Trzysta trzydzieści jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Przystanęła w progu, uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Salon wyglądał na opustoszały, co w pierwszym odruchu skutecznie ją zdezorientowało. Rzuciła Liz pytające spojrzenie, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. W tamtej chwili pozwoliła tego, że tak po prostu wyprosiła Mirę, nie sprawdzając, czy kobieta miała jej do powiedzenia coś konkretnego, ale ostatecznie zdecydowała się o tym nie myśleć.

– Rafa? – zaryzykowała. Jej głos zabrzmiał co najmniej nienaturalnie w panującej ciszy.

Jeśli to miał być żart, mógł liczyć się z tym, że zamierzała zrobić mu krzywdę. Czuła się zbyt podekscytowana, by ot tak móc się wycofać i to niezależnie od ewentualnej przyczyny. Już i tak była przerażona, a gdyby do tego wszystkiego okazało się, że coś poszło nie tak...

– Na górze – usłyszała znajomy głos od strony tarasu.

Miriam stała w progu, jakby od niechcenia opierając się o framugę. Wydawała się znudzona, choć to równie dobrze mogło być tylko celowo przybraną pozą – w jej przypadku każda możliwość wydawała się prawdopodobna.

Elena mimowolnie zadrżała, sama niepewna dlaczego. Próbowała zrzucić wszystko na chłodne, zimowe powietrze, które bez trudu przeniosło przez cienki materiał sukienki, ale i to nie było takie oczywiste. Nadmiar emocji sprawiał, że i tak ledwo trzymała się na nogach, a skoro do tego wszystkiego pojawił się ktoś, kto mógł jej wskazać odpowiedni kierunek...

– Na zewnątrz? – upewniła się, próbując skupić się na tym, co mówiła do niej kobieta. O ile pamięć jej nie myliła, apartamentowiec nie miał dodatkowych pięter.

– Aha. – Mira uśmiechnęła się w co najmniej słodki sposób. Gdyby nie to, że w jej przypadku taki gest wydawał się mieć w sobie coś drapieżnego, mógłby wyglądać całkiem przyjaźnie. – Na dachu. Romantyk, nie?

Spojrzała na Miriam najpierw z powątpiewaniem, mając nadzieję na to, że ta ostatecznie się roześmieje, a po chwili z niedowierzaniem. No cóż, w końcu czemu nie, prawda? To, że Rafael mógłby zechcieć znaleźć się blisko nieba, wydawało się co najmniej oczywiste. Już wcześniej zauważyła, że w dość szczególny sposób upodobał sobie apartamentowiec, najpewniej właśnie dlatego, że ten znajdował się aż tak wysoko. Nigdy tak naprawdę go o to nie zapytała, ale po tym, jak zachowywał się, kiedy nie mógł latać, zdążyła zauważyć, że bliskość nieba stanowiła jedną z najistotniejszych kwestii – i że najpewniej skrzydła pozostawały nielicznym (o ile nie jedynym) słabym punktem, który posiadał.

– Czyli co? – odezwała się z wyraźnym wahaniem Elizabeth. – Idziemy na korytarz szukać schodów, tak?

Mira uniosła brawo.

– Na pewno jakieś są – zgodziła się, bynajmniej niezainteresowana – ale jak sądzisz, po co ja tu stoję?

Nie musiała spoglądać na przyjaciółkę, by wiedzieć, że ta najpewniej gwałtownie pobladła, momentalnie się spinając, kiedy uświadomiła sobie, komu będzie musiała zaufać. Elena przesunęła się, w pierwszym odruchu pragnąc chwycić dziewczynę za rękę, ale powstrzymała się, aż nazbyt świadoma spojrzenia Miry. Była pewna, że demonica już teraz świetnie bawiła się ich kosztem, więc dawanie jej dodatkowych powodów było ostatnim, co tak naprawdę chciała zrobić.

– Cudownie – mruknęła spiętym tonem. Nie dając sobie czasu na wahanie, szybkim krokiem ruszyła w stronę tarasu.

Chłód przybrał na sile, kiedy zaś znalazła się na zewnątrz, przekonała się, że pogoda zdecydowanie nie sprzyjała wychodzeniu. Poderwała głowę, spoglądając wprost w szare, zasnute ciężkimi chmurami niebo, wyglądające tak, jakby w każdej chwili mogło się otworzyć. Zarówno taras, jak i znamienita większość widocznego z balkonu Seattle pokryta była warstwą białego puchu, co samo w sobie wydawało się dawać wyjątkowy efekt. Miała pewne wątpliwości co do tego, czy poruszanie się w wysokich szpilkach, które wybrała dla niej Liz, było bezpieczne, ale ostatecznie doszła do wniosku, że już i tak nie miała większego wyboru ani czasu na zmiany.

Nie była pewna, która jest godzina, jednak na zewnątrz stopniowo zaczynało robić się ciemno. Coś w zimowej, wieczornej aurze po raz kolejny przyprawiło ją o dreszcze, ale nie zwróciła na to większej uwagi. To chyba oczywiste, że ten dzień musiał być wyjątkowy, przynajmniej w jej odczuciu.

– No? – ponagliła ją Mira, zdecydowanym ruchem wyciągając rękę.

Elena pokręciła głową.

– Najpierw Liz – nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała. Chciała mieć przynajmniej wrażenie, że jest w stanie zapanować nad sytuacją.

– Na wrota piekielne... – Mira urwała, wyraźnie sfrustrowana. – Przecież jej nie upuszczę – żachnęła się, ale przynajmniej nie próbowała protestować.

Elena spojrzała na przyjaciółkę, spodziewając się jakichkolwiek uwag z jej strony, ale nic podobnego nie miało miejsca. Dziewczyna wręcz ją zaskoczyła, bez chwili wahania podchodząc bliżej – i to mimo wyraźnej niechęci zbliżenia się do Miry. Nie odezwała się chociaż słowem, milczała i spięta, zwłaszcza w chwili, w której demonica pochwyciła ją w pasie, by w następnej sekundzie poderwać się ku górze.

To się nazywa „windą do nieba", tak?, pomyślała z przekąsem. Próbowała spojrzeć ponad krawędź dachu, ale to okazało się niemożliwe, tym bardziej, że tuż nad jej głową rozciągała się osłoną, mająca chronić balkon przed ewentualnymi opadami. Sądząc po obecności śniegu, średnio spełniała swoje zadanie, ale jako zapewniający prywatność parawan spełniała się świetnie.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ponownie usłyszała charakterystyczny dźwięk, który wydawały skrzydła Miry. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy kobieta pojawiła się u jej boku, ale nie skomentowała tego nawet słowem.

– Jest okej – usłyszała i aż uniosła brwi, bo to zabrzmiało trochę tak, jakby Miriam próbowała ją pocieszyć.

Demonica nie dodała niczego więcej, w zamian gestem dając Elenie do zrozumienia, że ma się pośpieszyć. Chcąc nie chcąc przesunęła się bliżej, bynajmniej nie czując się pewniej z myślą o tym, że miałaby zaufać komuś, względem kogo miała tak wiele wątpliwości. W porównaniu z tym, czego doświadczyła w ostatnim czasie, to wydawało się najmniej wymagającym zadaniem, ale i tak musiała zmusić się do zachowania spokoju, kiedy Mira w końcu zdecydowała się do niej zbliżyć. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jak wyglądał pierwszy lot z Rafą, kiedy to z pewnym względów wylądowała na ziemi i...

Miriam rzuciła jej wymowne spojrzenie, po czym uśmiechnęła się w nieco złośliwy sposób.

– Mnie nie całuj, tak? – rzuciła, tym samym skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi. – Za głośno myślisz.

Nie dodała niczego więcej, w zamian błyskawicznie podrywając się ku górze. Elena skrzywiła się, bo choć uścisk demonicy okazał się niemniej silny, co i ten, którym zawsze obdarzał ją Rafael, w objęciach Miry czuła się co najmniej dziwny. Fakt, że momentalnie znalazły się wystarczająco wysoko, by nawet jej ewentualny upadek z wysokości kilku ładnych pięter, zaczął jawić się jako coś co najmniej przerażającego. Nawet nie próbowała ukrywać tego, że mogłaby mieć jakiekolwiek obawy, obojętna na to, co o takim stanie rzeczy mogłaby pomyśleć trzymająca ją kobieta. Jakkolwiek by nie było, nawet jeśli Miriam miała uwagi, ostatecznie zachowała je dla siebie, skupiona na tym, żeby kilka zaledwie sekund przedostać się z balkonu na sam szczyt apartamentowca.

Elena odsunęła się, ledwo tylko znalazła sposobność do tego, żeby pewnie stanąć na nogach. Chciała rozejrzeć się dookoła, ale jej uwaga prawie natychmiast skoncentrowała się na Rafaelu – w przeciwieństwie do niej porażająco wręcz spokojnym i niemalże obojętnym, choć miała wrażenie, że to wyłącznie pozory. Wyraźnie czuła na sobie intensywne spojrzenie pary lśniących, niebieskich oczy i to wystarczyło, by z miejsca poczuła się co najmniej nieswojo. Wciąż odczuwała chłód, w miarę jak zimne powietrze przenikało materiał sukienki, którą miała na sobie, ale to uczucie zeszło gdzieś na dalszy plan. Czuła się zbyt podekscytowana, by choć pomyśleć o przejęciu się czymś tak małoistotnym jak temperatura albo to, czy zbierało się na opady śniegu.

Nie miała pewności, jakim cudem ostatecznie znalazła w sobie dość pewności na to, żeby ruszyć się z miejsca. Poruszając się trochę jak w transie, podeszła bliżej, skoncentrowana tylko i wyłącznie na Rafaelu. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie są sami, ale zignorowanie Lawrence'a i Liz przyszło jej równie łatwo, co i oddychanie. O bogini..., pomyślała, ale nawet nie potrafiła dokończyć, niepewna tego, o co tak naprawdę powinna Selene prosić. Nigdy nie była religijna, nie interesując się ludzkimi wierzeniami, a te z Miasta Nocy traktując trochę jak ciekawostkę – dość atrakcyjną na dodatek, zważywszy na przebieg łatwo zapadających w pamięć ceremonii. Nie miała całkowitej pewności, ale miała wrażenie, że zwyczaje, którymi kierowały się wampiry, nie zakładały prowadzenia panny młodej do ołtarza przez ojca, więc może przynajmniej ta jedna kwestia pozostawała zgodna z założeniami, ale mimo wszystko...

– Obawiasz się czegoś, lilan? – rzucił zaczepnym tonem Rafa, rzucając jej zaciekawione spojrzenie. Przystanęła, balansując na wysokich obcasach i próbując stwierdzić, jak powinna rozumieć jego pytanie. – Wyglądasz na spiętą – wyjaśnił usłużnie.

– Dziwi cię to? – Westchnęła, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Nie wiem, co robię – przyznała, choć to akurat pozostawało prawdą wyłącznie po części.

Nerwowo wygładziła sukienkę, nie po raz pierwszy musząc powtarzać sobie to, że zaciskanie palców na materiale nie jest najlepszym pomysłem. Chciała się uspokoić i choć spróbować sprawiać wrażenie kogoś, kto nie przejmuje się tym, co dzieje się wokół niej, ale to okazało się trudne. Czuła, że się trzęsie i że nawet złapanie oddechu zaczyna być problematyczne, choć za wszelką cenę próbowała to zrzucić na działanie ziemnego, nieprzyjemnego powietrza. Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy przy pierwszej możliwej okazji Rafa ujął ją pod ramię i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. Zajęła miejsce u jego boku, dopiero w tamtej chwili stopniowo zaczynając się rozluźniać, zwłaszcza gdy nabrała pewności, że wszystko jest w porządku, przynajmniej z jego perspektywy.

Chciał jej. I to do tego stopnia, że ostatecznie znaleźli się tutaj, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.

Przymknęła oczy, gdy ciepłe palce musnęły jej policzek. Jego dotyk był przyjemny, zresztą nie miała wątpliwości co do tego, że specjalnie dotykał ją w ten sposób. To sprawiło, że momentalnie zapragnęła wpaść mu w ramiona, a potem... być może posunąć się trochę dalej, chociażby po to, żeby móc się rozgrzać, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką myśl. Wiedziała, dlaczego tutaj jest i do czego to wszystko zmierzało, choć tak naprawdę nie miała nawet czasu na to, by odpowiednio oswoić się z tą myślą.

– Już w porządku? – usłyszała i to nakłoniło ją do tego, by jednak na demona spojrzeć. – Możemy zaczynać?

A mamy inny wybór...?

– Mhm...

– Ona wygląda na bardzo gotowa – rzucił jakby od niechcenia L. – Nie żebym coś sugerował, ale małżeństwa z przymusu to przeszłość – dodał, a Elena drgnęła, prostując się niczym struna.

– Ja do niczego go nie zmuszam – obruszyła się.

Lawrence wydał z siebie przeciągłe westchnienie. Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że wymownie wniósł oczy ku niebu, w niemej prośbie o nieco więcej cierpliwości.

– Nie to miałem... – Urwał, w ostatniej chwili decydując się powstrzymać od jakichkolwiek tłumaczeń. – Może przejdźmy do rzeczy, dobra? Nie wierzę, że to robię...

– Nie mnie dbać o twoją wiarę – powiedział niemalże uprzejmym tonem Rafael. – W zasadzie to jesteś tu tylko dla formalności, bo jedyna obecna w Seattle kapłanka prędzej się na mnie rzuci, niż poprowadzi ceremonię. Zresztą i tak przysięgamy przed Selene, o ile Elena nie życzy sobie czegoś innego.

O, proszę. Rafa, przecież to już prawie próba pójścia na kompromis!, przeszło jej przez myśl i niewiele brakowało, by wypowiedziała tych kilka słów na głos. Mogła tylko zgadywać, jak zareagowałby na samą tylko wzmiankę o tym, że w mniej lub bardziej świadomy sposób zaczynał działać tak, jakby byli partnerami. Wiedziała, że to nie było dla niego naturalne i że najpewniej wielokrotnie jeszcze miał zmusić ją do tego, by musiała wymóc na nim kilka ustępstw, ale mimo wszystko...

Wszelakie myśli uleciały dziewczynie z głowy, kiedy Rafael zdecydowanym ruchem ujął obie jej dłonie, zamykając je w zdecydowanym uścisku. Nie zaprotestowała, w zamian decydując się na to, żeby spojrzeć mu w oczy. To wystarczyło, żeby spoważniała, przejęta niejasnym przeczuciem, że nie tylko postępowała w sposób, który można było określić mianem szalonego, ale też... wyjątkowy. To już, uświadomiła sobie i dopiero w tamtej chwili uprzytomniła sobie, że wszystko to, co działo się wokół niej, było prawdziwe. Stała tutaj, naprzeciwko kogoś, kogo naprawdę kochała i kto chciał przyjąć ją w ten szczególny sposób, w zamian oferując jej siebie – tak po prostu, choć jeszcze kilka tygodni temu takie ustępstwo byłoby dla kogoś takiego jak Rafa nie do pomyślenia. Co więcej, oboje tego pragnęli, a teraz zaledwie parę jeszcze niewypowiedzianych słów dzieliło ją od tego, żeby zapoczątkować coś zupełnie nowego. Zawsze uważała małżeństwo za coś wyjątkowego, choć do tej pory nie była w stanie określić, w jaki konkretnie sposób miałoby się wyróżniać, z kolei teraz... Cóż, nie miała poczucia, jakby w kilka minut wszystko mogło ulec zmianie, a wręcz przeciwnie.

Mimowolnie pomyślała o tym, że przysięga w gruncie rzeczy nie musiała świadczyć o niczym. Stała tutaj, pozwalając żeby trzymał ją za ręce i nie będąc w stanie wyobrazić sobie tego, że jedno zdanie i zgoda, której tak czy siak musiała mu oficjalnie udzielić, w gruncie rzeczy pozostawało wyłącznie słowami – czymś, co mogłaby powiedzieć w każdej innej sytuacji, bez tej wyjątkowej otoczki i...

Eleno Vivienne Cullen – usłyszała i w tamtej chwili serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. To było za szybko... O wiele za szybko, jeśli wziąć pod uwagę to, że zaledwie dzień wcześniej nie była świadoma tego, co czeka ją już następnego dnia. Co więcej, sposób w jaki Rafa wypowiedział jej nazwisko, tak starannie i niemalże wyniośle, co jednoznacznie świadczyło o tym, że właśnie doświadczali czegoś wyjątkowego... Z tym, że co zrobiłaby, gdyby nawet po usłyszeniu tych słów, nie zmieniło się nic? Gdyby wszystko było takie same i...? – Eleno Vivienne Cullen, oddaję się tobie i pragnę przyjąć cię jako swoją.

Dłuższą chwilę przypatrywała mu się w osłupieniu, walcząc o to, żeby zebrać myśli. Była tutaj i tego chciała, co już ustaliła, kiedy Liz pomagała jej w przygotowaniach do ceremonii. Tak...?

Tak...

Przełknęła z trudem, po czym zmusiła się do tego, żeby skoncentrować się na jego twarzy. Próbowała doszukać się jakże upragnionego ukojenia w jego oczach, chociaż nie miała pewności, czy w obecnej sytuacji to w ogóle miało być możliwe. Nie sądziła, żeby ktokolwiek na jej miejscu był w stanie ze spokojem podchodzić do wszystkiego, co się działo, nie wspominając o udzieleniu natychmiastowej odpowiedzi i...

– Tak.

Zaskoczyła samą siebie tym, że pomimo obaw jej głos zabrzmiał w pewny, niemalże dobitny sposób. Choć wciąż pełna wątpliwości, tak naprawdę wyczekiwała tego, co właśnie miało miejsce – i pragnęła zostać jego żoną, niezależnie od tego, co miały przynieść ze sobą najbliższe tygodnie...

A może zwłaszcza z tego powodu, choć sama perspektywa balu wciąż pozostawała zbyt niepokojąca, by ze spokojem mogła przyjąć ją do świadomości.

Zawahała się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że teraz wypadała jej kolej na to, by złożyć przysięgę. Dobrze znała te słowa, nagle czując się trochę tak, jakby przez całe lata istniała tylko po to, żeby je wypowiedzieć. Nie rozumiała tego, jak błyskawicznie zmieniały się targające nią emocje, ale ostatecznie doszła do wniosku, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Wiedziała, gdzie i dlaczego się znalazła – tylko to pozostawało istotne, a przynajmniej za wszelką cenę chciała w to uwierzyć. Jakby tego było mało, chyba naprawdę zaczynała wierzyć, że tak jest, a to również musiało o czymś świadczyć. Problem polegał na tym, że Rafa nie był pierwszym lepszym facetem, a ona tak naprawdę nie miała pojęcia, jak powinna się do niego zwrócić, by to wszystko miało sens, niemniej z drugiej strony...

– Rafaelu, synu Ciemności – wyrzuciła z siebie na wydechu; w chwili, w której wypowiedziała tych kilka słów, poczuła, że to miało sens. – Oddaję się tobie i pragnę przyjąć cię jako swego.

Nie miała pojęcia, jakim cudem głos nie zadrżał jej przy końcu wypowiedzi. Później w zasadzie nie była w stanie przypomnieć sobie nawet tego, kiedy i jak Rafa udzielił jej odpowiedzi, chociaż ta wydawała się aż nazbyt oczywista. Wiedziała jedynie, że nagle znalazła się w jego ramionach, choć nie potrafiła stwierdzić, które z nich tak naprawdę zdecydowało się na zmniejszenie dzielących ich odległości. W którymś momencie po prostu byli i to również wydało się Elenie właściwe, tak jak i wszystko to, co miało miejsce – ot tak, jakby wszystko w ułamku sekundy wyklarowało się, pozwalając dziewczynie zrozumieć, czego tak naprawdę chciała. Nerwy zniknęły, a ona całą sobą czuła, że postępuje dobrze, nawet pomimo tego, że również tego przeczucia nie potrafiła sensownie wytłumaczyć. Potrzebowała go, tak jak i on jej, mając przy tym niejasne wrażenie, że powinni korzystać z pozostałego im czasu, póki jeszcze mieli po temu okazji – zupełnie jakby to wszystko mogło dobiec końca, o wiele szybciej niż powinno i niemalże równie gwałtownie, co zostało zapoczątkowane.

Pamiętała, że jednym z elementów ceremonii pozostawała krew, ale nie spodziewała się tego, że Rafa pozwoli jej się z siebie napić. Robiła to już wcześniej, ale (pomijając ten jeden raz, kiedy przyłapała ich Mira) do tej pory nie zdarzało się, by posunęli się aż tak daleko w czyimkolwiek towarzystwie. Martwiła się przede wszystkim o Liz, ta jednak nie skomentowała sceny, która rozgrywała się na jej oczach, nawet słowem. Również siostra Rafaela milczała, choć spoglądając na nią kątem oka, Elena przekonała się, że kobieta obserwowała ich z bliżej nieokreślonym, niepokojącym wyrazem twarzy. Być może świadczyło to o tym, że zaczynała być przewrażliwiona, ale ostatecznie nie zdobyła się na to, by roztrząsać tę kwestię. Teraz istniały o wiele ważniejsze sprawy, ona zaś chciała za wszelką cenę napawać pozostałym jej czasem – tymi kilkoma godzinami, które miała dla siebie... i swojego męża, choć nawet w myślach to słowo wydawało się brzmieć w co najmniej oszałamiający sposób.

Miała męża.

Właśnie zdecydowała się na to, żeby w tajemnicy przed najbliższą rodziną wziąć ślub z niebezpiecznym demonem, który...

Przestała o tym myśleć, w zamian odchylając głowę, by pozwolić Rafaelowi przybliżyć się do swojej szyi. Serce zabiło jej szybciej, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że serafin po raz pierwszy miał skosztować jej krwi, nie wspominając o tym, że po raz pierwszy zamierzała kogokolwiek dobrowolnie karmić; to, jak wcześniej Hunter gwałtem dorwał się do krążącej w żyłach osoki się nie liczyło. Zamarła w oczekiwaniu, pomimo obaw nie cofając się nawet w chwili, w której poczuła delikatnie ukłucie bólu – coś, co początkowo wydawało się niekomfortowe, a ostatecznie przeszło w uczucie przyjemnego ciepła, które błyskawicznie rozeszło się po całym jej ciele. Jęknęła, momentalnie pragnąć czegoś więcej i czując się gotową do tego, by cierpliwie znosić to, jak Rafa będzie się karmił się należącą do niej krwią, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

Odsunął się niemalże natychmiast, co skutecznie wytrąciło Elenę z równowagi. Poderwała głowę, chcąc upewnić się, czy wszystko by na pewno było w porządku, nim jednak zdołała wykrztusić z siebie chociaż słowo, muśnięcie ciepłych warg skutecznie zachęcił ją do tego, żeby milczeć.

Wciąż trwając w jego ramionach, zamknęła oczy i poddała się pocałunkowi.

Miała wrażenie, że w czasie, gdy cieszyli się sobą, pomimo jej wcześniejszych obaw zmieniło się wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro