Trzysta piętnaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Nie miała pojęcia, co podkusiło ją do tego, żeby wbić zęby w jego szyję. Nie rozumiała również, dlaczego Aldero nawet nie próbował jej odepchnąć, pozwalając żeby naparła na niego całym ciałem, ogarnięta coraz silniejszym, nieopanowanym wręcz głodem. Kiedy na dodatek poczuła na języku słodycz krwi – zupełnie innej niż ta, którą mogłaby pozyskać, gdyby zaatakowała człowieka – aż jęknęła, wciąż nieprzyzwyczajona do wyjątkowego doświadczenia, jakim była możliwość posilenia się z kogoś, kto w niczym nie przypominał plastikowego woreczka albo biegającej po lesie sarny.

Oszalałam, pomyślała, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby się odsunąć. Kuzyn również jej nie pomagał, na dłuższą chwilę po prostu zamierając w bezruchu, trzymając ją w ramionach i pozwalając na to, żeby robiła wszystko, co tylko chciała. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby choć spróbować zebrać myśli, chociaż również wtedy okazało się to trudnym, być może nawet przewyższającym jej faktyczne umiejętności zadaniem. Czuła, że robi wszystko na opak i że powinna przestać, ale pomimo tego nie potrafiła, mając wrażenie, że już nie sprawowała kontroli nad własnym ciałem.

Wszystko było nie tak, ale...

– Elena, na litość bogini!

Al zareagował nagle, jako pierwszy będąc w stanie zdobyć się na jakiekolwiek działanie. Aż jęknęła, kiedy bezceremonialnie odepchnął ją od siebie, wystarczająco gwałtownie, żeby zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem nie wpadając na ścianę. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, stając naprzeciwko niego na lekko ugiętych nogach, prawie jak podczas polowania, kiedy szykowała się do ataku. Z głębi jej gardła wyrwał się zwierzęcy, ostrzegawczy charkot – coś, co skutecznie wzbudziło w niej wątpliwości, skutecznie przyprawiając dziewczynę o dreszcze.

Cholera, nie powinna była tego zrobić. Chyba nawet tego nie chciała, zbyt podenerwowana, by logicznie myśleć. Miała wrażenie, że oszalała, ale to chyba było do przewidzenia, tak jak i to, że już nie miała żadnej kontroli nad tym, co chciała albo powinna zrobić. Oddychała szybko i płyto, mając problem z tym, żeby zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza, to zresztą nie stanowiło wartości aż tak znaczącej, jak mogłaby tego oczekiwać. Jasne, potrzebowała tlenu, ale mimo wszystko...

– O rany... – Aldero spojrzał na nią z paniką, co najmniej oszołomiony. Dotknął szyi, nie tyle zmartwiony tym, że mogłaby rzucić mu się do gardła, co perspektywą tego, że mogłaby chociaż spróbować jego krwi. – Całkiem już oszalałaś? Ty... Jasna cholera! – wyrwało mu się.

Przynajmniej nie zaczął kląć w takim natężeniu, którego mogłaby się spodziewać. Doszukała się w jego spojrzeniu paniki i ta dała Elenie do myślenia, tym bardziej, że w przypadku tego wampira mało co wystarczyło, żeby wyprowadzić go z równowagi. Co prawda był podenerwowany po rozmowie z Rafaelem, ale czuła, że tym razem chodziło o coś zdecydowanie więcej – chociażby to, że mogłaby na niego skoczyć, ale mimo wszystko...

– Wybacz – wymamrotała, mając przy tym wrażenie, że robi z siebie kompletną idiotkę.

W końcu... czemu nie, prawda? Jak gdyby nigdy nic napiła się jego krwi, tylko po to, żeby po wszystkim udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca, otrzeć usta wierzchem dłoni i po prostu się wycofać. Wszystko było w najzupełniejszym porządku, ona z kolei wcale nie robiła mu na każdym kroku nadziei na coś, co w ich przypadku nie miało racji bytu. Absolutnie nie!

Wybacz? – powtórzył z niedowierzaniem, spoglądając na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Al zawahał się, a coś w wyrazie jego twarzy dało Elenie do zrozumienia, że tylko czekał na moment, w którym wybuchłaby śmiechem i oznajmiłaby, że właśnie próbowała sobie jego kosztem żartować, na czymkolwiek miałoby to polegać. – Po prostu... wybacz? – zapytał raz jeszcze i tym razem po jego tonie poznała, że naprawdę go zdenerwowała. – Elena, żartujesz sobie?! Moja krew...

– Tak, nie powinnam – przerwała mu zniecierpliwionym tonem. – Nic osobistego, naprawdę. Ja po prostu... – Przycisnęła obie dłonie do ust, sama niepewna tego, jak powinna mu się wytłumaczyć. – W ostatnim czasie nie jestem sobą – powiedziała w końcu, wciąż mając wrażenie, że umyka jej coś nader istotnego.

Poczuła sobie niedowierzające spojrzenie wampira. W tamtej chwili zaczęła zastanawiać się nad tym, czy on również zauważył to, że była... po prostu inna, nie tyle przez wzgląd na zachowanie, ale również jej wygląd. Czy faktycznie stała się smuklejsza, bardziej... zwinna i jakimś cudem – och, była gotowa przysiąc! – na swój sposób ładniejsza, jakkolwiek puste by się to nie wydawało. Ledwo powstrzymała się przed nerwowym przeczesaniem włosów palcami, by raz jeszcze upewnić się, że naprawdę były dłuższe i odrobinę jaśniejsze.

Chyba, że tutaj wcale nie chodzi o krew, pomyślała mimochodem, chociaż z jakiegoś powodu szczerze wątpiła we własną teorię. Może to po prostu jest we mnie... W końcu jestem uwodzicielką, tak?

– Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co ty właśnie zrobiłaś? – zapytał z niedowierzaniem Aldero. – Jestem wampirem, Elena! Wampirem, w ten szczególny sposób, jeśli wiesz, co mam w tym momencie na myśli. Moja krew... Rozumiesz już? – dodał, rzucając jej wymowne spojrzenie.

Wiedziała, o co mu chodziło – o przemianę, którą w hybrydach wywoływał wirus, który istoty takie jak on miały we krwi – ale wcale nie poczuła się tym zaniepokojona. Jeśli Mira mówiła prawdę, dzięki Rafaelowi nie miała powodów do tego, żeby obawiać się zarażenia. Co prawda wciąż istniała możliwość, że kobieta kłamała, ale Elena szczerze wątpiła, żeby pokusiła się o to względem brata.

– Nic mi nie będzie – przerwała mu przesadnie wręcz spokojnym głosem. W gruncie rzeczy wcale się tak nie czuła, ale mimo wszystko...

– O czym ty mówisz? – Aż wzdrygnęła się, kiedy wampir znalazł się przy niej, bezceremonialnie chwytając ją za ramię. – Powinienem był... O bogini, ktoś mnie kiedyś zabije! – jęknął. – Szczerze, to nawet nie mam pojęcia, jaka dawka naszej krwi jest niebezpieczna i... Elena, zdajesz sobie sprawę z tego, co do ciebie mówię?

W odpowiedzi na jego słowa, jedynie wydęła usta.

– Tak, owszem – oznajmiła z powagą. – Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, nie jestem idiotką – dodała oschłym tonem, stanowczo wyrywając się z jego uścisku.

Wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby zaczęła żałować własnej reakcji. Jasne, że nie idiotką... Co najwyżej suką, dopowiedziała sobie w myślach i znów zapragnęła się roześmiać. Najpierw go ugryzłaś, a teraz traktujesz tak, jakby to o czymś zawinił i...

Problem polegał na tym, że nie potrafiła inaczej, nawet pomimo tego, że się starała. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić tego, jak się czuła, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to nie ma znaczenia. Być może w ogóle nie powinna była za nim iść, zwłaszcza po tym, jak potraktował go Rafael. Sama potrafiła nieść w tym wypadku tylko i wyłącznie ból, a skoro tak, o wiele bezpieczniej było trzymać się na dystans, o ile to w ogóle miało być możliwe, jeśli prędzej czy później miała zostać właśnie pod opieką kuzyna.

– Puść mnie, Al – wyszeptała, spoglądając mu w oczy. – Powiedziałam, żeby... – zaczęła, kiedy nie zareagował, ale nie miała okazji do tego, żeby dokończyć.

Chłopak odsunął się nagle, gwałtownie podrywając głowę i sprawiając wrażenie jeszcze bardziej poirytowanego niż do tej pory.

– Jeszcze jego brakowało... – mruknął, a Elena błyskawicznie obejrzała się przez ramię, psychicznie przygotowując się na to, że Rafael jednak postanowił do nich dołączyć, ale nic podobnego nie miało miejsca.

W zamian zobaczyła Lawrence'a – spoglądającego na nich z zaciekawieniem i wyglądając na kogoś, kto waha się nad tym, czy powinien zainterweniować.

To najwyżej było ponad nerwy Aldero, bo chłopak cofnął się o krok, nagle decydując się wycofać.

– Zobaczymy się potem – stwierdził cierpko. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że bynajmniej nie był taką perspektywą zachwycony. – Jak zwykle świetnie się z tobą bawię, Elena – stwierdził z przekąsem, ostatecznie nie dodając niczego więcej.

Tym razem nie próbowała go powstrzymywać, ostatecznie nie komentując tego, że ją zostawił. Natychmiast poczuła na sobie spojrzenie L., jednak i na niego nie zwróciła większej uwagi.

– Ani słowa – wymamrotała, a wampir prychnął.

– Skoro tak twierdzisz... – mruknął, a Elena ledwo powstrzymała się przed sfrustrowanym jękiem.

Nie miała wracać na piętro, sama niepewna tego, czego powinna spodziewać się po rozmowie z Rafaelem, tym bardziej, że zaczynała być na niego coraz bardziej zła. Nie miała pojęcia, po co była ta farsa, zresztą kłótnia z Aldero też nie należała do wymarzonego zakończenia dnia. Obawiała się, że gdyby wróciła do apartamentowca, najpewniej nie potrafiłaby trzymać języka za zębami, a skoro tak...

Problem polegał na tym, że przynajmniej tymczasowo powrót do domu również nie wchodził w grę. Nie była psychicznie gotowa na przebywanie z kuzynem, o ile ten w ogóle zamierzał wracać do Cullenów.

– Chcesz się przejść? – odezwał się Lawrence, więc chcąc nie chcąc przeniosła na niego wzrok. Uniosła brwi, sama niepewna tego, jak interpretować jego zachowanie. – Nie żeby coś, ale to mieszkanie lubię, a ty wyglądasz na chętną wywrócić je do góry nogami. Jeśli brakuje ci rozrywki, zawsze możemy się przejść – dodał tonem wystarczająco obojętnym, żeby doszła do wniosku, że nie zamierzał urządzić jej przesłuchania.

– W porządku – dała za wygraną. Zaraz po tym zawahała się, tym bardziej, że do głowy przyszła jej dość istotna myśl. Skoro ani ona, ani tym bardziej Rafa nie mogli przynieść ostrzeżenia na temat balu, a skoro tak... – Ehm... L? – rzuciła ze słodkim uśmiechem.

Jego spojrzenie stał się o wiele bardziej nieufne.

– Cokolwiek chodzi ci po głowie, nie podoba mi się – stwierdził z powątpiewaniem. – Z góry zastrzegam, że nie dam ci chociażby tknąć samochodu – dodał, a ona wywróciła oczami.

– Nie o to chciałam prosić – obruszyła się. – Zresztą mieliśmy się przejść, tak? Chodź, powiem ci po drodze.

Nie zamierzała trudzić się informowaniem Rafaela, była zresztą dziwnie pewna tego, że demon doskonale zdawała sobie sprawę z tego, gdzie i z kim się wybierała. Nawet jeśli nie...

Cóż, mógł się pomartwić, tym bardziej, że z jej perspektywy absolutnie sobie na to zasłużył.


Oliver

Niebiańska Rezydencja była cicha, ale jemu to nie przeszkadzało. Bez pośpiechu krążył po korytarzach, mimochodem dochodząc do wniosku, że ma bardzo dużo szczęścia, skoro dotychczas nikt nie spróbował zainterweniować w jego sprawie. Jakkolwiek by nie było, Dimitr pozostawał dobrą osobą – niemalże troskliwą, o czym Oliver zdążył przekonać się już w chwili, w której po raz pierwszy trafił do tego miejsca.

Inaczej sprawy miały się z Claudią, którą widywał u boku króla tak często, że miał dość powodów, żeby poczuć się zaniepokojonym. Czasami patrzył na nią, zajmująca pozycję i ciało, które nigdy do niej nie należało, kiedy bezskutecznie próbowała udawać kogoś, kim nigdy tak naprawdę nie była. Wiedział, że ryzykuje, a po jej reakcjach widział, że doskonale zdawała sobie sprawy z tego, co oznaczał jego wzrok – że czuła, iż on wie. Teoretycznie mógł czuć się zaniepokojony, wręcz wypatrując momentu, w którym kobiece puszczą nerwy, a ta spróbuje się go pozbyć. Pewnie mogłaby tego dokonać, w mniej lub bardziej spektakularny sposób, nie ryzykując przy tym ujawnienia się. Z logicznego punktu widzenia, pozwalając mu kręcić się obok, ryzykowała bardziej, niż gdyby zabiła go pod byłem pretekstem, by potem wytłumaczyć wszystko w jakiś błahy sposób – w końcu król był do tego stopnia zapatrzony w Isabeau, że przyjąłby dosłownie wszystko, co padłoby z ust królowej.

No cóż, jakiekolwiek motywy kierowały Claudią, najwyraźniej jak na razie nie widziała w nim zagrożenia... Albo wiedziała i kierowała się zasadą mówiącą o tym, że należy trzymać przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

Szkoda tylko, że tak naprawdę należał bardziej do tej pierwszej kategorii – z tym, że ona nie miała o tym pojęcia.

Konieczność zachowywania bierności bywała trudna, tym bardziej, że Oliver nie chciał czyjejkolwiek krzywdy. Impas nie zawsze stanowił najlepsze rozwiązanie, tym bardziej, że wiedział o czymś, co Dimitrowi wciąż umykało. Nie chodziło o to, że król był głupi – wręcz przeciwnie: nie raz przypatrywał się zajmującej miejsce u jego boku kobiecie w podejrzliwy sposób, jakby zaczynając zauważać nieścisłości, jednak nigdy nie skomentował tego nawet słowem. Poczucie winy, tylko takie wytłumaczenie widział Oliver, któremu bardzo łatwo było wyobrazić sobie to, że mężczyzna, który cudem odzyskał ukochaną, musiał zbytnio bać się jakiejkolwiek nieprzemyślanej reakcji, by nie narazić się na kolejne oskarżenia i utratę tego, co tak bardzo chciał go odbudować. Claudia miała go w garści, chociaż zarazem sama nie była z takiego stanu rzeczy zadowolona, najpewniej nie marząc niczym innym, prócz ponownego rzucenia się do ucieczki – nieprzerwanego biegu, w którym trwała od stuleci i przez który chyba nigdy nie miała zaznać spokoju.

Moja biedna Claudia...

Mimowolnie westchnął, przypominając sobie te słowa. Słyszał je tak często, że już nie potrafił patrzeć na kobietę jak na potencjalnego potwora, za któremu miałby ją każdy inny obserwator tego, co działo się w Niebiańskiej Rezydencji. Było mu żal Isabeau, która okazała mu tyle serca, ale pomimo tego nie potrafił zrobić niczego, żeby rozwiązać problemy Dimitra, jego żony i całego Miasta Nocy. Przynajmniej tymczasowo nie potrafił się na to zdobyć, bo gdyby posunął się do jakiejkolwiek interwencji, wtedy krzywda najpewniej spotkałaby Claudię, a na to również nie mógł sobie pozwolić. Cokolwiek by się nie działo, wampirzyca musiała ujść z życiem – po raz kolejny, na Oliverze zaś ciążyło coraz trudniejsze zadanie tego, żeby ją ochronić.

Jak marionetka, pomyślał nie po raz pierwszy. Robi, co jej nakazano, bo w przeszłości zbłądziła wystarczająco, by zaciągnąć długi u nieodpowiednich osób. Uwięziona tu, tak jak i w tym ciągłym biegu, bo...

Bo dopadła nas przeszłość, usłyszał w odpowiedzi. Już zdążył przywyknąć do głosu, który pojawiał się w jego głowie w najmniej przewidzianych momentach – ciepłego, zatroskanego i tak bardzo zaniepokojonego bezpieczeństwem Claudii. To takie przykre, skoro jest silna... Córka Lilly Ann musi być potężna, stwierdził, a Oliver nie po raz pierwszy poczuł się zaintrygowany.

Lilly Ann?, pomyślał w nadziei na to, że uzyska odpowiedź.

Jego rozmówca westchnął.

Kiedyś zrozumiesz, stwierdził w końcu. Za dużo kłamstw rządzi losem moim i Claudii. Kiedy wyjdą na jawa, wszystko się ułoży... Gdy w końcu pozna prawdę, w końcu będziemy wolni, dodał, chociaż na pierwszy rzut oka to nie miało sensu.

Ty jesteś wolny, zauważył przytomnie Oliver.

Odpowiedział mu ciepły, aczkolwiek pozbawiony jakichkolwiek oznak wesołości śmiech.

Ja? Nigdy, padło w odpowiedzi. Jak długo ona będzie uciekać, tak długo nie zaznam ukojenia... Na zawsze ja i ona, związani ze sobą, bez szansy na wieczne szczęście...

Niczego więcej nie usłyszał, aż nazbyt świadom tego, że po raz kolejny został sam. Do tego również zdążył się przyzwyczaić, wręcz mając ochotę wywrócić oczami w odpowiedzi na dawkę pozornie nic nieznaczących informacji. Jak zwykle otrzymywał dość, by mieć coraz więcej pytań i wątpliwości, a przy tym nie otrzymać żadnej odpowiedzi. Z założenia mógł mieć już tego serdecznie dość, ale z drugiej strony, wcale tak nie było. W którymś momencie zbytnio pochłonęło go to, czego się dowiedział, by był w stanie tak po prostu zrezygnować. Chciał chronić Claudię, nawet jeśli momentami miał ochotę porządnie nią potrząsnąć – zrobić cokolwiek, byleby w końcu się otrząsnęła.

Korytarze były opustoszałe, ale to mu nie przeszkadzało. Odkąd wynieśli się Pavarotti, Niebiańska Rezydencja wydawała się pusta, nie wspominając o nieobecności Isabeau – tej prawdziwej, którą tak bardzo kochał Dimitr. Wszystko było inne, począwszy od atmosfery, na braku fałszywego nieba, które od zawsze zdobiło przedsionek, kończąc. To były drobiazgi, ale znaczące, przez co bardzo łatwo można było poczuć się naprawdę nieswojo.

Usłyszał jej koki na krótko przed tym, jak w końcu się pojawiła. Była sama, wciąż pod postacią, której nigdy nie powinna była przybierać, to jednak nie miało dla Olivera znaczenia. Jeśli miał być ze sobą szczery, wiedząc o tym, jak często i długo już zmieniała tożsamości, zaczynał wątpić w to, czy w ogóle pamiętała swój prawdziwy wygląd. Dziwił się, że w ogóle zdarzało jej się używać właściwego dla niej imienia – Claudia – ale to chyba wiązało się z tym, że nigdy tak naprawdę jej nie poznał. Mogła być romantyczką, wciąż na swój sposób pragnącą związku z przeszłością? Kto ją tam wiedział.

Obserwował, jak zbiegła ze schodów, przystając naprzeciwko drzwi wejściowych. Zamarła w bezruchu, beznamiętnie wpatrując się w przestrzeń i trwając w milczeniu – w tamtej chwili dziwnie odległa i krucha, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. Ciemne włosy, będące w rzeczywistości elementem kamuflażu, który tak wytrwale nosiła, falami spływały na jej ramiona i plecy, jedynie czasami poruszając się, kiedy wampirzycy zdarzało się zmienić pozycję. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do wniosku, że musiała drżeć, a może nawet płakała, chociaż ta druga możliwość wydała mu się co najmniej irracjonalna – niemożliwa w przypadku kogoś, kto wydawał się tak zimny i pozbawiony serca.

Ostrożnie przesunął się bliżej, sam niepewny tego, jak powinien się zachować. Zwykle wolał mieć na nią oko, licząc się z tym, że mogłaby pokusić się o kolejne spotkanie z Amelie, jednak nie wyobrażał sobie, żeby wampirzyca pojawiła się akurat w tym miejscu. Nikt nie miałby w sobie aż tyle ignorancji i pewności siebie, żeby zmaterializować się przy głównych drzwiach, gdzie w każdej chwili ktoś mógł je zobaczyć albo usłyszeć.

Nie, to zdecydowanie nie wchodziło w grę. Cokolwiek robiła w tym miejscu Claudia, była sama i nie sprawiała wrażenia kogoś, kto czeka na pojawienie się jakiegokolwiek towarzystwa.

Więc może faktycznie cierpi... Na swój sposób, pomyślał, bo taka możliwość nagle wydała się najbardziej prawdopodobna. Ta kobieta była dla niego zagadką, chociaż widział już dość, by dojść do wniosku, że określenie „bezduszna" jest w tym przypadku dalekie od prawdy. Potrafiła czuć i to może nawet więcej, aniżeli inni nieśmiertelni, których zdarzyło mu się spotkać. Jeśli miał być ze sobą szczery, zaczynał myśleć o niej jak o nieszczęśliwej duszy, która znalazła się w najgorszym możliwym miejscu i w nieodpowiednim czasie. Nie chodziło o to, że jakkolwiek usprawiedliwiał to, co robiła, ale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego się na to zdecydowała – czy może raczej została przymuszona, bo Amelie zdecydowanie nie należała do kobiet, którym można było odmówić, gdy raz wyraziła swoją prośbę.

Claudia nie mogła.

Nie miał pewności, co tak naprawdę podkusiło go do tego, żeby do niej podejść, jak gdyby nigdy nic zachodząc niczego niespodziewającą się wampirzycę od tyłu. Usłyszała go nagle, w ułamku sekundy prostując się niczym struna i zamierając, żeby łatwiej móc nasłuchiwać. Zareagowała dopiero po chwili, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia odwracając się w jego stronę i – poruszając się przy tym tak szybko, że dla postronnego obserwatora musiała zamienić się w wielobarwną smugę – błyskawicznie doskoczyła do niego, już na wstępie zaciskając palce na gardle Olivera.

– Ty... – syknęła. Jej głos zabrzmiał chrapliwie, nawet odrobinę nie drżąc i nie zdradzając żadnych emocji. Chociaż miał zaledwie ułamek sekundy, żeby przyjrzeć się jej bladej twarzy, zdążył zauważyć, że błękitne wówczas oczy błyszczały w podejrzany, niewłaściwy wampirowi sposób. – Dlaczego mnie śledzisz? – wysyczała, chociaż musiała zdawać sobie sprawy z tego, że przynajmniej z jego strony nie doczeka się żadnej odpowiedzi.

Claudia zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Jej spojrzenie skoncentrowało się na twarzy Olivera, zaś uścisk na gardle nie zelżał ani odrobinę, wręcz przybierając na sile.

W przedsionku Niebiańskiej Rezydencji na powrót zapanowała cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro