Rozdział XXXVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjęcie przysięgi wcale nie poprawiło mojej sytuacji. Zniknęło tylko pobłażanie. Jakimś cudem doprowadziłam całe to karkołomne przedsięwzięcie do końca i mogłam już tylko obserwować jej następstwa. Możni wiedzieli, że muszą się ze mną liczyć. Nie byłam tylko pewna, czy to dobrze. Dopóki byłam nieszkodliwą cudzoziemką o dziwnych pomysłach, mogli mnie ignorować. Ale teraz...  Mąż bez wahania stanął po mojej stronie, a nawet pozwolił mi działać w swoim imieniu.

Starałam się trzymać własną wyobraźnię w ryzach, nakazywałam sobie spokój i zmuszałam do logicznego myślenia. Trzymałam Ingrid i Ael blisko siebie, a Gamling miał baczenie na całą naszą trójkę. Cieszyłam się, że wracamy do domu. W Edoras musiałam znosić jedynie Maud, jednak ten problem łatwo było rozwiązać - wystarczyło zamknąć drzwi.

Przed wyjazdem odwiedziłam Folkę. Czuł się już całkiem dobrze. Siedział na łóżku i bawił się z młodszym bratem. Ktoś uprzątnął chatę i przebrał chłopców w czyste ubrania. W rogu stały świeżo zbite skrzynie. Rodzina zapewne przygotowywała się do odejścia z Hornburga. Frygga odprowadził mnie do drzwi i aż przystanął na widok rycerzy zgromadzonych w pobliżu.

– Nie w smak im to – powiedział, widząc moją liczną eskortę.

– Trudno – wzruszyłam ramionami. – Muszą spełniać rozkazy króla.

– Nie przepadają za tobą, Wasza Wysokość.

Spojrzałam na niego ze złością, jednak musiałam przyznać mu rację. Nie tak patrzyli rycerze z Minas Anor, gdy znajdowali się w obecności swojej królowej. Arwena też jest cudzoziemką...

– Część z nich z pewnością – przyznałam niechętnie.

– Dam ci moich ludzi – powiedział nagle.

– Nie ma takiej potrzeby – potrząsnęłam głową z uśmiechem. Jeszcze tego brakowało! Dunlendingowie jako straż przyboczna królowej! – Poza tym, jesteście częścią Zjednoczonego Królestwa...

– Nasi ludzie byli na koronacji, to wystarczy. Bliżej nam do Władców Koni. Mimo wszystko.

– Nie mogę sama o tym zdecydować. Musisz porozmawiać z królem.

Zabawiłam wśród Dunlendingów dłużej, niż zamierzałam. Każdy chciał ze mną porozmawiać i w ten sposób przeprowadziłam wiele konwersacji po rohirricku, we Wspólnej Mowie i na migi, gdy tamte dwa języki zawodziły. Z każdą chwilą bardziej przekonywałam się do tych oszukanych przez Sarumana ludzi. Owszem, byli gwałtowni, wręcz dzicy, ale nie można było odmówić im mądrości.

Miałam już odchodzić, gdy zatrzymała mnie kolejna osoba.

– Mogę ci powróżyć, Wasza Wysokość? – Była to stara kobieta, przygięta do ziemi wiekiem. Miała długie, siwe włosy i powykręcane czasem palce, ale jej wzrok był bystry.

– Czemu nie? – podałam jej dłoń. Zamknęła ją w swoich i przymknęła oczy. Przez chwilę kołysała się w milczeniu, aż nagle westchnęła i spojrzała na mnie badawczo.

– Kwiaty – szepnęła staruszka. – Widzę więdnące kwiaty. Usychają i łamią się. Słabną... – podniosła na mnie wzrok. Miała lęk w oczach. – I rosną... Nie rozumiem... – dodała zaskoczona.

– To tylko zabobony – Aelrun odciągnęła mnie na bok. – Nie zwracaj na nią uwagi, pani.

Zapewne tak właśnie bym zrobiła, gdyby nie opowiedziała mi mojego snu sprzed dwóch dni. Mógł to być przypadek, ale należałam do rodziny, w której sny i widzenia traktowano bardzo poważnie. Staruszka podążyła za nami i wepchnęła mi w zaciśniętą dłoń lniany woreczek.

– Wywar wypleni wszelkie szkodniki – powiedziała zaskakująco silnym głosem. – Te małe... – zerknęła niespokojnie na mój orszak–... i te całkiem duże. 

Zdezorientowana, podeszłam do powozu, gdzie Frygga energicznie tłumaczył coś Eomerowi. Nieco dalej stali dwaj gotowi do drogi mężczyźni. Byli do siebie tak podobni, że musieli to być ojciec i syn. Eomer skinął głową, a ja uniosłam brwi ze zdziwieniem. Czyżby właśnie przyjął tych ludzi na służbę? Drżałam na całym ciele, gdy wsiadałam do powozu. Krew dudniła mi w uszach i zmuszałam się, żeby uspokoić oddech. Ostatnim, czego potrzebowałam, był przedwczesny poród w Helmowym Jarze.

– Co to było? – zapytałam  późnym wieczorem, gdy zatrzymaliśmy się na nocleg. – Przyjąłeś ich na służbę?

– Tak – odparł i ułożył głowę na moich kolanach.

Twarz miał poszarzałą ze zmęczenia, a pierwsze zmarszczki w ostatnich dniach znacznie się uwydatniły. Pogłaskałam go po policzku i poczułam, jak się rozluźnia. Ogień trzaskał przyjemnie, a gorące kamienie ukryte między kocami rozgrzewały i wpędzały w senność.

– Nie jestem pewna, czy to było mądre...

– Ja też – westchnął. – Ale jest ich tylko dwóch i na początku z pewnością nie będą pełnić służby w Meduseld. Poza tym, jeśli mamy udzielić im pomocy, muszą mieć swoich przedstawicieli na dworze. Wydaje mi się, że w ten sposób damy im do zrozumienia, że przeszłość to przeszłość, a my powinniśmy żyć dalej.

– Powiedz to Maud...

–Straciła przez nich brata, ale jest mądra i zrozumie, że nie można inaczej – powiedział i otworzył oczy. – Nie przepadacie za sobą, prawda? – zapytał po chwili, a ja miałam ochotę się roześmiać. Nareszcie zauważył!

– Cóż... Nie jesteśmy przyjaciółkami.

– Potrzebujemy jej, a raczej jej ojca – powiedział ostrożnie. – I Theodred... Czuję, że jestem mu to winien.

 – Wiem. Dlatego ją znoszę. Czego się dowiedziałeś od ludzi? – zmieniłam temat. Czułam się nieswojo z myślą, że słowa Maud nie były spowodowane tylko niechęcią do mnie. Nadal mało o niej wiedziałam.

– Mieli kiepskie zbiory. Najpierw powódź, potem susze. Nie wiadomo, czy uda im się obsiać pola na wiosnę. Gdyby tylko w pozostałych częściach kraju miano nadmiar! To był zły rok dla upraw... A do tego ta obiecana pomoc. Nie mogę dziwić się ludziom, że nie chcą się dzielić, skoro dla nich może nie wystarczyć zboża.

– I co teraz?

 – Nie wiem – mruknął i potarł oczy. – Nie zamierzam teraz o tym myśleć. Jak się czujesz? Wiem, że ostatnie dni nie były lekkie.

– Bywało gorzej. Poza tym, że jestem wielka i niezgrabna...

– Jesteś piękna – przerwał mi.

– Właśnie to chciałam usłyszeć – roześmiałam się. – Źle sypiam, ale to normalne w moim stanie. Nie przejmuj się mną – dodałam szeptem i pocałowałam go delikatnie.

– Jesteś jedyną osobą, którą chcę się przejmować. 

Tej nocy to on spał niespokojnie. Serce mi pękało, gdy słuchałam, jak rzucał się na posłaniu i wołał wuja. Tamtej nocy pierwszy raz to ja ukołysałam go do snu. Nad ranem zasnął głęboko, z głową na mojej piersi i dłonią wspartą na brzuchu. Dziecko kopało zawzięcie, zupełnie jakby wiedziało, że jego ojciec nie może być teraz sam.

* * *

Miesiąc po powrocie do Edoras zima nieco złagodniała i za dnia z dachów kapała woda. Nawet rzadziej uczęszczane drogi były przejezdne i w mieście zrobiło się tłoczno. Do Meduseld zaczęli zjeżdżać posłańcy. Stos dokumentów i listów rósł z każdym dniem, aż w końcu Eomer stwierdził, że już wolał ostrą zimę i zasypane trakty. Tym bardziej, że w wielu listach wyrażano lęk o wiosenne zasiewy, a ten problem spędzał nam sen z powiek. Niespokojne noce stały się normą.

Rzeka posłańców skończyła się po tygodniu. Ostatni przybył z daleka, przynosząc długo oczekiwany list z Eriadoru. Był to gruby plik gęsto zapisanych kartek, zbieranych przez kilka miesięcy, nim list wreszcie wysłano. Przez pierwsze miesiące starałam się nie martwić, tłumacząc sobie, że nadal są w drodze, potem, że muszą zakończyć budowę i zdążyć ze wszystkim przed zimą. A później przyszła zima i liczyłam się z tym, że wieści dotrą dopiero wiosną. Martwiłam się o Mairen i ich dziecko, a poza tym zwyczajnie za nimi tęskniłam. Teraz, trzymając w rękach list, mogłam nieco odetchnąć, chociaż dalej bałam się jego treści.

Wśród poczty z Gondoru znalazły się również listy z Ithilien, Dol Amroth oraz, ku mojemu zdziwieniu, list od ciotki Ivriniel. Nigdy wcześniej do mnie nie pisała. Z niecierpliwością zamknęłam za sobą drzwi komnaty i otworzyłam list z Eriadoru. Pisał Amrothos.

Kochana Lothiriel!

Nadal jesteśmy na statku, wypłynęliśmy z Dol Amroth dwa dni temu. Valarowie raczą wiedzieć, kiedy uda się wysłać ten list, więc postanowiliśmy, że będziemy dopisywać po kawałku co jakiś czas. Mairen czuje się dobrze, lepiej niż ja. Choroba morska mnie nie oszczędziła i wczoraj prawie wyplułem żołądek za burtę.

Dalej zobaczyłam pismo Mairen:

Lothiriel, nie sądziłam, że podróż statkiem może być taka cudowna! Wiatr, woda i ten zapach! Cieszę się, że czeka nas jeszcze kilka tygodni w drodze, czego nie można powiedzieć o moim mężu. On najchętniej pojechałby konno. Oboje mamy nadzieję, że bezpiecznie dotarliście do Rohanu. Codziennie o tobie myślimy i mamy nadzieję, że za jakiś czas się spotkamy.

Wpłynęliśmy dziś do Lond Daer, ale nie było żadnego posłańca, który mógłby zawieźć list do Edoras. Z resztą, bądźmy szczerzy: nie wydarzyło się nic ciekawego.

Jak on mógł napisać, że nie wydarzyło się nic ciekawego? Dziś poczułam pierwsze ruchy mojego maleństwa. Przepłakałam pół dnia. Założę się, że ty też spodziewasz się już dziecka. Chciałabym, żebyśmy mogły być razem i wzajemnie się wspierać, bo Amrothos już nie wie, co ma począć z moimi zmianami nastroju!

Jesteśmy w drodze do Fornostu. Lato jest w pełni, ale od gór napływa chłodne powietrze i noce są zimne. Wczoraj spotkaliśmy się z człowiekiem, który pracuje przy budowie naszego domu. Wyjechał nam naprzeciw. Podobno prace przebiegają sprawnie. Z każdy krokiem utwierdzam się w przekonaniu, że przyjazd tu był dobrym pomysłem. Powinnaś kiedyś zobaczyć te ziemie, Siostrzyczko!

Na Valarów, Lothiriel, jak tu jest pięknie! Wczoraj późnym wieczorem dotarliśmy do naszego domu. Chociaż dom to za mało powiedziane. Amrothos stawia nam prawdziwy dwór! Mamy wspaniały widok na góry z jednej strony i cały rozległy Eriador z drugiej. A kilkanaście mil na północ znajdują się ruiny Fornostu. Mamy tam pojechać w przyszłym tygodniu, gdy już trochę się urządzimy.

Pamiętasz, jak Rinah opowiadała nam bajki o duchach? Spacerując ulicami Fornostu po zachodzie słońca ma się wrażenie, że mieszkańcy nigdy nie odeszli. Część miasta była zamieszkana przez Dunedainów, ale gdy ruszyli wesprzeć króla, opustoszało. Robi wspaniałe wrażenie. Nadal nie mogę uwierzyć, że przyczynię się do jego odbudowy! Zbliża się jesień i mgły zasnuwają stare ulicę, gdy siedzę na jakimś dachu i piszę co Ciebie. Nadal nie mam żadnego posłańca. Ludzie przebyli długą drogę, żeby tu osiąść, a miejscowi nie mają pojęcia, jak dotrzeć do Edoras. Mam nadzieję, że gdy to czytasz, nie masz nam za złe zwłoki. Mairen ma się dobrze, chociaż puchną jej palce i bolą plecy. Jak ten malec kopie! Nigdy nie widziałem się w roli ojca, ale kiedy to poczułem... Nie zwracaj na mnie uwagi, robię się ckliwy. To chyba atmosfera tego miejsca tak na mnie działa...

Nadeszła zima, nasz list staje się coraz grubszy, a posłańca jak nie było, tak nie ma. Podobno na północy drogi stają się nieprzejezdne. To kwestia czasu, nim i nas zasypie... Mam nadzieję, że masz się dobrze. Tęsknię za tobą Lothi. Zwłaszcza teraz, kiedy wieczory są długie. Miło byłoby usiąść we trójkę i porozmawiać, jak dawniej w Minas Anor.

Jestem tak zmęczony, że nie mogę zasnąć i tak szczęśliwy, że to aż boli. Niedługo pewnie zacznie świtać, ale po prostu nie mogę się położyć. Mam syna, Lothiriel! Ślicznego, czarnowłosego chłopczyka! Daliśmy mu na imię Altamir. Nie sądziłem, że mogę kochać Mairen jeszcze bardziej! Poradziła sobie sama, musiała, bo zaspy były takie, że kobiety z wioski nie mogły do nas dotrzeć. Śnieżyca dopiero ustała. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się bałem. Nie miałem pojęcia co robić, jak jej pomóc. Kazała mi się opamiętać i zagrzać wody. Nadal nie mamy służby, więc byliśmy w domu sami. Kilka nieznośnie długich godzin później było po wszystkim. Mairen śpi, ale widzę, że Altamir się wierci, więc pewnie za chwilę zażąda posiłku. Napiszę do Ciebie za jakiś czas, teraz wezmę go na ręce, może da matce jeszcze odpocząć.

Jest idealny, Lothi! Jak tyle miłości może zmieścić się w jednym człowieku? Mimo to nie mogę uwolnić się od myśli, że mogłam mieć jeszcze jedno dziecko. To głupie, biorąc pod uwagę, że dopiero urodziłam silnego chłopca, ale nie mogę wybaczyć sobie tej świeczki... Mam wrażenie, że już zawsze będzie mi czegoś brakowało...

Nie uwierzysz! Mamy posłańca. Jedzie aż z Shire do Gondoru i zabierze również nasz list. Możesz przekazać mu odpowiedź, gdy będzie wracał.

Tęsknimy za Tobą, Lothi. Mamy nadzieję, że świetnie sobie radzisz, rozstawiasz ludzi po kątach i z całego serca życzymy Wam szczęścia, jakim jest dziecko.

Kochamy Cię,

Amrothos, Mairen i Altamir

Otarłam łzy, które napłynęły mi do oczu i wygładziłam pogięte kartki. Żyli, byli zdrowi i szczęśliwi! Tak bardzo chciałam mieć ich blisko! Wiosną minie rok, odkąd widziałam ich ostatni raz. Ile czasu jeszcze minie, nim się spotkamy? Może Altamir będzie już mówił? Cios w żebra pomógł mi się uspokoić. Zmieniłam pozycję, żeby dziecko przestało dokazywać i otworzyłam kolejny list. Ten był od Eowiny. Korespondencja z nią była regularna więc i list był krótszy. Pisała o tym, że jest zaskoczona, jak łagodnie obeszła się z nimi zima. Elboron stał się utrapieniem służby i rodziców, bo nic, co znalazło się w zasięgu jego rączek nie było bezpieczne.

W Dol Amroth wszyscy mieli się dobrze, Elphir pisał, że ojciec pojechał do Minas Anor, a następnie miał odwiedzić Erchiriona. Roztarłam bolący kark i odłożyłam listy. Został mi jeszcze jeden, ale oczy piekły mnie już od długiego czytania przy migotliwym świetle. Miałam wyjść na korytarz, gdy drzwi się otworzyły i do środka weszła Ingrid. Była blada, a oczy miała zaczerwienione od płaczu. Dygnęła delikatnie i natychmiast złapała się ściany. 

– Ingrid, co się stało? – zapytałam, sadzając ją na krześle. Twarz pięknie się jej zagoiła i od jakiegoś czasu znów się uśmiechała.

– Moja... Moja matka zmarła – szepnęła i rozpłakała się.

– Och, Ingrid...

– Muszę wracać do domu. Wasza Wysokość, wiem, że miałam zostać do wiosny i bardzo bym tego chciała, ale martwię się o ojca i...

– Wyruszysz jutro rano, jeśli chcesz. Wysyłamy posłańców do Minas Anor i Dol Amroth. Pojedziesz z nimi.

– Dziękuję, pani. I przepraszam... Do porodu zostało już mało czasu, powinnam być przy tobie, ale nie zdążę wrócić w miesiąc...

– Poradzę sobie, Ingrid. Nie martw się o mnie. Teraz najważniejsza jest twoja rodzina. Masz wolne do końca dnia. Spakuj się, odpocznij – powiedziałam, trzymając ją za rękę.

 Szczerze jej współczułam. Była przy mnie od sześciu lat, razem dorosłyśmy. Nie sądziłam, że rozstaniemy się w takich okolicznościach. Ingrid miała wrócić do domu na wiosnę w i lecie wyjść za mąż. Pamiętałam, jaka zamyślona chodziła, gdy tamten chłopak poprosił ją o rękę. Nie miałam serca zatrzymywać jej na dłużej przy sobie.

Następnego dnia stałam przed głównym wejściem i patrzyłam, jak ostatnia osoba łącząca mnie z dawnym życiem odjeżdża. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale w sakiewce miała zapłatę za kilka następnych miesięcy, Miałam nadzieję, że mimo wszystko się ułoży. Wróciłam do komnaty, żeby się przebrać. Tego dnia w Meduseld zbierała się rada. Miano ostatecznie ustalić zakres pomocy dla Dunlendingów. Wiedziałam jednak, że najbardziej palącym problemem jest brak zboża. Rzadko uczestniczyłam w zebraniach rady, ale zdecydowałam, że skoro już zostałam zamieszana w sprawę Dunlendingów, to doprowadzę ją do końca.

Nowa służąca chodziła dookoła mnie na paluszkach, przez cały czas posyłając mi spojrzenia pełne lęku. Ingrid przyuczała ją przez ostatnie miesiące, ale Ada rzadko mi pomagała. Ubrała mnie w milczeniu i rozluźniła się dopiero, gdy zaczęła układać mi włosy.

– Jak cię uczesać, pani?

– Nie mam pomysłu – odparłam i uśmiechnęłam się. – Może coś wymyślisz?

Zamyśliła się na chwilę, a potem przystąpiła do pracy. Przez chwilę zaplatała mi włosy, a następnie zebrała warkocze w niski kok na karku, który ozdobiła delikatnym złotym grzebieniem. Miała prawdziwy talent.

 – Pięknie! Masz do tego rękę, Ado.

– Dziękuję, wasza – uśmiechnęła się nieśmiało. – Ćwiczyłam na włosach Ingrid, ale twoje są dłuższe. Nie byłam pewna, czy się uda.

– Wyszło idealnie, naprawdę. Możesz się teraz zająć swoimi sprawami, obrady pewnie się przeciągną do późna.

Ada narzuciła mi na ramiona gruby, haftowany szal i wyszła, pozostawiając mnie samą z narastającą paniką. Brakowało mi tchu, a dziecko kopało zawzięcie w żebra. Powoli wyszłam z komnaty i ruszyłam w kierunku głównej sali. Z każdym krokiem gwar rozmów stawał się głośniejszy. Eomer dostrzegł mnie ze swojego miejsca przy jednym ze stołów i mogłam przysiąc, że odetchnął z ulgą. Po chwili dołączył do mnie na podwyższeniu i uśmiechnął się pokrzepiająco.

Zebranie rady zgromadziło wiele osób, których nie widziałam od dnia przyjazdu do Edoras wiosną. Stojąc obok Eomera z łatwością odróżniałam tych, którzy już słyszeli o tym, co zrobiłam w Helmowym Jarze od tych, którzy nadal żyli w błogiej nieświadomości. Gram i Erkenbrand ukłonili się sztywno, a ja z trudem utrzymałam na twarzy sztuczny uśmiech. Nie czułam się najlepiej, a te wrogie spojrzenia nie pomagały. To był świat mężczyzn, mimo że Maud też tu była. Siedziała na uboczu, przysłuchując się dyskusji. Zgromadzeni zdawali się traktować jej obecność jak coś naturalnego.

Na początku poruszono mniej ważne tematy, ale w końcu zaczęto rozmawiać o zbożu. W pomieszczeniu było duszno od dłuższego czasu, ale padły pierwsze słowa na temat zasiewów, miałam wrażenie, że zrobiło się jeszcze cieplej.

 – Wystarczy do wiosny, może nawet do początku lata, ale tylko, jeśli zasieją znacznie mniej, niż w zeszłym roku. Stada się mnożą, potrzeba paszy.

– Rzeka zabrała spichrze. To, co zostało w dużej części zgniło.

– Nie zapominajmy, że musimy pomóc mordercom naszych braci i synów. To pochłonie pieniądze i dużą część zbiorów. Wnioskuję, za przesunięciem w czasie tych działań – powiedział Gram.

– Popieram! – dorzucił Erkenbrand. – Najpierw zatroszczmy się o siebie. Jakie mamy możliwości? Skąd można sprowadzić zboże?

– Jedynym sensownym kierunkiem jest Gondor – odparł Gamling.

– Tylko Gondor i Gondor! Wystarczająco dużo mu zawdzięczamy.

– Spłaciliśmy dług pod Mundburgiem – powiedział ktoś i dyskusja rozgorzała na dobre.

– Tereny zamieszkiwane przez Dunlendingów niegdyś były urodzajne. Gdyby przywrócić je do poprzedniego stanu, w przyszłości...

– Głupcze! Do tego właśnie potrzeba zboża! Nie mamy go!

Hałas wzrastał z każdą chwilą. Zdawałam sobie sprawę, że w dużej mierze przyczyniłam się do tych sporów. Dunlendingowie sami upomnieliby się o swoje, ale mój udział sprawiał, że nie można było myśleć o ugodowych rozwiązaniach. Maud posłała mi pełen wyższości uśmiech. Sama tego chciałaś, zdawały się mówić jej oczy.

– Dość! – Eomer wstał z miejsca i w sali momentalnie zapadła cisza. Rzadko miałam okazję usłyszeć, jak podnosi głos. Dziecko kopnęło mocniej, przestraszone. – Mój wuj obiecał pomoc i przebaczył im te zbrodnie. Należało pomóc im już dawno. Wysyłając ich do Dunlandu będziemy mieć na sumieniu ofiary głodu. Zapewniam was, że korona kupi tyle zboża, ile będzie koniecznie.

– Gdzie je kupimy?

 – Tam, gdzie będzie to konieczne.

– Zbyt wiele zawdzięczamy Gondorowi, mój panie!

Ze swojego miejsca widziałam, że Gamling posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Przypomniałam sobie rozmowę, którą odbyliśmy prawie dwa lata temu. Kwestia pomocy udzielanej przez Gondor była bardzo delikatna. Zawrzał we mnie gniew. Ile ludzi umrze z głodu, ile zwierząt padnie, bo możni unosili się dumą? Maud wstała ze swojego miejsca i powoli zmierzała na środek. I wtedy mnie olśniło. Zerwałam się z miejsca.

– Nie kupimy zboża w Gondorze! – zawołałam. Maud zatrzymała się w pół kroku.

– Gdzie w takim razie? – zapytał Hama, podchodząc pod schody prowadzące na podwyższenie.

– W Haradzie – odparłam spokojnie. Powoli zeszłam z podwyższenia i stanęłam na środku sali.

– U ludzi, którzy łupili twoją ojczyznę, Wasza Miłość?  

Jeszcze nigdy żaden tytuł, którym mnie nazwano, nie ociekał takim jadem. Maud stała po drugiej stronie paleniska, które rzucało złoty blask na jej rude włosy. Całą sobą rzucała mi wyzwanie. Była wyniosła jak królowa, ukształtowana przez długie lata wojny. Budziła szacunek nawet we mnie. 

– Mordowali twoich rodaków, współpracowali z korsarzami z Umbaru, którzy napadali na ziemie twojego ojca!

– Król im przebaczył i już w zeszłym roku Lebennin sprowadzał stamtąd zboże.

– A czy ty im przebaczyłaś, pani?

– Moje przebaczenie nie ma tu nic do rzeczy. To były działania dla dobra ogółu. Mój brat jest królewskim ambasadorem. Pomoże mi.

– Nie mamy statków – powiedział Gamling.

– Ależ mamy – odparłam, czując że mój spontaniczny plan ma sens. – Statki handlowe Dol Amroth...

– To nadal pomoc z Gondoru! 

Gram już nie hamował się z okazywaniem mi wrogości. Wstał i podszedł tak blisko, że mogłam dostrzec pojedyncze nitki siwizny w jego włosach. Nie drgnęłam, nie mogłam dać mu tej satysfakcji. Gamling gwałtownie odsunął go ode mnie. Eomer obserwował nas bacznie, jego ręka raz po raz dotykała rękojeści miecza.

– ... których część należy do mnie, panie. Przyjęcie pomocy od królowej Rohanu to nie pomoc od Gondoru.

– To propozycja, którą warto przemyśleć... – powiedział Erkenbrand, a Maud aż otworzyła usta z oburzenia.

– Erchirion potrafi zorganizować dostawę na taką skalę? – zapytał Eomer, gdy wróciłam na swoje miejsce, a pozostali pogrążyli się w dyskusji.

Zrzuciłam szal z ramion i otarłam mokre od potu czoło. Serce biło mi gwałtownie, a dziecko, wyczuwając moje wzburzenie, zastygło w bezruchu.

– Oczywiście. Zbiory w Haradzie były ogromne, pisał mi o tym w jednym z listów, jeszcze w sierpniu. Przepraszam, że znów to zrobiłam...

– W tej chwili ratujesz nam skórę, więc za co przepraszasz?

– Nie powiedziałam ci, co zamierzam. To mogło skończyć się katastrofą...

– Ale na razie wszystko wskazuje na to, że odpłaciłaś im się za tę sytuację w Helmowym Jarze – Uniósł moją dłoń do ust i pocałował krótko. – Jesteś zmęczona? Może powinnaś odpocząć?

– Zostanę. Chcę zobaczyć, jak to się skończy...

Gamling krążył między zebranymi, przekonując i tłumacząc. Maud gorączkowo rozmawiała z ojcem, który próbował ją uspokoić. Spojrzała w moim kierunku i tym razem to ja się uśmiechnęłam. Czułam się silniejsza niż kiedykolwiek.

Ostateczną decyzję postanowiliśmy podjąć za kilka dni, jednak widzieliśmy, że udało się przekonać większość zgromadzonych. Mimo to z ulgą opuściłam zgromadzonych i udałam się na spoczynek. W końcu mogłam zgarbić ramiona i zrzucić buty ze spuchniętych stóp. Byłam też niesamowicie głodna.

– Czy obrady przebiegły pomyślnie? Było głośno – Ada rozplatała mi włosy i odkładała szpilki na bok. Właściwie nie powinna o to pytać, ale byłam tak szczęśliwa, że pokiwałam głową z uśmiechem.

–O tak, zdecydowanie – odparłam i wzięłam do ręki leżącą na toaletce kopertę. Był to list od ciotki Ivriniel, o którym zapomniałam przez ostatnie wydarzenia. Ada zaczęła rozczesywać moje włosy, a ja złamałam pieczęć i zaczęłam czytać.

Droga Lothiriel!

Mam nadzieję, że jesteś zdrowa i Twój stan nie jest dla Ciebie zbyt uciążliwy. Mamy się dobrze, Elise przyjechała na kilka tygodni. Możliwe, że wkrótce wyjdzie za mąż. Jednak nie o tym chcę pisać.

Zazwyczaj nie przywiązuję wagi do snów, jednak ten nie daje mi spokoju od tygodnia. Widzę twoją twarz, a następnie usychające kwiaty. Nie wiem, dlaczego ten sen napawa mnie takim lękiem. Przez te wszystkie lata nauczyłam się, żeby ich nie lekceważyć.

Dlatego napisałam do twojej piastunki. Gdy czytasz ten list, Rinah jest już w drodze.

Może to tylko urojenia starej kobiety, ale pomyślałam, że ucieszysz się, mając kogoś bliskiego, gdy nadejdzie Twój czas.

Powierzam Cię opiece Valarów.

Ciocia Ivriniel

Kartka wypadła mi z dłoni. Trzy osoby mające tę samą wizję? Coś było nie tak.

– Pani, źle się czujesz? Bardzo zbladłaś...

– Wszystko w porządku, Ado. Zwykłe dolegliwości ciężarnej kobiety – uśmiechnęłam się słabo.

Nic nie było w porządku.

Drodzy Czytelnicy, zostało około pięć rozdziałów.

Tak tylko ostrzegam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro