Trzysta trzydzieści sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alessia

Wyczuła, że coś jest nie tak.

Nie miała pewności, skąd to wie, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Być może przebywanie w zamknięciu z istotami, które stanowiły jej naturalnych wrogów, sprawiło, że zaczęła większą uwagę zwracać na to, co podsuwały jej instynkt oraz wyostrzone zmysły. Tak czy inaczej, nieobecność Ariela i podejrzana cisza, która nagle zapanowała w twierdzy, jednoznacznie dały Alessi do zrozumienia, że coś jest na rzeczy.

Kroki dziewczyny były idealnie słyszalne, pomimo tego, że już z przyzwyczajenia próbowała poruszać się z delikatnością i gracją, których nauczyła się jako mała dziewczyna. Wiedziała, jak zachowywać się tak, by nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, ale i tak czuła się gotowa niemalże przysiąc, że tym razem byli w stanie ją wyczuć wszyscy w całej twierdzy, a może nawet poza nią. Pomyślała, że to jak nic oznaka przewrażliwienia, ale mimo wszystko...

Innym wyjaśnieniem było to, że wciąż nie doszła do siebie po ostatniej pełni. To zawsze był trudny okres, do którego co prawda zdążyła przywyknąć, kiedy ona i Ariel mieszkali jeszcze w Mieście Nocy, ale to nie było to samo. W rodzinnych stronach wystarczyło, żeby została w domu, unikając biegania po lesie i okolicach, skoro wiedziała, że w każdej chwili może napotkać na swojej drodze niebezpiecznego wilkołaka. W zamkniętej twierdzy było to trudniejsze, a Ali czuła się okropnie za każdym razem, kiedy na kilka kolejnych godzin zamykała się w sypialni, za jedyną ochronę mając grube, metalowe drzwi. Problem nie leżał w tym, że jakkolwiek obawiała się tego, że ktokolwiek dostanie się do środka – wiedziała, że Ariel sprawdził wszystko, zresztą zdążyła się przekonać, że takie środki bezpieczeństwa zdawały egzamin – ale samej świadomości, co takiego działo się gdzieś na wyciągnięcie ręki, dosłownie obok niej.

Najgorsza właśnie było to, że wiedziała – i niejako słyszała, choć za każdym razem próbowała wyciszyć się na tyle, by spróbować odciąć się od wszelakich dźwięków i myśli o tym, przez co przechodziły właściwie wszystkie osoby, które spotykała na co dzień. To było niczym koszmar, zwłaszcza, że miała już okazję widzieć przemianę Ariela, co w zupełności wystarczyło, by jej wybujała i tak wyobraźnia dopowiedziała sobie resztę. Ciągle nie pojmowała tego, dlaczego to musiało być takie trudne – ten ból, dźwięk łamanych i przemieszczających się kości, comiesięczne cierpienie, przez które musieli przechodzić przez klątwę...

W gruncie rzeczy w tym przypadku zaufanie nie miało nic do rzeczy, bo pomimo wieku żadne z nich nie kontrolowało się, gdy przestawali być ludźmi. Ostatnio słyszała, że któryś wilk kręcił się w pobliżu pokoju, kiedy zaś doszedł ją nieprzyjemny dźwięk drapania pazurów o powierzchnię drzwi, zrobiło jej się niedobrze. Do tej pory była w stanie zauważyć ślady, choć przez ciągłe ciemności bywało to dość problematyczne. Jakkolwiek by jednak nie było, Alessia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że właściwie na każdym kroku groziło jej poważne niebezpieczeństwo. Nie żałowała, bo możliwość przebywania przy Arielu zdecydowanie była tego warta, ale czasami i tak czuła się tak, jakby to wszystko w każdej chwili mogło przytłoczyć ją w stopniu wystarczającym, by zdecydowała się powiedzieć sobie „dość".

Inną kwestią, która nie dawała jej spokoju, było to, co spotkało tamą dziewczynę. Nie była w stanie tak po prostu zapomnieć o tym, że ktokolwiek umarł jej na rękach, na dodatek w taki sposób. Czasami wciąż czuła krew albo ciepło drżącego ciała, które przez cały ten czas trzymała w ramionach. Nie zapytała Ariela, co takiego później stało się z niedoszłą wilkołaczycą, zresztą nie chciała tego wiedzieć. Nie potrafiła być nawet zła o to, że wcześniej przemilczał przed nią kwestie tego, w jaki sposób Victor próbował doprowadzić do utrzymania gatunku. Z samym zainteresowanym również nie próbowała o tym rozmawiać, podświadomie unikając go, aż nazbyt pewna tego, że gdyby jednak wytrącił ją z równowagi, rozpętałaby mu prawdziwe piekło, raz a dobrze tłumacząc, co takiego sądziła o całym tym procederze.

Nie miała pojęcia, czy faktycznie wierzyła, że to nie Vick ugryzł Nattie, tym samym doprowadzając do śmierci dziewczyny.

Obiecałam jej..., pomyślała mimochodem, nie po raz pierwszy zadręczając się tym, że nie była w stanie zrobić niczego, by zachować młodą wilkołaczycę przy życiu. Ariel tłumaczył jej wielokrotnie, że w przypadku tych, których organizmy były za słabe, nie istniało żadne rozwiązanie, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Po raz kolejny miała poczucie, że składała komuś obietnicę bez pokrycia, tak jak wcześniej było w przypadku chłopaka, kiedy to nieświadomie przychodziła odwiedzać uwięzione w podziemiach wilki. Gdyby miała choć cień szansy na to, żeby pomóc Nattie, tak jak ostatecznie udało się z Arielem...

Cóż, być może jednak istniało coś, co byłaby w stanie zrobić, ale nie miała pojęcia jak powinna się za to zabrać. Zakładając, że jej towarzysze mieli rację i w okolicy faktycznie kręcił się ktoś obcy, mogła przynajmniej spróbować dowiedzieć się, co tak naprawdę spotkało Nattie. Czy intruz zrobił to specjalnie, czy tak jak wcześniej Victor próbował bawić się w jakiegoś cholernego zbawcę? Nie wyobrażała sobie, jak ktokolwiek mógł zmusić niewinną osobę do przechodzenia przez piekło, które wiązało się z klątwą wilkołactwa. Znała ten ból, sama jedynie cudem mogąc cieszyć tym, że wciąż żyła. Gdyby Ariel nie znalazł sposobu na to, jak w jej przypadku powstrzymać przemianę, zanim dwie sprzeczne natury ostatecznie wyniszczyły organizm.

W przypadku Nattie, nie było nikogo, kto mógłby zrobić dla niej coś takiego.

Dłuższą chwilę błądziła po korytarzach, zanim ostatecznie namierzyła Ariela w oddalonej od głównych korytarzy bibliotece – tej samej, którą pokazywał, kiedy znalazła się w Lille po raz pierwszy. Przystanęła w progu, kilka sekundy obserwując go, kiedy w wyraźnie niespokojny sposób krążył tam i z powrotem, wodząc wzrokiem po ustawionych na pułkach grzbietach książek. Żadna z nich nie była opisana, ale to najwyraźniej nie przeszkadzało chłopakowi w szukaniu jakiejś konkretnej pozycji. Z drugiej strony, być może sam nie wiedział, czego tak naprawdę potrzebował, a jego działania były podyktowane tylko i wyłącznie znalezieniem sobie jakiegokolwiek zajęcia.

– Ariel...?

Wzdrygnęła się, co jedynie utwierdziło Alessię w przekonaniu, że wcześniej nawet nie zwrócił uwagę na to, że przyszła. Natychmiast obrócił się w stronę wejścia, rzucając jej nieco roztrzepane, nie do końca świadome spojrzenie. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, co ją zmartwiło; czuła, że coś jest na rzeczy, choć wciąż nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.

– Cześć – zreflektował się pośpiesznie chłopak.

Nie zaprotestowała, kiedy ruszył w jej stronę, by w następnej chwili jak gdyby nigdy nic wziąć ją w ramiona. Przez większość czasu próbował zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku, być może obawiając się tego, że w którymś momencie mogłaby dojść do wniosku, że wspólne mieszkanie w takich warunkach nie ma racji bytu. Zdecydowanie nie miała takiego zamiaru, nie wyobrażając sobie, że po tylu latach wzajemnego mijania się, miałaby znowu wyjechać, ale Ariel jak zwykle wydawał się mieć wątpliwości.

– Co tutaj robisz? – zapytała go wprost. – To znaczy... Jest strasznie cicho, zauważyłeś? Mam takie wrażenie, że coś się stało – wyjaśniła, decydując się postawić sprawę jasno.

Westchnął, po czym odsunął się, by móc rzucić dziewczynie wymowne, nieco zmęczone spojrzenie. W ostatnim czasie ciągle taki był, chorobliwie blady i jakby przytłoczony wszystkim tym, co działo się wokół nich. Martwiła się, bo jak jeszcze w innym wypadku potrafiłaby wytłumaczyć ten stan rzeczy niedawną pełnią, tak teraz miała pewność, że chodziło o coś więcej.

– Pewnie wyszli na patrol – rzucił, po czym jakby od niechcenia wzruszył ramionami. – Jesteśmy sami – dodał z bladym uśmiechem, który najpewniej miał ją rozproszyć, ale nie zamierzała zbyć się kilkoma prostymi słówkami. Znała go o wiele za dobrze, by dać się nabrać, nawet jeśli z perspektywy Ariela bez wątpienia prościej byłoby, gdyby się na to zdecydowała.

– Na patrol? – powtórzyła, a przez twarz chłopaka jak na zawołanie przemknął cień. – Po co?

Gdyby od samego początku mieszkańcy postępowali w ten sposób, nie miałaby żadnych zastrzeżeń – w końcu każdy gatunek miał swoje przyzwyczajenia, które niekoniecznie musiała zrozumieć. Samo pojęcie regularnego sprawdzania okolicy również byłoby dla niej oczywiste, ale nie w przypadku, kiedy do tej pory żaden z wilkołaków nie widział powodu, dla którego miałby zachować się w podobny sposób. Coś się zmieniło, a Ariel najwyraźniej liczył na to, że nie będzie musiał jej tego tłumaczyć.

Rzuciła mu naglące spojrzenie, próbując dać do zrozumienia, że próba zwodzenia jej jest z góry skazana na niepowodzenie. Dla lepszego efektu wsparła obie dłonie na biodrach i cofnęła się o krok, mając nadzieję na to, że jeśli choć przez moment będzie trzymać go na dystans, osiągnie zamierzony skutek. Nie pomyliła się – zdławiony jęk i to, że nerwowym ruchem przeczesał ciemne włosy palcami, było dość jednoznaczną odpowiedzią.

– To nic takiego – zapewnił, a ona prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. – Po prostu Victor upiera się, że ktoś kręci się w pobliżu twierdzy.

– Wilkołak? – naciskała, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania. – Ten sam, który skrzywdził Nattie? – Mimo wszystko głos zadrżał jej przy końcu tego pytania.

Ariel przesunął się bliżej, by móc otoczyć ją ramionami. Tym razem się nie odsunęła, pozwalając na to, by choć spróbował okazać troskę.

– Możliwe – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Ale nie mamy pewności. Cokolwiek się dzieje... Szczerze powiedziawszy, znaleźliśmy kolejne ofiary – powiedział, a ona zesztywniała, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch.

– Co takiego?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na piskliwe brzmienie własnego głosu.

Ciepłe palce zacisnęły się na jej ramionach, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Próbowała się uspokoić i przynajmniej po części zebrać myśli, ale to również okazało się trudne. W milczeniu wpatrywała się w Ariela, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Początkowo chciała się zdenerwować się za to, że znowu próbował coś przed nią ukryć, ale ostatecznie i to była w stanie zrozumieć – sądząc po własnej reakcji, miał dość mocne powody, by chcieć zaoszczędzić jej nerwów.

– Ali... – Chłopak westchnął, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – Tym razem dwóch chłopaków, w o wiele gorszym stanie niż tamta dziewczyna. W zasadzie byli martwi, a przynajmniej tyle powiedział jeden z młodziaków Vickowi...

– Nattie – poprawiła go prawie bezwiednie. – Tamta dziewczyna miała na imię Nattie.

Mocniej przygarnął ją do siebie, zamykając w silnym uścisku. Chociaż wciąż był bardzo szczupły, zwłaszcza w porównaniu ze swoimi pobratymcami, jego sylwetka w żadnym stopniu nie odzwierciedlała faktycznego stanu fizycznego. Jakkolwiek by jednak nie było, czuła się w jego objęciach dobrze, marząc już tyko i wyłącznie o to, żeby zamknąć oczy i przynajmniej spróbować się rozluźnić. Przy nim czuła się dobrze, choć nie zawsze wzajemna bliskość okazywała się lekarstwem na wszelakie problemy.

– Wciąż cię to dręczy, prawda? – zapytał z troską, ale nawet nie czekał na odpowiedź. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co takiego ją dręczyło. – Rozumiem doskonale. Czasami... przejmujemy się rzeczami na które i tak nie mieliśmy wpływu – powiedział niemalże łagodnym tonem, a ona westchnęła, bo tym samym trafił w sedno.

Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że Ariel dobrze wiedział, o czym mówił – w końcu sam wielokrotnie przechodził przez to samo. Tak było, gdy okazało się, że Yves ją ugryzł. Chociaż starała się przemówić mu do rozsądku, raz po raz powtarzając, że nie mógł zrobić niczego w związku z postępowaniem swojego ojca, chłopak wydawał się wiedzieć swoje. To nie był jedyny taki przypadek, Alessia zaś ostatecznie pomyślała, że w jakiś pokrętny sposób dobrali się niemalże idealnie – oboje uparci i skłonni do brania odpowiedzialności za osoby i wydarzenia, wobec których mogli okazać się bezradni.

Nie zaprotestowała, kiedy Ariel pociągnął ją za sobą, ostatecznie opadając na jeden ze stojących w bibliotece foteli. Wylądowała na jego kolanach, bez słowa wtulając się w jego tors i pozwalając, by trzymał ją tak blisko siebie. Początkowo czuła się trochę jak dziecko, ale to nie wydało się Alessi niewłaściwe czy irytujące; w jego objęciach zdołała się rozluźnić, a przecież o to od samego początku chodziło. Potrzebowała okazji do tego, by choć spróbować się uspokoić, by łatwiej uporządkować wszystko to, czego się dowiedziała.

Uniosła głowę, prawie natychmiast napotykając przenikliwe spojrzenie ciemnych, smutnych oczu trzymającego ją chłopaka. Zareagowała w całkowicie machinalny sposób, prostując się na tyle, by móc go pocałować i w ten sposób starając się łatwiej zapanować nad wciąż nie do końca sprecyzowanymi emocjami. Odwzajemnił się bez chwili wahania, ostatecznie pomagając jej usadowić się w wygodniejszy, dający więcej możliwości sposób. Usiadła na nim okrakiem, zarzucając mu ramiona na szyję i skupiając się przede wszystkim na wzajemnej bliskości, co okazało się proste – i to zwłaszcza teraz, kiedy już zdążyli zbliżyć się w ten szczególny sposób. Jego obecność stanowiła dla Ali kwestię równie oczywistą, jak i to, że musiała oddychać, by być w stanie normalnie funkcjonować, jeśli zaś chodziło o to, jak czuła się w tamtej chwili...

– Ciebie też coś dręczy, prawda? – zapytała pod wpływem impulsu, wykorzystując chwilę na to, żeby złapać oddech. – Może nawet bardziej niż mnie...

– Nie wiem, co się dzieje, ale mam złe przeczucia – oznajmił z powagą. Poczuła ulgę, że tym razem zdecydował się na szczerość, zamiast po raz kolejny próbować kluczyć. Pogładziła go po policzku, starając się za wszelką cenę dać mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku, przynajmniej teoretycznie. – A teraz jeszcze jesteś tutaj i martwię się podwójnie, bo wiem, że to dla ciebie niebezpieczne. Wiem, dajesz sobie radę, ale jeśli faktycznie jest tutaj ktoś obcy...

– Nie wychodzę na zewnątrz, jeśli nie muszę – przypomniała mu łagodnie. Nie chciała się kłócić, przynajmniej tak długo, jak nie sugerował tego, by jednak wyjechała. – Poza tym wiem, jak powinnam się bronić. Tata nie puściłby mnie do Lille, gdyby miał wątpliwości co do tego, czy będę w stanie uciec wilkołakowi – dodała z powagą.

Cóż, nie żeby wspominała Gabrielowi o tym, że sprawy w Lille trochę się skomplikowały. Rzadko rozmawiała z rodziną, poniekąd przez słaby zasięg i to, że sama nie miała pewności, ile powinna im zdradzić. Co więcej, w ostatnim czasie przede wszystkim słuchała, tym bardziej, że w Seattle i Mieście Nocy działo się sporo.

Martwiła się zwłaszcza o Isabeau, aż nazbyt świadoma tego, że z jej ukochaną ciotką działo się coś niedobrego. Co prawda mama zapewniła ją, że Beau była bezpieczna w ich domu, ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, Ali zaś czuła, iż to zaledwie wierzchołek góry lodowej ewentualnych problemów. Utrata człowieczeństwa, zdrada Dimitra (Jak?!) i niejaka Claudia, która podobno do tej pory panoszyła się w Mieście Nocy... Wszystko to sprawiała, że pragnęła choć na moment wybrać się w rodzinne strony i spróbować zrozumieć, co tak naprawdę się działo – z tym, że zostawienie ot tak wszystkiego, co działo się w Lille również nie wchodziło w grę.

Wciąż to rozważała, pozwalając, żeby Ariel trzymał ją w ramionach i raz po raz muskał palcami jej plecy, zakreślając krzywiznę kręgosłupa. Jego dotyk był przyjemny, a Alessia z wolna zaczęła się rozluźniać, choć to na dłuższą metę nie ułatwiało niczego. Próbowała zapanować nad sobą i sytuacją, ale również to wydawało się być gdzieś poza jej zasięgiem. Nie była w stanie tego znieść, coraz bardziej rozdrażniona sytuacją i własną bezradnością, ale co tak naprawdę mogła w związku z tym zrobić?

– W porządku – usłyszała tuż przy uchu. – Wciąż podziwiam cię za to, że jeszcze od nas nie uciekłaś – przyznał Ariel, a jej w końcu udało się uśmiechnąć.

– Chciałbyś – rzuciła zaczepnym tonem.

Potrząsnął głowa.

– Absolutnie nie – obruszył się, po czym musnął wargami jej obojczyk. – Nie wiem, co bym zrobił, gdyby cię tutaj nie było, Ali. Jesteś moim zdrowym rozsądkiem – stwierdził i zrozumiała, że mówił jak najbardziej poważnie.

– Więc nie próbuj mnie okłamywać – zasugerowała mu ze spokojem. Otworzył usta, być może chcąc się usprawiedliwić, ale nie dała mu po temu okazji. – Rozumiem, skąd biorą się te wątpliwości... Ale ja ciebie nie zostawię, Arielu – powiedziała z naciskiem. – Jasne, to mnie przeraża, ale nie dlatego, że czuję się zagrożona. Po prostu... czuję się bezradna, rozumiesz? Wiem, że i tutaj, i u moich najbliższych dzieje się coś niedobrego, a jednak nie jestem w stanie niczego zrobić.

– Mówisz teraz o królu i swojej ciotce, tak? – zapytał, a ona chcąc nie chcąc skinęła głową.

– Poniekąd – przyznała i zawahała się na moment. – Nie wierzę, że Dimitr mógłby skrzywdzić Beau... Nie dociera to do mnie – powiedziała z naciskiem, prostując się niczym struna. Wciąż obejmowała go za szyję, dzięki czemu łatwiej przyszło jej odzyskanie równowagi. – Nie wiem, kim jest Claudia, ale to mnie martwi, a jakbym tylko ją spotkała... Ale nie tylko o to chodzi – dodała pośpiesznie, nie chcąc pozwolić sobie na to, żeby cokolwiek wytrąciło ją z równowagi. – Moja rodzina wybiera się do Volterry. Może to nic takiego, ale tym też się martwię.

– Volturi wydają się nieistotni, jeśli porównać to do problemów, które mieliśmy, ale... – Ariel urwał, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zdołowaniem jej.

– Ale nie w sytuacji, w której jest się na ich czarnej liście – dokończyła za niego. – Tak, wiem. Źle to wygląda, nawet jeśli wszyscy przeszliśmy wystarczająco, by dać sobie z tym radę.

Chłopak w zamyśleniu skinął głową. Milczał, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Jeśli miała być ze sobą szczera, złe przeczucia coraz bardziej dawały jej się we znaki.

W milczeniu powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie koncentrując się na regałach w bibliotece. Spojrzała zwłaszcza na te, które wcześniej wydawały się interesować Ariela, dopiero po chwili decydując się na to, żeby o cokolwiek chłopaka zapytać.

– Co tak naprawdę tutaj robisz? – Przeniosła na niego wzrok, by łatwiej ocenić, jakie targały nim emocje. – Nie poszedłeś z resztą, więc...

– Nie lubię i nie chcę przeistaczać się bez pełni – wyjaśnił łagodnie, a ona mimowolnie zadrżała, przypominając sobie na wpół ludzkie, na wpół zwierzęce hybrydy. Zdecydowanie wolała nie oglądać Ariela w takim stanie. – Wolę zająć się czymś innym, a tutaj... Wciąż intryguje mnie to miejsce – przyznał. – Znalazłem całe stosy ksiąg, które wyglądają mi na jakieś rejestry czy coś takiego... Podobno Isobel kazała prowadzić spisy nieśmiertelnych, z uwzględnieniem ich rasy i ewentualnych umiejętności. Jest tego pełno... Wiesz, wydaje mi się, że znalazły się akurat tutaj przez Lilię – dodał, rzucając jej znaczące spojrzenie. – Tu nikt nie próbowałby szukać.

– Spisy... – powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Słyszałam o tym, ale... Czego tak naprawdę szukasz, Arielu? – zapytała, a chłopka wzruszył ramionami.

– Nie wiem – przyznał i zaśmiał się nieco nerwowo. – Może jakichś wzmianek o takich jak ja... Ale nawet nie wiemy, kto kręci się przy twierdzy – zauważył przytomnie, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Wiesz co myślę? Jak macie problemy z tą całą Claudią, zawsze możesz powiedzieć rodzince, żeby poszperali tutaj. Tylko przydałby się jakiś punkt zaczepienia, chociażby rok przemiany albo... Sam nie wiem, ale chronologii nie ma tutaj żadnej – wyjaśnił, nie kryjąc frustracji. – Miną wieki, żeby to przejrzeć.

– Pomyślę o tym – zapewniła.

Nie miała pewności, ale sam pomysł wydawał się obiecujący.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro