Trzysta trzydzieści pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

– Mamo... – Zawahała się, dopiero po chwili otrząsając się na tyle, by spróbować odsunąć Esme od siebie. Ufało jej się odchylić na tyle, by móc spojrzeć na wampirzycę z odległości wyciągniętych ramion. Kobieta wciąż trzymała ją w ramionach, najwyraźniej nie będąc w stanie zdobyć się do tego, by tak po prostu córkę puścić. – Co się stało? Ja nie...

– Jeszcze się o to pytasz? – usłyszała i aż uniosła brwi. Mama bardzo rzadko zachowywała się w taki sposób, nie wspominając o tym, że mogłaby wejść komukolwiek w słowo. To wydało się Elenie co najmniej nienaturalne, zresztą tak jak i atmosfera, która z jakiegoś powodu zaczęła przyprawiać ją o dreszcze. – Na litość boską, dobijam się do ciebie od wczoraj. Nie wróciłaś na nic i myślałam już, że... – Urwała, by móc złapać oddech. Powietrze nie było wampirom potrzebne do normalnego funkcjonowania, ale do mówienia i owszem. – Twoi bracia poszli cię szukać. Powinnam do nich zadzwonić, ale... Dlaczego mi to zrobiłaś, Eleno?

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, początkowo sama niepewna tego, co powinna powiedzieć. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie takiego powitania, tym bardziej, że nie po raz pierwszy została w apartamentowcu przez całą noc. Nie miała pojęcia, co takiego się zmieniło, ale poczuła się co najmniej osaczona.

– Przepraszam, mamo – zreflektowała się pośpiesznie. – Pisałam ci przecież, że nie wrócę, bo jestem z Liz. A potem wyłączyłam telefon i...

– Dlaczego kłamiesz?

Tym razem pytanie wampirzycy skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Zesztywniała, przez moment czując się tak, jakby ktoś ją uderzył, choć nie przypuszczała, że to właśnie Esme uda się wprowadzić ją w taki stan. Chciała o coś zapytać, ale w głowie miała pustkę, sama niepewna tego, jakie słowa wydałyby się przynajmniej względnie bezpieczne w obecnej sytuacji. Miała złe przeczucia, a zachowanie kobiety nie pomagało jej w uporządkowaniu myśli, tym bardziej, że tym razem miała do ukrycia przed bliskimi o wiele więcej, niż przez ostatnie tygodnie. Nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe, ale teraz wydawało się to najmniej istotne.

– Co takiego? – wykrztusiła z siebie w końcu.

Tym razem zdołała oswobodzić się z objęć mamy. Cofnęła się o krok, żeby lepiej przyjrzeć się wampirzycy, po czym z uwagą rozejrzała się dookoła. Dom wydał jej się opustoszały, a przynajmniej nie wyczuła, by w budynku znajdował się ktokolwiek jeszcze. Nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale i tak miała złe przeczucia.

– Carlisle był rano obejrzeć Joce. Nie wiem, czy o tym słyszałaś, bo ostatnio właściwie nie spędzasz z nami czasu, ale znowu była chora... Zresztą to nieważne – oznajmiła z powagą. W zasadzie jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia wydały się Elenie zbędne. – Liz była w domu, a jeśli wierzyć temu, co powiedział Damien, noc spędzili razem. Ciebie nie było.

To nie było oskarżenie – nie wprost, tym bardziej, że Elena nie wyobrażała sobie naprawdę wściekłej Esme, która zdołałaby kogokolwiek obwiniać – ale i tak poczuła się jak w potrzasku. Z równym powodzeniem mogłaby być małym dzieckiem, które ktoś złapał za rękę przy robieniu czegoś niewłaściwego. Co więcej, jeszcze jakiś czas temu może nawet by się przejęła albo jednak pokusiła o to, żeby wytłumaczyć, jednak w tej sytuacji...

Nie miała pojęcia, co takiego powinna zrobić, ale to wydało jej się najmniej istotne. Musiała coś wymyślić, ale miała z tym problem, tym bardziej, że czuła się coraz bardziej zmęczona wciąż powtarzającymi się kłamstwami. Nie wyobrażała sobie tego, że kiedykolwiek miałaby stanąć przed perspektywą kłótni z mamą, ale czuła, że do tego wszystkiego to wszystko się sprowadzało. Co więcej, tym razem nie chodziło o to, że miałaby Esme tak po prostu oszukiwać, ale również zapewnić bezpieczeństwo – i to zarówno najbliższym, jak również Rafaelowi, choć w przypadku tego drugiego sprawa była o tyle skomplikowana, że i tak już ryzykował.

Przez chwilę wahała się, walcząc ze sobą i rozważając konkretne reakcje. Ostatecznie wyprostowała się niczym struna, odrzuciła jasne włosy na plecy i – nie dając sobie czasu na to, by poczuć wyrzuty sumienia – spojrzała na kobietę w zdradzający irytację, niemalże wyniosły sposób. Jeśli istniał jakikolwiek sposób na to, by dla własnego dobra przestali wnikać w jej prywatne sprawy, to wyłącznie taki.

– Skąd to przesłuchanie, co?– zapytała chłodno. Cóż, lata wzorowania się na Rosalie jednak się na coś przydały, chociaż wcale nie była z tego dumna. – Nie ufacie mi, czy jak?

– Oczywiście, że ufamy... A przynajmniej wydawało mi się, że możemy. – Esme wydawała się co najmniej oszołomiona tonem i kierunkiem, który ostatecznie przybrała rozmowa. Wciąż była podenerwowana, ale coś w słowach córki najwyraźniej wytrąciło ją z równowagi w stopniu wystarczającym, by Elen a poczuła przynajmniej częściową przewagę. Musiała zapanować nad sytuacją, a skoro to działało... – Zawsze miałaś swobodę. I nie rozumiem, dlaczego akurat teraz zdecydowałaś się skłamać... Martwię się, Eleno. Nie tylko z powodu tego, co powiedziała nam Isabeau. – Wampirzyca z niedowierzaniem pokręciła głową. – Coś się w tobie zmieniło i to już jakiś czas temu. Patrzyłam na to przez palce, bo zawsze byłaś trudna, ale w ostatnim czasie... Co się stało? Unikasz Rose, chociaż kiedyś byłyście ze sobą tak blisko. Rozumiem, że po tym, co powiedziała na temat Liz... Ale to nie tłumaczy, dlaczego wydajesz się być przeciwko nam wszystkim. Unikasz przebywania z nami, jakiejkolwiek rozmowy... Wychodzisz i znikasz albo na cały dzień, albo na noc, tak jak teraz. Nie odbierasz telefonu, a ja... Zdajesz sobie sprawę z tego, jak zareagowaliśmy na to, że skłamałaś i właściwie nie ma z tobą żadnego kontaktu? – zapytała spiętym tonem. – Już raz zostałaś zaatakowana, wtedy, kiedy ten demon i Elliott... Miałam ochotę tam pójść, tylko po to, żeby się upewnić, że to się nie powtórzyło! Bliźniaki mieli mnie wyręczyć, ale mimo wszystko... Na litość boską, naprawdę jesteś zdziwiona tym, że mogłabym panikować?

Słuchanie tego okazało się co najmniej trudne, tym bardziej, że przez cały ten czas nawet do głowy nie przyszło jej to, że bliscy mogliby zauważyć aż tyle. Wiedziała, że udawanie, że najpewniej nie musi się niczym przejmować, było głupie, co zresztą uświadomił jej Aldero, ale przez natłok wątpliwości i wszystko to, co działo się w ostatnim czasie, w naturalny sposób uznała ewentualną reakcję rodziny na najmniej istotny problem. Do tej pory żadne z nich nie próbowało wnikać w to, co robiła, tym samym dając Elenie poczucie tego, że wszystko pozostawało pod całkowitą kontrolą – fałszywe, jak ostatecznie się okazało. Teraz musiała coś zrobić, – cokolwiek, niezależnie od tego, jak trudne by się to nie okazało – ale zarówno zebranie myśli, jak i ułożenie sensownego plany okazało się trudne.

Niby co miała jej powiedzieć? Że dopiero co spędziła noc ze swoim świeżo poślubionym mężem, który zaraz po tym poleciał do Volterry, by stanąć u boku wampirzej królowej, bo tak niefortunnie się złożyło, że chodzi o Rafaela? Nawet Esme by tego nie zrozumiała, nie wspominając o pozostałych.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że mama się martwiła, a ona nie zamierzała szukać powodu, by mogła przestać. Zamiast przeprosić i pocieszyć, zmierzała ku czemuś zupełnie odwrotnego, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Chyba powinna była przyzwyczaić się do tego, że przez większość czasu potrafiła co najwyżej zachowywać się jak suka i ranić wszystkich wokół, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – w coraz większym stopniu docierało do niej to, jak beznadziejna w rzeczywistości była.

– Nie mam pięciu lat, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście – oznajmiła z powagą. – To chyba moja sprawa, co takiego robię, kiedy nie ma mnie poza domem. Martwiłaś się, w porządku, ale... Dlaczego wy wszyscy zakładacie, że nie potrafię się obronić? – obruszyła się. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, coraz bardziej poirytowana. – W porządku, Isabeau miała wizję. Wizję, do cholery! Nawet ja wiem, że cokolwiek zobaczyła, tak czy inaczej się sprawdzi, więc jaki sens ma uciekanie przed przeznaczeniem? Znam ją krócej od was, zresztą sama powiedziała, że jest bezradna, więc... Jakie to ma znaczenie czy będę siedziała w pokoju, czy zrobię cokolwiek innego? – zapytała wprost.

Poniekąd wszystko to, co mówiła, było prawdą, choć przypominanie mamie o tym, że mogłaby być jakkolwiek zagrożona, zdecydowanie nie należało do najlepszych pomysłów. Czuła, że nie powinna tego robić, ale nie była w stanie się wycofać, raz po raz powtarzając sobie, że postępowała właściwie – mimo wszystko. Sami mnie do tego zmuszacie, pomyślała mimochodem, ale szukanie usprawiedliwienia również nie przyniosło jej spodziewanej ulgi. W zasadzie zaczynała wątpić w to, czy cokolwiek miał jej pomóc, przynajmniej tak długo, jak którakolwiek z bliskich jej osób pozostawała w niebezpieczeństwie.

– Nawet tak nie mów!. – Esme spojrzała na nią w co najmniej oszołomiony sposób. – Nic złego się nie stanie. Nie, a to, co mówi Isabeau... – zaczęła i prawie natychmiast urwała. I bez pytania Elena wyczuła, że kobieta za wszelką cenę próbowała odciąć się od niechcianych emocji. Jasne, że szukała sposobu na to, by zanegować prawdę, nawet jeśli na dłuższą metę prowadziło to donikąd. – Kochanie...

– Co z tego, że będziecie mi obiecywać i trzymać pod kluczem, skoro to i tak nic nie zmieni? – przerwała, uparcie brnąc w to, co już raz zdążyła sobie zaplanować. To, jak łatwo zdołała odsunąć od siebie wyrzuty sumienia, wydało się Elenie co najmniej przerażające, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. – Nie jestem głupia, chociaż Damien zdążył zasugerować coś innego... Cóż, może co w tym jest. Tak czy inaczej, zrozumiałam na czym polega dar Isabeau i co może mi grozić, tak? Udawanie, że problem nie istnieje, nie prowadzi donikąd, a ja... Ja będę sobie z tym radzić po swojemu – stwierdziła cierpkim tonem.

Jeszcze kiedy mówiła, chciała ruszyć ku schodom. Nie miała odwagi ani spojrzeć na mamę, ani zastanowić się nad tym, jak bardzo udało jej się kobietę zranić. Czasami prościej było po prostu nie wiedzieć, zwłaszcza w takim przypadku. Chciała zakończyć tę rozmowę i – w miarę możliwości – przynajmniej spróbować ukrócić kolejne, które mogły wyniknąć z tego, że jednak wzbudziła w bliskich niepokój, ale mimo wszystko...

– Poczekaj chwilę – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy Esme po raz kolejny znalazła się naprzeciwko niej. Chłodne palce wampirzycy zacisnęły się na ramieniu Eleny, tym samym skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi, bo zdecydowanie nie spodziewała się takiej reakcji. W gruncie rzeczy nie brała pod uwagę bardzo wielu rzeczy, więc być może nie powinna być zdziwiona, ale mimo wszystko... – Wciąż nie powiedziałaś mi, gdzie byłaś. Nie z Liz, więc...

– Dlaczego miałabym się tłumaczyć?

Poznała po wyrazie twarzy matki, że to pytanie co najmniej ją zaskoczyła. Esme natychmiast zamilkła, przez kilka kolejnych sekund po prostu stojąc i z uwagą przypatrując się twarzy pół-wampirzycy. Coś w tym widoku i świadomości tego, jak daleko się posunęła, sprawiło, że z miejsca zapragnęła kobietę objąć, ale i przed tym zdołała się powstrzymać. Słabość była ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, a przynajmniej usiłowała przekonać samą siebie do tego, że powinna postępować w ten sposób. Tak długo, jak sytuacja nie miała się unormować...

Może byłoby dużo prościej, gdyby odsunęła od siebie wszystkich tak szybko, jak tylko miało być to możliwe – i to paradoksalnie tego, kiedy zaczęła pojmować to, że rodzina jednak pozostawała dla niej ważna. Wcześniej to, że byli, stanowiło oczywistą kwestię, ale teraz... Już nawet nie chodziło o to, że cokolwiek złego miało spotkać ich na balu. Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do niej oraz do tego, że w planach Isobel od samego początku była jedna, konkretna ofiara.

Zacisnęła usta, niemalże siłą musząc zmuszać się do zachowania milczenia. Z uwagą zmierzyła Esme wzrokiem, unikają spoglądania w niej oczy. Nie ufała sobie, swoim emocjom i tego, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Jedynym, czego chciała, była możliwość wycofania się – ucieczki na piętro, gdzie mogłaby spędzić przynajmniej kilka następnych godzin, licząc na to, że wyjaśnienia mamy wystarczą, żeby inni doszli do wniosku, że najlepiej się do niej nie zbliżać. Czasami miewała gorszy nastrój, podczas którego naprawdę wolała mieć spokój, ale nie sądziła, żeby to zadziałało w ten sposób w tej konkretnej sytuacji.

Wciąż o tym myślała, ogarnięta nieprzyjemnym wrażeniem, że kolejne sekundy ciągną się w nieskończoność, gdy tuż za plecami usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Natychmiast okręciła się na pięcie, w duchu wyklinając to, że jednak nie zdecydowała się uciec na piętro. No jasne, w końcu potrzebowała kolejnych członków rodziny, wobec których musiałaby się zachować w co najmniej okropny sposób!

Mimowolnie spięła się na widok Carlisle'a, chociaż tacie wyraźnie ulżyło, kiedy zauważył, że była cała. Zaraz po nim pojawili się Aldero i Cammy, zaś na widok tego pierwszego Elena poczuła, że atmosfera w ułamku sekundy się zagęściła, nagle co najmniej trudna do zniesienia. Nie rozmawiali ze sobą od dnia, w którym tak po prostu się na niego rzuciła, z kolei teraz...

– No... – Al rzucił jej obojętne, bliżej nieokreślone spojrzenie. – Mówiłem, że wróci. Zresztą jak zwykle – dodał po chwili; była pewna, że podejrzewał, gdzie spędziła noc.

– Też miło cię widzieć – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.

W uśmiechu kuzyna było coś wymuszonego, wręcz cynicznego, choć przynajmniej nie pokazał jej pogardy, którą zdarzało jej się widywać u Rafaela na początku ich znajomości. Mimo wszystko nie poczuła się dzięki temu lepiej, aż nazbyt świadoma tego, że relacje jej Aldero najpewniej popsuły się na dobre.

– Na pewno.

Puściła jego uwagę mimo uszu, usiłując zachować przynajmniej względny spokój. Okej, Al miał dość powodów, by być względem niej co najmniej złośliwym. W zasadzie chyba powinna cieszyć się tego, że tymczasowo nie posunął się dalej, co pewnie mogłoby mieć miejsce, gdyby dowiedział się, co takiego właśnie zrobiła. Już i tak nie przepadał za Rafaelem – i to najdelikatniej rzecz ujmując. To, co do niej czuł, wszystko komplikowało i to jak na złość akurat teraz, kiedy wydawał się być jedną z nielicznych osób do których mogła się zwrócić.

Przestała o tym myśleć, w zamian koncentrując się na tacie. Carlisle znalazł się przy niej błyskawicznie, tak jak wcześniej Esme ot tak biorąc ją w ramiona. W przeciwieństwie do mamy odsunął się dużo szybciej, od razu odsuwając dziewczynę na długość wyciągniętych ramion, by móc zmierzyć ją wzrokiem.

– Nic ci nie jest? – zapytał spiętym tonem. Potrząsnęła głową, ledwo powstrzymując jęk, kiedy uświadomiła sobie, że najpewniej będzie musiała znosić kolejne pytania. To tak czy inaczej sprowadzało się do dalszych kłamstw i zrażania wszystkich wokół, a to... Cóż, zdecydowanie nie było czymś, co chciała robić. – Przestraszyłaś nas.

– Tak... Tak, przepraszam – powiedziała, siląc się na obojętność. – Mama już zdążyła mi o tym powiedzieć... Ale jak widać żyję i mam się dobrze – dodała, po czym w pośpiechu cofnęła się o krok. – Pomęczycie się ze mną jeszcze, póki wizja Beau się nie spełni – mruknęła z przekąsem, nie mogąc się powstrzymać.

– Elena...

Słyszała swoje imię wypowiedziane tym irytującym, pouczającym tonem tak często, że już dawno zdążyła się do tego przyzwyczaić. Cóż, nigdy nie była święta, ale o tym również wiedziała od samego początku.

– Mówię prawdę – zauważyła przytomnie. – Już rozmawiałam z mamą. Mówiłam, że nic się nie stało, więc nie ma powodu, żebyście dalej się martwili. To moja sprawa, gdzie spędziłam noc – dodała z naciskiem, kolejny raz ściągając na siebie co najmniej zaskoczone spojrzenia.

– Nic się nie stało? – powtórzył Carlisle. – Zniknęłaś na całą noc, bynajmniej nie po to, żeby spędzić ten czas z Liz, a jednak upierasz się, że...

– Jestem tutaj – przerwała mu pośpiesznie. – Więc tak, owszem, nic się nie stało. Dlaczego tak upieracie się, żebym spowiadała się wam ze wszystkiego, co robię?

Cóż, odpowiedź na własne pytanie znała – sprowadzała się między innymi do tego, że ją kochali – ale i nad tym nie zamierzała się rozwodzić. Uświadomiła sobie, że tym razem nie zdoła wykpić się kilkoma lakonicznymi odpowiedziami i kłamstewkami. Popełniła błąd, wcześniej nie załatwiając sobie jakiejś wiarygodniejszej wymówki, ale w stresie i emocjach nie zwróciła na to uwagi. Teraz z kolei rozpamiętywanie tego, co zrobiła źle, wydawało się pozbawione sensu, a Elena czuła, ze powinna skupić się na rozwiązaniach, które jej pozostały – na tym, żeby choć spróbować wszystko naprawić, tym samym nie narażając ważnych dla niej osób na większe szkody, aniżeli było to konieczne.

Hm, w zasadzie mogła powiedzieć coś, co zarazem byłby prawdą i nie niosło ze sobą aż tak złych konsekwencji. Zwłaszcza mając w pamięci rozmowę z Sage'm takie rozwiązanie wydawało się sensowne, być może mając szansę na to, żeby przynieść ze sobą coś dobrego. Rafaela i Mira tak czy inaczej znajdowali się poza Seattle, więc takie wyjaśnienie byłoby względnie bezpieczne, a przynajmniej usiłowała w to uwierzyć.

Najwyżej L. mnie zabije, pomyślała mimochodem. W zasadzie i to nie stanowiło dla niej szczególnie zaskakującej perspektywy, tym bardziej, że kilka razy już wyglądał na chętnego, żeby to zrobić. Dodatkowy powód w tę czy we w tę, naprawdę nie czynił jej różnicy.

– Nie spodoba ci się to, co powiem – stwierdziła z przekonaniem, koncentrując się na ojcu. Wysiliła się na nieco cierpki, bynajmniej nie zdradzający jakichkolwiek oznak radości uśmiech. – Jestem tego pewna.

– Na razie bardziej niepokoi mnie to, że nasz okłamujesz – oznajmił z powagą Carlisle. – Elena, co się dzieje? Jesteś inna i to od dłuższego czasu. Jeśli coś się dzieje...

– Absolutnie nic. – Powtarzała to kłamstwo tak często, że może przy odrobinie szczęścia sama miałaby szansę na to, żeby w nie uwierzyć. Gdyby wszystko naprawdę zależało od słów i tego, w jakim stopniu się w nie wierzyło, wtedy już dawno zdołałaby doprowadzić do tego, by się spełniły. – Jeśli chcecie wiedzieć, gdzie spędziłam noc, proszę bardzo. Ja ostrzegałam – dodała i nie czekając na to, aż którekolwiek z nich zada jakiekolwiek pytanie, wypaliła: – Byłam z Lawrence'm, zresztą nie po raz pierwszy. Jak widać nie jest taki zły, skoro przy tym moim długim języku jeszcze mnie nie zamordował.

Nie sądziła, żeby jakikolwiek żart był w stanie rozluźnić atmosferę, więc nawet nie zwróciła uwagi na to, że w odpowiedzi na jej słowa zapadła długa, wymowna cisza. Poczuła na sobie wymowne spojrzenie Aldero, ale nie odwzajemniła go, próbując udawać, że wszystko jest w absolutnym porządku. Cóż, najwyżej L. miał troszeczkę się zirytować, gdyby w apartamentowcu nagle pojawił się jego podenerwowany syn, zamierzając wyjaśnić to, dlaczego w ogóle ważył zbliżyć się do własnej wnuczki. Tak czy inaczej, to wciąż prezentowało się o wiele bezpieczniej, aniżeli konieczność uświadomienia rodziny, że właśnie zawarła związek małżeński z demonem.

– Z Lawrence'm? – powtórzył Carlisle, najwyraźniej niedowierzając temu, co próbowała mu uświadomić. Postanowiła to wykorzystać, nawet jeśli igranie z czyimikolwiek emocjami zdecydowanie nie należało do uczciwych praktyk.

– Tak – uświadomiła go ze spokojem. – Z własnej woli, bo chciałam... To tak z gwoli ścisłości. Swoją drogą, chyba nawet się dogadujemy, choć on pewnie powie ci coś innego – dodała.

Zaraz po tym w pośpiechu odwróciła się na pięcie i nie powiedziawszy niczego więcej, szybkim krokiem ruszyła ku schodom, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju.

Mimo wszystko poczuła się lepiej, kiedy nikt więcej jej nie zatrzymał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro