Rozdział XLIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Życie w Edoras powoli wracało do normalności. Przygotowywano się do uroczystości z okazji narodzin dzieci. Stopniowo szepty cichły, a spojrzenia stawały się mniej natrętne. Freda opuściła Meduseld razem z Maud i gdyby nie Edna, dwór pogrążyłby się w chaosie. Obserwując kucharkę przy pracy, wiedziałam komu powierzę obowiązki ochmistrzyni. Edna była milszą wersją Innes - służące lubiły ją, ale jednocześnie trochę się jej obawiały. Pochowaliśmy Adę, a ja osobiście złożyłam jej rodzicom wyrazy współczucia. Erkenbrand wyjechał kilka godzin po pogrzebie, wcześniej jednak odbył długą rozmowę z bliskimi Ady. Byli prostymi ludźmi i zupełnie nie spodziewali się przeprosin ze strony rycerza. Miałam nadzieję, że wszyscy podniosą się po ciosie, jaki zadał im los.

Znów czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Nadeszła wiosna i widziałam życie w jaśniejszych barwach. Dunlendingowie powoli opuszczali Helmowy Jar i wracali do domu, zostawiając w Edoras kilku mężczyzn, który mieli pełnić tu służbę. Moi dotychczasowi obrońcy zostali oczyszczeni z wszelkich zarzutów i awansowani strażników przybocznych królowej. Gamling osobiście zaznajomił ich z nowymi obowiązkami, chociaż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że chodzi mu przede wszystko o bezpieczeństwo Aelrun - mojej dumnej jak paw i jedynej damy dworu.

Opiekun przysłał odpowiedź, w której z radością przyjmował Haletha na naukę. Młodzieniec wyruszył jeszcze tego samego dnia, żeby pożegnać się z rodziną. Miałam nadzieję, że za kilka lat wróci do Rohanu jako zdolny uzdrowiciel. Moje nadzieje podzielała Aelrun, która przepłakała cały dzień po jego wyjeździe. Później w Edoras pojawił się posłaniec zmierzający do Eriadoru i dalej, do Shire. Zabrał dwa grube listy, a ja z niezadowoleniem uświadomiłam sobie, że na odpowiedź przyjdzie mi czekać kolejne kilka miesięcy.

Śnieg topniał i z dnia na dzień przybywało połaci brązowej trawy. Powietrze stało się łagodniejsze i wszystkie drogi na powrót były przejezdne. Ze wszystkich stron zjeżdżali goście. Często stawałam przed dworem i obserwowałam główną bramę, przez którą stale przelewała się rzeka ludzi. W końcu, dzień przed uroczystościami, zobaczyłam wśród tłumu dobrze znane barwy: srebra, biele i błękity. Ku mojemu zdziwieniu, obok pojawił się herb Namiestnika. Orszak powoli posuwał się rozmiękłymi ulicami, aż w końcu dotarł do dworu.

Ojciec pokonał schody niemal biegiem, a potem długo trzymał mnie w ramionach i coś mi mówiło, że nie chodzi tylko o tęsknotę. Faramir też przypatrywał mi się z uwagą. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko.

— Macierzyństwo ci służy, Lothiriel — powiedział, obejmując mnie. — Eowina przeprasza, że nie mogła przyjechać. Elboron chorował w zimie i bała się wyruszać z nim w tak daleką podróż.

— Bardzo za nią tęsknię — odparłam. — Co? — zapytałam, widząc że obaj przypatrują mi się z uwagą.

 — Jesteście zdrowi, prawda? — zaczął ojciec.

— Tak... — powiedziałam zdumiona, a po chwili olśniło mnie. — Ciotka do was napisała, albo wam też się to przyśniło — westchnęłam. — Usychające kwiaty, które po chwili odrastają.

— Miałaś ten sam sen? — zdziwił się Faramir. — Myślałem, że tobie się to nie zdarza...

— To najmniej dziwna rzecz, jaka mi się ostatnio przytrafiła — machnęłam ręką. 

— Byłem w drodze do Erchiriona. Zawróciłem, a w Dol Amroth czekał na mnie list od Ivriniel — powiedział ojciec. — Byłbym tu wcześniej, ale drogi rozmiękły i podróż ciągnie się w nieskończoność. Na szczęście, to był tylko sen. Może ostrzeżenie?

— To nie był tylko sen. Sprawdził się gdy urodziłam. Ale to rozmowa na inną okazję. Służba zaraz zaprowadzi was do komnat, a później ktoś na ciebie czeka, tato — szybko zmieniłam temat, a ojciec momentalnie się rozpromienił. Nie miałam pojęcia, co zrobię gdy będziemy musieli wrócić do przerwanej rozmowy.

Nimloth spała, ale Elfwine leżał z otwartymi oczami i przyglądał się otoczeniu. Zdawało mi się, że oboje rosną z dnia na dzień. Nimloth rosła szybciej niż brat i miałam wrażenie, że je dwa razy więcej. Na szczęście oboje byli zdrowi Czasem nawet uśmiechali się, gdy brałam ich na ręce. Nadal spali w jednej kołysce. Każda próba położenia ich osobno kończyła się głośnym protestem. Ojciec z wahaniem podszedł bliżej.

— Ma czarne włosy! 

—To Elfwine — pogłaskałam synka po główce i wzięłam na ręce Nimloth, która właśnie się obudziła. — A to Nimloth.

— Nimloth... — szepnął i dotknął jej rączki. Złapała go za palec. — Ucieszyłaby się...

— Albo wskazałaby całą listę ładniejszych jej zdaniem imion — odparłam. 

Bardzo chciałam mu powiedzieć o tamtym spotkaniu, ale wiedziałam, że to musi zaczekać. Jeśli teraz zaczęlibyśmy o tym rozmawiać, nie byłabym w stanie zająć się niczym innym. Ojciec wziął Elfwine'a na ręce i podszedł do okna, by lepiej się mu przyjrzeć. Próbowałam wyobrazić sobie Eomunda stojącego obok, ale szybko odepchnęłam od siebie te myśli. Wyobrażanie sobie, że bliscy wciąż są wśród żywych do niczego nie prowadziło.

 — Lata mijają tak szybko... Niedawno byłaś taka maleńka jak oni — powiedział w zamyśleniu.

— Skąd u ciebie tyle nostalgii?

— To chyba starość — zaśmiał się cicho.

— Nie jesteś stary.

— Moja mała dziewczynka ma dzieci. To definicja starości, Lothiriel.

Elfwine zaczął płakać, domagając się posiłku. Zostałam z dziećmi sama. Lubiłam ten moment, gdy byliśmy tylko we trójkę. Uwielbiałam ciszę i uczucie spokoju, które mnie wtedy ogarniało. Cały dwór żył uroczystościami, które miały odbyć się następnego dnia. Edna narzekała, że gdy już do nich dojdzie, będzie miała dość widoku jedzenia.Ja miałam dość widoku gości, jednak musiałam uzbroić się w cierpliwość. Planowałam, że latem wyjadę z dziećmi na prowincję. Zasługiwałam na odpoczynek.

Jakiś czas później zastałam ojca i Faramira spacerujących przed głównym wejściem do dworu.

— Liczyliśmy, że uda nam się przywitać z Eomerem — wyjaśnił Faramir. — Ale twój mąż zapadł się pod ziemię.

— Jest w stajniach — przewróciłam oczami. — Od samego rana.

— Ale... Dlaczego?

—  Czas źrebienia dla kilku klaczy— wyjaśniłam, ale nadal patrzyli na mnie ze zdziwieniem. — Pierwszy ogier, jaki dziś się urodzi, będzie wierzchowcem mojego syna. Pierwsza klacz będzie dla Nimloth. Tradycja nakazuje, żeby ojciec sam wszystkiego doglądał. Jeśli oznacza to, że może uniknąć rozgardiaszu związanego z przygotowaniami, tradycja staje się świętością

— A jakie jest w tym miejsce matki?

— Prawdopodobnie ugotowanie strawy — skrzywiłam się. — Ale to nikomu nie wyszłoby na dobre.

— Słyszeliśmy różne pogłoski będąc w drodze — powiedział ojciec. 

— Nie spodziewałam się niczego innego.

— Wygląda, że miałaś ciężki rok... – dodał Faramir. Obaj wciąż patrzyli na mnie badawczo, ale nie potrafili się zdobyć na bezpośrednie pytanie.

— Można tak powiedzieć — mruknęłam, odwracając wzrok.

 Od dalszych dociekań wybawił mnie Eomer, który nareszcie wyszedł na zewnątrz, przynosząc ze sobą zapach stajni. Rozmowa na trudne tematy miała poczekać przynajmniej dzień.

Poranek kolejnego dnia upłynął na ostatnich przygotowaniach. Od świtu słyszałam głos Edny wydającej polecenia. Bez litości ganiła służące, mężczyzn noszących drewno i ławy, każdego, kto wszedł jej w drogę.

— Demon, nie baba! — rzucił pod nosem jeden ze służących, nim podniósł beczkę z piwem.

Upewniwszy się, że wszystko jest pod kontrolą, dość szybko wycofałam się do naszych komnat. Musiałam się przygotować. Większość sukni nadal była na mnie za mała. Na szczęście ciemnoczerwona, ozdobiona złotą nicią, pasowała niemal idealnie. Wystarczyło nieco luźniej zawiązać tasiemki gorsetu. Była to jedna z tych sukni, które ciotka Ivriniel określiłaby jako wyzywające. Miała głęboki dekolt i odkryte ramiona, a rękawy z prześwitującego materiału przylegały do skóry na całej długości.

Długo zastanawiałam się, w jaki sposób upiąć włosy. Zazwyczaj nosiłam je spięte nad karkiem, ale od kilku dni miałam przed oczami niczym nie ozdobione skomplikowane sploty. Gdy spróbowałam wyjaśnić służącej w czym rzecz, uśmiechnęła się i powiedziała, że w ten sposób czeszą się kobiety w Aldburgu. Wtedy mnie olśniło. Musiałam widzieć tę fryzurę u Theodwiny! Dziewczyna sprawnie splotła moje włosy w warkocze, a pomiędzy splotami umieściła koronę. 

— U nas w Aldburgu mówi się, że to fryzura królowych. Stworzona do korony. Jest w tym trochę dawnej dumy, bo był naszą pierwszą stolicą — powiedziała, rozczesując niesplecione włosy, żeby ładnie układały się na plecach. — Raz czy dwa widziałam ją w takim uczesaniu. Nie pasowało — dodała, a ja uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

 Po tamtym niefortunnym wydarzeniu z trudem patrzyłam służbie w oczy. Ku mojemu zdziwieniu, to właśnie wtedy okazano mi najwięcej ciepła. Ta dziewczyna rozpoczęła pracę niedawno, a wybrana została spośród wielu kandydatek. Ostatecznego wyboru dokonała Edna, po rekomendacji Fii. Zdałam się na nie całkowicie, ufając ich osądowi. Służąca była młodziutka, mniej więcej w wieku Aelrun. Zawsze uśmiechnięta, nucąca coś pod nosem. Gdy Rinah była zmęczona, siadała przy dzieciach i kołysała je, dopóki nie zasnęły. Miałam nadzieję, że zostanie w Meduseld na dłużej.

— Jak ci na imię?

— Wiltruda, Wasza Wysokość. Ale...

— Tak?

— Nie znoszę go, brzmi okropnie — wyrzuciła z siebie, a ja poczułam, że ze zdziwienia otwierają mi się usta. — Wasza Wysokość, proszę nazywać mnie Truda.

— Och... Oczywiście...

— To było zbyt bezpośrednie, prawda? — Truda złapała się za głowę. — Przepraszam, Wasza Wysokość! Matka zawsze mówi, że napytam sobie biedy, bo nie wiem, kiedy zamknąć usta!

— Spokojnie, Trudo. Nic się nie stało.

Dziewczyna rozpromieniła się i zabrała za sprzątanie. Wstałam i spojrzałam w lustro. Suknia maskowała nieco moją nadal zniekształconą figurę i miękko układała się wokół kostek. Dotknęłam ukrytych pod rękawem bransoletek. Robiłam to zawsze, gdy się denerwowałam. Elfwine i Nimloth leżeli na łóżku, nakarmieni i ubrani w pięknie haftowane szatki.

— Wyglądasz wspaniale, Wasza Wysokość — powiedziała i ostatni raz poprawiła materiał sukni na ramionach.

Drzwi skrzypnęły cicho i Eomer wszedł do komnaty. Za jego plecami widziałam przemykających służących. Ostatnie poprawki, ostatnie dzbany i tace.

— Gotowa?

— Chyba tak... — urwałam, bo Eomer uważnie przyglądał się Trudzie. — Coś się stało?

—Nie... Tylko mam wrażenie, że ujrzałem ducha.

Truda roześmiała się radośnie i natychmiast zakryła twarz dłońmi, ale i tak zobaczyliśmy, że zaczerwieniła się po same włosy.

— W Aldburgu wszyscy mówią, że przypominam matkę — powiedziała. — Jestem najmłodszą córką Eedhy, Wasza Wysokość. 

— Kim jest Eedha? — zapytałam zdezorientowana.

— Eedha była piastunką Eowiny — odparł. — Ale opiekowała się również mną, zwłaszcza gdy ojciec zginął... Skąd się tu wzięłaś?

— Pani Fia skontaktowała się z moją matką. Powiedziała, że szuka kogoś zaufanego. Mama myślała, że chodzi o opiekę nad jej chłopcami. Zajmowałam się dziećmi sióstr, więc mam doświadczenie. Prawdziwe utrapienie z nimi... — urwała i znów się zarumieniła.

— Jestem pewny, że doskonale sobie poradzisz...

— Trudo — dokończyłam za niego.

— Trudo. Przekaż matce pozdrowienia, gdy będziesz do niej pisać.

Truda dygnęła i niemal w podskokach wybiegła z komnaty.

— Jest nieco... Nieokrzesana — powiedziałam, gdy już otrząsnęłam się z szoku.

— Ja z kolei uważam, że Fia i Edna wybrały idealnie.

— Słucham?!

— Najmilsza... — Ujął moją twarz w dłonie. — Jesteśmy małżeństwem od roku, a ty w tym czasie wielokrotnie wprawiłaś moich rycerzy w osłupienie, zakończyłaś ciągnący się latami konflikt za pomocą jednej amputacji, o ostatnich wydarzeniach nie wspominając. Taki wolny duch jakTruda zdecydowanie pasuje do tej układanki

— Możesz mieć rację... — przyznałam niechętnie i westchnęłam ciężko.

— Nie wyglądasz jak osoba, która ma uczcić narodziny dzieci

— Nie ma wieści od Erchiriona — przypomniałam. W ostatnim liście obiecał zorganizować transport, jednak nadal nie było bardziej szczegółowych wieści.

— Nie myślmy o tym chociaż przez jeden wieczór — powiedział i zmarszczył brwi. Stanął za mną i już wiedziałam, że patrzy na moje włosy.

— Podoba ci się? — zapytałam z uśmiechem.

— Moja matka czesała się w ten sposób...

— Taką ją zobaczyłam.

— Gdy ociepli się na dobre, zabiorę was do Altburga. 

— Nie mogę się doczekać — odparłam i objęłam go za szyję. — Możemy jechać choćby w tej chwili.

— O nie, moja pani! Nie odmówisz im wszystkim toastu za twoje zdrowie!

Mimo moich obaw cała uroczystość przebiegła jak należy. Elfwine i Nimloth otrzymali mnóstwo prezentów, w tym swoje pierwsze konie, które na razie były przestraszonymi źrebiętami.

Bałam się bałaganu i zamieszania, ale Edna zapanowała nad wszystkim i czasem widziałam ją u wylotu korytarza, jak uważnie lustrowała pomieszczenie w poszukiwaniu niedociągnięć. Śmiałam się i rozmawiałam, a nawet tańczyłam. Czułam się jak dawniej, a nawet lepiej. Miałam świadomość, że w pokoju dziecięcym śpią moje maleństwa, a ich ojciec spogląda na mnie jak w dniu ślubu, mimo wszystkiego co nas spotkało w ostatnich miesiącach. Miałam tu przyjaciół i zaufanych ludzi, a także ojca i Faramira.

Dopiero teraz czułam, jak potrzebowałam chwili beztroski po ostatnich tygodniach. Otaczał mnie gwar, muzyka i gorące powietrze. Byłam już zmęczona, dlatego nie od razu zauważyłam mężczyznę w podróżnym stroju, który przepychał się w stronę podwyższenia, na którym ustawiono nasz stół. To ojciec pierwszy zwrócił na niego uwagę i kazał powiadomić króla.

— Od pana Erchiriona, wasza wysokość — powiedział posłaniec. Niemal wyrwałam mu list z ręki. Ojciec i Faramir posłali mi zdumione spojrzenia. Złamałam pieczęć i gdy Eomer usiadł obok, byłam bliska płaczu.

— Za trzy tygodnie będziemy mieli zboże! 

Szybko przeczytał krótką wiadomość. Erchirion nigdy nie pisał długich listów. Eomer oderwał wzrok od kartki i spojrzał na mnie z radością. Miałam wrażenie, że ubyło mu kilka lat.

 — Nasz ostatni problem właśnie zniknął — wyjaśnił ojcu i Faramirowi.

— Ten problem ma coś wspólnego z truciznami? — zapytał ojciec, a ja jęknęłam w duchu.

— Tato, nie dziś, proszę...

— Ze zbożem — odparł szybko Eomer i upił łyk piwa. 

— Wszystko ci wytłumaczę, tato — obiecałam. — Ale nie dzisiaj.

Uczta miała się ku końcowi. Goście powoli się rozchodzili, zabierając ze sobą towarzyszy, którzy już nie mogli wyjść o własnych siłach. W Rohanie istniała tradycja, zgodnie z którą podczas świętowania narodzin biesiadnicy muszą opuścić miejsce uczty o własnych siłach, żeby nie gorszyć najmłodszych. Z wychodzeniem o własnych siłach niektórzy mieli już problem, ale przynajmniej nikt nie leżał pod stołem. Z pewnością był to praktyczny zwyczaj.

* * *

Ojciec ostatni raz płakał tak bardzo wtedy na plaży, całe lata temu. Teraz siedzieliśmy we troje w pustym pokoju dziecięcym i po prostu płakaliśmy. Przez chwilę bałam się, że ta wiadomość go zabije. Zbladł tak bardzo, że nawet jego usta były sine.

Faramir patrzył przez okno, a łzy kapały mu na ubranie. Wspominanie Boromira nadal było dla nas wszystkich trudne.

— Niesamowite — powiedział, gdy już udało mu się opanować drżenie głosu. Przetarł twarz dłonią i usiadł, wzdychając ciężko. — Nikt nigdy nie wrócił. Nawet Eowina i ja... Nie zaszliśmy tak daleko, ale ledwie udało się nas zawrócić!

— Rinah powiedziała, że moje serce przestało bić. Nie rozumiem, wiem tylko, że to było prawdziwe.

— Wybaczcie mi — powiedział Farmir i podniósł się z miejsca. — Potrzebuję powietrza.

Zostaliśmy z ojcem sami. Powoli odzyskiwał kolory, ale oddech nadal miał urywany i trzęsły mu się ręce.

— Dziewczynka... — szepnął. — Zawsze tak czułem. Nasza mała Lalaith...

Jej imię w jego ustach wywołało kolejną falę łez. Przez tyle lat tylko ja ją tak nazywałam! Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu ojciec westchnął i spojrzał mi w oczy. Wiedziałam, o co zapyta.

— A te wszystkie plotki o truciźnie i o tamtej kobiecie...

— Maud... Robiłam, co uważałam za słuszne.

— Czyli to prawda?! Otrułaś ją? — wykrzyknął.

— Na szczęście nie zdążyłam — uśmiechnęłam się smutno. — Maud była narzeczoną Theodreda. Miała być królową, właściwie była pewna, że Eomer ożeni się z nią. Z wielu punktów widzenia to było logiczne rozwiązanie. Od początku nie była mi przychylna...

— I dlatego chciałaś...

— Daj mi dokończyć — przerwałam mu. — Maud przynajmniej dwa razy chciała doprowadzić do tego, żebym straciła dzieci. Zabiła moją służącą, zrzuciła winę za to na Dunlendingów...

Potrząsnęłam głową. Na wspomnienie tamtych chwil nadal ogarniał mnie strach.

— Później otwarcie zagroziła, że skrzywdzi Rinah lub Nimloth jeśli nie przestanę się wtrącać w sprawy państwa. Nie myślałam jasno, przyznaję. Ale gdy znalazłam ją pod drzwiami pokoju dziecięcego z nożem...

— Valarowie....

— Cieszę się, że nie zdołałam jej zabić. Ale już do końca życia będę się zastanawiała, co by się stało, gdyby znaleziono nas za późno...

Ojciec zerwał się z miejsca i przygarnął mnie do siebie. Bez słowa głaskał po głowie i kołysał jak dziecko. Tak zastał nas Eomer. Obaj spojrzeli na siebie uważnie. Jeden z wyrzutem, drugi z poczuciem winy. Bałam się, że rozpęta się awantura, jednak po chwili obaj skinęli głowami i miałam wrażenie, że zostałam świadkiem jakiegoś zawartego w milczeniu porozumienia.

* * *

— I gdzie jest ten statek? — zapytał ktoś za moimi plecami.

— Przypłynie — odparłam cierpliwie, otulając Nimloth kocem podbitym futrem.

 Elfiwine spał w powozie pod opieką Aelrun i Trudy. Czekaliśmy już od kilku godzin. Tłum na brzegu zwiększał się z każdą chwilą. Zaczynałam się denerwować. Dlaczego jeszcze nie przypłynęli? Nie udało im się wpłynąć w ujście Iseny? Posłaniec przyniósł wiadomość od kapitana, który miał rozpocząć przygotowania do tego manewru. 

— Przypłynie — powtórzyłam ciszej. To była ostatnia szansa, żeby uratować sytuację. Z każdego zakątka kraju docierały wieści o wyczerpujących się zapasach, a czas siewu zbliżał się z każdym dniem.

— Statek! — krzyknął ktoś, a ja odetchnęłam z ulgą. 

Lalaith powoli płynęła pod prąd, który w tym miejscu był bardziej rwący, niż przy ujściu. Po chwili w tłumie zapanowało jeszcze większe poruszenie. Za Lalaith pojawił się kolejny statek. Rozpoznałam Lady Erendis, statek Erchiriona. Oba powoli przybiły do brzegu. Za zakolem rzeki pojawiły się dwa kolejne. Trapy opadły i na jednym z nich pojawił się mój brat. Opalony mocnym, południowym słońcem i jak zawsze pewny siebie, nawet podczas składania ukłonu.

— Załoga prosi o pozwolenie na zejście na ląd, Wasza Wysokość – odezwał się donośnym głosem.

— Macie je — odparł Eomer i podeszliśmy bliżej. 

Erchirion szybko zszedł na brzeg, a za nim ruszyli inni. Ze zdziwieniem zobaczyłam wśród nich małych chłopców o obco wyglądających rysach twarzy i śniadej karnacji którzy nie mogli mieć więcej, niż dziesięć lat. Biegle za to mówili we Wspólnej Mowie.

 — Prawdziwy Biały Kwiat — powiedział Erchirion, gdy już przywitał się z nami, a jego wzrok spoczął na Nimloth. Następnie podążył za moim spojrzeniem. — Spokojnie siostro, nie param się niewolnictwem. Później ci wszystko wyjaśnię.

Spojrzał na tłum za moimi plecami. Szum oczekiwania narastał z każdą chwilą. Czekali na zboże. Od tych statków zależał tegoroczny zasiew. I moja reputacja. Wybaczono mi atak na Maud, wielu było takich, którzy sami usunęliby ją z drogi, ale złożyłam obietnicę, że zdobędę zboże, więc jeśli teraz zawiodę...

—Myślę, że powinnaś sprawdzić, co dla was mam — Erchirion wskazał mi trap. Widząc moje wahanie dodał: — Na Ulma, nie pokaż im, że boisz się statków.

— Nie boję się – podałam córeczkę Eomerowi i weszłam na trap. Poczułam, że jest mi słabo, ale i tak odwróciłam się do zebranych. — Hamo, Grimboldzie, zechciejcie mi towarzyszyć.

Spojrzeli na siebie zdziwieni, ale poszli za mną, zachowując bezpieczną odległość od mojej straży przybocznej. Moi towarzysze, Hekard i Abbon, początkowo budzili lęk wśród wszystkich przebywających w Meduseld. Z czasem mieszkańcy przywykli do nich i nawet wdawali się z nimi w krótkie rozmowy. Nadal jednak potrafili sprawić, że Gram, Grimbold i im podobni czuli się nieswojo i miałam wrażenie, że czerpią z tego ogromną przyjemność.

Erchirion zabrał nas pod pokład, gdzie wskazał na równo ustawione beczki i skrzynie. Pszenica, żyto... Złote ziarna przesypywały się między moimi palcami i czułam, jak wzbiera we mnie nadzieja. Tyle chleba i kaszy, paszy dla zwierząt. Tyle życia.

— Co myślicie, panowie? — zapytałam, opierając się o jedną ze skrzyń.

 Erchiron popatrzył na nich z odrobiną kpiny w oczach. Wysłałam dwa listy. Oficjalny, opatrzony królewską pieczęcią i podpisem Eomera oraz prywatny, w którym opisałam dokładnie sytuację i osobiście poprosiłam go o pomoc. Miło było mieć go po swojej stronie. 

— Za dwa tygodnie spodziewam się kolejnych trzech statków — dodał Erchirion. — To był urodzajny rok w Haradzie.

Hama i Grimbold i nadal zaglądali do worków i skrzyń, szukając pleśni bądź niepełnego ładunku. Po chwili ponownie spojrzeli po sobie i wyszli na pokład. Klnąc pod nosem, ruszyłam za nimi. Zatrzymali się na pokładzie i podeszli do burty. Niespiesznie podeszłam bliżej, szykując się do ogłoszenia radosnej nowiny bez względu na ich słowa.

— Co widziałeś? — krzyknął ktoś w tłumie.

— Dotrzymali obietnicy?!

— Niech mnie ziemia pochłonie — zaczął Grimbold i urwał, czekając aż tłum zwróci na niego uwagę. — Niech mnie ziemia pochłonie, jeśli jeszcze raz przemówię przeciwko królowej!

— Są tam skrzynie i worki pełne zboża gotowego do zasiania! — Hama stanął obok i uciszył ludzi, którzy zaczęli wznosić okrzyki. — Głód opuści Marchię! Królowa Lothiriel dotrzymała obietnicy!

Wrzawa podniosła się na nowo. Radość zastąpiła strach i zwątpienie. Posłańców wyprawiono jeszcze nim zdążyłam zejść na brzeg. Z radością powitałam twarde, nieruchome deski pod stopami. Do mojego umysłu dopiero dotarło, że po kilkunastu latach weszłam na pokład i teraz świat wirował mi przed oczami. Ze wszystkich stron słyszałam swoje imię.

— Wybacz nam, Wasza Miłość — Grimbold podszedł do mnie i opadł na jedno kolano. Hama poszedł w jego ślady. Eomer nadal stał obok, kołysząc Nimloth w ramionach. Przestraszył ją hałas i widziałam, że buzię ma czerwoną od płaczu.

— Służymy wspólnemu dobru. Pomagajcie mi, a nie będę miała czego wam wybaczać.

Gehálse, min freo.

— Świetnie rozegrane, wasza miłość — powiedział później Erchirion, przedrzeźniając Grimbolda. We troje patrzyliśmy na rozładowanie towarów. 

—  Wiem — odparłam i skinęłam głową Grimboldowi, który wraz ze swymi ludźmi wyruszał właśnie w drogę powrotną. 

— A odrobina skromności? — udał oburzenie. — Zmieniłaś się, siostro.

— Oczywiście, że tak — Eomer pocałował mnie w skroń i spojrzał na mnie z dumą. — Jest teraz kobietą z Rohanu, a one nie udają skromności, gdy wiedzą, że uratowały sytuację — powiódł wzrokiem po tłumie, który nadal kłębił się przy statkach. — Ci ludzie nigdy nie zapomną, że uratowałaś ich od głodu. 

— Bez Erchiriona nic bym nie zrobiła. Dziękuję, braciszku.

— Bo się wzruszę — przewrócił oczami, ale uśmiechnął się ciepło.

— A teraz powiedz mi, kim są te dzieci.

— To dzieci wziętych do niewoli kobiet. Naszych rodaczek —odparł i zacisnął zęby. — Sieroty, każdy z nich. Uczą się na marynarzy i przy okazji otrzymują drobne wynagrodzenie. Za jakiś czas opanują Wspólną Mowę na tyle, że będą mogli zamieszkać w Zjednoczonym Królestwie,  Dale, Eriadorze, gdziekolwiek. Są wolni....

Wtedy po raz pierwszy ujrzałam bardziej ludzką stronę mojego brata. Nie wiedziałam, co zobaczył i przeżył w Haradzie, co sprawiło, że jego spojrzenie stawało się takie nieobecne, gdy patrzył na tych chłopców. Tę historię opowiedział nam wiele, wiele lat później.

Kilka godzin później wróciliśmy do królewskiego obozu, który znajdował się dwie mile od brzegu. Wiosenny wieczór był chłodny, ale wnętrze dużego namiotu było nagrzane i przytulne. Nie mogłam się doczekać, aż ogrzeję zimne dłonie. Na miejscu czekał na nas posłaniec.

— Nie jesteś ciekawa, o co chodzi? — zdziwił się Eomer, gdy nie zajrzałam mu przez ramię, jak to miałam w zwyczaju. Właśnie skończyłam karmić Nimloth i spacerowałam z nią dookoła namiotu, czekając aż zaśnie.

— Nie, od dziś przestaję mieszać się w politykę i gospodarkę. Zajmę się wychowaniem dzieci — odparłam poważnie. Eomer podszedł bliżej i pocałował główkę Nimloth, a potem objął mnie w pasie.
 — Lothiriel... Masz wiele talentów, ale nie potrafisz kłamać. Oboje wiemy, że nie potrafisz trzymać się z daleka od czegokolwiek — powiedział i podał mi kartkę. — A teraz powiedz mi, co myślisz.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro