Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


—  Wygląda prawie jak wtedy, gdy zaszkodziło jej wino, pamiętasz? — Głos Elphira dochodził jakby z oddali, nieprzyjemnie wdzierając się w mój sen

—  Zaszkodziło? Człowieku, to mało powiedziane. Przez dwa dni nie mogła się opamiętać — odpowiedział mu Amrothos.

—  Skończyliście już rozwodzić się nad moją słabą głową? — zapytałam, jeszcze nim otworzyłam oczy. 

Głowa bolała mnie w miejscu, w którym zderzyła się z podłogą. Ból promieniował na całą głowę sprawiając, że nawet mówienie było bolesne. Otworzyłam oczy. Nade mną stali Elphir i Amrothos.

—  Co się stało? — jęknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej.

—  Straciłaś przytomność. Byłaś przemęczona — Elphir odgarnął mi włosy z twarzy. — Obudziłaś się jeszcze w Domach Uzdrowień. Powiedziałaś, że nie masz pojęcia, gdzie jest czyjaś fajka i zasnęłaś.

—  Naprawdę? —  Popatrzyłam na nich podejrzliwie. — Ostatnie co pamiętam korytarz w Domach Uzdrowień. I chyba coś o jakiejś księżniczce.

—  Nie jakiejś, tylko o Eowinie, księżniczce Rohanu. Przebrana za mężczyznę walczyła z Nazgulem. I wygrała — w głosie Elphira słychać było niekłamany podziw. — Sporo cię ominęło. Spałaś cały dzień i noc. Powinnaś coś zjeść.— Wskazał tacę na stoliku nocnym . — I umyć się. Cuchniesz krwią.

—  Żeby tylko nią... — mruknęłam, przeczesując ręką splątane włosy. — Przeżyła?

—  Ale kto?

—  Jak to kto? Księżniczka Rohanu.

—  Tak. — Amrothos skinął głową. — Król zjawił się w samą porę. Pomógł jej i Faramirowi.

—  Theoden?

—  Nie. Nasz król.

—  Od setek lat mamy bezkrólewie... — Mój umysł pracował na największych obrotach, a mimo to stale coś mu umykało. Każda myśl, której chciałam się uchwycić momentalnie mi umykała pozostawiając po sobie wrażenie, że powinnam o czymś wiedzieć. Tylko o czym?

—  Dobrze, Lothiriel, jeszcze raz. — Elphir przysiadł na łóżku. — Wychodząc z pokoju po opatrzeniu księżniczki spotkałaś wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, tak?

Pokiwałam głową, nadal niewiele rozumiejąc. Wzięłam do ręki kubek z mlekiem. Było cudownie chłodne i orzeźwiające.

—  To był król — powiedział spokojnie, a ja prawie się zakrztusiłam. Tamten obdarty, brudny mężczyzna?

Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Ioreth, Mithrandir i tamten jasnowłosy mężczyzna idący szybkim krokiem do pokoju na pościel.

—  Naprawdę wrócił? — Ta myśl była piękna, niemal nierealna. Zostaliśmy wychowani na patriotów. Powrót króla na tron w Minas Tirith zawsze był traktowany jako coś oczywistego. Coś, co kiedyś się wydarzy. — Rozmawialiście z nim?

—  My nie, ale ojciec mówi że to dokładnie taki człowiek, jakiego Gondor potrzebuje w tej chwili. Nie chce się jeszcze ujawniać, więc niewiele osób wie.

Po chwili bracia opuścili mój pokój, a ja zaczęłam doprowadzać się do porządku. Służąca przyniosła gorącej wody i pomogła mi się umyć, bo nadal kręciło mi się w głowie. Dwie godziny później stałam przed lustrem w ciemnej, prostej sukience i upinałam warkocze w niski kok z tyłu głowy. Gdy kończyłam, rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł ojciec.

—  Jak się czujesz, Lothiriel?

—  Nadal boli mnie głowa, ale poza tym jest dobrze.

—  Wystraszyłaś mnie — powiedział, po czym pocałował mnie w czoło. Teraz mogłam ocenić jego stan. Wyglądało na to, że nic poważniejszego mu się nie stało. Miał kilka siniaków i poobcierane dłonie, ale poza tym wyglądał zdrowo. — Słyszałaś radosną nowinę?

—  Tak — rozpromieniłam się. — To wspaniała wiadomość. Co się stało? — Zapytałam, widząc że ojciec pochmurnieje.

—  Za trzy dni ruszamy pod Mordor. To jedyna szansa, by Powiernik ukończył swoje zadanie.

Na Valarów, znów? Dopiero ich odzyskałam, całych i zdrowych! Jak miałam pozwolić, żeby ponownie ruszyli na spotkanie ze śmiercią, zmęczeni i zdziesiątkowani? Tylu umarło mi na rękach i byłam więcej niż pewna, że gdy straciłam przytomność, podążyli za nimi kolejni.

—  Rozumiem... — powiedziałam spokojnie, chociaż zbierało mi się na płacz. — Brzmi jak szalony plan ale to jedyne wyjście z sytuacji.

—  Chciałbym, żebyś wróciła do Dol Amroth, ale teraz to zbyt niebezpieczne. — Westchnął.

—  Nie ma takiej potrzeby. Chcę być tutaj, gdy odbędzie się koronacja, tylko straciłabym czas na podróż — odparłam, siląc się na wesoły ton. — A jeśli się nie powiedzie.... Co za różnica, gdzie wtedy będę?

* * *

Po rozmowie z ojcem udałam się do Domów Uzdrowień. W progu powitała mnie Ioreth.

—  Lothiriel! Ale nas wystraszyłaś! Nawet król pytał, co ci się stało. — To tyle, jeśli chodzi o utrzymanie obecności króla w mieście w tajemnicy.

—  Już wszystko w porządku — uśmiechnęłam się. — Chyba jednak nie jestem przyzwyczajona do tak ciężkiej pracy.

—  Bardzo nam pomogłaś, dziecko — odparła i pociągnęła mnie za sobą wgłąb budynku. — Wszyscy pacjenci o ciebie pytają. Młodzi, starzy. Gdybyś nie była księżniczką, miałabyś przynajmniej dziesięć propozycji małżeństwa.

Słuchając tej serdecznej paplaniny szłam między pokojami, co jakiś czas pozdrawiając znajomych pacjentów. Tego dnia budynek wyglądał całkiem inaczej. Umyto podłogi, a z korytarzy zniknęły dodatkowe łóżka i prowizoryczne posłania. Faramira udało się przenieść do osobnego pokoju.

Gdy weszłam, siedział na łóżku i patrzył przez okno. Nadal był blady, ale wyglądał zdrowiej niż dwa dni wcześniej. Żałowałam, że nie było mnie obok, gdy się obudził.

—  Dzień dobry, Namiestniku. — Uśmiechnęłam się, siadając obok.

—  Nie przypominaj, błagam. — Odwzajemnił uśmiech, ale po chwili ponownie spoważniał. Wiem, że myślał wtedy o ojcu.

—  Przykro mi z powodu tego, co się stało — powiedziałam cicho, kładąc mu dłoń na ramieniu. Co innego mogłam powiedzieć osobie, która prawie zginęła przez własnego ojca? Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co czuł.

—  Mnie też, Lothi. Mnie też — przykrył moją dłoń swoją i siedzieliśmy dalej w milczeniu, ciesząc się jeszcze, że żyjemy, ale powoli wybiegając myślami w niepewną przyszłość.

— Zaśpiewaj coś — poprosił kilka minut później. Widząc moje spojrzenie, szturchnął mnie w bok- No, dalej. Kiedy ostatnio śpiewałaś?

Zamyśliłam się. Miał rację. Dawniej uwielbiałam śpiewać. Jako podlotek uczyłam się wielu pieśni i ballad. Żadna jednak nie pasowała do obecnej sytuacji. Żadna oprócz tych opowiadających o miłości. A te o Luthien i Berenie, mimo że smutne dawały ludziom nadzieję na wielką miłość. Przewróciłam oczami i zaczęłam śpiewać.

O wspaniały Mandosie, wielki wśród Valarów. Przychodzę do ciebie w wielkim smutku i ze złamanym sercem...

Był to „Lament Luthien", jeden z pierwszych utworów, jakie poznałam, śpiewany jeszcze przez moją mamę. Jej wykonanie zawsze uważałam za niedościgniony ideał.

Jakiś czas później pożegnałam się, widząc że Faramir jest zmęczony i poszłam na poszukiwania Ioreth. Chciałam zapytać, czy mogę tu przychodzić po wymarszu wojsk. Przemierzając korytarze, usłyszałam podniesione kobiece głosy dochodzące z jednego z pokoi. Drzwi były uchylone, więc dźwięk niósł się po korytarzu.

—  Pani, nie wolno ci jeszcze wstawać, Jego Wysokość powiedział, że...

—  Jego Wysokość! —  Kobieta prawie się zachłysnęła. — Nie decyduje o tym, co mogę!

Po chwili zastanowienia weszłam do pokoju. Mairen z przerażeniem wypisanym na twarzy patrzyła na księżniczkę Rohanu, która, walcząc z zawrotami głowy, próbowała wstać z łóżka.

—  Co się dzieje, Mairen?

—  Księżniczka chce wstać, mimo że... — Mairen ściszyła głos, chociaż Eowina i tak nie zwracała na nas uwagi.— Mimo, że król powiedział, że powinna leżeć przynajmniej przez tydzień.

—  Zajmę się tym, a ty poszukaj Ioreth i zapytaj, co robić. Jeśli postawi na swoim, będziemy mieć nie lada problem.

Mairen pospiesznie wyszła z pokoju, z ulgą zostawiając mnie z upartą księżniczką. Eowinie udało się spuścić nogi na ziemię i teraz siedziała na łóżku z zamkniętymi oczami i dłońmi kurczowo zaciśniętymi na pościeli.

—  Słyszałam cię wtedy — powiedziała cicho i wbiła we mnie spojrzenie niebieskich oczu. — Myślałam, że mi się przyśniło, ale dzisiaj poznałam twój głos. Miałaś rację — uśmiechnęła się słabo.

—  Mam na imię Lothiriel — odparłam, podchodząc bliżej.

—  Miło cię poznać, Lothiriel — chciała wstać, ale się zachwiała i złapałam ją w ostatniej chwili. Miałam coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mi gwałtowny, niemal oburzony okrzyk:

—  Co księżniczka jeszcze tu robi?!

Eowina spojrzała na nią zaskoczona, a ja dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że chodzi o mnie. Pomogłam dziewczynie usiąść, po czym odwróciłam się do właścicielki nieprzyjemnego głosu.

—  Odwiedzałam kuzyna i postanowiłam zajrzeć też do księżniczki. To jakiś problem? — Zapytałam, może trochę zbyt zaczepnie. 

Innes miała prawdziwy dar, jeśli chodzi o pojawianie się w najmniej oczekiwanym momencie. Patrzyła na mnie z niechęcią. Zapewne miała nadzieję, że skoro oblężenie się skończyło, więcej mnie nie zobaczy.

—  Chorym nie wolno... — zaczęła, ale do pokoju weszła Ioreth i na widok Eowiny załamała ręce:

—  Pani, byłoby najlepiej, gdybyś poleżała jeszcze przynajmniej dzień lub dwa. Potem zastanowimy się, co dalej. — Podeszła do łóżka i poprawiła poduszki, nie przestając mówić uspokajającym tonem. — Wiem, że takie bezczynne leżenie czasem męczy bardziej niż ciężka praca, ale proszę wytrzymać jeszcze jakiś czas. — Pomogła księżniczce wejść do łóżka. —  Innes, przydaj się na coś, i idź do tego ze złamaną nogą. Jęczy od rana.

Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze i wyszła z pokoju. Zdałam sobie sprawę, że w ciągu następnych dwóch godzin wszystkie kobiety będą szeptać między sobą na mój temat. Dziwna szlachcianka, która znalazła upodobanie w przeszkadzaniu uzdrowicielkom. Ioreth poklepała mnie po ramieniu i wyszła, zostawiając nas same.

—  Księżniczka? — Eowina patrzyła w sufit, ale przynajmniej nie miała już takiego pustego wyrazu twarzy. Pojawił się na niej cień zainteresowania.

—  Lothiriel, córka Imrahila, księżniczka Dol Amroth.— Przewróciłam oczami i usiadłam na krześle przy łóżku. — Tutaj po prostu Lothiriel, zwana też : „przynieś, podnieś, pozamiataj"

Eowina zaśmiała się krótko i niemal natychmiast posmutniała. Nie miałam pojęcia, jak się zachować. Wychowywałam się wśród mężczyzn, a ze względu na sytuację polityczną nie miałam zbyt wielu okazji do zawierania znajomości z kobietami. Dopiero w ciągu ostatnich dni uświadomiłam sobie, jak bardzo brakuje mi przyjaciółki, kogoś, kto zastąpiłby siostrę, której nigdy nie miałam.

—  Chcesz zostać sama? — Zapytałam, widząc że nie ma ochoty na rozmowę.

—  Nie! — Pokręciła gwałtownie głową. — Nie chcę być sama.

Wtedy jeszcze nie znałam szczegółów, ale zaczynałam się domyślać, że jej sytuacja była jeszcze gorsza od mojej. Coś zatruwało jej życie, wkradało się w każdy zakamarek, czyniąc z samotności wroga gorszego niż Wódz Nazguli. Siedziałyśmy dalej w milczeniu. Ona patrzyła w sufit, ja przez okno, powoli pogrążając się na nowo w ponurych myślach.

Idą pod Morannon. Ojciec, chłopcy, król, brat Eowiny. Faramir zostanie, nie zdąży dojść do siebie. Ja też zostanę. Podzielę los rannych, kobiet i dzieci. Będę stała na murach godzinami, czekając, co przyniesie nowy dzień. Zadrżałam na samą myśl. Nienawidziłam bezczynności i braku kontroli nad sytuacją.

—  Mój brat powiedział, że wojna to domena mężczyzn — cichy głos księżniczki wyrwał mnie z zamyślenia. — Widzę, że nie tylko ja myślę inaczej. Dlaczego tu jesteś, Lothiriel? Kobieta o twojej pozycji...

—  Powinna siedzieć w domu?— Dokończyłam za nią. — Czy nie to samo tyczy się ciebie?

—  Ty masz dla kogo przetrwać... — Ponownie przeniosła wzrok na sufit, a jej twarz przybrała nieprzenikniony wyraz.

—  A ty nie? A twój brat?

Nie odpowiedziała, bo na korytarzu rozległy się kroki, a po chwili głos Ioreth:

—  Ostatnie drzwi po lewej, Wasza Wysokość.

—  O wilku mowa... — mruknęła księżniczka i odwróciła głowę w stronę drzwi.

Spojrzałam w stronę drzwi akurat w momencie, gdy stanął w nich Eomer. Poważny, zmęczony, z niepokojem wypisanym na twarzy. Ubrany w brązy i zielenie, zdawał się nie pasować do nieskazitelnie białych ścian Domów Uzdrowień. Jego miejsce było wśród natury, gdzieś na stepach, wielkich, otwartych przestrzeniach. Słyszałam, że przejął władzę nagle, podczas bitwy. Był młody, znacznie młodszy, niż się spodziewałam.

W pierwszej chwili mnie nie zauważył, całą uwagę poświęcając siostrze. Potem popatrzył na mnie, jakby nie rozumiejąc, czemu jeszcze nie wyszłam. Staliśmy przez chwilę mierząc się wzrokiem. Po raz drugi tego dnia nie wiedziałam jak się zachować. Wyjść nie wypadało, rozpoczynać rozmowy też nie, przecież nie przedstawiono nas sobie. Zaczęłam już przeklinać w myślach cały ten ceremoniał wyższych sfer, gdy odezwała się Eowina:

—  Eomerze, poznaj Lothiriel, córkę księcia Imrahila z Dol Amroth. Lothiriel, poznaj mojego brata, Eomera.

—  Wasza Wysokość. —Już niemal zapomniałam, jak się dyga, tak dawno nie miałam do czynienia z kimś obcym.

- Pani.

Oboje byliśmy skrępowani tą dziwną sytuacją, więc tylko pospiesznie wymieniliśmy się ukłonami, po czym skierowałam się do wyjścia. Byłam już w drzwiach, gdy zatrzymał mnie głos Eowiny.

—  Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Lothiriel.

—  Na pewno — uśmiechnęłam się, jeszcze raz dygnęłam przed królem i wyszłam.

Skierowałam się do kuchni, gdzie niemal od razu zagadnęła mnie Mairen.

—  Rozmawiałaś z królem Rohanu? — Oczy błyszczały jej od emocji.

—  Tak, Mairen, zamieniliśmy dwa słowa.— Poklepałam ją z uśmiechem po ramieniu podeszłam do dzbanka, żeby nalać sobie wody.

—  Przystojny jest, prawda? — Mairen nie ustępowała.

—  Mairen!

—  O co ci chodzi? — Zapytała z miną niewiniątka. — Stwierdzanie faktów to nic złego.

Mairen była pierwszą osobą, która zachowywała się wobec mnie normalnie. Nie zająknęła się ani razu, zwracając się do mnie po imieniu. Miała jasne włosy, duże brązowe oczy i wzrost wyrośniętego krasnoluda. Nikt by się nie spodziewał, że ta niska i drobna dziewczyna potrafi nastawiać złamania i wybite stawy. Była energiczna i zawsze uśmiechnięta. Jej jedyną wadą było to, że usta jej się nie zamykały: mówiła dużo i szybko, często nim zdążyła się zastanowić.

—  Ciszej, dziewczyno — jęknęłam. — Nie wiesz jak głos niesie się korytarzem?

Mairen przyłożyła dłoń do ust, a chwilę później zaczęła się śmiać. Widząc, jak zgina się wpół, ja też parsknęłam śmiechem, a niedługo potem nie mogłam się opanować. Czułam, jak uchodzi ze mnie napięcie. Potrzebowałyśmy chwili beztroski, nawet jeśli za dwa dni znów miałyśmy zamartwiać się o przyszłość.

—  A wam co tak wesoło? — Ioreth weszła do kuchni z naręczem pościeli do uprania. — Mairen, zajmij się tym.

Mairen momentalnie przestała się uśmiechać i z miną cierpiętnicy zdjęła z pieca duży garnek z gorącą wodą. Usiadła na podłodze pod oknem i zabrała się do pracy. Zachodzące słońce padało na jej włosy, tworząc wokół głowy świetlistą aureolę. Dopiero teraz zorientowałam się, że jest późno. Chciałam spędzić wieczór z braćmi, a może też z ojcem, jeśli będzie miał czas. Pożegnałam się z Ioreth i Mairen i ruszyłam do wyjścia. Po drodze spotkałam jednego z żołnierzy, których opatrywałam.

—  Dostałem list od żony, pani! —  Oczy mu się śmiały, gdy utykając szedł w moim kierunku. — Mam syna. Urodził się tydzień temu.

Pogratulowałam szczęśliwemu ojcu i poszłam w swoją stronę. Pogodny nastrój znów się ulatniał. Zamyślona szłam przez słodko pachnący ogród, muskając palcami gładkie liście krzewów. Odwróciłam się w stronę bramy i zderzyłam z królem Eomerem. Jednocześnie potknęłam się o kamień oddzielający rabatę od alejki i gdyby nie jego szybka reakcja, zniszczyłabym całkiem ładny różany krzew.

—  Przepraszam — powiedziałam, gdy udało mi się odzyskać równowagę. — Zamyśliłam się.

—  To ja przepraszam — uśmiechnął się i wyjął mi gałązkę z włosów. Odsunęłam się gwałtownie, zaskoczona tym gestem. Znowu to samo, pomyślałam, stoimy i patrzymy się na siebie. Król doszedł najwyraźniej do tego samego wniosku bo przepuścił mnie w przejściu i ruszyliśmy w stronę pałacu. — Dziękuję, że dotrzymałaś towarzystwa mojej siostrze, pani.

—  Cieszę się, że mogłam pomóc.

Był dużo wyższy ode mnie. Sięgałam mu do ramienia, mimo że uchodziłam za wysoką. Wbrew moim obawom, nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Ot, dwoje młodych ludzi, najprawdopodobniej uzdrowicielka i żołnierz, spacerujący po mieście chcąc rozładować napięcie przed ostatecznym starciem z Sauronem. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że córka księcia Imrahila rozmawia na środku ulicy z królem Rohanu, który jest dla niej obcym mężczyzną.

—  Mam wrażenie, że po rozmowie z tobą, pani, jest weselsza. O ile można mówić o wesołości w jej przypadku. Jeśli mógłbym mieć prośbę...

—  Będę do niej zaglądać tak często, jak to możliwe — wpadłam mu w słowo i spłonęłam rumieńcem. Znowu się uśmiechnął. Na krótką chwilę uśmiech objął też oczy.

—  Dziękuję.

Dalej szliśmy w milczeniu. Zatrzymał się przy stajniach, życząc mi dobrej nocy.

Wieczór spędziłam tylko z Elphirem. Ojciec brał udział w naradzie, a nasi młodsi bracia przepadli gdzieś na całą noc. Rozmawialiśmy do późna, nadrabiając zaległości ostatnich tygodni.

Elphir martwił się o żonę i synka, którzy zostali w Dol Amroth. Alphros miał niecałe dwa lata i zaraz po urodzeniu owinął sobie wszystkich wokół palca. Avraniel, jego matka, pochodziła z Lossarnach. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale też nie utrudniałyśmy sobie życia. Zawsze za to fascynowało mnie, jak dwoje całkowicie różnych ludzi może stworzyć udane małżeństwo. Elphir był, podobnie jak Amrothos i ja, impulsywny i jako chłopak często najpierw robił, a potem myślał. Z biegiem lat stał się bardziej opanowany, podobny do ojca. Avraniel była zawsze spokojna, a na zadane pytania odpowiadała po długim namyśle. Było to dosyć męczące, bo służba zdawała się ją onieśmielać, więc nie było mowy o jakiejkolwiek pomocy z jej strony przy organizowaniu życia w Dol Amroth.

Nigdy nie widziałam jej wyprowadzonej z równowagi. Bywała smutna lub wesoła, ale wszystko to odbywało się bez nadmiaru emocji. Mimo dzielących ich różnic, Elphir szczerze kochał żonę i zawsze mówił o niej z czułością. Synek napawał go dumą, tym bardziej, że wyglądał jak jego wierna kopia.

Teraz Elphir był zamyślony, a ciemny zarost sprawiał, że jego twarz przybrała niezdrowy, blady odcień. Ze względu na mnie starał się zachowywać spokojnie, ale z trudem skrywał niepokój.

—  Boisz się? — zapytałam, patrząc w ciemność za oknem. 

Chciałam, żeby powiedział, że się nie boi, bo cała ta wojna oczywiście skończy się naszym zwycięstwem. Elphir jednak dalej patrzył w jakiś punkt na ścianie za mną. Po kilku sekundach odezwał się cicho, niemal niedosłyszalnie:

—  Każdy z nas się boi, Lothiriel. Każdy.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał ;)

Dziękuję za wszystkie miłe słowa i liczę, że z czasem będzie Was przybywać. Do następnego rozdziału! :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro