Trzysta trzynaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cameron

W ostatnim czasie Aldero go irytował – najdelikatniej rzecz ujmując. Jego brat od zawsze był trudny, niejednokrotnie będąc na dobrej drodze do tego, by wyprowadzić z równowagi nawet świętego (z Damienem na czele), ale w ostatnim czasie to było coś o wiele bardziej skomplikowanego, poza tym na pewno miało jakiś związek z Eleną. Ta dwójka zwykle miała poprawne relacje, ale teraz... Cameron nie miał pojęcia, co tak naprawdę między nimi zaszło, ale jedno było oczywiste: Al miał do dziewczyny żal, a frustrację zdarzało mu się okazywać względem całego świata – coś cholernie irytującego, zwłaszcza dla bliźniaka, który w naturalny sposób najczęściej musiał znosić zmienne nastroje wampira.

Jakkolwiek by nie było, coraz częściej zdarzało mu się dążyć do tego, żeby trzymać się od Aldero z daleka, byleby uniknąć kłótni. Tak było i tym razem, chociaż to raczej jego brat zadecydował o tym, że nie pojedzie do rezerwatu, najwyraźniej w świecie wybywając z domu w odpowiedzi na wiadomość od Eleny. Cammy nie zdążył o nic zapytać, zresztą nie sądził, by w przypadku ewentualnej prób, Al udzielił mu jakiejkolwiek, choć po części satysfakcjonującej odpowiedzi. W zasadzie jeśli chodziło o ich kuzynkę, zachowanie chłopaka zmieniało się diametralnie, a Cameron do tej pory nie miał pojęcia, o co tak naprawdę chodziło.

Och, albo niekoniecznie. Już jakiś czas temu odniósł wrażenie, że Aldero podobała się Elena. Zawsze byli ze sobą blisko, zresztą bliźniacze rodzeństwo zwykle wiedziało o sobie nawzajem dość, by być w stanie zauważyć takie rzeczy. Wcześniej sytuacja nie była aż do tego stopnia skomplikowana, ale teraz...

Dobre pytanie, co na to Elena, pomyślał mimochodem. Nie miał do dziewczyny absolutnie niczego, ale w naturalny sposób nie uważał ją również za idealną kandydatkę do jakiegokolwiek poważnego związku. W gruncie rzeczy Aldero również się do tego nie nadawał – pod tym względem ta dwójka była do siebie podobna, oboje ceniący sobie niezależność i na swój sposób trudni – ale Cammy nie miał pewności, czy to jakkolwiek ułatwiało sprawę. Wręcz przeciwnie – zakładał, że prędzej by się pozabijali, aniżeli stworzyli relację bardziej poważną od przyjaźni, która łączyła ich do tej pory. Sam Al do tej pory nie rwał się do czegokolwiek złożonego, pomijając kilka przelotnych romansów, zwłaszcza w okresie, gdy wszyscy musieli uciekać przed wpływami Isobel, przenosząc się z miejsca a miejsce i nie mając okazji na zawarcie jakichkolwiek długotrwałych znajomości.

Przestał o tym myśleć, aż nazbyt świadom tego, że i tak nie pozna odpowiedzi – przynajmniej nie w najbliższym czasie, skoro jego brat nie miał ochoty na jakąkolwiek szczerą rozmowę. Jakby od niechcenia oparł się o samochód, lustrując wzrokiem pustą drogę i rosnące na poboczu drzewa. Był sam, ale to mu nie przeszkadzało, tym bardziej, że czuł się coś swobodnie. O ile się nie pomylił, mniej więcej w tym miejscu biegła umowna granica, do której niegdyś stosowali się Cullenowie, a która ostatecznie została zatarta, kiedy pojawiła się ciocia Renesmee. Mógł swobodnie wejść do La Push, ale po dłuższej chwili zastanowienia postanowił tego nie robić, tym bardziej, że instynkt podpowiadał mu, iż bezpieczniej jest trzymać się na dystans. Pomijając Clearwaterów i Jacoba, nie znał nikogo z plemienia, więc kuszenie losu zdecydowanie nie byłoby dobrym pomysłem.

Powietrze przesycone było zapachem soli morskiej i charakterystycznej dla zmiennokształtnych korzennej nucie, która może i była przyjemna, ale skutecznie go rozpraszała. Przez to nie od razu zorientował się, że ktokolwiek do niego dołączył, reagując dopiero na przyśpieszone, dodatkowe bicie serca. Instynktownie wyprostował się, wbijając wzrok w ciemność, by w następnej sekundzie móc się uśmiechnąć, kiedy rozpoznał zmierzającą ku niemu dziewczynę.

– O, nie... – Kobiecy głos jedynie utwierdził go w przekonaniu, że się nie pomylił. – Znowu ty.

Nawet nie poczuł się urażony. W zasadzie mógł się tego po niej spodziewać, bo na każdym kroku podkreślała, że nie należy do osób miłych. Sam myślał trochę inaczej, a kolejne próby zrażenia go do siebie, jedynie coraz bardziej Cammy'ego bawiły.

– Na to wychodzi – stwierdził i jak gdyby nigdy nic pomachał zniechęconej zmiennokształtnej. – Cześć Leah.

– Jaja sobie ze mnie robisz – mruknęła, ale ostatecznie zdecydowała się podejść bliżej. – Dobra, gdzie ta twoja wkurzająca druga połówka?

Pewnie biega za naszą rodzinną uwodzicielką, odpowiedział w myślach i momentalnie poczuł się taką perspektywą zmartwiony. Wcześniej nie wziął tego pod uwagę, ale co by było, gdyby nagle okazało się, że Elena nieświadomie czarowała jego brata? Wciąż nie miał pewności na czym tak naprawdę polegały moce dziewczyny, ale mimo wszystko...

– Jestem sam – powiedział w końcu, na powrót koncentrując się na Lei. Wywróciła oczami, wciąż sprawiając wrażenie rozdrażnionej sytuacją. – Skończyliście już? Jestem trochę przed czasem, więc w razie co mogę poczekać na Claire.

– A ja wiem? – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Pewnie jeszcze siedzą na plaży. Jak znam mojego brata, to robi z siebie idiotę, udając romantycznego, jakby w ogóle miał o tym pojęcie. To takie... – Urwała, ostatecznie decydując się zamilknąć.

– Nie miałaś ochoty na ognisko? – zapytał, spoglądając na nią z zaciekawieniem.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie, które co prawda nie zrobiło na nim szczególnego wrażenia, ale mimo wszystko go zaskoczyło. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę powinien myśleć o jej zachowaniu, nie wspominając o reakcji, która chyba świadczyła o tym, że trafił w jakiś wyjątkowo drażliwy punkt.

– A ty co, piszesz o mnie książkę? – warknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jakby w ogóle powinno cię to obchodzić. Nie mam ochoty słuchać tych wszystkich historii kolejny raz z rzędu i... Och, po prostu to nie twój interes – dodała, a Cammy w pośpiechu wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście.

– Nie było tematu – zreflektował się pośpiesznie.

Leah wydęła usta, bynajmniej nie sprawiając wrażenia uspokojonej jego słowa. Wręcz przeciwnie – odniósł wrażenie, że poczuła się rozczarowana tym, że odebrał jej pretekst do dalszej kłótni. Nie rozumiał ani tego, ani jej zachowania, tym bardziej, że zawsze usiłował zachowywać się w jak najbardziej sympatyczny sposób, ale ostatecznie zdecydował się nie drążyć tematu. Chyba zaczynał już przywykać do tego, że ta dziewczyna trzymała na dystans wszystkich wokół, a już zwłaszcza tych, którzy mieli jakikolwiek związek z wampirami.

W porządku, więc z jakiegoś powodu nadal ją drażnił i to nawet wtedy, gdy nic specjalnego nie robił. Cóż, mógł to przewidzieć, tym bardziej, że zdążył zauważyć, że Leah należała do osób, które w nieszczególnie pozytywny sposób spoglądały na świat.

Milczenie przeciągało się, ale to mu nie przeszkadzało. Ponownie oparł się plecami o samochód, mimochodem zauważając, że to dość zastanawiające, że zmiennokształtna zdecydowała się z nim zostać. Powstrzymał się od komentarza, aż nazbyt świadom tego, że najpewniej rzuciłaby mu się do gardła, gdyby tylko zająknął się na temat jej zachowania chociaż słowem. To było jak najbardziej w jej stylu, choć Cameron i tak miał wrażenie, że to wyłącznie gra – maska, którą przybierała, specjalnie trzymając na dystans każdego, w kim dostrzegała jakiekolwiek zagrożenie. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że w przeszłości została zraniona tak wiele razy, że teraz wolała być sama, byleby ponownie tego nie doświadczyć.

Zawahał się, sam niepewny tego, jak powinien to rozumieć. Początkowo zakładał, że dziewczyna dystansowała się tylko od obcych, najbezpieczniej czując się pośród sobie podobnych, ale teraz zaczynał dochodzić do wniosku, że sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. To wyglądało tak, jakby uciekała przed wszystkimi, tym bardziej, że jakoś nie kupował tej wymówki o tym, że nie miała ochoty słuchać plemiennych historii. Czuł, że chodzi o coś więcej, ale...

– Fajnie, że twoja kuzynka w końcu zaczęła się przełamywać – usłyszał i aż uniósł brwi, co najmniej zaskoczony tym, że Leah tak po prostu zdecydowała się odezwać. – To znaczy dla Setha tak jest, bo mam dość niańczenia tego dzieciaka, kiedy jej nie ma obok. Odkąd przed nim nie ucieka, jest lepiej.

– Tak... Claire tego potrzebowała – stwierdził zgodnie z prawdą. Nie żeby wujek Rufus myślał tymi samymi kategoriami... – Seth też jest miły.

– On tak. – Leah wywróciła oczami. – Kretyn jeden.

– Nie wydajesz się zadowolona – zauważył, a dziewczyna po raz kolejny obrzuciła go poirytowany, niemalże wyniosłym spojrzeniem.

– Bo nie jestem – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Już chyba to mówiłam. Wpojenie to jakaś kpina, chociaż kiedyś wydawało mi się czymś niezwykłym. Ale co dobrego jest w obsesyjnym oddaniu kobiecie, która z równym powodzeniem może się swojego adoratora bać albo traktować go jak śmiecia? – zapytała, ale po jej tonie poznał, że zdecydowanie nie chciała ciągnąć tego tematu.

Wyczuł w jej słowach gorycz, jakby sama wzmianka o wilczej magii napawała ją niepohamowanym gniewem. Cameron nie miał pojęcia, skąd brały się te wszystkie negatywne uczucia, ale zdecydował się o to nie pytać. Nie sądził, by zechciała mu powiedzieć i to nawet pomimo tego, że zwykle miał zaskakujący wręcz talent do tego, żeby nakłaniać innych do zwierzeń.

– Wydaje mi się – powiedział w zamian – że jeśli obie strony są zadowolone, to wpojenie przestaje mieć znaczenie – stwierdził, a Leah zaśmiała się w pozbawiony wesołości sposób.

– Z perspektywy twojej kuzynki to faktycznie proste, bo zawsze może się wymiksować... Poza tym była sama, kiedy Seth ją poznał. Pomyśl tylko, co by było, gdyby miała chłopaka – mruknęła i zawahała się na moment. – Albo gdyby mój brat był z kimś związany, zanim pojawiłaby się ta jedyna – dodała po chwili wahania i jej ostatnie słowa dały mu do myślenia.

Gdyby przed wpojeniem wilk był w związku... To masz na myśli? To cię spotkało?, pomyślał, ale naturalnie nie otrzymał odpowiedzi.

Mimo wszystko w tamtej chwili zrobiło mu się Lei jeszcze bardziej żal.


Elena

Nie była zadowolona z tego, co mówił Rafael. Wiedziała, że prędzej czy później będą musieli wrócić do tego tematu, ale i tak miała ochotę uciec za każdym razem, kiedy demon wspominał o zbliżającym się balu i tym, z czym miało się o wiązać. Przez większość czasu kierowała się dość prostą zasadą, polegająca na niemyśleniu o tym, co dotyczyło wampirzej królowej, ciążącej nad nim wyrokiem oraz wizją, którą jakiś czas temu miała Isabeau, a która musiała wiązać się z tym wszystkim. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że takie rozwiązanie jest dobre a chwilę i że prędzej czy później będą musieli do tego wrócić, ale i tak miała ochotę wywracać oczami za każdym razem, gdy Rafa zaczynał temat.

Demon był niespokojny, co samo w sobie zaczynało być dla Eleny drażniące. Równie dobrze mogło mieć to związek z głodem, który towarzyszył jej już od dłuższego czasu, a który zdążyła już poznać, bo dotyczył pragnienia tej szczególnej krwi, która krążyła w żyłach nieśmiertelnego, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że miała przed sobą perfekcjonistę, który pewnie gdyby tylko mógł, starannie ułożyłby sobie to, jak powinno wyglądać dziesięć następnych lat ich wspólnego życia. Podejrzewała, że przesadza, ale mimo wszystko w takich myślach była część prawdy – to, że Rafael nie zamierzał czekać do samego balu, wydając się analizować nadchodzące wydarzenia o wiele częściej, aniżeli ona sama mogłaby.

Nie po raz pierwszy przesiadywali w apartamentowcu, co zresztą odpowiadało jej dużo bardziej niż zakurzona kapliczka. Czuła się trochę lepiej ze świadomością tego, że zarówno Lawrence, jak i Sage, zdawali sobie sprawę z tego, co było między nimi. Istotne również pozostawało to, że żaden z nich nie próbował tego komentować, chociaż L. za każdym razem wywracał oczami, kiedy przyłapywał ją i Rafę razem. To sprawiało, że sama miała ochotę roześmiać się histerycznie i oznajmić dziadkowi, że jeśli przejmował się jej cnotą, to tracił czas – Rafael znał dziesiątki „lepszych" zajęć, chyba nawet nie biorąc pod uwagę tego, że zakochana dziewczyna, puste mieszkanie i zachęcająca sypialnia to całkiem interesująca kombinacja, którą można by bardzo produktywnie wykorzystać. W żadnych dotychczasowym związku nie brała pod uwagę seksu, ale przy tym demonie wszystko było inne – i jak na ironię trafił jej się pod tym względem świętoszek większy niż Damien, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby przy którejś okazji usłyszała od Liz, że ona i jej kuzyn już od dawna mają pierwszy raz za sobą. Co prawda wiedziała, że dziewczyna nie miała głowy do myślenia o fizycznych uniesieniach, ale mimo wszystko...

– Słuchasz mnie, Eleno? – zniecierpliwił się Rafael, więc chcąc nie chcąc przeniosła na niego wzrok. Sztywno skinęła głową, nie kryjąc narastającej irytacji. – Jesteś na mnie zła, lilan? – zaryzykował nieśmiertelny, a ona prychnęła.

– A jak sądzisz? – zapytała, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. – Znowu zamierzasz mnie zostawić i właściwie nie mam nic do powiedzenia.

– Dlatego chcę pomówić o tym wcześniej – przypomniał jej cierpko demon. – Tłumaczyłem ci kilka razy, że to jedyne rozwiązanie. Isobel już i tak ma wątpliwości przez to, jak zniknąłem po tym... niefortunnym wypadku – przyznał, a Elena uniosła brwi. Więc w ten sposób zamierzał nazywać to, że omal nie zginął? – Jeśli zażyczy sobie mojej obecności, stawię się.

– I uważasz, że ona niczego nie zauważyła? – wyrzuciła z siebie na wydechu, decydując się poruszyć najbardziej drażniący ją temat. – Wie, że żyję. Ty z kolei pokazałeś jej, że masz się nieźle, ale pomimo to nie zrobiłeś mi krzywdy. To wszystko...

– Dobrze wiem, jak to wygląda – zniecierpliwił się. – Biorę pod uwagę każde rozwiązanie, lilan, chociaż prawda jest taka, że kaprysy królowej są naszym najmniejszym problemem. Isobel wie, że tak naprawdę żadne z nas do niej nie należy – dodał, ale z jakiegoś powodu miała wrażenie, że to wierutne kłamstwo.

Gdyby wampirzyca faktycznie dbała o to, jak traktują jej demony, nie istniałby żaden powód dla którego Rafael nie mógłby przekazać kobiecie rozkazów swojego ojca. Pierwotna była niebezpieczna i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę – również ona, chociaż nie miała okazji obserwować tego, co działo się w Mieście Nocy w okresie, kiedy wampirzyca dzierżyła władzę. Nie miała pojęcia czy Rafa chciał ją w ten sposób chronić, czy sam nie dopuszczał do świadomości własnej bezradności, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że sytuacja prezentowała się co najmniej źle.

– Okej, więc będziesz stał u jej boku podczas tego cholernego balu. Cokolwiek się tam wydarzy... – Urwała, coraz bardziej pełna wątpliwości. Jak on sobie to wyobrażał? – Chce przejąć władzę, tym razem uderzając w Volterrę, tak? Owinęła sobie Aro wokół palca, a podczas balu pewnie zacznie kreować się na jakąś królową czy coś takiego – podjęła, a demon uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby zabiła Sulpicię. Zawsze lubiła wielkie wejścia i bardziej... tradycyjne podejście. Zawsze warto przypieczętować to, kto aktualnie dzierży władzę – oznajmił i zamyślił się na moment.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś innym, obcym języku. Najbardziej poraziło ją to, jak bardzo obojętnie brzmiały jego słowa, kiedy wspominał o śmierci. Wiedziała, że ma przed sobą potencjalnego mordercę – kogoś, kto zabijał wielokrotnie i może nawet czerpał z tego powodu przyjemność – ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby choć próbować przywyknąć do takiego stanu rzeczy.

– Chce zabić Sulpicię? – powtórzyła.

Rafael wzruszył ramionami.

– Małe poświęcenie za pozycję, którą dzięki temu zyska. Kiedyś w ten właśnie sposób wyglądało przejmowanie władzy – ciągnął wypranym z jakichkolwiek emocji głosem, zachowując się tak, jakby dla niego takiego rozwiązanie stanowiło codzienność. Cóż, możliwe, że tak właśnie było. – I tak jest mocno ograniczona, musząc udawać kogoś, kim nie jest. Nie mam pojęcia, czy zdecyduje się ujawnić, ale gdyby się do tego posunęła... to najpewniej oznaczałoby, że czuje się wystarczająco silna, by zmierzyć się nawet z całą strażą, gdyby zaszła taka potrzeba. Jeśli z nich czerpie, tak jak kiedyś robiła to z telepatami i uzdolnionymi nieśmiertelnymi w Mieście Nocy, to właściwie sprawa jest bardzo prosta – stwierdził ze spokojem. – Możliwe, że podczas tego balu osiągnie o wiele więcej, niż przez całe lata panowania w Mieście Nocy mogłaby.

Z wrażenia aż usiadła, czując narastającą z każdą kolejną sekundą panikę. Już wcześniej zdawała sobie sprawę z tego, że jest źle, ale dopiero w tamtej chwili Rafael uświadomił jej to, że wszystko zmierzało w najgorszym z możliwych kierunków. Co więcej, jej bliscy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, co miało wydarzyć się w Volterze w czasie trwania uroczystości. Jakby tego było mało, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej rodzina poważnie brała pod uwagę wyjazd – przede wszystkim z poczucia obowiązku, bo zaproszenie przez Włochów niejako nie dawało możliwości odmowy. Jakkolwiek by nie było, mieli się tam zjawić, a wtedy...

Musiała im powiedzieć.

Problem polegał na tym, że w ten sposób naraziłaby Rafaela i Miriam, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę. Czuła, że znalazła się między młotem a kowadłem, niezdolna do pojęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Nigdy tak naprawdę tego nie chciała, a teraz na dodatek musiała coś zrobić – cokolwiek, chociaż nie miała pojęcia na co statecznie powinna się zdobyć. Jakby tego było mało, Rafa tak naprawdę nie dbało o nic więcej, prócz jej bezpieczeństwa – jedynego priorytetu z jego perspektywy. Wiedziała, że gdyby to okazało się jedynym rozwiązaniem, demon bez chwili wahania poświęciłby wszystkich wokół, byleby ochronić ją. Mogła wspomnieć o tym, że martwi się o rodzinę, ale to nie byłoby żadnym argumentem – nie dla kogoś, kto nawet swoje rodzeństwo traktował jak potencjalne zagrożenie; kogoś, kto mógłby pokusić się o odebranie mu pozycji. Świat, w którym żył Rafael, był dziki i prostszy od tego, który znała ona, bo nie krępowały go emocje – i to również teraz, kiedy udało mu się je poznać.

– A mówisz o tym tak spokojnie, bo...?

To wciąż było dla niej nie do pojęcia.

– Ponieważ panika nic nam nie da – odpowiedział i w tej jednej kwestii musiała przyznać mu rację. – Poza tym najważniejsze jest to, żeby tobie nic się nie stało. Miriam poleci ze mną, ale i tak będę potrzebował kogoś, kto należycie się tobą zajmie. Nie przepadam za L., sama wiesz, więc jeśli mam być szczery...

– To zostaje Aldero, tak? – dopowiedziała. To wyjaśniałoby, dlaczego musiała chłopaka ściągnąć.

Rafael się skrzywił. Chociaż wiedziała dlaczego, wolała udawać, że to tylko i wyłącznie przez to, że po raz kolejny weszła mu w słowo.

– Lepiej dla niego, żeby faktycznie zależało mu na twoim dobru – stwierdził cierpkim tonem. – To twój kuzyn i tego się trzymajmy. O ile będzie trzymał ręce przy sobie, wtedy możemy założyć, że jest w porządku – dodał, a Elena potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

– Uważaj – wymamrotała, wciąż nie dowierzając temu, o czym właśnie rozmawiali. – Jeszcze kilka takich tekstów, a dojdę do wniosku, że jesteś o mnie zazdrosny.

Nie zdążyła nawet mrugnąć, jak zmaterializował się przy niej. Aż zabrakło jej tchu, kiedy docisnął ją do kanapy na której siedziała, jednocześnie rozkładając skrzydła, przez co obszerny dotychczas salon wydał jej się dziwnie malutki.

– Skąd wiesz, że tak nie jest, co lilan? – powiedział zachrypniętym głosem. W takich chwilach aż nazbyt łatwo mogła uwierzyć w to, że byłby w stanie kogoś zabić... I to łącznie z nią samą. – Należysz do mnie, tak?

Nie odpowiedziała, to zresztą było zbędne.

W chwili, w której ją pocałował, doszła do wniosku, że sam dobrze znał odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro