Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Maaaamo! Maaaamo! 

 Głośne krzyki i tupot stóp skutecznie mnie rozbudziły. Nie spałam już od kilku godzin, ale cały czas ziewałam, a oczy same mi się zamykały. Większość moich kufrów spakowano poprzedniego dnia, więc odprawiłam Trudę zaraz po śniadaniu, licząc na chwilę spokoju. Na próżno. Wyszłam na korytarz, starając się przybrać groźną minę. Pod drzwiami naszej komnaty stała Nimloth.

 — Co tu się dzieje?! 

— Elfwine powiedział, że muszę jechać w sukience. I... I w damskim siodle — powiedziała z odrazą, a ja wzbiłam sobie paznokcie w rękę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

 Moja córka nienawidziła damskiego siodła i nie umiała w nim jeździć. Nigdy jej do tego nie zmuszaliśmy, a Nimloth była szczęśliwa, ścigając się z bratem jak równy z równym.

— Elfwine nie mówił poważnie, kochanie.

— Na pewno? — zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie. — Powiedział, że będę musiała zachowywać się jak dama.

— Ale dopiero, gdy dotrzemy do Mundburga — odparłam, mrugając do niej porozumiewawczo. — A teraz wracaj do pakowania.

Nimloth zniknęła w pokoju dziecięcym, a ja oparłam się ciężko o ścianę. Jak miałam wytrzymać ponad tydzień w podróży, skoro męczyła mnie rozmowa? Miałam tylko nadzieję, że świeże powietrze dobrze na mnie podziała. Od dwóch miesięcy czułam się wielka i niezdarna, mimo że przytyłam jeszcze mniej, niż siedem lat wcześniej. Może zapomniałam już, jak to jest, gdy nosi się pod sercem dziecko? To również było ruchliwe. Stale się wierciło i kopało. Niestety, niemal całkowicie ignorowało mój głos. Elfwine i Nimloth stawali się spokojni już po kilku słowach. To maleństwo uwielbiało głos ojca. Nieważne, czy mówił do nas, głaszcząc dłonią mój brzuch, czy rozmawiał z kimś obcym. Jeśli byłam blisko Eomera, mogłam liczyć na chwilę odpoczynku od dzikich harców.

Tego roku wypadała dziesiąta rocznica zakończenia Wojny o Pierścień. Na zaproszenie króla Elessara do Minas Anor miało zjechać się pół Śródziemia. Druga połowa prawdopodobnie przybędzie mimo braku zaproszenia. Takie wydarzenie wszyscy chcieli przeżyć razem.

Nie opuściłam Rohanu od ośmiu lat, pochłonięta bieżącymi sprawami. Najpierw Dunlendingowie i zboże, później fala kradzieży całych stad. Mimo że następne lata były spokojne, nie było choćby miesiąca, w którym moglibyśmy udać się w podróż dalszą, niż granice Rohanu. Mimo tęsknoty za rodziną i przyjaciółmi cieszyłam się z tych kilku wspólnych lat, gdy mogliśmy po prostu patrzeć, jak Nimloth i Elfwine rosną, uczą się mówić i stawiać pierwsze kroki. Byłam wdzięczna, że mogliśmy być przy naszych dzieciach. Zbyt dobrze wiedzieliśmy, jak bolesne jest dorastanie bez rodziców.

Trzecie dziecko zupełnie nas zaskoczyło. Po kilku latach bezowocnych starań pogodziliśmy się z faktem, że Valarowie dali nam dwójkę nieokiełznanych urwisów i nasza rodzina już się nie powiększy. Spędzaliśmy lato w Aldburgu i trwały właśnie przygotowania do żniw, gdy zorientowałam się, że coś się zmieniło. Radosną nowinę ogłosiliśmy dopiero podczas zimowego przesilenia, chociaż wówczas cały dwór już domyślał się prawdy.

Eomer długo nie chciał się zgodzić na mój udział w uroczystościach. Bał się, że długa podróż mi zaszkodzi, ale nie mogłam nie pojechać. Wszyscy mieli być w Białym Mieście. Nawet Amrothos i Mairen z dziećmi zapowiedzieli swój przyjazd. Brat odwiedził nas trzy lata wcześniej, ale Mairen nie wdziałam, odkąd rozstałyśmy się w Dol Amroth po moim ślubie.

Poza tym, mimo świetnego zdrowia, jakim się cieszyłam, bałam się porodu i jakaś część mnie wiedziała, że najbezpieczniej będzie urodzić w Domach Uzdrowień. O ile nie dojdzie do tego gdzieś po drodze... Szybko odsunęłam od siebie tę myśl. Od rozwiązania dzielił mnie jeszcze miesiąc.

* * *

Im bliżej Minas Anor, tym więcej było podróżnych i handlarzy zmierzających do stolicy. Byliśmy w drodze od niemal dwóch tygodni i z trudem udawało mi się zatrzymać dzieci w powozie. Najchętniej dołączyłby do Eomera na czele orszaku. Ja sama również nie mogłam się doczekać, aż uwolnię się od kołyszących się czterech ścian, ale od tego dzieliło mnie jeszcze kilka godzin. Wiosenne podróże zawsze były trudne do zaplanowania, ale tegoroczne roztopy przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Trzydniowe opóźnienie zawdzięczaliśmy zerwanym mostom i nurtom tak wartkim, że barki nie były w stanie bezpiecznie przeprawiać się między brzegami. Szczęśliwie później pogoda się poprawiła, a gdy przekroczyliśmy granicę Gondoru, deszcze ustały na dobre.

Gondor był piękny i mimo mojej kilkuletniej nieobecności, dziwnie znajomy. Miasta zostały odbudowane i rozrosły się, ale powietrze jak dawniej było tu łagodniejsze, a trawa i drzewa szybciej się zieleniły.

Aelrun, która dotychczas spała oparta na moim ramieniu, teraz podniosła się i popatrzyła nieprzytomnie dookoła. Jej synek bawił się z Nimloth po drugiej stronie powozu. Haleth został w Rohanie, bojąc się o zdrowie jednej z pacjentek.

 Pobrali się, gdy tylko wrócił do Eodras. Początkowo pomagał medykowi, a rok później zastąpił go. Już w pierwszych miesiącach udowodnił, że posłanie go na nauki do Mundburga było świetnym pomysłem. Co jakiś czas dostawałam z Domów Uzdrowień wieści o jego postępach i z radością przekonywałam się, że Haleth w pełni wykorzystywał daną mu szansę. Aelrun czekała na niego wytrwale, chociaż rodzice chętniej widzieliby ją jako panią jakiegoś rozległego majątku, niż żonę nadwornego medyka.

— Daleko jeszcze? — zapytała sennie.

— Podobno kilka godzin. Przed zachodem słońca będziemy na miejscu.

— Możemy pojechać konno? — zapytał Elfwine.

— Prosimy, mamusiu — Nimloth usiadła obok mnie i uśmiechnęła się słodko.

— Zaczekajcie jeszcze trochę – powiedziałam i zaczęłam splatać złote włosy  naburmuszonej Nimloth w ciasny warkocz. Eomer zgodziłby się natychmiast, obie to wiedziałyśmy.

— Zobaczymy dziadka? I wujka? – dopytywał Elfwine, podskakując w miejscu.

— Tak, wszyscy tam będą.

Droga minęła szybciej, niż się spodziewaliśmy i dzieci nareszcie dosiadły swoich wierzchowców. Zatrzymaliśmy się w rozległej dolinie, gdzie krzyżowały się trakty. Za kolejnym wzgórzem był Pelennor, a jeszcze dalej Mindolluina i Mundburg. Westchnęłam ciężko, gdy Truda skończyła mnie przebierać i czesać. Byłam tak zmęczona, że najchętniej odłożyłabym wjazd do miasta do rana, jednak posłano już gońców i za jakiś czas przed pałacem królewskim zbiorą się tłumy gotowe nas powitać.

Eomer przystanął obok i razem obserwowaliśmy przygotowania do drogi. Wsunął dłoń pod moje włosy, żeby rozmasować mi kark. Zazwyczaj nie pozwalaliśmy sobie na tak czułe gesty, gdy otaczali nas obcy. Podejrzewałam więc, że wyglądam strasznie.

— Jak się czujesz?

— W tej chwili myślę, że mogłabym przespać tydzień. Ale to minie.

Skinął głową z miną, która mówiła, że dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał i objął mnie w pasie. Rozglądał się dookoła i myślałam, że szuka wzrokiem dzieci, ale po chwili uświadomiłam sobie, że wspomina. Być może to tu nastąpiło ostatnie przegrupowanie. Może to tu po raz ostatni rozmawiał z wujem.

— Theoden — powiedziałam, a mąż spojrzał na mnie zaskoczony. — Jeśli to chłopiec, damy mu na imię Theoden.

— A jeśli to dziewczynka, Theodwina — odparł z uśmiechem i położył dłoń ma moim brzuchu. Dziecko kopnęło, trafiając idealnie w dłoń ojca. — Kimkolwiek jest, chyba zaakceptowało wybór.

Chwilę później ruszyliśmy w drogę. Zmęczenie całkowicie mnie opuściło, gdy tylko znaleźliśmy się na wzgórzu. Odezwały się rogi - licznie, głośno, radośnie. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy przypomniałam sobie widok sprzed dziesięciu lat: słońce przedzierające się przez dym, odbijające się w tarczach i zbrojach. Aelrun nie była świadkiem tych wydarzeń, ale i tak zamilkła, zasłuchana we wrzawę. Zanim się obejrzałyśmy, powóz znalazł się na szerokiej drodze tuż przed bramą. Otoczyli nas mieszkańcy Mundburga. Pozdrawiali Eomera, wykrzykiwali imiona naszych dzieci. Później zobaczyłam radosne twarze próbujące zajrzeć do powozu i usłyszałam własne imię. Przejechaliśmy obok Domów Uzdrowień i niedługo później naszym oczom ukazał się pałac i białe drzewo. Oraz nieprzebrana rzesza gości

Czułam, że serce wyskoczy mi z piersi. Tak niewiele dzieliło mnie od spotkania z rodziną! Dziecko wyczuło moją radość i kopnęło mnie w żebra. Drzwi powozu otworzyły się i Eomer podał mi rękę.

— Gotowa?

Skinęłam głową i z radością opuściłam duszny powóz. Wiwaty rozległy się na nowo, a ja zdałam sobie sprawę, że część zgromadzonych zapewne nie wiedziała, że spodziewam się dziecka. Elfwine i Nimloth podeszli i ustawili się przy nas grzecznie, chociaż rozglądali się na wszystkie strony.

— Dziadek! — pisnęła Nimloth i pociągnęła brata za rękaw. Natychmiast złapałam ją za rączkę.

— Teraz musisz być damą — powiedziałam cicho, chociaż sama najchętniej przywitałabym ojca w pierwszej kolejności. Jego oraz Faramira i Eowinę, których dostrzegłam w pobliżu.

Nimloth zerknęła na osoby zmierzające w naszą stronę i mimowolnie otworzyła buzię ze zdziwienia. Oczywiście słyszała o królu Elessarze i królowej Arwenie. Wiedziała, że królowa mimo młodego wyglądu widziała tysiące lat historii Śródziemia. Był to jednak pierwszy raz, gdy znalazła się w jej obecności. Elfwine był bardziej opanowany. W czasie podróży Eomer długo z nim rozmawiał o roli, jaką odgrywał podczas tej pierwszej oficjalnej wizyty w obcym kraju - następcy tronu. Buzia mu zbladła i nagle wydał mi się młodszy, niż był w rzeczywistości. Położyłam mu dłoń na ramieniu i popchnęłam delikatnie. Odetchnął głębiej i wyprostowany stanął przy ojcu. Nimloth natychmiast znalazła się obok i wzięła go za rękę. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyszarpnął dłoni.

— Witajcie, przyjaciele — powiedział król z uśmiechem.

Wymiana uprzejmości na oczach zgromadzonych była sztywna i podniosła. Czas na prawdziwe rozmowy miał nadejść dopiero po uroczystościach.  Nimloth,  niczym prawdziwa mała dama, z uśmiechem dygnęła przed parą królewską, tym samym przypominając bratu, by złożył ukłon. 

— Czy teraz mogę przywitać się z dziadkiem? — zapytała, gdy tylko się wyprostowała

— Idź, tylko... Nie biegnij — dokończyłam widząc, jak pędzi przez dziedziniec w stronę ojca.

Elfwine nawet nie zapytał o pozwolenie i natychmiast dołączył do siostry. Ze swojego miejsca widziałam, jak Avraniel mówi coś z niezadowoleniem do stojącej obok kobiety. Jednak poważny zazwyczaj książę Dol Amroth przyklęknął i otworzył ramiona, w które po chwili wpadły wnuki. Pokręciłam głową i odwróciłam się do władców Gondoru.

— Dobrze cię widzieć, pani – powiedział król.

— I ja się cieszę — odparłam. — Minęło osiem lat, odkąd tu byłam. Białe Miasto wypiękniało od tego czasu.

— Jak minęła podróż? – zapytała królowa, a jej wzrok prześlizgnął się po moim brzuchu. Ona sama była tak smukła, jak w Dzień Środka Lata dekadę temu.

—Lepiej, niż mogłam się spodziewać, ale cieszę się, że to już za mną.

Rozmawiałam z królem i królową, ale myślami byłam już przy reszcie zebranych. Mairen i Amrothos gdzieś tam byli, zapewne starali się nie rzucać w oczy. Z niecierpliwością czekałam, aż część oficjalna się skończy. Zabrano konie, służba zajęła się bagażami i weszliśmy do pałacu. Nadal nigdzie nie widziałam brata, ale postanowiłam że poszukam go, gdy tylko przebiorę się po podróży.

Godzinę później zmierzaliśmy na uroczystą kolację co chwila odpowiadając na pozdrowienia i ukłony od mniej lub bardziej znanych osób. Kolacja powitalna miała odbyć się w dość wąskim gronie, jednak na korytarzach i tak panował rozgardiasz. Dookoła słychać było śmiech i rozmowy. Dziesięciolecie zwycięstwa zgromadziło więcej ludzi, niż koronacja Elessara.

Mimo to głos Mairen przebił się przez gwar, a już po chwili jego właścicielka zacisnęła wokół mnie ramiona z siłą imadła. 

 — Och, Mairen — zaśmiałam się i poczułam łzy w oczach. Prawie się nie zmieniła. Nadal miała długie, złote włosy i szeroki uśmiech. Zaokrągliła się nieco, ale tylko dodało jej to uroku. — Tak bardzo za tobą tęskniłam!

— Osiem lat, a ty nadal wyglądasz tak samo! No, może jesteś trochę większa. — Ze śmiechem wskazała na mój brzuch.

— Trochę większa? Roztyłaś się, Lothi! — Amrothos przepchnął się przez tłum i stanął obok nas.

— Witaj, braciszku.

 Przytuliłam go mocno. W przeciwieństwie do Mairen, Amrothos wyraźnie się zmienił. Zapuścił włosy i brodę, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Policzek przecinała mu nieregularna blizna - pamiątka po spotkaniu z samotnym wilkiem. Za to głos nadal miał wesoły, a skłonność do żartów najwyraźniej go nie opuszczała. Wpatrzona w brata i przyjaciółkę, dopiero po chwili dostrzegłam czarnowłosego chłopca, który szeroko otwartymi oczami przyglądał się wszystkiemu dookoła.

— To nasz syn, Altamir — przedstawiła go Mairen. Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało i uścisnął dłoń Eomera, po czym natychmiast spuścił wzrok. Nimloth i Elfwine popatrzyli po sobie i podeszli bliżej.

— Chcesz się z nami bawić? Chcemy wpuścić wlbban do dzbana z... — Elfwine urwał, orientując się, że Eomer i ja nadal słuchamy. 

— Dobrze! Tylko... Co to wlb... To coś? — zainteresował się Altamir. Po wcześniejszym zmieszaniu nie pozostał nawet ślad.

— Robak — odparł Eomer. — Gdzie chcieliście go wpuścić?

— Teraz już nigdzie... — mruknęła Nimloth.

— Nimloth!

 — Oj, bo... Bo ciocia Ivriniel nazwała nas chuliganami!Podobno Elfwine nie powinien biegać, bo będzie królem! Ale przecież ukłoniliśmy się i wszystko zrobiliśmy dobrze, sami widzieliście!

Amrothos parsknął śmiechem i nawet cios, jaki otrzymał od Mairen prosto w żebra nie był w stanie zmusić go do zachowania powagi.

 — Świat się zmienia, mijają lata, ale wasza ciotka pozostaje taka sama — powiedział Eomer. — Robak ma znaleźć się w ogrodzie przed kolacją.

— Ale tato! — Nimloth przycisnęła do siebie płócienny woreczek. 

— Bez dyskusji, Nimloth! — spojrzałam na nią groźnie, chociaż rozumiałam ich chęć zemsty.

— Ciekawe, po kim to mają – powiedział Amrothos, gdy Altamir dołączył do kuzynów i ruszyli w stronę ogrodów. 

— To u was rodzinne – powiedziała Mairen, a mój brat spojrzał na nią z urazą. — Ale gdy Ivriniel zobaczy, kto przyjechał z Erchirionem, dzieci będą ostatnimi osobami, które będą zaprzątać jej głowę.

— Przyjechał z kobietą? — zapytałam z niedowierzaniem, a Eomer i Amrothos popatrzyli po sobie z rezygnacją.

— I to nie byle jaką! Jestem niemal pewna, że to jakaś księżniczka. 

— To chyba dobrze. Erchirion ma prawie czterdzieści lat. Najwyższy czas, żeby się ustatkował!

— Poczekaj, aż ją zobaczysz! Prawdziwa piękność, ale to taki egzotyczny rodzaj piękna.

— Mamy kolejną ciocię! — oznajmiła Nimloth, podbiegając do nas. — Ma na imię Lissuin i pochodzi z Haradu. Wujek Erchirion ożenił się z nią w zeszłym miesiącu.

— Skąd wiesz to wszystko? — jęknęłam.

 Nie chciałam być nadopiekuńczą matką, ale powinnam już się nauczyć, że Nimloth pozostawiona sama sobie jest w stanie zawiązać dziesiątki nowych znajomości w kilka chwil.

— Od wujka. O, idzie do nas.

Rzeczywiście. W korytarzu pojawiło się kilka osób: najpierw Faramir i Eowina, którzy na nasz widok przyspieszyli kroku. Za nimi biegli Elfwine, Altamir i Elboron, który prowadził za rękę młodszą siostrę, pięcioletnią Finduilas. Ostatni szli Erchirion i Lissuin. W momencie zrozumiałam, co Mairen miała na myśli.

Żona Erchiriona miała czarne włosy splecione w drobne warkoczyki, ciemne, niemal czarne oczy i brązową skórę. Z pewnością przyciągała spojrzenia. Już jej wzrost sprawiał, że ciężko było ją przeoczyć. Przewyższała Erchiriona o pół głowy.

— Na Eorla — szepnęłam, nakazując sobie opanowanie.

 Przywitałam się z Faramirem i Eowiną oraz z Finduilas, która była za mała by towarzyszyć rodzicom podczas wizyty w Rohanie trzy lata wcześniej. Erchirion wyglądał na spiętego, ale bez wątpienia był szczęśliwy. 

— Lothiriel, poznaj moją żonę, Lissuin. Najdroższa, to moja siostra Lothiriel.

— To zaszczyt, Wasza Wysokość — kobieta dygnęła lekko. Miała głęboki, melodyjny głos i osobliwy akcent, ale uśmiechała się ciepło i nieco nieśmiało.

— Po prostu Lothiriel — powiedziałam. — Przecież jesteśmy rodziną. Nie wiedziałam, że.. — urwałam, patrząc na brata.

 — Tylko ojciec wiedział, a i to w ostatniej chwili.

Chciałam zapytać o powód pośpiechu, ale gong oznajmił rozpoczęcie kolacji. W połowie uczty rozejrzałam się po sali u uświadomiłam sobie, że większą część najdłuższego stołu zajmuje nasza rodzina. W ciągu ostatniej dekady przybyło wielu członków. Wystarczyło spojrzeć na wiercące się niecierpliwie dzieci: Alphrosa, Ostohera i Mithrellas, sześcioletnią córeczkę Elphira, Elborona i Finduilas, Elfwine'a i Nimloth oraz Altamira i Lothi. Amrothos dopiął swego i nazwał córkę po mamie. W efekcie, gdy tylko padło imię Nimloth, obie podnosiły złote główki.

Poza tym, niewiele się zmieniło. Starsze damy nadal uważnie obserwowały mnie i Mairen, a teraz do tego grona dołączyła jeszcze Lissuin i to ona otrzymała najwięcej uwagi. Prawie się nie odzywała i pomyślałam, że pewnie czuła się obco otoczona ludźmi, którzy znali się od dawna. Ja też czułam się dziwnie w tym towarzystwie. Po ośmiu latach w Rohanie miałam więcej tematów do rozmów z Fią niż z Avraniel.

Po kolacji jeszcze długo staliśmy w korytarzu, nie mogąc rozejść się do komnat. Finduilas spała w ramionach Faramira, a Elfwine i Altamir zasnęli na stojącej pod oknem ławce, zmęczeni długą podróżą i zabawą. W końcu wszyscy doszliśmy do wniosku, że dopiero przyjechaliśmy i przez następny tydzień nigdzie się nie wybieramy.

Cały następny dzień zapamiętałam jako przepełniony muzyką, śmiechem, kolejnymi spotkaniami, kolorami i zapachem potraw i perfum. Tuż po śniadaniu, gdy nadal siedzieliśmy przy stole, drzwi otworzyły się cicho i stanęły w nich dwie osoby, których nie widziałam od pożegnania w Edoras.

— Meriadock Brandybuck — powiedział pierwszy przybysz, nie czekając, aż ktoś go zaanonsuje.

— I Peregrin Took. Wybaczcie nam spóźnienie, dostojni państwo — powiedział Pippin i ukłonił się lekko.

— Iście hobbickie wyczucie czasu — odezwał się Elessar i wstał ze swojego miejsca. Widziałam, że z trudem maskuje wzruszenie. — Zdążyliście na śniadanie.

Później okazało się, że Legolas i Gimli również przyjechali. Wśród zebranych widziałam delegacje z Ereboru, Morii i Dale. Wydawało się, że wszystkie flagi Śródziemia znalazły się tego dnia w Mundburgu.

W południe zebraliśmy się przed pałacem, gdzie wygłoszono wiele przemówień i uczczono pamięć poległych. Odśpiewano pieśni i złożono kwiaty na Rath Dinen. Cieszyłam się, że mogłam tam być, w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Dziesięć lat wcześniej byłam młoda i naiwna, dopiero uczyłam się życia poza bezpiecznym Dol Amroth. Nie znałam świata bez mroku z Mordoru i ciągłego strachu. Dziękowałam Valarom, że moje dzieci nigdy nie poznają takiego życia. One jeszcze nie do końca rozumiały, dlaczego to święto jest takie ważne.

Jak się okazało, król postanowił uczcić rocznicę zwycięstwa również poprzez nadanie tytułów. Zanim rozpoczęła się uczta, zgromadziliśmy się w sali tronowej. Wraz z Eomerem zajęliśmy honorowe miejsca, obok Faramira i Eowiny. Kolejne osoby klękały przed królem i składały przysięgi. W pewnym momencie Arwena spojrzała na mnie i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Nie rozumiałam w czym rzecz, dopóki nie usłyszałam, że Amrothos i Mairen zostali wezwani przed oblicze Elessara.

W przeciwieństwie do poprzedników, Amrothos nie miał pojęcia, że w trakcie uroczystości padnie jego imię. Mairen zbladła i spojrzała na mnie z przerażeniem. Mogłam jedynie pokręcić głową, bo również nie wiedziałam, co się dzieje.

— Nasz Amrothos otrzyma dziś księstwo — powiedział cicho Faramir, nachylając się do mnie. — W ciągu ostatnich pięciu lat odmówił tego tytułu dwa razy. Król wzywał go do Minas Anor, a on odpisywał, że wciąż zrobił za mało, by otrzymać taką nagrodę...

Ktoś odczytywał właśnie długą listę zasług mojego brata. Postępująca odbudowa Fornostu. Organizacja życia społecznego. Rozgromienie rabusiów. Sprowadzenie osadników. Nawiązanie i podtrzymywanie relacji z Bree i Shire. Zapoczątkowana w ubiegłym roku wymiana handlowa z Morią...

Spojrzałam na ojca i łzy stanęły mi w oczach. Nareszcie, po tylu latach, widziałam, jak dumny był. Amrothos pokonał wszystkie przeciwności losu. Nikt nie zasługiwał na tę chwilę bardziej niż on. Król i królowa wstali. Ktoś podał Arwenie poduszkę, na której spoczywał złożony sztandar i dwa srebrne diademy.

Tym razem Amrothos nie odmówił, chociaż cała krew odpłynęła mu z twarzy, gdy diadem znalazł się na jego czole. Ze swojego miejsca widziałam, jak trzęsą mu się ręce, z jakim niedowierzaniem patrzy na pierścień, który król wsunął mu na palec.

Królowa ucałowała Mairen w czoło i czułym, matczynym gestem starła jej łzy z twarzy. Nie słyszałam, co powiedziała, ale Mairen skinęła głową, wyprostowała się i podała mężowi dłoń.

— Niech żyje Amrothos, książę Fornostu! — zawołał któryś ze zgromadzonych. Erchirion, uświadomiłam sobie ze zdziwieniem.

Księcia i księżną porwał tłum gratulujących. Ponad ich głowami pochwyciłam spojrzenie brata. Już raz widziałam ten wyraz twarzy: dziewięć lat wcześniej, gdy w małej wiosce w Pinnath Gelin brał Mairen za żonę.

Później naszedł czas na uczty i zabawę, które miały potrwać do późna. Razem z Mairen zabrałyśmy dzieci i wczesnym wieczorem uciekłyśmy od zgiełku, idąc ulicą, którą lata temu przemierzałyśmy wiele razy. Wystrojone w suknie i klejnoty, zwracałyśmy sporo uwagi, ale moja straż przyboczna skutecznie odstraszała ciekawskich. Hekard i Abbon szli powoli, krokiem niemal spacerowym, ale ich oczy pozostawały czujne: w takim tłumie strzegli zwłaszcza dzieci.

— Jak się czujesz? — zapytałam. Mairen przez cały wieczór zdawała się nie zwracać uwagi na szacunek, jakim zaczęto ją otaczać.

— Oszołomiona. Wiedziałam, że król znów podejmie ten temat. Nie spodziewałam się, że po prostu postawi nas przed faktem dokonanym — roześmiała się krótko i na powrót spoważniała.— To były owocne, ale ciężkie lata. A teraz pracy będzie jeszcze więcej. Przybędzie więcej ludzi, Amrothos będzie musiał wrócić do polityki...

— A ty musisz zacząć zachowywać się, jak na księżną przystało — powiedziałam z całą powagą, na jaką było mnie stać. — Żadnych zabiegów, szukania ziół w górach.

— Mam brać przykład z ciebie, Wasza Miłość? — zapytała i szturchnęła mnie w bok. Roześmiałyśmy się głośno, przyciągając kolejne ciekawskie spojrzenia.

Po chwili minęłyśmy z znajomą bramę i gwar ulic został z tyłu. Domy Uzdrowień niemal się nie zmieniły. Odnowiono najstarsze budynki i nieco zmieniono układ rabat w ogrodzie. Było tam pusto, kto mógł bawił się w mieście, które z okazji rocznicy mieniło się tysiącami barw. Dzieci wbiegły do ogrodu i rozpoczęły zabawę między alejkami. Dawno temu, mogłoby się wydawać, że w innym życiu, to Lilly chowała się za krzewami.

Ostatni raz byłam tu przed narodzinami Elborona. Szłyśmy powoli korytarzem, zatrzymując się niemal przy każdym pokoju. Dziesięć lat temu podłoga była mokra od krwi, a nad miastem latały Nazgule. Faramir niemal tu umarł. W ogrodach leżały stosy ciał. Wzdrygnęłam się na samą myśl.

Stanęłyśmy niezdecydowane przed kuchnią. Ioreth nadal pracowała w Domach, chociaż nie miała już tylu obowiązków co dawniej. Innes zamieszkała z wnukami trzy lata wcześniej. Nie wiedziałyśmy nawet, czy tego dnia zastaniemy kogoś znajomego. Nasze nagłe pojawienie się mogło wywołać panikę.

Zajrzałam do środka. Przy oknie, tyłem do nas, stała wysoka dziewczyna i kroiła coś energicznie, wrzucając składniki do naczynia obok. Odświętną sukienkę, jasnożółtą, haftowaną w błękitne kwiaty w dolnej części spódnicy, chronił szeroki fartuch. Kasztanowe włosy miała częściowo rozpuszczone, ozdobione kwiatami. Nuciła pod nosem, ucierając coś w miseczce.

 — Proszę, babciu. Przyłóż do łokcia, zaraz przestanie boleć.

— Wiem, sama cię tego tego nauczyłam — odparła ze zniecierpliwieniem starsza kobieta. Ioreth.

Dziewczyna roześmiała się i odwróciła w stronę drzwi. Twarz zastygła jej na moment, a potem podniosła dłonie do ust. Nie widziałam Lilly od dnia mojego ślubu. Mój malutki cień zamienił się w piękną dziewczynę. Dwa, trzy, razy w roku pisała do mnie, ale im starsza była, tym krótsze stawały się jej listy. Z czasem zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle pamięta, jak wyglądam.

— Witaj, Lilly — powiedziałam z niedowierzaniem.

 Lilly nadal stała przy stole. Chwyciła brzegi sukienki, gotowa dygnąć. Roześmiałam się i wyciągnęłam do niej ręce. Wpadła mi w ramiona jak dawniej.

— Kto przyszedł, Lilly? Nie widzę z tak daleka.

Stałam kilka kroków od niej, niemożliwe, że mnie nie widziała. A jednak tak było. W kuchni panował półmrok, a Ioreth mrużyła oczy, wpatrując się w miejsce, w którym stałyśmy. Lilly odsunęła się, żeby przywitać się z Mairen.

— To ja, Ioreth — podeszłam do staruszki i usiadłam obok niej na ławie, biorąc jej dłonie w swoje. — Lothiriel. Mairen jest ze mną.

— Lothiriel — dotknęła spracowanymi palcami mojej twarzy. — Czyś ty do reszty zgłupiała, dziewczyno?! Rozwiązanie lada dzień, a ty podróżujesz z kraju do kraju?

Roześmiałyśmy się wszystkie i przez chwilę było jak dawniej. Nie było księżnej Mairen ani królowej Lothiriel. Znowu byłyśmy razem, w tej kuchni, która tak wiele widziała.

— Gdzie urodzę bezpieczniej, niż tu? Poza tym za bardzo za wami tęskniłam — ponownie spojrzałam na Lilly. — Valarowie, ależ ty urosłaś! Jesteś wyższa ode mnie!

— I nadal rosnę — odparła. — Babcia narzeka, że za szybko wyrastam z sukienek.

— Kto to widział, żeby dziewczyna była taka wysoka? Niedługo przerośnie Bergila!

— Przynajmniej Torondor nadal jest wyższy.

— Co nie przeszkadza ci robić do niego maślanych oczu.

— Podobno słabo widzisz — zauważyłam, nim Lilly zdążyła odpowiedzieć.

— Ale to nawet ślepy by zauważył!

— Babciu! — Lilly spłonęła rumieńcem. — Na pewno nie chcą o tym słuchać...

 — Chcemy — wtrąciła się Mairen. — Chcemy wiedzieć wszystko!

Rozmawiałyśmy, dopóki dzieci nie zmęczyły się zabawą. Chwilę później przyszli Bergil i Torondor, żeby zabrać Lilly na tańce. Obaj zamienili się przystojnych młodzieńców. Blisko przyjaźnili się z Lilly i May, której rodzina wróciła do Minas Anor pięć lat temu. Patrząc na nich, czułam się stara. To naprawdę ten sam chłopak, którego broniłam przed pijanym wujem? Teraz był wyższy od większości znanych mi mężczyzn i podejrzewałam, że mógł zrobić krzywdę jednym ciosem. May i Lilly były pięknymi dziewczętami, a Bergil wyglądał jak młodsza, wierna kopia ojca.

— Odwiedzicie nas jeszcze, prawda? — zapytała Lilly, nim rozstaliśmy się na ulicy. — Tyle chciałabym wam pokazać!

Wróciłyśmy jeszcze przed świtem, w towarzystwie Eomera, Amrothosa i Trudy. Na tyle szybko, na ile pozwalał na to mój stan, przemknęliśmy ulicami odpoczywającego Białego Miasta.

— Trzeba było po kogoś posłać! — Ioreth załamała ręce. Najwyraźniej mimo zaawansowanego wieku nadal pełniła nocne dyżury.

— Nie będę straszyć dzieci i połowy Śródziemia! — odparłam. — W pałacu jest zbyt wielu ciekawskich. Po kwadransie zebraliby się pod drzwiami komnaty.

— Tutaj też przyjdą — powiedział Amrothos. —Może postawimy straże...

— O, kochany! — roześmiała się Ioreth. — Sama sobie z nimi poradzę. Im mniej będzie wskazywało na to, gdzie jest nasza dziewczynka, tym dłużej będziemy mieć spokój. A teraz żegnam szlachetnych panów.

— Idź — uśmiechnęłam się do Eomera. — Nic mi nie będzie

— Ostatnio też tak mówiłaś — szepnął po rohirricku i podał mi srebrną figurkę.

— Czuję, że będzie dobrze. Uwierz mi.

Pocałował mnie i po chwili razem z Amrothosem zniknęli za drzwiami. Mairen zdążyła się już przebrać i teraz splatała jasne włosy w ciasny warkocz.

— Do śniadania będzie na świecie — powiedziała, siadając obok mnie.

Theoden, książę Rohanu urodził się przed południem, gdy słońce stało już wysoko na niebie i miasto nareszcie budziło się po całonocnej zabawie. Mairen towarzyszyła mi przez cały czas, a wszystkie uzdrowicielki poza Lilly schodziły jej z drogi. Cieszyłam się, że to ona pierwsza wzięła mojego synka w ramiona, gdy z głośnym płaczem pojawił się na świecie. Miał złote włoski i okrągłą buzię, więc przywodził na myśl maleńkie słoneczko.

Mimo naszych nalegań Eomer i Amrothos nie wrócili do pałacu. Zaszyli się w odległej części ogrodu, więc gdy Lilly wybiegła na schody, by ich sprowadzić, po prostu wyszli jej na przeciw.

— Witaj Theo... — Eomerowi załamał się głos, gdy wziął synka na ręce. — Gdyby tylko wuj mógł cię zobaczyć...

* * *

— Co tam widzisz? — pytam żartem i przewracam kolejną kartę nowego zielnika autorstwa Lilly.

Siedzimy na ławce w ogrodzie, odpoczywając po męczącym dniu. Królowa od dłuższej chwili milczy, zapatrzona na odległe góry. Ku mojemu zdziwieniu twarz Arweny poważnieje, a ona sama zamyka na chwilę oczy. Mija chwila, nim mi odpowiada.

— Królów, uzdrowiciela, mówcę, taktyka, podróżników, uczonych, dyplomatów. Widzę przyjaciół i rywali, złamane serca i wielką miłość. Widzę życie. Długie, długie lata — mówi cicho, wodząc oczami za rozbawioną gromadką. Elboron właśnie pociągnął Nimloth za włosy, a Alphros ostrożnie prowadzi za rączkę Lothi. Dłoń Arweny na chwilę spoczywa na jej idealnie płaskim brzuchu, gdy przenosi wzrok na mojego synka śpiącego w wyściełanym koszyku. — Nareszcie widzę moje dzieci, Lothiriel. Chyba już niedługo... — zwraca się do mnie, a jednak mam wrażenie, że znowu się oddaliła, że mówi do kogoś, kogo nie mogę zobaczyć

Ponownie milczymy. Słońce zachodzi za górami, barwiąc mury na różowo. Merry i Pippin pokazują coś chłopcom, a Eowina kręci głową ze śmiechem. Zastanawiam się, którą z historii właśnie usłyszeli. Nimloth piszczy radośnie, gdy Eomer podnosi ją nagle i sadza sobie na ramionach. W tym świetle jej jasne włosy mają kolor ognia. Jest coraz chłodniej, nadchodzi wieczór, ale nikt nie chce jeszcze wracać do środka. Ostatnie promienie słońca padają na zapisane pięknym pismem strony. Athelas, Królewskie Ziele, Asëa Aranion. Lilly wiernie oddała kształt liści, rysując poszczególne części rośliny obok zasuszonych pędów.

Na ostatnich stronach narysowała Domy Uzdrowień i kilka uzdrowicielek. Rozpoznaję Ioreth, Innes i Ericę. Jest nawet Opiekun piszący coś w grubej księdze. Obok Haleth prowadzący chorego wśród kwitnących krzewów. A na ostatniej stronie widzę siebie. Stoimy z Mairen przy stole i coś ucieramy. Musiała narysować to z pamięci, tak, jak widziała nas będąc dzieckiem. Krótka opowieść o miejscu, które stało się dla niej domem.

Jak wyglądałaby moja własna historia?

Patrzę, jak Theo przeciąga się rozkosznie i marszczy maleńki nosek. Nimloth zmęczyła się zabawą i siada na ławce, opierając rozgrzany policzek o moje ramię. Chłopcy naradzają się za jednym z krzewów, odpędzając od siebie ciekawską Mithrellas. Eomer pokazuje coś Elfwine'owi, a chłopczyk otwiera usta ze zdziwieniem i zerka na mnie. Domyślam się, że słucha o oblężeniu Minas Tirith, o Theodenie i wojowniczej księżniczce. O hobbitach, Sauronie i Białym Drzewie. I o dziewczynie z Domów Uzdrowień, która kocha ich bardziej, niż można opisać to słowami.

-KONIEC-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro