Trzysta trzydzieści dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Sypialnia była opustoszała. Elena nie miała pojęcia, gdzie po raz kolejny wybył Sage, ale odpowiadało jej to, że od jakiegoś czasu odbywało się bez niechcianych niespodzianek. W gruncie rzeczy spędzała z Rafą tyle czasu w apartamentowcu, że zaczynała dochodzić do wniosku, że ten z pokoi właściwie już traktowali tak, jakby należał do nich. L. nie wydawał się mieć nic przeciwko, więc wykorzystywali taki stan rzeczy, tym bardziej, że budynek był jedynym miejscem, gdzie nie musieli obawiać się niechcianych gości.

Wciąż nie do końca docierało do niej to, co się wydarzyło. Wszelkie bodźce były przytłumione, przez co czuła się tak, jakby dochodziły do niej jakby zza grubej szyby. Próbowała zrzucić to na utratę krwi – tylko odrobiny, ale jednak – ale zdawała sobie sprawę z tego, że to o wiele bardziej skomplikowana kwestia.

Opadła na łóżko, przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrując się w sufit. Była świadoma obecność Rafaela (trudno, żeby było inaczej), ale on również trwał w ciszy, nie po raz pierwszy doprowadzając ją tym do szału. To był jeden z tych razie, kiedy marzyła o tym, żeby poznać jego myśli – upewnić się, że czuł choć w części satysfakcję tak silną, co i ta, która towarzyszyła jej już od dłuższego czasu. W ustach wciąż czuła słodycz jego krwi, ale tym razem wcale nie myślała o tym, żeby spróbować więcej, bardziej przejęta tym, czego dopiero co doświadczyli.

– Zostaniesz do rana? – usłyszała. Natychmiast przeniosła wzrok na demona, przy okazji mogąc przekonać się, że ani na moment nie spuszczał jej z oczu.

– Jasne, że tak – rzuciła niemalże urażonym tonem. Naprawdę musiał pytać, czy przypadkiem nie zamierzała po wszystkim wrócić do domu, zwłaszcza, że następnego dnia najpewniej miała go już nie zastać? Zabawne, ale już nawet nie czuła z tego powodu złości, a jedynie niewyobrażalny wręcz smutek. – Spędzam wieczór z Liz – dodała z przekonaniem; to kłamstwo wykorzystywała już od dłuższego czasu, zwłaszcza teraz, kiedy niejako nabrała pewności, że nie straciła przyjaciółki.

– No oczywiście... – I bez patrzenia poznała, że się uśmiechnął. Najpewniej w ten drażniący, nieco cyniczny sposób, ale jednak. – Praktyczna dziewczyna – dodał, a Elena prychnęła.

– Najlepsza – poprawiła go machinalnie. – Zresztą sam musiałeś zauważyć, specjalisto od zakupów – dodała zaczepnym tonem.

Puścił jej uwagę mimo uszu. Uznała, że to wcale nie takie złe rozwiązanie, by przynajmniej w obecnej sytuacji darować sobie słowne przepychanki.

– Zauważyłem, że jest bardzo lojalna, a to dobrze – stwierdził, a Elena wywróciła oczami. Mogła przewidzieć, że nawet w takiej chwili okaże się praktyczny. Jasne, musieli być ostrożni, ale mimo wszystko... – Poza tym pomyślałem, że przynajmniej ją jedną będziesz chciała mieć przy sobie i chyba się nie pomyliłem. Wciąż lepsza perspektywa niż syn kapłani.

Skinęła głową, nie kryjąc wdzięczności. Elizabeth była dla niej ważna, poza tym w niewielkim stopniu rekompensowała brak członków rodziny. Był jeszcze Lawrence, ale przy jego podejściu trudno było mówić o jakiejkolwiek nostalgii czy zastanawiać się nad bliskością. Nie mogła zaprzeczyć, że się troszczył, a ona w pewnym momencie zaczęła myśleć o nim, jak o kimś ważnym, ale... po prostu robił to w swój niezwykle specyficzny sposób.

Kwestię Aldero zdecydowała się przemilczeć, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak zareagowały jej kuzyn, gdyby wiedział, co właśnie zrobiła. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie zraniła go wystarczająco wiele razy, zresztą w pamięci wciąż miała tamtą niechcianą rozmowę, podczas której pokusiła się nawet o to, żeby rzucić mu się do gardła. Wiedziała, że do czegoś takiego tak naprawdę nigdy nie powinna była dopuścić, nie wspominając o tym, że w ten sposób najpewniej zniszczyła resztki jakiejkolwiek względnie normalnej relacji, która była pomiędzy nimi. Miała o to do siebie pretensje i to najdelikatniej rzecz ujmując, tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku chłopaka faktycznie chodziło o coś więcej, aniżeli jej zdolności. Jakkolwiek by jednak nie było, gdyby do tego wszystkiego dowiedział się o ślubie...

Nie, nie chciała się nad tym nawet zastanawiać.

Wciąż o tym myślała, kiedy poczuła, że materac ugina się pod ciężarem jeszcze jednego ciała. Nie zaprotestowała, mimowolnie rozluźniając się w odpowiedzi na muśnięcie palców na policzku. Doświadczenie okazało się równie przyjemne, co i na dachu, kiedy Rafa dotykał ją w ten sposób, by łatwiej mogła się uspokoić, co z miejsca zostawiło, że zapragnęła czegoś więcej.

– No co, lilan? – rzucił zaczepnym tonem, kiedy spojrzała na niego wyczekująco.

Było coś wyjątkowego w uśmiechu, który jej posłał – bardziej szczerego, bez śladu złośliwości do której się przyzwyczaiła. Wyciągnęła rękę przed siebie, by móc ułożyć dłoń na jego policzku. Uważnie przypatrywała się znajomej twarzy, mając wrażenie, że powinna nauczyć się jej na nowo – dobrze zapamiętać, póki wciąż miała go przy sobie. Żegnali się nie po raz pierwszy, ale tym razem chciała czegoś więcej – zupełnie innego niż ostatnio, kiedy czuła wyłącznie złość, pozwalając żeby zostawił ją bez cienia pozytywnych uczuć. Teraz musiało być inaczej, tym bardziej, że wszystko się zmieniło i to w diametralny, nie pozostawiający cienia wątpliwości sposób.

Nie odpowiedziała, bardziej skoncentrowana na tym, co działo się pomiędzy nimi. Czekała na coś, czego początkowo nawet nie potrafiła opisać, poniekąd bojąc się tego, że z chwilą, w której spróbuje ubrać konkretne oczekiwania w słowa, co najwyżej zniechęci demona do jakichkolwiek działań. Próbowała być cierpliwa, choć to okazało się trudne, tym bardziej, że Rafa wyraźnie nie miał nic przeciwko wzajemnej bliskości. Odpowiadało jej to, tak jak i pocałunki, którymi zaczął ją obdarowywać, stopniowo posuwając się coraz dalej. Znała już tę gwałtowność, tym bardziej, że nie po raz pierwszy zatracali się ze wzajemnych uczuciach, pomimo tego, że do tej pory nie posunęli się aż tak daleko, jak mogłaby tego oczekiwać...

Ale teraz była jego żoną, tak? Co więcej, nagle uświadomiła sobie, że kolejną tradycją, która wiązała się z ceremonią, była noc poślubna, a to... Cóż, samo w sobie brzmiało co najmniej obiecująco.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zmieszana samą tylko myślą. Nie chciała ryzykować, że Rafael zauważy, iż mogłaby być jakkolwiek zaniepokojona, tym bardziej, że nie zamierzała tłumaczyć mu swoich uczuć i tego, co w tamtej chwili chodziło jej po głowie. Chciała, by wszystko wyszło naturalnie, tym samym dając mu okazję na to, by przejął kontrolę nad sytuacją. Mogła się założyć, że takie rozwiązanie byłoby mu na rękę – to, żeby w pełni poddała się jego decyzjom, zamiast po raz kolejny walczyć z nim o dominację. Przynajmniej w tej kwestii była gotowa pójść na ustępstwa, zbyt niespokojna i podekscytowana, by skupić się na czymkolwiek bardziej wymagającym.

Wielokrotnie – zarówno w szkole, jak i poza nią – słyszała różne opinie na swój temat. Zwykle wywracała oczami, zwłaszcza w odpowiedzi na złośliwe komentarze, zdradzające zazdrość koleżanek albo zawiść tych facetów, których odprawiła z kwitkiem. Była przyzwyczajona do podobnych reakcji, a przy tym świadoma przede wszystkim tego, że tak naprawdę nie miała sobie niczego do zarzucenia – nie w takim stopniu, jak inni próbowali sugerować. Jasne, nie była święta. Lubiła bawić się mężczyznami, przynajmniej początkowo, przez długi czas szukając czegoś, co ostatecznie znalazła dopiero przy Rafaelu. Jakkolwiek by jednak nie było, nigdy nie próbowała zachowywać się jak dziwka. Czegokolwiek by o sobie nie słyszała, wciąż pozostawała dziewicą, co również wydało się dziewczynie naturalne. Mimo wszystko trwała w przekonaniu, że to coś wyjątkowego, a skoro ostatecznie znalazła się w sypialni, na dodatek z własnym mężem...

Odchyliła głowę, czując muśnięcie ciepłych warg na szyi. Serce zabiło jej szybciej, tak jak i podczas ceremonii, gdy uświadomiła sobie, że miała podzielić sobie z nim swoją krwią. Zamarła w oczekiwaniu, gotowa zrobić to po raz kolejny, zwłaszcza w miejscu, gdzie mogli cieszyć się prywatnością, ale pomimo upływu czasu nic nie wskazywało na to, żeby demon zamierzał ją ukąsić. W zamian doczekała się kolejnych pocałunków, które w zupełności wystarczyły, by przyprawić ją o dreszcze. To było przyjemne, nawet bardzo, a Elena miała wrażenie, że pozostawało wstępem do czegoś więcej, choć w przypadku tego demona mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego.

Wciąż trwała w napięciu, kiedy dłonie Rafaela wylądowały na jej biodrach. Podobała jej się ta wzajemna bliskość, choć początkowo poczuła się co najmniej przytłoczona parą rozłożonych, czarnych skrzydeł. Wciąż nie przywykła do chłodu, który odczuwała za każdym razem, gdy pióra muskały jej odsłoniętą skórę. Czuła, że ma przy sobie kogoś niebezpiecznego, kto byłby w stanie ją zabić, gdyby tylko tego zapragnął, ale nie potrafiła zmusić się do tego, by zacząć się go obawiać – i to niezależnie od emocji, które w niej wzbudzał.

Nie, skoro niezależnie od wszystkiego czuła się bezpieczna, a do tego wszystkiego miała poczucie, że znajdowała się na swoim miejscu.

– Nie leć do niej – poprosiła pod wpływem impulsu.

Jej głos zabrzmiał co najmniej dziwnie, zdławiony i tak cichy, że gdyby miała do czynienia z człowiekiem, najpewniej by jej nie usłyszał. Rafa nie miał najmniejszego problemu z tym, by ją zrozumieć; natychmiast odsunął się – tylko trochę, by móc spojrzeć na nią z góry, uważnie lustrując wzrokiem twarz leżącej pod nim dziewczyny.

– Chciałbym – stwierdził, a ona jęknęła, nie kryjąc frustracji.

– Więc po prostu sobie daruj i wymyślmy coś innego – rzuciła niemalże błagalnym tonem. Ujęła jego twarz w dłonie, zachęcając do tego, żeby spojrzał jej w oczy. – Proszę. Mam złe przeczucia – dodała, coraz bardziej zdesperowana.

Wcześniej nawet nie brała pod uwagę próby zatrzymania go przy sobie, aż nazbyt świadoma tego, że prędzej zrobi z siebie idiotkę niż go przekona. Teraz wszystko się zmieniło, a ona była gotowa poniżyć się do tego, żeby zacząć błagać, gdyby tylko okazało się to konieczne. Wcześniej odrzucała od siebie te najgorsze myśli, raz po raz powtarzając sobie, że demon doskonale wiedział, co i dlaczego robił, nie wspominając o tym, że zwykle mało co było w stanie przekonać go do zmiany decyzji. Była pewna, że miał jej odmówić – nawet teraz, pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, ale nawet pomimo tego chciała przynajmniej spróbować. Musiała, zwłaszcza teraz, gdy sprawy dodatkowo się skomplikowały, a ona czuła się gotowa zrobić coś, czego najpewniej bardzo szybko miało przyjść jej żałować.

Zawahała się, przez ułamek sekundy mając ochotę jednak powiedzieć mu o tym, że najpewniej tak czy inaczej miała znaleźć się w Volterze, ale ostatecznie nawet słowo na ten temat nie przeszło jej przez gardło. Była w stanie wyłącznie na niego patrzeć, ogarnięta niejasnym poczuciem tego, że to jedna z ostatnich okazji, żeby mogła tego dokonać. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, jak miała czuć się przez następne dni, odliczając do balu i zastanawiając się nad tym, czy wszystko było w porządku. Nie znała Isobel osobiście, ale słyszała dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że kobieta nie była głupia – a tym bardziej nie zamierzała tolerować zdrady, nawet gdyby ta miała wiązać się z synem samej Ciemności.

– Teraz zaczęłaś się martwić? – Rafael rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. To wystarczyło, żeby poczuła się niemalże nieswojo, więcej niż pewna tego, że będzie w stanie zorientować się, że cokolwiek przed nim ukrywała. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jak mógłby zareagować, jeśli zaś chodziło o wciąż towarzyszący jej lęk... – Nic się nie stanie, o ile będziesz bezpieczna. Zostaniesz w Seattle, a potem... Cóż, zadecyduję po balu, co tak naprawdę mogę zrobić – wyjaśnił, raptownie poważniejąc. – Ona nie ma nade mną władzy.

– To wiem – zapewniła go pośpiesznie. – Co nie oznacza, że nie jest w stanie cię skrzywdzić.

Uderzyło ją to, że nie zaprotestował, na dłuższą chwilę milknąc i wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać. Wciąż nad nią górował, nachylony wystarczająco blisko, by poczuła ciepły oddech na twarzy. Gdyby tylko zechciała, mogłaby go pocałować i miała wielką ochotę to zrobić, a potem zapomnieć o wszystkim i zatracić się w emocjach, jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Zbyt długo odrzucała od siebie niechciane myśli, by móc dalej w tym trwać, próbując przekonać samą siebie do czegoś, o czym wiedziała, że jest nierealne.

Czegokolwiek nie powiedziałby jej Rafael, czuła, że wizja Isabeau i tak się sprawdzi, zresztą jak zwykle – dokładnie tak, jak powiedziała wampirzyca, nawet jeśli żadne z nich nie potrafiło określić właściwego momentu. Co więcej, Rafael również musiał brać to pod uwagę. W innym wypadku nie zdecydowałby się na pośpieszny ślub – była tego pewna, nie dając się zwieść temu, że którekolwiek z jego działań mogłyby być przypadkowe. To był akt desperacji, choć on sam naturalnie nie zamierzał się do tego przyznać.

– Nie zapominaj o tym, kim jestem – usłyszała. Spojrzała na niego w nieco nieprzytomny sposób, zaskoczona tym, że po tak długiej chwili milczenia w ogóle zdecydował się podjąć temat. – Isobel jest niebezpieczna, ale nie tak, jak ja czy mój ojciec... Z kolei pewność siebie prędzej czy później ją zgubi, tym bardziej, że znów próbuje kreować świat po swojemu, oczekując czegoś, co nie ma racji bytu – dodał z powagą. – Już raz upadła. Władza w Mieście Nocy również nie trwała długo, jeśli wziąć pod uwagę to, że dano nam cała wieczność... Wciąż popełnia te same błędy i nie sądzę, żeby cokolwiek uległo zmianie. Czegokolwiek chce od ciebie... Cóż, to nie ma znaczenia – stwierdził, choć sama miała na tę kwestię nieco inny pogląd. Chciała poznać prawdę, ale nic nie wskazywało na to, żeby jakiekolwiek wyjaśnienia miały pojawić się w najbliższym czasie. – Od wieków próbuje traktować mnie i moich braci tak, jakbyśmy byli zobowiązani jej służyć, a to nie jest prawda. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, przypomnę jej o tym.

– Więc dlaczego nie zrobiłeś tego do tej pory, co? – zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. Uniósł brwi, co najmniej zaskoczony pytaniem; przez jego twarz przemknął cień, co najmniej tak, jakby z czystej złośliwości próbowała go zaatakować. – Skoro to takie proste, mogłeś sprzeciwić jej się w chwili, w której dowiedziałeś się, że masz mnie chronić. Istniały ważniejsze rozkazy, a jeśli to nie ona rządzi... Wystarczyło jedno słowo, Rafa – zauważyła i w tamtej chwili coś ścisnęło ją w gardle. – Możliwe, że istniał sposób na to, byśmy nigdy się nie spotkali. Tak naprawdę nigdy nie musiałeś znaleźć się w Seattle, a ja...

– Żałujesz?

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej oszołomiona jego pytaniem. Poczuła, że robi jej się gorąco, choć to równie dobrze mogło mieć związek ze wzajemną bliskością. Jęknęła, natychmiast pragnąć zaprotestować, ale ostatecznie zdobyła się wyłącznie na to, żeby pokręcić głową. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, co by się wydarzyło, gdyby wydarzenia ostatnich tygodni nie miały miejsca – gdyby faktycznie nigdy na siebie nie wpadli, nie uratowałaby go, a on...

Nie, to byłoby nienaturalne.

A ona nie miała już wątpliwości co do tego, że wszystko sprowadzało się do jednego: przeznaczenia..

– Więc darujmy sobie te gdybania – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał. Nie zaprotestowała, pozwalając żeby wpił się wargami w jej usta, próbując podać się pocałunkowi. Zdołała odwzajemnić pieszczotę, mając przy tym wrażenie, że nie po raz pierwszy w ostatnim czasie zachowywała się w niemalże desperacki, przesadnie wręcz zdecydowany sposób. – Jeszcze tutaj jestem, zresztą tak jak i ty. Pozwól mi zrozumieć, co tak naprawdę oznacza to, że jesteśmy razem i... Teraz należysz do mnie, tak? – dodał, po czym wysilił się na blady uśmiech. – Jako moja żona...

– ... nie mam obowiązku ci się podporządkowywać – uświadomiła go usłużnie.

Wywrócił oczami.

– Jeszcze zobaczymy.

Cokolwiek miał na myśli, nie dał jej okazji do tego, żeby się nad tym zastanowiła. Początkowo była gotowa zaprotestować przed kolejnymi pocałunkami, ale nawet wzięcie pod uwagę tego, że miałaby go od siebie odepchnąć, wydała się Elenie czymś nienaturalnym. Chciała znaleźć się bliżej, nade wszystko pragnąć wpaść mu w ramiona i choćby do samego rana trwać w jego objęciach, wykorzystując pozostały im czas tak dobrze, jak tylko miało być to możliwe.

Nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała się rozluźnić. Coś w bliskości i znajomym zapachu sprawiło, że mimowolnie zaczęła się uspokajać, co przyjęła niemalże z ulgą. Przez myśl przeszło jej, że Rafa mógł próbować wykorzystać umiejętności, którymi dysponował (zdążyła przekonać się, że wciąż nie zdawała sobie sprawy ze wszystkiego, co potrafiły demony), by wpłynąć na targające nią emocje, ale nawet jeśli tak było, zdecydowała się nie protestować. Miała wrażenie, że gdyby uczucia przejęły nad nią kontrolę, mogłaby zrobić coś wyjątkowo głupiego, chociażby uświadamiając pewnego nieprzewidywalnego demona o tym, że ich kolejne spotkanie mogło być o wiele bliżej, aniżeli mogłoby się tego spodziewać.

Cóż, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że raczej nie mogła liczyć na entuzjastyczne powitanie, kiedy już pojawiłaby się w Volterze, ale...

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy dłonie Rafaela znalazły się na jej plecach – tylko po to, by po chwili przesunąć się niżej, muskając dolną krawędź sukienki. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że właśnie on pokusi się o to, by podciągnąć materiał, a potem niemalże wprawionym ruchem pozbyć się okrywającego jej ciało materiału. Zamarła w bezruchu, uświadamiając sobie, że siedziała przed nim niemalże naga, oczywiście pomijając materiał czarnego, dopasowanego kompletu bielizny – czegoś, co wybrała właściwie pod wpływem impulsu, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby założyć cokolwiek mniej wyszukanego w dniu ślubu.

Przez chwilę miała ochotę pogratulować sobie zaradności, nawet pomimo narastających z każdą kolejną sekundą wątpliwości. Słodka bogini, więc jednak..., pomyślała w oszołomieniu, próbując psychicznie przygotować się na to, co dopiero miało nadejść. Nie wyobrażała sobie tej nocy, nie zastanawiając się nad tym, że Rafael w końcu mógłby zdecydować się na to, żeby...

– Tak będzie ci wygodniej – stwierdził, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Serce waliło jej jak oszalałe, a oddech przyśpieszył i stał się bardziej urwany. Nawet perspektywa zebrania myśli okazała się co najmniej skomplikowana, przez co dopiero po chwili zrozumiała pełen sens jego słów. – Nie wiem, czy wciąż tutaj będę, kiedy się obudzisz, ale... Cóż, chyba podoba mi się to, że mogę obserwować cię podczas snu – dodał z przekonaniem.

Nie odezwała się nawet słowem, kiedy przyciągnął ją do siebie, pomagając ułożyć się u swojego boku. Otoczył ją ramionami, co mogłoby być przyjemne, gdyby nie to, że myślami wciąż była przy tym, co powinni teraz zrobić... A przynajmniej czego sama zaczęła oczekiwać z chwilą, w której zaczął ją rozbierać. Spodziewała się naprawdę wielu rzezy, nawet jeśli nie do końca docierało do niej to, że w ogóle mogliby posunąć się aż tak daleko, ale to...

Ledwo powstrzymała się prze całą wiązanką cisnących jej się na usta przekleństw. Pomijając to, że niejako właśnie się żegnali oraz to, że dopiero co pokusiła się o to, żeby pod wpływem impulsu zdecydować się na wyjście za mąż, zdecydowanie nie brała pod uwagę tego, że po tym wszystkim mogłaby tak po prostu zasnąć – i to nawet w ramionach Rafy, świadoma tego, że faktycznie odczuwała coraz silniejsze zmęczenie.

Zaraz po ślubie własny mąż rozebrał ją i niejako kładł spać, co najmniej jakby była małym dzieckiem.

Cóż, w jego przypadku jak najbardziej mogła się tego spodziewać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro