zniszczeń zdołała dokonań królowa, posługując się właśnie kryształem.

Odłamek nie był duży, ale to nie miało znaczenia. Joce czuła jego bliskość całą sobą i chociaż starała się nie okazywać z tego powodu emocji, wiedziała, że ciało ostatecznie ją zawiodło. Po wyrazie twarzy Rona momentalnie zorientowała się, że ten dowiedział się dość – i że teraz dzięki niej był pewny tego, co ostatecznie zamierzał zrobić.

– To prawda? Widzę po twojej minie, że tak – oznajmił z powagą. – Within powiedziała mi o telepatii, ale już wcześniej sam zdążyłem zauważyć, że to działa nie tylko na nią. Pomyśl tylko, jak niezwykły byłby w twoich rękach.

Żartował sobie – musiał żartować – a przynajmniej w to chciała wierzyć, panicznie próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do obaw. To się nie dzieje... to się nie..., myślała gorączkowo, próbując przekonać samą siebie do tego, że ma rację, ale czuła, że tak naprawdę to wierutne kłamstwo. Zdążyła już ustalić, że Ron byłby w stanie posunąć się naprawdę daleko, a skoro tak...

Boisz się, malutka?

Zignorowała słowa Within, zbytnio przejęta sytuacją, by do tego wszystkiego znosić uwagi demonicy. Szarpnęła się, tym razem w panice, za wszelką cenę usiłując poderwać się na równe nogi, ale to okazało się bezskuteczne. Już właściwie nie zastanawiała się nad tym, co robi, skoncentrowana przede wszystkim na bezsensownych próbach oswobodzenia rąk. Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma na to najmniejszych szans, ale nawet to nie nakłoniło Jocelyne do tego, żeby przestać. Musiała coś zrobić, ale...

Posłuchaj mnie...

... za wszelką cenę...

... mnie chociaż przez chwilę!

Również tym razem nawet nie próbowała odpowiadać. Czuła, że zarówno Ron, jak i Within, uważnie przypatrując się jej poczynaniom – każde na swój sposób, w mniej lub bardziej znudzony sposób – jednak to nie miało dla niej znaczenia. Zauważyła, że nieśmiertelna nawet przesunęła się do przodu, wydając się z niecierpliwością czekać na coś, co dopiero miało się wydarzyć.

Nie, nie, nie...

Spróbowała odwrócić głowę, kiedy Ron nagle znalazł się przy niej, ale jej nie pozwolił. Skrzywiła się, kiedy ujął ją pod brodę, by łatwiej móc założyć na szyję cieniutki łańcuszek, na którym zawieszono kryształ. Drobiazg ostatecznie wylądował na jej klatce piersiowej, pulsując ciepłem w sposób, którego spodziewała się od samego początku. To odkrycie sprawiło, że zastygła w bezruchu, spazmatycznie łapiąc oddech i w napięciu czekając na coś, czego nie potrafiła nawet sprecyzować.

Początkowo nie wydarzyło się nic. Była bliska tego, żeby odetchnąć, po cichu licząc na to, że jest zbyt ludzka, żeby kryształ mógł zadziałać, ale...

A potem wszystko się zmieniło i już nawet nie kontrolowała tego, co działo się wokół niej.

Czuła ciepło – początkowo przyjemne, przypominające trochę to wywołane przez rozchodząca się po całym ciele krew. Mimowolnie skrzywiła się, próbując się przed tym bronić, ale chociaż próbował zrzucić z piersi kryształ, łańcuszek na którym wisiał okazał się zbyt krótki, by mogła trzymać go z daleka od ciała. Przez to wyraźnie czuła, jak drobiazg rozgrzewa się jeszcze bardziej, w pewnym momencie dosłownie parząc jej ciało. Jęknęła, jednak odczuwany z powodu niechcianego zjawiska dyskomfort okazał się niczym w porównaniu z tym, co wydarzyło się chwilę później.

Pierwsze szepty były tak ciche, że początkowo je zignorowała, zbyt zajęta walką o oswobodzenie się, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego. Prawdziwy problem pojawił się w chwili, w której przybrały na intensywności – coraz głośniejsze i głośniejsze, mówiące do niej jednocześnie. Toczyły walkę u jej uwagę, przekrzykując się wzajemnie, byleby tylko mogła je usłyszeć.

Te głosy...

Zbyt głośnie.

Już teraz było ich za dużo, a to wciąż był dopiero początek, ona zaś w żaden sposób nie mogła nad nimi zapanować.

Jocelyne...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro