Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[01.09.1997]
08⁰⁰

- Diana - szepnąłem do niej, gdy się obudziłem i zauważyłem, że śpi przytulona do mojego torsu

- Jeszcze 5 minut...

- Jest 8⁰⁰... zamawiam śniadanie, co chcesz?

Podniosła wzrok I spojrzała na mnie. Momentalnie odskoczyła

- Czy my...

- Spokojnie, Diana... Nie... wczoraj wyszłaś ze szpitala... ustaliliśmy, że puki jesteśmy tutaj, śpimy razem, pamiętasz?

- Tak... wystraszyłam się poprostu...

- Spoko... To co chcesz na śniadanie?

- Wiesz co? Zaskocz mnie...

Gdy zamówiłem śniadanie, ubraliśmy się i usiedliśmy w mini salonie mojego pokoju hotelowego

- Diana - zacząłem - obiecaj mi, że jeśli poczujesz, że cokolwiek jest nie tak, to powiesz mi, nie zależnie od pory dnia czy nocy.

- A jeśli będziesz wtedy występować?

- To powiesz moim ochroniarzom, a mi jak zejdę ze sceny.

- Niech będzie.

- Dziś zostaniemy w hotelu... ostatnie 3 piętra są zajęte dla moich ludzi, więc jesteśmy bezpieczni... Po za obsługą, nikt z zewnątrz tu nie wejdzie... jutro lecimy do Belgii

- Wyjaśnij mi, czemu chcesz mi pomóc? Czemu? Zakochałam się w facecie, który uwiódł już wcześniej masę sławnych dziewczyn... nawet Brooke. Brooke, która odrzucała twoje oświadczyny. Czemu chcesz mi pomóc?

- Bo na to zasługujesz... jesteś moją przyjaciółką i cię kocham. Oddałbym za ciebie życie... - przytuliłem się do jej pleców i pocałowałem ją w szyję

- Mike... przestań... twoja żona mieszka obok nas, a Dodi dopiero umarł... - odepchnęła mnie

- Mogę być z tobą szczery, jeśli chodzi o moje uczucia, Diana?

- Dobrze by było, żebyś był szczery....

- Ja ciebie kocham nad życie... bolało mnie wszystko co zrobił ci Karol... że cię obrażał, zdradzał, krzywdził i zostawił... Gdy po rozwodzie z nim związałaś się z Hasnat'em, a później z Dodi'm... powiem ci szczerze. Byłem zazdrosny... Czułem się, jakby mi cię ukradli...

- Czemu?

- Bo te wszystkie lata, to mi się żaliłaś... mi mówiłaś, wszystko... Myślałem, że my... że to coś więcej... Ale... Kocham cię na tyle mocno, że ważniejsze było twoje szczęście, więc na ciebie nie jestem zły... tylko na nich...

- Ty myślałeś, że to coś więcej?

- Tak, ale gdy pierwszy raz media pokazały się z Hasnat'em, a potem z Dodi'm... Szukałem pocieszenia i zapomnienia wśród innych kobiet... Madonna, Lisa... teraz już tylko chciałem być ojcem, dlatego Debbie...

- Ty ich nie kochałeś?

- Chciałem zmusić swój organizm do zakochania się... Do zapomnienia, że cię kocham... Ale... Nie chcę już tego dusić w sobie. Nie dam rady... - przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem namiętnie w usta...

Nie odepchnęła mnie tym razem...

Nasz pocałunek przerwało dopiero pukanie do drzwi. Otworzyłem. Śniadanie. Gdy zostaliśmy sami z jedzeniem, zaczęliśmy śniadanie.

Gdy jedliśmy, Diana spojrzała na mnie nie pewnie

- Długo to ukrywałeś?

- Dłużej niż mnie znasz... Od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, pokochałem cię na zabój... Gdy zobaczyłem ile robisz dla świata, dla ludzi, że poprostu mamy ten sam cel... zrozumiałem, że ty jesteś tą jedyną... - zacząłem płakać, mówiąc to, bo sądziłem, że już na zawsze ją stracę, nawet jako przyjaciółkę - a gdy... Gdy się pierwszy raz Spotkaliśmy na żywo... Ja... już nie mogłem bez ciebie żyć... nasze rozmowy, nawet te w środku nocy, były dla mnie zbawienne, bo dawały mi nadzieję, że nie jestem dla ciebie jednym z milionów, ale kimś więcej... że mam dla ciebie jakiekolwiek znaczenie...

- Hej, nie płacz... - starła mi łzy - Głutasku... znasz mnie na wylot... tak, masz dla mnie znaczenie... nikt na świecie, po za rodzicami, nie poświęcił mi tyle czasu co ty, żeby rozmawiać o moim życiu, moich problemach... Nikt. Tylko na ciebie mogłam liczyć... teraz przynajmniej wiem, że... że cały ten czas też męczyłeś się z ukrywaniem uczuć...

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To - pocałowała mnie w usta - Kocham cię, od kiedy o tobie usłyszałam... - miała łzy w oczach

Przytuliłem ją do siebie

- Nie płacz... jesteś piękną, silną, niezależną kobietą...

- Dziękuję Ci... Tylko ty mnie jeszcze wspierasz...

- Bądź dzielna. Bądź silna. I nigdy nie pokazuj nikomu, że można cię zranić.

- A ciebie... można zranić?

- Rani mnie cierpienie niewinnych... dlatego nie mogłem patrzeć jak Karol cię katuje... Jak cierpisz przez nich, bo nie dopasowywujesz się do systemu jaki panuje u royalsów... Od dawna chciałem cię zabrać od nich... Nie powinno cię to spotkać... oni nie zasłużyli na towarzystwo tak cudownej osoby jak ty... lata chciałem cię zabrać od nich, ale uważałem, że nie odwzajemniasz moich uczuć... że jeśli nie będę się pilnować i pokażę Ci co czuję, to uciekniesz i stracę cię na zawsze... ukrywając uczucie, mogłem przynajmniej spędzać z tobą czas, a niczego innego tak nie pragnąłem...

- Długo to trwało?

- Zakochałem się gdy ogłosili twoje zaręczyny z Karolem... Nie wiem kiedy samo zauroczenie przerodziło się w miłość na zabój... mam wrażenie, że doćś szybko...

- Tobie nie przeszkadza, że jestem od ciebie wyższa?

- Czemu by miało? Dobrze wiem, że jestem najniższy z braci... Chcesz, to noś obcasy... Ale najpierw dojdź do siebie po wypadku... Wiem, że Karol nie chciał, żebyś była wyższa od niego, że byliście tego samego wzrostu...

- Boję się, że znów spróbują się mnie pozbyć...

- Jeśli tak będzie, to najlepszy dowód na to, że to oni... A czemu by mieli? Jeśli mielibyśmy ich pozwać, to podaj powód... jeśli cię porwą, to sam ich pozwę.

- Karol nie może wziąść ślubu z Camillą, dopóki ja żyję... pozbędą się mnie, żeby oni mogli wziąść ślub.

- Mam plan, ale ci się nie spodoba... ty będziesz bezpieczna, my razem, świat przekonanany, że nie żyjesz, a oni wezmą ślub

- Co planujesz?

- Upozorować, że zginęłaś... przy ich kolejnej próbie sprzątnięcia ciebie ze świata żywych. Załatwimy lewy akt zgonu, tobie operację plastyczną, nową fryzurę i nowe, amerykańskie dokumenty... nawet bez zmiany nazwiska panieńskiego... nazwisko Spencer i imię Diana i tak są tu dość powszechne, więc nie dziwi nikogo ich połącznie...dla porównania znam 4 Michaeli Jacksonów, z którymi pracowałem... Kiedy tylko się rozwiodę, odczekamy pół roku i weźmiemy ślub. Twoje dziecko uznam jako swoje I wszystko się ułoży...

- Znajdą nas. Jeśli wyjdzie, że twoja trzecia żona nazywa się Diana Spencer i urodziła się 1 lipca 61, to wszyscy będą wiedzieli, że to ja...

- Diana, wiem, że nigdy nie miałaś łatwo... Ja też nie. Ojciec tyran, praca od dziecka, brak prywatności, oskarżenia, plotki, procesy... gdyby nie ty, zabiłbym się.

- Nie mów tak...

- Nie rozumiesz. Chciałem umrzeć już dawno, ale tylko perspektywa rozmów z tobą mnie powstrzymywała. Myśl, że ty mnie potrzebujesz... inaczej zabiłbym się przed procesem...

- Czemu? Może zamiast rozmawiać o moich problemach nagłośnionych przez media, pogadajmy o twoich, które nigdy na jaw nie wyszły... powiedz mi to co cię doprowadziło do myśli samobójczych... pozwól mi zrozumieć co się stało

- Oskarżyli mnie, nie mam pojęcia za co, co ja im zrobiłem... Ja nigdy... nim skrzywdziłbym dziecko, podciąłbym sobie żyły... wolałbym umrzeć... Gdy mnie oskarżyli... poczułem się... poczułem, że wszytko się na mnie wali...wyobraź sobie, że stoisz nad urwiskiem, podziwiasz piękny widok i nagle ziemia się obsuwa. Ty spadasz na dno, łamiesz sobie wszystkie kości, ale i tak musisz wstać i wrócić na górę...

- Nie potrafię... Nie umiałabym wrócić... Ale ty to zrobiłeś...

- Dla ciebie... inaczej zostałbym tam na dole i albo zabił się na miejscu, albo czekał, aż śmierć sama przyjdzie...

[16.10.1997]

Trasa dobiegła końca... Gdy wróciliśmy do Neverland, Prince słodko spał w nosidełku, więc żeby go nie budzić, zostawiliśmy go w nosidełku, aż się obudzi...

- Możemy się przejść? - zapytała Diana

- Tak - odparłem po czym spojrzałem na Debbie - jeśli mały wstanie, zadzwoń. - zwróciłem się do niej, po czym poszedłem z Dianą się przejść

Było ciemno, ale nadal dość ciepło...

- Jest tu tak pięknie, jesienią... - stwierdziła Diana podnosząc pięknie przebarwiony liść

- Teraz to też twój dom... - pocałowałem ją w policzek

- Może wreszcie na stałę... - uśmiechnęła się

- Maleństwo też znajdzie tu dom i miłość... ochronimy je przed tym, co sami przeszliśmy

- Co jeśli Karol znów zechce się mnie pozbyć?

- Mówiłem ci już. Załatwię Ci operację plastyczną, nowe dokumenty I sfinguję śmierć ciebie jako jego ex... będziesz moją żoną... tylko poczekajmy do narodzin mojej córeczki...

- Dziękuję ci za wszystko co dla mnie robisz...

- Nigdy nie zostawiłbym cię na łaskę losu... kocham cię nad wszystko, moja księżniczko...

Przytuliła się do mnie i mimo tego, że jeszcze sekundę temu się uśmiechała, teraz wybuchła płaczem... bez słowa ją objąłem i dałem jej się poprostu wypłakać... rozumiałem, że straciła ukochanego, z którym jest w ciąży, a ojciec i babcia jej dzieci przyczynili się do tego i nadal chcą się jej pozbyć

- Już dobrze, kochanie.... Już wszystko będzie dobrze... Wypłacz się... wiem, że Ci ciężko... wiem... Ale już dobrze... jestem tu z tobą...

- Michael... Nie o to chodzi... Ja... Ja naprawdę chciałam umrzeć... - szepnęła patrząc mi w oczy z łzami płynącymi po policzkach - byłam na granicy... widziałam Mercury'ego... Rozmawiałam z nim... mówił, że tam jest cudownie...że nie ma bólu, cierpienia, strachu... Nie ma nienawiści i złości... Był taki szczęśliwy...

- Tam jest cudownie... też już tam byłem... Gdy włosy mi się spaliły... podczas operacji prawie zszedłem... też widziałem co jest po tamtej stronie... wiem jak dziwnie jest po tym wrócić do żywych...

- Kogo ty widziałeś?

- Swoich przodków... za długo bym Ci tłumaczył kogo dokładnie... widziałem przeszłość tego kraju, przyszłość świata...  widziałem wojny i sojusze. Bohaterów tego świata i ludzi, którzy go zniszczyli. Widziałem jak ten kraj staje... jak w ciągu kilkumiasięcy cały świat się zmienia...

- Na lepsze?

- Na gorsze...świat stanie. Miliony umrą... Nad światem wisi pandemia.

- Więc korzystajmy z życia, puki je mamy... - starła łzy rękawem

- To co mamy teraz, to nie życie. To właśnie jest piekło. Po drugiej stronie jest raj.

》Diana《

- To nie istotne... - pocałowałam go namiętnie w usta - dla mnie raj jest wszędzie przy tobie... - znów wpiłam się w jego usta

Odwzajemnił pocałunek... ta chwila mogłaby dla mnie trwać wiecznie... byłam ja, mój najlepszy przyjaciel i miłość w jednym i ciepła październikowa noc...

- Mógłbyś chociaż udawać, że masz żonę, wiesz? - usłyszałam głos Debbie...

Michael momentalnie przerwał pocałunek

- Mówiłaś, że nic do tego nie masz - stwierdził łapiąc mnie za rękę

- Bo do teraz okazywaliście sobie uczucia na osobności, za zamniętymi drzwiami. Pamiętaj, że nadal oficjalnie jestem twoją żoną i tak samo oficjalnie nie widzę waszego romansu. Wymyśliłeś chociaż imię dla małej?

Michael popatrzył na mnie po czym spojrzał na Debbie i z pełną powagą w głosie stwierdził

- Tak, Deborah. Chcę nazwać córkę Paris-Michael Katherine.

Dosyć zdziwiło mnie to, że chce dać córce za imię nazwę miasta w którym prawie straciłam życie... Debbie się uśmiechnęła się i położyła dłonie na brzuchu

- Chyba jej się podoba... kopnęła... a co do was, to byście byli tacy mili i chociaż w krzaki poszli? Nie chce mi się udawać, że o was nie wiem.

- Jak uważasz... - odwrócił się i obejmując mnie ruszył dalej alejką....

Gdy odeszliśmy spory kawałek od Debbie, szepnął:

- Niech cię nie dziwi, że akurat Paris... dzięki temu miastu zyskałem ciebie... znaczy dla mnie wiele... jest symbolem naszej miłości...

- Przywiązujesz do tego uwagę?

- Nawet nie wiesz jaką... Dla mnie to istotne, nie wiesz nawet jak bardzo... - pocałował mnie w usta... - Posłuchaj... - zatrzymał się i wziął mnie za ręce - Wiem, że mam żonę, ale wiesz na czym to małżeństwo polega... z tobą jest inaczej... Myśl o tym, co teraz zrobię, co chcesz, ale ja poprostu muszę... - Sięgnąłem do kieszeni i klęknął przedemną wyciągając z niej pierścionek - Zostaniesz moją Królową?

Zatkalo mnie... Nie wiedziałam co powiedzieć, bo to była ostatnia rzecz jakiej się po nim spodziewałam, szczególnie gdy jakieś 100 metrów od nas była jego żona... milczałam przez jakąś minutę, chociaż wydawało mi się to wiecznością, ale Jemu chyba też, bo niepewnie na mnie Spojrzał... zdawało mi się nawet, że się boi...

- Tak... - szepnęłam, bo więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić...

Wstał nakładjąc mi pierścionek na palec...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro