Rozdział XXIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Ojciec mnie zabije! — Aelrun usiadła w łóżku i rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju. — Gdzie ja.. Och!

— Spokojnie, Aelrun — powiedziałam po rohirricku i wsunęłam ostatnią szpilkę w coś, co miało przypominać kok nad karkiem, a było żałośnie wyglądającym zawiniątkiem. — Jak się czujesz? — Podeszłam do niej i usiadłam na skraju łóżka.

— Lepiej... Odrobinę kręci mi się w głowie.

— Powinnaś coś zjeść.

— Nie! Nie dam rady przełknąć nawet kęsa! — Spojrzała na mnie z takim przerażeniem, że z trudem opanowałam śmiech.

— Dasz radę. Chodź, pomogę ci wstać.

— Pani? Mogę o coś zapytać?

— Oczywiście — powiedziałam, pomagając jej usiąść.

— Gdzie nauczyłaś się mówić w naszym języku?

— Gdy byłam mała, uczyła mnie go moja opiekunka, Rinah. Wróciłam do nauki w jesieni.

— To... Miłe. Obcokrajowcy zazwyczaj oczekują, że będziemy mówić we Wspólnej Mowie.

— Wasz język jest piękny. Chodź, pomogę ci się ubrać.

— Jaki wstyd! — zaśmiała się cicho, a na policzki wystąpiły jej rumieńce. — To pierwsze wesele, na którym byłam. I już zdążyłam przesadzić z alkoholem, i doprowadzić do tego, że przyszła królowa pomaga mi się opamiętać.

— Królowa powinna troszczyć się o poddanych. Nawet, jeśli oznacza to leczenie zatrucia.

— Jak ja spojrzę mamie w oczy? — jęknęła.

— Fia przyniosła ci wcześniej sukienkę. Martwiła się o ciebie, ale nie jest zła.

Jakiś czas później wyszłyśmy z komnaty, kierując się do głównego pomieszczenia dworu. Część ław i stołów uprzątnięto. Służące kończyły zamiatać kamienną podłogę. Dwie inne dziewczyny roznosiły bochny chleba i dzbany z mlekiem. Zostawiłam Aelrun z Gamlingiem i zaczęłam szukać jakiejkolwiek znajomej twarzy. Ze wszystkich gości z Gondoru tylko ja, ciotka Ivriniel i Elise nocowałyśmy w Meduseld. Mimo to, już po chwili zauważyłam Erchiriona i Amrothosa siedzących na najbardziej wciśniętej w kąt ławie. Wyglądali na zmęczonych i ze wstrętem patrzyli na jedzenie. Coś mi mówiło, że lepiej ich teraz nie drażnić, więc usiadłam przy pustym stole i nalałam sobie mleka.

Zaczęłam dyskretnie przyglądać się zabranym. Słowa Maud nadal dźwięczały mi w uszach. I może sobie to wmówiłam, będąc pod wpływem wcześniejszej rozmowy, ale część osób rzeczywiście dziwnie na mnie spoglądała. Czułam na sobie ich badawcze spojrzenia, ale nie było w nich wrogości. Odruchowo wyprostowałam zgarbione ramiona, jakby to miało poprawić ich zdanie na mój temat. Zaraz jednak zbeształam się w myślach. Oczywiście, że na mnie zerkali! Ilu z nich miało okazję oglądać królewskie zaręczyny?

Nigdzie nie widziałam Faramira, Eowiny ani Eomera. Młoda para zapewne udała się na step, żeby ostatecznie zakończyć ceremonię zaślubin. Zastanawiałam się właśnie, którą wersję wybrać na nasz ślub, gdy ciotka postanowiła zaszczycić mnie swoją obecnością. Skinęła mi sztywno głową i nalała sobie mleka, w którym utkwiła wzrok. Widziałam, że chce coś powiedzieć, bo kilka razy otwierała usta, jednak natychmiast rezygnowała. W końcu odstawiła pusty kubek i spojrzała na mnie uważnie.

— Jesteś pewna, że tego chcesz, dziecko?

— To znaczy? — zapytałam, w myślach układając już przemówienie na temat moich chęci do nauczenia się wszystkiego, co powinna umieć królowa.

— Ten kraj diametralnie różni się od wszystkiego, co znasz. Język, kultura. Co to za zwyczaj, żeby zaślubiny kwitować jednym słowem?

— Nie nam o tym decydować, ciociu. Poza tym, już się zgodziłam. I nie mam zamiaru zmienić zdania.

— Martwię się o ciebie, Lothiriel. Będziesz tak daleko od domu... — Jej głos przybrał łagodniejszy ton.

— Kocham go, ciociu. 

Sięgnęłam przez stół i wzięłam ją za ręce, myśląc że może nie jest taka zła, jak często o niej myślałam. Na swój pokrętny sposób starała się zastąpić mi matkę.

— Oczywiście — mruknęła. — Powinnam była domyślić się w zeszłym roku.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, gdy zza drzwi dobiegł nas dźwięk ożywionej rozmowy, a po chwili stanął w nich obcy mężczyzna. Płaszcz i buty miał oblepione błotem, a twarz poszarzałą ze zmęczenia. Powiódł wzrokiem po zebranych, z każdą chwilą wyraźnie tracąc odwagę.

— Ja... Ja do króla — wyjąkał, wystraszony. Nic dziwnego — rycerze Rohanu zebrani w pomieszczeniu nawet bez zbroi wyglądali groźnie.

 Wszyscy wstali, zaintrygowani nagłym zamieszaniem. Eomer wyszedł z jednej z komnat i zatrzymał się w połowie drogi do mojego stołu ze zdumieniem wypisanym na twarzy.

— Do króla? — powtórzył powoli. Przybyły mężczyzna energicznie pokiwał głową. — A więc słucham.

Przybysz wybałuszył oczy, szarpnięciem ściągnął czapkę z głowy, a następnie zgiął się w nieporadnym ukłonie.

— Przynoszę wieści z Shire, Wasza Wysokość. Od Meriadoka Brandybucka i Peregrina Tooka — uściślił.

Nie mieliśmy wiadomości od hobbitów od kilku miesięcy. Amrothos, który zapuścił się w zimie poza Wrota Rohanu, mówił że mieli jakieś problemy w Shire, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Teraz zagadka miała się wyjaśnić. Eomer i posłaniec oddalili się, a zebrani ponownie pogrążyli się w rozmowie. Co chwila zerkałam w stronę drzwi, za którymi zniknęli, nie mogąc doczekać się wieści.

W międzyczasie wrócili Faramir i Eowina. Uśmiechnięci i odprężeni, rozmawiali przyciszonymi głosami, przechodząc między stołami. Razem z nimi do dworu weszła spora grupa ludzi i szum rozmów narastał z każdą chwilą.

— Dzień dobry, ciociu — powiedział Faramir, przysiadając się do nas. Eowina usiadła obok męża i posłała mi promienny uśmiech. — Jak spałaś, Lothiriel?

— Za krótko. — Wzruszyłam ramionami.

— Słyszałem, że nawet na moim weselu nie możesz powstrzymać się przed leczeniem. Spotkałem Fię — wyjaśnił, widząc moje zdziwienie.

— Powiedzmy, że wiem, co czuje Aelrun — mruknęłam, unikając spojrzenia ciotki. Faramir roześmiał się głośno. Moja słaba głowa była znana w całej rodzinie, przez co często stawałam się obiektem żartów. 

— Gdzie jest Eomer? — Eowina rozejrzała się po pomieszczeniu.

— Z jakimś niewychowanym obdartusem — odparła ciotka, wyraźnie zadowolona, że uwaga nowożeńców skupiła się na niej.

— Przybył posłaniec z Shire — wyjaśniłam szybko. Faramir i Eowina zerwali się z miejsc, a ja postanowiłam pójść z nimi. Byliśmy już pod gabinetem, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty Eomer.

— Właśnie po was szedłem — powiedział, a po chwili zatrzymał przechodzącą służącą, każąc podać posłańcowi posiłek. Mężczyzna poszedł za nią, a my weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia.

— I? — zapytała Eowina, gdy tylko zamknęły się drzwi. — Jakie wieści przyniósł?

— Saruman nie żyje — odparł jej brat, opierając się o ścianę obok mnie. — Udał się do Shire i wyrządził tam wiele szkód. Merry nie wdawał się w szczegóły, ale z tego co napisał wynika, że musieli stoczyć bitwę. Wygrali i teraz wszystko wraca do normy.

— Bitwa w Shire... — szepnęła Eowina. — W najspokojniejszym zakątku Śródziemia...

— Ta wojna nie oszczędziła niczego i nikogo... — Faramir ze smutkiem pokręcił głową.

— Co jeszcze wiemy? — zapytałam w nadziei na jakieś weselsze wieści.

— Pan Gamgee niedługo zostanie ojcem — powiedział Eomer z uśmiechem. — Posłaniec miał za zadanie przywieźć życzenia dla was. 

— Prawie mu się udało. Spóźnił się tylko dzień — zauważyła Eowina, odbierając od brata kopertę. Razem z Faramirem wyszli na zewnątrz, żeby zapoznać się z jego treścią. Na chwilę zostaliśmy sami.

— Jak czują się twoi bracia? — zapytał, z pozoru poważnie, ale widziałam, że drgają mu kąciki ust.

— Sam ich zapytaj. — Wzruszyłam ramionami.

— Obawiam się, że nie będą chcieli ze mną rozmawiać. — Tym razem roześmiał się w głos.

Milczeliśmy przez chwilę, ciesząc się chwilą spokoju w swoim towarzystwie. Pomyślałam, że wcale nie chcę wracać do domu. Tęskniłam już trochę za Domami Uzdrowień, za gwarem Minas Anor, nawet za szumem morza i krzykiem mew, jednak czułam, że przez najbliższy rok moje serce będzie wyrywać się do Rohanu. Ogarnięta nagłym smutkiem, oparłam głowę na ramieniu Eomera. Objął mnie w pasie, a potem usiedliśmy wprost na podłodze, oparci o ścianę. Zza drzwi dobiegał gwar i śmiech, dwór wracał do życia. O nas jednak na jakiś czas zapomniano.

Mieliśmy wyruszyć dopiero następnego dnia, razem z resztą gości. Ten dzień był przeznaczony na spotkania w mniejszych grupach. Rohirrimowie mieszkali w dużym rozproszeniu i wykorzystywali każde większe zgromadzenie, żeby wymienić się wieściami, albo po prostu spędzić czas z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i rodziną. Rozpalą ogniska i będą śpiewać, a ja nie mogłam się doczekać, żeby to zobaczyć i usłyszeć. Uważałam, że widziałam zbyt mało i mimo niewyspania czułam się na siłach, żeby znów położyć się późno.

Tego wieczoru należało też ustalić datę ślubu. Z niezadowoleniem doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej trzeba będzie zaczekać do wiosny. Przygotowania z pewnością zajmą wiele czasu, a mój ślub nie był jedynym, który nas czekał. W lecie odbędziemy jeszcze podróż do Pinnath Gelin, a gdy wrócimy zaczną się żniwa i ożywiony ruch w porcie. Tak, zaślubiny z pewnością będą musiały zaczekać do wiosny.

— Czym się martwisz? — Eomer wyrwał mnie z zamyślenia.

— Nie martwię się — odparłam, unosząc głowę, żeby na niego popatrzeć.

— Szarpiesz rękawy — powiedział i wziął mnie za rękę

Myślisz, że mnie zaakceptują?

Niemal o to zapytałam, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Nie chciałam, żeby pomyślał, że mam wątpliwości. Nie miałam ich. Nie co do tego, że chcę go poślubić. Jak wszystko w moim życiu, ta decyzja przyszła nagle, ale nie żałowałam jej. Nie zmieniało to jednak faktu, że zaczynałam się bać. Królowa małżonka nie pełniła funkcji politycznych, ale i bez tego była obserwowana.

— Może odrobinę się denerwuję — przyznałam w końcu. — Dużo się zmieni.

— To będą dobre zmiany — powiedział i pocałował mnie w czoło. — Poradzimy sobie.

„My" miało pokrzepiający, słodki wydźwięk. Przypominało, że cokolwiek zdarzy się w przyszłym roku, nie będę sama, to nie będą tylko moje problemy. Ta myśl uspokoiła mnie i pozwoliła cieszyć się ostatnimi chwilami w Rohanie.

* * *

Miałam wrażenie, że dzień skończył się jeszcze nim na dobre się zaczął. Zanim się obejrzałam, słońce zaczęło znikać za górami, a na równinie u stóp Edoras zapłonęły pierwsze ogniska. Drewno przyjechało z odległych wzgórz, bo w najbliższym otoczeniu stolicy ciężko było znaleźć większą ilość krzewów, nie mówiąc już o lesie. Właśnie skończyłam się pakować i stałam przed głównym wejściem, rozkoszując się widokiem, mając nadzieję, że zapamiętam każdy szczegół. Poczułam, że ktoś wsuwa rękę pod moje ramię. Eowina stanęła obok mnie, bez słowa wpatrując się w góry.

— Kolejne takie spotkanie odbędzie się dopiero za rok — powiedziała po dłuższej chwili. — Będą chcieli cię powitać.

— Tyle zamieszania dla obcej? — zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

— Nie jesteś już obca — zaprotestowała i zmarszczyła czoło. — Faramir powiedział, że po drodze zatrzymamy się w Mundburgu. Podobno para królewska chce mnie powitać w kraju.

— Co w tym złego?

— Przecież wiesz... — westchnęła. — Trudno! — rozpromieniła się nagle i pociągnęła mnie w stronę schodów. — To mój ostatni wieczór w Edoras i chcę mile go wspominać!

Chwilę później dołączyłyśmy do tłumu zmierzającego na równinę. Na środku płonęło największe ognisko, przez zebranych nazywane królewskim. Skupili się przy nim także goście z Gonodru, a część z nim z ciekawością przyglądała się wszystkiemu, co działo się dookoła. Wieczorny wiatr przyniósł zapach mokrej trawy i ziemi: jedyny w swoim rodzaju zapach wiosny. Eowina pozdrawiała znajomych, przy okazji przedstawiając mi niezliczoną liczbę osób. W końcu usiadłyśmy obok Faramira i moich braci, którzy powoli odzyskiwali zdrowy wygląd.

Ten wieczór nie miał ustalonego planu. Zebrani chodzili między ogniskami, a muzycy na przemian śpiewali to razem, to znów każdy osobno. Nad stepem zapadł już zmrok, gdy pierwsza para ruszyła do tańca. Nikt nie pokazywał po sobie zmęczenia poprzednim dniem.

— Chciałbym, żeby coś takiego odbyło się przy moim domu — powiedział Amrothos, wpatrując się w płomienie.

— Wszystko w twoich rękach — odparłam. — Kiedy ruszasz do Fornostu?

— Jutro.

— Co?! — krzyknęłam zdziwiona. — Myślałam, że chociaż na chwilę zajrzysz do domu...

— Mairen do ślubu zostaje w Pinnath Gelin. Chciałbym przynajmniej wybrać odpowiednie miejsce, znaleźć ludzi. Z tego, co mówił król, ich wioski znajdują się głęboko w głuszy. Teraz, na przełomie wiosny i lata istnieje szansa, że będą handlować w Bree, albo nawet w Lond Daer.

— Lond Daer to ruina...

— Miasto nadal jest zamieszkane. To już nie jest handel na miarę Drugiej Ery, ale mieszkańcom Eriadoru wystarcza. Pojadę przez Wrota Rohanu. Nie będzie mnie najwyżej trzy miesiące. Może nawet zdążę wrócić na Dzień Ofiar Morza.

— Mam nadzieję, że zdążysz – odparłam. To był dzień, który od lat przeżywaliśmy razem.

— Zatańcz ze mną, Amrothosie! — Przed nami jak spod ziemi wyrosła Elise i wyciągnęła ręce do mojego brata.

— Cokolwiek pani rozkaże. 

 Odstawił na trawę pusty kubek i ruszył za dziewczyną. Zamknęłam oczy, próbując zrozumieć, o czym śpiewają zebrani. Nie znałam tej piosenki, ale z pojedynczych słów wywnioskowałam, że mówi o ulotnej młodości i szybko mijających latach.

Z tym ostatnim musiałam się zgodzić. Od końca wojny minął zaledwie rok, a tak wiele się wydarzyło. Wesele za weselem, elfy i krasnoludy na ulicach Minas Tirith... Minas Anor, poprawiłam się natychmiast. Podczas rocznicy w marcu król przywrócił starą nazwę, ale większość Gondorczyków nadal nazywała Białe Miasto Minas Tirith. Kolejna zmiana...

Tego wieczoru zatańczyłam tylko kilka razy. Resztę czasu spędziłam, chłonąc niezwykły nastrój. Zaczynałam czuć się jak w domu. Aelrun siedziała obok i półgłosem charakteryzowała niemal każdą postać, która pojawiła się w polu naszego widzenia. Zazwyczaj byli to młodzieńcy lub dziewczęta, które szczególnie zalazły jej za skórę. Przypominała mi Lilly. Była ufna i ciekawska. Fia skarciła ją już kilka razy, ale dziewczyna nadal mówiła, a ja chętnie słuchałam, śledząc wzrokiem Eomera, który od dłuższej chwili próbował do mnie podejść, stale zatrzymywany przez kolejne osoby. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco, a ja zorientowałam się, że zostałam sama. Chwilę później zobaczyłam, że Aelrun tańczy z jednym z chłopców, o których wcześniej mi opowiadała.

Było już późno. Część ognisk przygasła, a ludzie zaczęli zbierać się przy największym.

— Teraz będzie najlepsze — Eowina usiadła obok mnie, objęta przez Faramira.

— To znaczy? — zapytał Faramir.

— Patrzcie. I słuchajcie — poleciła, opierając głowę o ramię męża.

 Gdzieś po drugiej stronie ogniska odezwał się samotny głos, intonujący pieśń. Dołączył do niego kolejny, a po chwili śpiewali niemal wszyscy zebrani. Popatrzyliśmy po sobie z Faramirem. Żadne z nas nigdy nie brało udziału w czymś takim.

Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięk niosący się po stepie. Nawet nie starałam się zrozumieć słów, skupiając się tylko na głosach i melodiach kolejnych pieśni. Była w tym jedność. Silna i pierwotna, przenikająca mnie na wskroś. Eomer usiadł obok i objął mnie ramieniem, jednocześnie okrywając nas oboje swoim płaszczem. Uśmiechnęłam się i poszukałam jego ręki. Poczułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Ta chwila była dziwnie poruszająca.

Na chwilę zapadła cisza, pieśń się skończyła. Ledwo jednak przebrzmiało echo, a już odezwał się kolejny głos, tym razem całkiem blisko. Zaintrygowana, otwarłam oczy, chcąc zobaczyć, kto śpiewa. Na ławie obok siedzieli Fia, Gamling, Aelrun i jej mali bracia, których imion nie pamiętałam. Rycerz wstał i mocnym, czystym głosem zaczął śpiewać:

Gdzie jeździec i koń się podziali? Gdzie róg, tak głośno dzwoniący?

Odpowiedział mu głos zza ściany ognia, który strzelał teraz wysoko, siejąc iskrami dookoła.

Gdzie pancerz, gdzie hełm jest stalowy, i włosy, na wietrze tak lśniące?
Gdzie ręka, co strun dotykała, gdzie ogień, krwawo płonący?
Gdzie wiosna, a po niej żniw pora, i zboża, bujnie rosnące?

Znałam tę pieśń, chociaż nie rozumiałam słów. Ranni w domach uzdrowień często ją śpiewali. Eomer cicho przyłączył się do chóru, a ja ze zdziwieniem uświadomiłam, że nigdy nie słyszałam, jak śpiewa. Miał głęboki, przyjemny dla ucha głos. Eowina zaczęła tłumaczyć tekst mnie i Faramirowi.

Jak deszcze wśród gór przeminęły, jak wiatr wśród łąk się rozwiały.
Dni nasze za wzgórza dalekie w Zachodu cienie zapadły.
Kto zdoła zgromadzić dym lasów, dawno zagasłych pożarów?
Kto ujrzy, jak lata ubiegłe zza Mórz Zachodnich wracają?*

* * *

Gdy następnego dnia nadszedł czas pożegnań, miejsce po królewskim ognisku nadal dymiło, przypominając o jednym z najbardziej niezwykłych wieczorów, jakie miałam okazję przeżyć. Niemal od świtu Złoty Dwór tętnił życiem. Gdy wyszłam na zewnątrz, zobaczyłam że większość namiotów zniknęła, a na ich miejscach pojawiły się skupiska koni i ludzi. Co jakiś czas małe grupy odrywały się od tłumu i oddalały się od miasta, by niedługo później zamienić się w maleńkie punkciki na stepie.

Zbliżało się południe, gdy znaleźliśmy chwilę, żeby się pożegnać. Musiałam przyznać sama przed sobą, że nie miałam pojęcia, jak wytrzymam rok bez Eomera. Łzy napłynęły mi do oczu, więc oparłam czoło o jego ramię, ale i tak zorientował się, że płaczę. Przytulił mnie mocniej, kołysząc się delikatnie.

— Szybko minie. Ani się obejrzysz, a będę w Dol Amroth — powiedział cicho. — Możemy do siebie pisać.

— Właśnie, zapomniałabym. — Mój umysł z radością powitał możliwość zajęcia się czymś praktycznym. Dzięki temu łzy przestały na chwilę płynąć. — Pisz do Minas Tirith.. To znaczy Minas Anor.

— Do Mundburga — powiedział z uśmiechem i starł mi łzy z policzka. — Wracasz do Domów Uzdrowień?

— Do wiosny. — Skinęłam głową. — Chyba, że masz coś przeciwko... — dodałam niepewnie.

— Rób, co uważasz za słuszne — powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą. Trochę się bałam, że uzna pracę w Domach za niestosowną. — Nie mam zamiaru niczego ci zakazywać. Zbyt boleśnie przekonałem się, jakie mogą być skutki.

Pocałował mnie, a ja objęłam go mocno za szyję. Jeszcze tylko chwilę, tylko momencik. Przyzwyczaiłam się, że zawsze był blisko. Nawet jeśli nie w Meduseld, to najwyżej dwa dni drogi ode mnie.

— Tylko rok — szepnęłam, nim wyszliśmy na zewnątrz.

Nasz orszak wyruszył jako ostatni. Jechałam na przedzie, razem z Eowiną i Faramirem. Moja przyjaciółka miała oczy zaczerwienione od płaczu, mimo że uśmiechała się do wszystkich dookoła. Siedziała w siodle wyprostowana i nie obejrzała się ani raz, gdy wyjechaliśmy z miasta. A jednak, gdy wspięliśmy się na jedno ze wzgórz, zatrzymała nagle konia i zmusiła go, by odwrócił się w stronę Edoras. Dach Złotego Dworu lśnił w słońcu. Eowina zamknęła na chwilę oczy, a po jej policzkach pociekły łzy. Szybko się opanowała, spięła konia i pognała za oddalającymi się jeźdźcami. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Meduseld i pojechałam za nią.

Podróż przebiegała spokojnie, dopisywała nam pogoda. Nadal dzieliliśmy się wrażeniami z pobytu w Rohanie, jednak coraz częściej wybiegałam myślami w przyszłość. Czekało nas kolejne wesele, ale wcześniej należało uporządkować wiele spraw, między innymi tę, która szczególnie mnie dotyczyła. Podczas ostatnich dni niemal całkowicie zapomniałam o Firiel, Ulradzie i tym, co czekało mnie w stolicy. Teraz nie było już mowy o ugodowym rozwiązaniu sprawy. Do próby porwania doszło na ziemiach Rohanu, a do tego byłam narzeczoną Eomera, który nie miał zamiaru pozostawić tej sytuacji samej sobie. Dlatego jechał z nami Gamling, pełniący rolę przedstawiciela króla.

To z kolei przypomniało mi o Maud i naszej rozmowie. Dobry nastrój opuścił mnie w jednej chwili. Niewiele myśląc, pospieszyłam konia.

— Czy Eomer ma... problemy z poddanymi, panie? — zapytałam, zrównując się z Gamlingiem. Rycerz uniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.

— Każdy król je ma.

— A... Czy mogłabym mu ich przysporzyć?

— Skąd taki pomysł, pani? — roześmiał się głośno.

— Pytam poważnie.

— Maud? – zapytał, przenosząc wzrok na trakt przed nami.

— Po części, owszem.

Westchnął ciężko i obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Nie był pewien, czy powinien poruszać ze mną takie tematy.

— Jeśli dobrze to rozegrasz, pani, możesz mu tylko pomóc.

— Nie rozumiem...

— Problem leży w tym... Właściwie nie powinienem o tym mówić.

— Proszę. Chcę wiedzieć, jak się zachowywać.

— Chodzi o przysięgę Eorla, pani.

— Obietnica wiecznej przyjaźni, między Rohanem i Gondorem. Cóż w niej złego?

— Tak. Tylko, że to nie jest takie proste. Pamiętasz, jak zaczyna się ta przysięga?

Zmarszczyłam czoło, usiłując przypomnieć sobie pierwsze słowa.

— Słuchajcie mnie teraz wszyscy ludzie, którzy nie skłaniacie się przed Cieniem na Wschodzie — wyrecytowałam.

— A dalej?

— Oto dzięki... Oto dzięki darowi władcy Mundburga zamieszkany w krainie Calenardhon...

— Dzięki darowi władcy Mundburga... — powtórzył. — Eomer popełnił w zeszłym roku pierwszy błąd. Właściwie to obaj go popełnili, przywołując przed przysięgą formułę Eorla. Ludziom nie podoba się przypominanie o tym, że Rohan istnieje dzięki łasce Ciriona.

— To tylko słowa...

— Słowa często mają u nas większe znaczenie, niż dokumenty, pani — odparł z powagą. — Starsi powiedzieliby ci, że piszący mógł zostać przymuszony, albo że ktoś podyktował mu tekst. Prawdziwe jest to, co „żywe".

— Ale to nie wszystko, prawda? Nie może chodzić tylko o Eorla i jego przysięgę...

— Oczywiście, że nie — skrzywił się. — Rzecz w tym, że Maud ma trochę racji. Najpierw było odnowienie przysięgi, kilka dni później zaręczyny. W tym roku ślub i... kolejne zaręczyny. Eomer i Eowina to jedyni przedstawiciele rodziny królewskiej. Oboje związani ze szlacheckimi rodzinami Gondoru. Wielu liczyło, że zostaną dziadkami kolejnego króla.

— Nie chcecie obcych wpływów na dworze — dopowiedziałam, czując jak wzbiera we mnie złość. — Zwłaszcza po Grimie i Sarumanie.

— Nie trzeba uciekać się do aż tak drastycznych przykładów. Ludzie pamiętają, że za czasów Thengla na dworze obowiązywał wasz język. A powszechnie wiadomo, że za królową idą zmiany. Dlatego część naszych liczyła, że Eomer ożeni się z narzeczoną kuzyna.

— To zrozumiałe... — zmusiłam się do uśmiechu, mimo że zachciało mi się płakać. Maud miała rację! Nie mogłam już wmawiać sobie, że to opinia jednej osoby, zazdrosnej o miejsce, które miało być jej.

— Przed tobą dużo pracy, pani — powiedział po chwili milczenia. — Jednak nie wątpię, że sobie poradzisz...

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, wpatrzeni w horyzont. Czułam, jak ogarnia mnie panika. Nie chiałam być ciężarem. Eomer miał wystaczająco dużo pracy, nie mógł walczyć jeszcze z osobami nieprzychylnymi jego żonie.

 — Zmartwiłem cię, pani.

— Nie... — zaprzeczyłam szybko i uśmiechnęłam się przepraszająco. 

— Jeśli zechcesz, mogę naświetlić ci sytuację w Rohanie od strony politycznej, gdy już dotrzemy do Mundburga.

— Naprawdę? — Nie kryłam zdumienia. Mężczyźni rzadko rozmawiali ze mną o polityce, zakładając że mnie zanudzą. — Byłoby wspaniale! Tylko...

— Tak, pani?

— Proszę, rozmawiajmy po rohirricku.

— Gese, min freo.**

_________________________

* J.R.R. Tolkien „Władca Pierścieni. Dwie wieże" w przekładzie Marii i Cezarego Frąców
** Dobrze, moja pani.

Nie mogę uwierzyć, że 21 lutego minął rok od opublikowania prologu.. Ale ten czas leci!
Dziękuję, że jesteście ze mną tak długo <3

Lex z przyszłości: za dwa miesiące minie 4 lata!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro