Rozdział VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


—  Książę Ithilien?!

Zdawałam sobie sprawę, że nie wyglądam zbyt inteligentnie, wpatrując się w kuzyna szeroko otwartymi oczami. Jeśli nawet Faramir był w szoku, to nie dał tego po sobie poznać. Z uśmiechem przyjmował kolejne gratulacje, płynnie wchodząc w nową rolę.

—  Nadal w to nie wierzę — przyznał po uściśnięciu ręki Eomerowi.

—  Zasłużyłeś. — Eowina obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem, a jej brat posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.

Był ciepły wieczór, a przez otwarte okna do pomieszczenia wpadało słodkie powietrze. Goście stali w grupach, popijając wino i rozmawiając. Część oficjalna zakończyła się jakiś czas temu, ale nadal omawiano plany na przyszłość. Czasem w ciągu jednej audiencji zmieniało się całe życie. Z ulgą przyjęłam wiadomość, że Beregond nie poniósł większej kary za zabicie człowieka na Rath Dinen. Faramir potrzebował w Ithilien zaufanych ludzi, a komu mógł ufać bardziej, niż mężczyźnie, który nie bacząc na nic, uratował mu życie?

—  Słyszałam, że jutro wyjeżdżacie — zagadnęłam, gdy wraz z Eomerem odeszliśmy kilka kroków dalej. Tamta dwójka i tak nie zwracała na nas większej uwagi.

—  Muszę się w końcu zająć tym bałaganem... — Skrzywił się na samą myśl, a mimo to widziałam zapał w jego oczach. — Wrócimy za jakiś czas, żeby zabrać Theodena na miejsce spoczynku. Myślę, że chciałby być pochowany blisko Theodreda.

—  Z pewnością. — Uśmiechnęłam się delikatnie. Mówił o wuju z takim szacunkiem i miłością, że nie miałam pojęcia, jak się zachować. — Chciałabym zobaczyć kiedyś Rohan. Nigdy nie byłam dalej, niż w Minas Tirith. 

 Zmieniając temat czułam się jak tchórz, ale to nie było dobre miejsce na prywatne rozmowy. Podczas takich rozmów ludzie okazują emocje i mogą, dajmy na to, wziąć się za ręce. A stare ciotki tylko na to czekają.

—  W takim razie koniecznie musisz nas odwiedzić! — Eowina włączyła się do rozmowy gdy jej brat otwierał usta, żeby mi odpowiedzieć. 

Zachodziłam w głowę, gdzie podziała się tamta milcząca kobieta. Nadal bywała smutna, zwłaszcza, gdy wracała z Rath Dinen. Ale najczęściej była radosna, a gdy się śmiała, wszystko dookoła zdawało się jaśnieć.

—  Przyjadę — obiecałam.

Amrothos wszedł do pomieszczenia i natychmiast skierował się w naszą stronę. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego, co w połączeniu z nieobecnością ojca mogło oznaczać tylko złe wieści. Czy musieli psuć mi ten przyjemny wieczór?

—  Muszę na chwilę porwać siostrę — powiedział z przepraszającym uśmiechem, jednocześnie biorąc mnie pod ramię.

—  Jak źle jest?

—  Jest spokojny i patrzy przez okno. Sama sobie odpowiedz.

Było źle. Ojciec rzadko podnosił głos. Jeśli to robił, awanturę poprzedzała właśnie taka cisza. Tylko raz obeszło się bez wstępów. Jakiś miesiąc temu, gdy oznajmiłam, że jadę do Minas Tirith razem z nim. Na domiar złego, przed komnatą ojca natknęliśmy się na Erchiriona.

—  Proszę, proszę! Moje niesforne rodzeństwo. Nie spodziewałem się po tobie takiego zachowania, Lothiriel. Amrothos był po prostu sobą, ale ty zawsze byłaś wzorem cnót.

—  Zamknij się, bardzo cię proszę!

—  O języku też porozmawiamy. — Ojciec stał w otwartych drzwiach. — Zapraszam, Lothiriel.
—  Czy to nie może zaczekać do jutra?
—  Nie.

Spojrzałam na braci, szukając u nich wsparcia. Dawniej często ratowali mnie przed ciotką, a nie miałam wątpliwości, że i tym razem chodzi o nią.  Erchirion uśmiechał się złośliwie, a Amrothos chwilę wcześniej odbył rozmowę z ojcem, więc teraz popatrzył na mnie ze współczuciem.

Weszłam do środka. Ojciec nie zaproponował mi, żebym usiadła. Było gorzej, niż myślałam. Staliśmy w milczeniu. On patrzył przez okno, ja utkwiłam wzrok w jego wyprostowanych plecach.

—  Mam nadzieję, że przy obcych nie używasz takiego języka.

—  Nie używam.

Odwrócił się i usiadł w fotelu. Ja nadal stałam. Poczułam się jak dziecko karcone za podkradanie słodyczy z kuchni. Ale czy nie było właśnie tak? Czyż nie wykradałam sobie kawałków normalnego życia? Życia, którego nie znałam.

—  Ponadto ciotka Ivriniel twierdzi, że zachowujesz się arogancko w stosunku do niej.

—  Byłam zdenerwowana, przepraszam.

—  To nie mnie masz przepraszać, to po pierwsze. A po drugie, według Ivriniel świetnie się bawiłaś.

—  Nie zaprzeczam. Ale czy chwila przyjemnej rozmowy to coś złego? Myślałam, że uważasz króla za swojego przyjaciela!

Ojciec potarł skronie i westchnął, spoglądając na coś za moimi plecami.

—  Według ciotki nie wyglądało to na zwyczajną rozmowę...

—  Mógłbyś wysłuchać najpierw mnie?! Potknęłam się. Gdyby mnie nie złapał, przewróciłabym się. O to ci chodzi? Że ktoś mnie dotknął?!

—  Nie tym tonem!

Byliśmy na najlepszej drodze do zafundowania całemu Białemu Miastu rodzinnej farsy, w której graliśmy główne role. Ojciec nie rozumiał mnie, ja nie rozumiałam jego. 

—  To przestań traktować mnie jak dziecko! Jestem dorosła i potrafię odróżnić wroga od przyjaciela!

—  Skoro mam traktować cię jak dorosłą, to zachowuj się jak dorosła. W każdej chwili mogę cię wydać za mąż, a ty zachowujesz się jak dziesięciolatka.

Temat małżeństwa był niebezpieczny. Miałam z ojcem umowę, mówiącą że do dwudziestego drugiego roku życia nie zmusi mnie do małżeństwa. Zgodziłam się poznawać potencjalnych kandydatów, ale sama decydowałam, czy chcę wychodzić za mąż. Miał nie prowadzić w tym kierunku żadnych rozmów, niczego nie planować za moimi plecami Teraz ojciec wyglądał, jakby w każdej chwili mógł się rozmyślić. Powinnam była być ostrożniejsza. Było już jednak za późno.

—  Jeśli mam dotrzymać umowy — zaczął, jakby czytał mi w myślach. — Jeśli nie chcesz, żebym zmienił zdanie, udowodnij mi, że potrafisz się zachować. Dałem ci słowo i bardzo nie chciałbym go złamać.

Podszedł do mnie i zamknął moje dłonie w swoich. Zmusiłam się, żeby ich nie wyszarpnąć. Zastanawiałam się, ilu potencjalnych kandydatów już miał.

- Cieszę się, że zawiązałaś przyjaźnie, Lothiriel. I nie każę ci ich zrywać. Chcę tylko, żebyś zachowywała się, jak na księżniczkę przystało. Nie spędzaj tyle czasu z dziewczętami z Domów Uzdrowień. Nie nauczą cię tam, jak zarządzać majątkiem pod nieobecność męża. Nie pokażą, jak odpowiednio dobrać służbę. Nie nauczysz się tam niczego, co przydałoby ci się w dorosłym życiu.

Więc o to chodziło! Ivriniel i Eomer stanowili jedynie wstęp do prawdziwej rozmowy.

—  Ale...

—  Daj mi dokończyć. —  Nadal trzymał mnie za ręce, kreśląc palcami małe kręgi na ich powierzchni. Nienawidził tych rozmów, wiedziałam to, ale nie zamierzałam mu tego ułatwiać.—  Nie mówię, że nie możesz tam zaglądać od czasu do czasu. Ale pomyśl: kto zechce za żonę dziewczynę, która mimo zajmowanej pozycji zabawia się w zielarkę? Jeśli brak ci zajęcia, możesz wrócić do gry na harfie, uwielbiałaś to, pamiętasz?— Uśmiechnął się, przekonany, że znalazł rozwiązanie.

Zabolało. Jak się teraz okazało, wojna nic nie zmieniła w naszych stosunkach. Jakże byłam naiwna!

Nie znał mnie. Zupełnie mnie nie znał i to bolało najbardziej. Gdyby kierowała nim złośliwość, zdołałabym to przełknąć. Ale ojciec działał w dobrej wierze, przekonany że ma rację. Co dowodziło, że nie ma pojęcia o zainteresowaniach własnego dziecka.

Zachowywał się, jakby cała wojna była tylko przygodą, po której powinnam wrócić do dawnego życia. Zapomnieć o stosach ciał i o oczach śmiertelnie rannych chłopców, którzy dorośli zbyt wcześnie. O dzieciach, które widziały zbyt wiele.

Zapadła cisza. Ta ni to awantura, ni to rozmowa wyprowadziła mnie z równowagi bardziej, niż wszystkie kłótnie z ojcem i braćmi razem wzięte. Jeszcze kilka godzin wcześniej wierzyłam, że wszystko będzie inaczej, że zacznę nowe życie. Tymczasem zanosiło się, że zostanę na powrót wepchnięta w stare sztywne ramy.

— Jutro wracam do Dol Amroth — przerwałam ciszę.

—  Weźmiesz eskortę?

Zastygłam w połowie drogi do drzwi. Jeśli chciałam swobód, musiałam teraz pójść na ustępstwa.

—  Amrothos ze mną pojedzie — rzuciłam, nie odwracając się, po czym zamknęłam drzwi, ledwo powstrzymując się, żeby nimi nie trzasnąć. Skoro ojciec i ciotka chcą księżniczkę, to ją dostaną. Ale na moich warunkach.

* * *

Byli gotowi do drogi. Władcy koni wracali do ojczyzny, by zaprowadzić w niej porządek. Na ulicach zebrały się tłumy, aby ich pożegnać. Konie były niecierpliwe, chciały już znaleźć się na otwartej przestrzeni. Jeźdźcy ostatni raz sprawdzali ekwipunek i poklepywali uspokajająco swoje wierzchowce bo smukłych szyjach. Przyjaciele rozmawiali, stojąc w grupkach. Obiecywali sobie, że nie zerwą kontaktu, chociaż jeszcze dwa miesiące wcześniej się nie znali.

—  Gdzie ona jest? — Amrothos przeczesywał wzrokiem tłum.

—  Może zmieniła zdanie? — Faramir także rozejrzał w poszukiwaniu kuzynki.

—  Nie widziałeś jej dzisiaj rano. Gdyby nie to, że chciała się pożegnać, wyjechalibyśmy bladym świtem.

—  Co się stało?

—  Rozmawiała z ojcem. Nie wiem, o co poszło, ale gdy wyszła, wyglądała jakby nie wiedziała czy płakać, czy coś zniszczyć.

—  Książę nie wygląda na człowieka skorego do kłótni. — Eowina włączyła się do rozmowy.

—  Bo nie jest. Tylko Lothiriel i ja potrafimy doprowadzić go do takiego stanu. — Amrothos uśmiechnął się krzywo. — A to, że ciotka widziała ją z twoim bratem, raczej jej nie pomogło.

Eowina otworzyła szeroko oczy, a Amrothos pożałował, że nie ugryzł się w język. Lothiriel zasługiwała na odrobinę swobody, nie powinien rozpowiadać wszem i wobec, z kim spędza czas.

—  Wracali z Rath Dinen — wyjaśnił szybko. — Cioteczka dośpiewała sobie resztę. Nie pierwszy raz z resztą.

—  Raz przyłapała Boromira w stajniach w czasie, kiedy powinien mieć lekcje. Od razu powiedziała ojcu, że uciekł nauczycielowi. Po wszystkim okazało się, że lekcje zostały odwołane. — Faramir uśmiechnął się, wspominając zmieszanie ciotki, gdy okazało się, że Boromir nie zrobił nic złego. — Niektórzy nigdy się nie zmieniają.

—  To jedna z tych osób, które po prostu urodziły się stare — podsumował Amrothos i wszyscy się roześmiali.

—  Mam nadzieję, że nie śmiejecie się ze mnie .

Amrtothos popatrzył na siostrę jak wtedy, w Domach Uzdrowień. Miał wrażenie, że widzi obcą osobę mówiącą do niego głosem Lothiriel. Księżniczka upięła starannie włosy w ciasny kok na karku. Miała na sobie granatowy strój do jazdy konnej, a jej płaszcz spinała srebrna klamra w kształcie łabędziego skrzydła. Po dziewczynie, która całymi dniami spacerowała po mieście z rozwianymi włosami pozostało jedynie wspomnienie. Była poważna i sztywno wyprostowana.

—  Czy mój koń jest gotowy?- zwróciła się do stajennego, nie czekając na odpowiedź brata.

—  Niezwłocznie go przygotuję, jaśnie pani.

Lothiriel zacisnęła usta w wąską linię, patrząc w stronę pałacu. Amrothos wiedział, że jeszcze nie ochłonęła, że każde wspomnienie wieczornej rozmowy z ojcem sprawia, że krew gotowała się jej w żyłach.

—  Co się dzieje, Lothiriel? — Eowina dotknęła jej dłoni. Księżniczka potrząsnęła głową i uśmiechnęła się krzywo.

—  Ojciec i jędza patrzą.

—  Nie rozumiem...

—  Wyjaśnię ci następnym razem. Długa i irytująca historia.

—  Spiskujecie?

Lothiriel aż podskoczyła, gdy usłyszała głos Eomera tuż nad swoim uchem. Jeszcze chwilę wcześniej był pogrążony w rozmowie z Legolasem i Gimlim. Lothiriel znowu się uśmiechnęła, tym razem szczerze i szeroko. Amrothos postanowił udawać, że nie zobaczył rumieńców na jej twarzy, ale nie mógł się już doczekać, żeby trochę jej podokuczać.

—  Ze spiskami trzeba będzie poczekać do następnego spotkania.

Nie rozmawiali dalej, bo z pałacu wyszedł Elessar, by pożegnać króla Rohanu i jego ludzi. Bez korony, w skromnych, ciemnych ubraniach wyglądał bardziej przyziemnie, ale i tak bił od niego majestat.

—  Ufam, że wkrótce znów się spotkamy, przyjacielu- powiedział, ściskając rękę Eomera.— Jeszcze raz dziękuję — dodał już ciszej, patrząc rodzeństwu w oczy.

—  Działaliśmy dla wspólnego dobra — odparł Eomer.

Na dany przez Gamlinga znak, Rohirrimowie dosiedli swoich koni i gotowi do drogi czekali na króla i jego siostrę.

—  Do zobaczenia — Eowina objęła Lothiriel. — Podziękuj ode mnie jeszcze raz wszystkim w Domach Uzdrowień. Ioreth, Mairen. Nawet Innes.

—  Będziemy za tobą tęsknić. Uważaj na siebie.

—  Ty też. Nie wiem co się stało, ale to minie. Wiem, co mówię — Eowina uśmiechnęła się porozumiewawczo.

—  Dziękuję. — Lothiriel ostatni raz ścisnęła jej dłonie. — Mam nadzieję, że masz rację.

Eowina podeszła do Faramira, a Amrothos poszedł po konie. Stajenny gdzieś się zawieruszył, jak to określił Peregrin Took, wygodnie rozparty na najniższym stopniu schodów prowadzących do pałacu.

—  Ciotka aż tak wyprowadziła cię z równowagi, że wyjeżdżasz? — Eomer domyślał się, że incydent z poprzedniego dnia nie przejdzie bez echa.

—  Na jakiś czas. Trzeba zobaczyć, czy Dol Amroth jeszcze stoi.
—  Jeśli przeze mnie miałaś kłopoty... Pójdę porozmawiać z twoim ojcem.
— Nie, proszę. — Powstrzymała go. —  To nic takiego. Pokłóciłam się z ojcem, ale nie o naszą rozmowę. Nazwijmy to rażącą różnicą zdań. A ciotka uwielbia dolewać oliwy do ognia.

Chciał odpowiedzieć, ale podszedł do nich Amrothos, prowadząc dwa konie. 

—  Lothiriel, musimy ruszać, jeśli chcemy dotrzeć do Dol Amroth o normalnej porze.
—  Dobrze, daj mi chwilkę.
—  Mam nadzieję, że tym razem nie będzie ona trwała godzinę. — Mężczyzna wzniósł oczy ku niebu i poprowadził konie w stronę kuzyna

—  Do zobaczenia — powiedziała miękko, obserwując, jak unosi jej dłoń do ust. Dłoń jej drgnęła, gdy usta dotknęły skóry. — Latem, mam nadzieję — dodała i jej policzki pokryły się czerwienią. Spuściła wzrok, żeby ukryć zmieszanie.

—  Do zobaczenia — odparł i pomyślał, że te dwa słowa wreszcie mają sens. Jeszcze kilka miesięcy temu wszyscy unikali pożegnań, bojąc się, że więcej się nie zobaczą. Teraz można było mieć pewność.

Gamling patrzył na swojego króla spod lekko uniesionych brwi. Obserwował, jak Eomer dorasta i wiedział, że księżniczka zrobiła na nim wrażenie. Nie, żeby miał coś przeciwko córce Imrahila. Szanował księcia i jego synów, a Lothiriel była według niego mądrą kobietą. Ale to jednak cudzoziemka. A one nie dość, że nie znają się na koniach, to jeszcze są bardzo delikatne. W następnej chwili zrozumiał, że musi zmienić swój sposób myślenia, a przynajmniej wykreślić córkę Imrahila z szeroko pojętego grona „cudzoziemek".

Lothiriel sprawnie dosiadła konia, odrzucając czyjąkolwiek pomoc. Eomer posłał mu kpiący uśmiech. Dobrze wiedział, że Gamling lustruje wszystkie kobiety, z którymi zamienił słowo. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Większość mieszkańców Rohanu nie pamiętało królowej Elfhildy, żony Theodena. Nietrudno było odgadnąć, że według Gamlinga Lothiriel była pierwszą kandydatką, którą można było poważnie brać pod uwagę.

 On sam ani przez chwilę nie zastanawiał się nad ożenkiem. Gdy był Trzecim Marszałkiem, nikt nie wtrącał się w to, czy Aldburg będzie miał dziedzica. Później, gdy tak nagle został następcą tronu, a potem króla, nie miał czasu, by zastanowić się nad tym, jaki jest dzień, a już na pewno nie w głowie były mu kobiety. Teraz ogrom spraw, którymi miał się zająć, przerażał go. Theodred wszystko miał poukładane.

Pozostaje jeszcze Maud... Eomer zmarszczył brwi na samą myśl o tamtej kobiecie. Wielu nazywało ją rudą czarownicą, a Gamling nawet nie krył się ze swoją niechęcią do niej.

Po chwili Lothiriel i Amrothos ruszyli ulicą w dół. Eomer jeszcze przez chwilę patrzył za oddalającymi się jeźdźcami, po czym sam dosiadł konia. Kilka ostatnich słów i ulicą popłynęła rzeka zielonych płaszczy, żegnana radosnymi okrzykami tłumu. Gdy wyjechali przez bramę, w oddali nadal było widać szybko oddalające się ciemne punkciki.

—  Pojechaliśmy we troje. Wracamy sami. — Eowina powiedziała to do siebie, ale Eomer ją usłyszał. Nie odpowiedział, myślami będąc już w Edoras. Zmarszczył brwi i zacisnął usta w wąską linię, jak zawsze, gdy czymś się martwił.

—  Poradzisz sobie — Tym razem zwróciła się bezpośrednio do niego. Dalej jechał w milczeniu, ale posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie i uśmiechnął się krzywo.

Chyba nie mam wyjścia...

Nie podoba mi się ten rozdział i tyle w temacie :P
Kolejny się pisze, może dodam go jeszcze w tym tygodniu ;)
Miłej resztki świąt!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro