Rozdział XXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Szczęk stali od dłuższej chwili dźwięczał mi w uszach. Byłyśmy zmęczone i spocone, jednak Eowina nie ustępowała. Minęło już trochę czasu, od kiedy ostatnio posługiwałam się mieczem. Wiele zapomniałam, ale nie brałyśmy udziału w turnieju. Eowina chciała jakoś opanować zdenerwowanie, a to był najlepszy sposób. Musiałam tylko uważać, żeby przy okazji nie ucięła mi palca lub całej dłoni. Byłam w znacznie gorszej kondycji, niż ona. Dyszałam już spazmatycznie, gdy moja przyjaciółka zdecydowała, że pora skończyć.

— Lepiej? — zapytałam, usiłując złapać oddech. Obok mnie Eowina kilka razy machnęła zranioną podczas wojny ręką.

— Trochę... — Wzruszyła ramionami. — Zmęczyłaś się — zauważyła.

— Ciekawe, dlaczego?

Nigdy nie szkolono mnie do walki. Bracia, a czasem kuzyni nauczyli mnie podstaw na kilka lat przed upadkiem Mordoru. Najwytrwalszym z moich nauczycieli był Boromir, ale nawet on nie mógł mnie przygotować na starcie z Eowiną. W ostatnich miesiącach w ogóle nie miałam do czynienia z bronią, mimo że dzięki dźwiganiu chorych stałam się silniejsza.

— Myślisz, że zdążymy jeszcze...

— Nie! — przerwałam jej gwałtownie. Jeśli miałam zatańczyć chociaż raz, musiałam czym prędzej uciec ze zbrojowni. Już w tamtej chwili byłam pewna, że rano obudzę się obolała. — Powinnyśmy się odświeżyć. Od Edoras dzielą ich godziny, nie wiadomo kiedy przybędą.

W rzeczywistości orszak dostojników z Gondoru pojawił się dopiero późnym wieczorem. Część z nich nawet nie wjechała do miasta. Rozłożyli się obozem niedaleko Mogilnego Pola. Z Meduseld widać było jasne namioty i migoczące między nimi ogniska. Do Złotego Dworu przyszło tylko kilkanaście osób, a wśród nich Faramir, Beregond, mój ojciec oraz bracia. Elphir przyjechał sam. Avraniel urodziła miesiąc wcześniej i nadal nie mogła podróżować. Poród był ciężki i moja bratowa długo dochodziła do siebie.

— Skazano ich na pracę w kamieniołomach — oznajmił mi Erchirion zamiast powitania. — Dziesięć lat.

Skrzywiłam się w odpowiedzi. Tej nocy po raz pierwszy od dawna spałam spokojnie. Nic mi się nie przyśniło i w ciagu dnia ani raz nie pomyślałam o Ulradzie. Erchirion zmieszał się na widok mojej miny i nieporadnie położył mi dłoń na ramieniu.

— Erchirionie! — syknął ojciec i podszedł, żeby się ze mną przywitać. Długo trzymał  mnie w ramionach, a później z wahaniem dotknął końców moich krtótkich włosów. — Jak się czujesz, Lothiriel?

— Nic mi nie jest — uśmiechnęłam się delikatnie. — Już wszystko w porządku.

— Jesteś pewna?

— Nie do końca, ale... Bywało gorzej.

— Porozmawiamy na spokojnie w drodze do domu — powiedział, po czym pocałował mnie w czoło. — Najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. Bardzo się o ciebie martwiłem.

— Mówi prawdę — odezwał się Amrothos, patrząc jak ojciec podchodzi  do Gamlinga. — Gdy przyszedł list... Ostatni raz był taki roztrzęsiony w lecie.

— A co z Firiel? – Pominęłam milczeniem fakt, że Amrothos najwyraźniej w końcu pojawił się w domu.

— Wezwano ją przed sąd. Wszystkiego się wyparła. Jej domownicy wiedzieli, że w ostatnich miesiącach Ulrad miał obsesję na punkcie Finduilas. Podobno wszędzie ją widział.

— Przecież uregulowała długi tamtego człowieka.

— Nieoficjalnie. Nie ma żadnych dokumentów. Przykro mi... — powiedział na koniec. — Może pod naszą nieobecność coś się zmieni. Gdy wyjeżdżaliśmy, sprawa nadal nie była zamknięta.

— Ujdzie jej to na sucho — potrząsnęłam głową.

— Coś wymyślimy. — Amrothos próbował podnieść mnie na duchu. — Mam też dobre wieści. W lecie odbędzie się ślub. Mój i Mairen.

— To wspaniale! — wykrzyknęłam.

 — Dawno nie byłem tak zdenerwowany.

— Czyżby twój przyszły teść słyszał o skoku przez stół?

— Nie wiem, ale dość dobrze orientował się w historii mojej służby wojskowej. Sam stracił nogę w Osgiliath. Powiedział, że skoro uratowałem Eryna, to pewnie jestem czegoś wart. Tylko, że to nie tak było...

— Uratowaliście się nawzajem — powiedziałam, poklepując go po ramieniu. Amrothos uśmiechnął się nagle zawadiacko, co nie wróżyło niczego dobrego.

— A ty? — zapytał. — Kiedy wychodzisz za mąż?

— Jeszcze nie wiem — odparłam bez zastanowienia i poszłam przywitać się z Faramiriem, mając nadzieję, że mój brat nie będzie drążył tematu.

— Czyli do ustalenia została już tylko data, tak? — zapytał tak głośno, że kilka osób z zaciekawieniem podniosło głowy. Ja jednak udawałam, że nagle ogłuchłam i zignorowałam go.

Mijałam zgromadzonych, co jakiś czas odpowiadając na pozdrowienia. Faramir i Eowina zaszyli się w jedynym ciemnym kącie. Sądząc po nadal dymiących knotach, sami zadbali o to, żeby nie było ich widać.

— Mógłbyś się chociaż przywitać — powiedziałam, udając zagniewanie.

— Chciałem porozmawiać z tobą później — odparł z uśmiechem i zrobił mi miejsce na ławie, na której siedzieli. — Robiłem, co mogłem. Myślę, że król ma mnie już dość i z radością się mnie pozbył ze stolicy. Udało mi się osiągnąć tyle, że Firiel ma zakaz opuszczania miasta do odwołania.

— Dziękuję — było mi głupio, że dołożyłam mu zmartwień przed samym ślubem.

— Podziękujesz mi, jak to się skończy. Postawiłaś na nogi całą rodzinę.

— Nie żartuj w ten sposób!

— To nie jest żart. Ciotka robi twojemu ojcu wyrzuty, że dał ci za małą eskortę. Twoim braciom, że nie pojechali z tobą. Przez całą drogę powtarzała mi, że jako namiestnik powinienem się tym zająć i tłumaczenie, że wiele spraw nie zależy ode mnie, do niej nie dociera.

— W takim razie to ciotka jest tu główną mącicielką, nie ja — zauważyłam.

— Ma trochę racji we wszystkim, co mówi, chociaż żaden z nas tego nie przyzna. Cieszę się, że jesteś cała — dodał i popatrzył na mnie tak uważnie, że spuściłam wzrok. 

Wiedział. Wystarczyło mu jedno spojrzenie i domyślił się, że tylko fizyczne rany się zagoiły

— Pomówmy o czymś przyjemniejszym —powiedziała Eowina, zanim Faramir zdążył powiedzieć coś jeszcze.

— Właśnie! — podchwyciłam. — Co z waszymi przysięgami?

Ceremonie ślubne Rohanu i Gondoru znacznie się od siebie różniły. U nas wszystko było poważne i podniosłe, a formuła wypowiadana przez młodą parę pozostawała taka sama od kilkuset lat. Wezwanie na świadków gości i Valarów. Mało było przesądów i tradycji, które nadal byłyby praktykowane. Z kolei ślub w Rohanie... Od liczby obrzędów wymienionych przez Eowinę mogła rozboleć głowa. Oczywiście nie wszystkie były praktykowane. W dużej mierze zależało to od pamięci gości i od tego, o czym sobie przypomną. Podczas zaślubin składano tylko przysięgę, bez powoływania się na Iluvatara czy Valarów. Małżonkowie modlili się wspólnie następnego dnia rano. Z min Faramira i Eowiny wywnioskowałam, że temat przysiąg nie pojawił się w żadnym z wymienionych przez nich listów.

— Nie pomyślałem o tym... — Faramir potarł dłonią czoło i spojrzał na narzeczoną.

— Na waszym miejscu ustaliłabym jedną wersję — zaśmiałam się i zostawiłam ich samych, jednocześnie zastanawiając się, ile takich „drobiazgów" da o sobie znać do rana. 

Krążyłam między znajomymi gośćmi, wymieniając powitania i zapewnienia, że dobrze się czuję. Weselników stale przybywało. Pod koniec kolacji przybył Erkenbrand z córką oraz żona Gamlinga z dziećmi. Panował gwar i zaduch, a był to dopiero przedsmak następnego dnia. Późnym wieczorem zajrzałam do Eowiny. Stała oparta o ścianę i wpatrywała się w suknię ślubną rozwieszoną na dwóch krzesłach. Raz po raz przeczesywała palcami wilgotne włosy,

— Myślisz, że będzie na mnie dobrze leżała?

— Nie uważasz, że jest trochę za późno, żeby się tym przejmować? — Podeszłam bliżej i również oparłam plecy o rzeźbione drewno. Dopiero teraz poczułam, jak zmęczył mnie ten dzień. — Będzie leżała idealnie. Dokładnie tak, jak dziś rano.

Suknia była idealnie skrojona. Miała głęboki dekolt obszyty złotą nicią i szerokie rękawy, których dolna część sięgała ziemi. Wierzchnia warstwa była śnieżnobiała, a pod spodem spódnica miała kolor soczystej, wiosennej zieleni.

— Pewnie tak... — Podeszła do toaletki i zaczęła rozczesywać włosy.

— Zapleść ci warkocz? Rano obudziłabyś się z pięknymi lokami.

Skinęła głową i usiadła, a ja zabrałam się do pracy. Eowina miała piękne, grube włosy, których z pewnością zazdrościły jej kobiety z Gondoru. U nas zawsze przeważała czerń, ewentualnie brąz. Blond należał do rzadkości, podobnie jak płomiennorude loki, którymi mogła pochwalić się Maud.

— Zdecydowaliśmy się na rohirricką wersję — powiedziała po chwili. — Wasza jest taka...

— Sztywna — dokończyłam za nią. — Masz rację.

— Nasza też wyda ci się chłodna. Wierzymy, że najważniejszych słów nie wypowiada się w obecności dwustu innych osób. Są przeznaczone osobie, z którą wiążemy się na resztę życia. Jedyne, co usłyszycie, to potwierdzenie zawarcia małżeństwa. Faramir to zaproponował.

— Ta wersja do was pasuje — powiedziałam po chwili namysłu, przerzucając jej warkocz przez ramię.

— A ty? Którą byś wybrała?

— Nie wiem... — Wzruszyłam ramionami. — Oficjalnie nie jestem jeszcze zaręczona. Najpierw będzie ślub Amrothosa i Mairen. Później mogę pomyśleć nad własnym. — Eowina ziewnęła dyskretnie, więc postanowiłam nie przedłużać wizyty. — Idź spać. Jutro wielki dzień.

— Nie zasnę — zaprotestowała.

— Musisz. Jutro się nie wyśpisz.

— Lothiriel! Takie słowa w ustach panny?

— Miałam na myśli to, że będziemy tańczyć do późna. A o czym ty pomyślałaś? — zapytałam niewinnie, ledwo unikając grzebienia lecącego w moją stronę. Policzki Eowiny płonęły. — Eo, to nie przystoi — śmiałam się dalej, już zza drzwi. — Dobranoc!

Meduseld powoli układało się do snu. Ostatnie rozmowy stawały się coraz cichsze. Odetchnęłam głębiej, chociaż na wspomnienie miny przyjaciółki niemal roześmiałam się ponownie. Przy palenisku zastałam Eomera.

— Jak czuje się panna młoda? — zapytał, wpatrując się w płomienie.

— Położyła się, chociaż wątpię, czy zdoła zasnąć — odparłam i rozejrzałam się na boki. Byliśmy sami, więc przytuliłam się do jego boku. Poczułam, jak bierze mnie za rękę. — Denerwujesz się?

— Odrobinę – przyznał niechętnie. – Nie codziennie wydaję siostrę za mąż. Nie miałem też okazji oświadczać się w obecności twojego ojca.

— Pomyśl sobie, że jesteś jedynym mężczyzną, który ma pewność, że powiem „tak". Tamci byli o tym przekonani do momentu, w którym otwierałam usta.

— A jeśli do rana zmienisz zdanie?

— Jestem słowną kobietą, wasza wysokość — powiedziałam na chwilę przed tym, jak mnie pocałował.

* * *

Mimo że ostatni tydzień był bardzo deszczowy, dzień ślubu Eowiny i Faramira wstał słoneczny i ciepły. Przygotowania zaczęły się na długo przed świtem. Po przebudzeniu próbowałam jeszcze zasnąć, jednak po tym, jak Freda po raz trzeci zmyła głowę służącej tuż pod moimi drzwiami, gwałtownie odrzuciłam okrycie i wstałam. Moje ciało niemal natychmiast przypomniało mi o ćwiczeniach w zbrojowni. Ledwie mogłam unieść ręce. Zmusiłam się, żeby chociaż trochę je rozruszać. W przeciwnym razie przebranie się w suknię mogłoby nastręczyć pewnych trudności.

Ingrid przyszła jakiś czas później, niosąc dzban z wodą i misę. Następnie przygotowała suknię, którą miałam założyć na ślub i zabrała się za układanie moich włosów.

— Nie wyczarujesz z nich zbyt wiele – zauważyłam, z powątpiewaniem patrząc w lustro. – Są za krótkie.

W końcu Ingrid poprzestała na zapleceniu warkocza nad czołem i przystrojeniu fryzury szpilkami w kształcie srebrnych listków. Mimo tych zabiegów byłam pewna, że włosy zaczną żyć własnym życiem, gdy tylko wyjdę na zewnątrz. W międzyczasie skubnęłam trochę chleba, popijając go mlekiem, ale byłam już zbyt zdenerwowana, żeby jeść. To tego dnia Eomer miał poprosić ojca o moją rękę.

Wszystko będzie dobrze. Dlaczego miałby się nie zgodzić? Nie bądź głupia!

— Pani... — Ingrid wyrwała mnie z zamyślenia. W rękach trzymała moją suknię.

— Oczywiście. Przepraszam — odparłam i uniosłam ręce. Zazwyczaj ubierałam się sama, jednak ta suknia miała wszyty gorset i samodzielne zasznurowanie go zajęłoby wieczność.

Zamówiłam ją kilka miesięcy wcześniej z myślą o tym dniu. Miała odcień morskiej zieleni i szerokie, prześwitujące rękawy. Dekolt i dół spódnicy zdobiły drobne perełki.

— Wyglądasz wspaniale, pani.

— Dziękuję, Ingrid — odparłam z uśmiechem i ostrożnie wsunęłam na głowę diadem. — Zajrzę do księżniczki. Masz wolne do końca dnia, baw się dobrze.

W komnacie Eowiny panowało nerwowe zamieszanie. W drzwiach minęła mnie służąca niosąca nietknięte śniadanie. Panna młoda siedziała przy toaletce, podczas gdy jedna ze służących układała jej włosy.

— Śniło mi się, że poślubiłam chłopca z odległej krainy... — zaśpiewałam, stając za nią.

— Był wszystkim co znałam, wszystkim co kochałam — Eowina posłała mi szeroki uśmiech, po czym wstała i obróciła się, wprawiając obfite spódnice w ruch. — I jak?

— Cudownie, Eo. Faramir będzie zachwycony — powiedziałam i sięgnęłam po wianek. Delikatnie ułożyłam jej go na włosach. Białe kwiaty pachniały słodko.

Eowina odprawiła służące i zostałyśmy same. Siedziałyśmy przez chwilę, każda pogrążona we własnych myślach.

— Chciałabym, żeby wuj mógł to zobaczyć. Nie pamiętam ojca, ale Theoden... Chciałabym, żeby powiedział, że cieszy się razem ze mną. Niech to licho... — Otarła łzy, które zaczęły płynąć jej po twarzy.

— Podobno każda panna młoda płacze na chwilę przed ślubem. — Przytuliłam ją delikatnie, żeby nie zniszczyć fryzury. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale rozległo się pukanie do drzwi.

— Eo? Już czas. — Eomer wszedł do komnaty, a jego siostra poderwała się z miejsca i odetchnęła głęboko.

— A więc zaczynajmy.

Eowina wspominała kiedyś, że w dużych rodzinach niemal każdy jej członek błogosławi pannę młodą. Jej został tylko brat i to sprawiało, że ten moment był dla nich szczególny. Po ponad dwudziestu latach spędzonych razem nadszedł czas rozstania.
— Zostawię was — powiedziałam, całując przyjaciółkę w policzek.

Ścisnęłam przelotnie rękę Eomera i wyszłam na gwarny korytarz. Większość weselników kierowała się już do wyjścia. Przyjęcie weselne miało odbyć się w środku, jednak Eowina chciała, żeby ceremonia miała miejsce na zewnątrz. W tym celu zbudowano niewielką altanę z młodych drzewek i kwitnących krzewów. Droga od Meduseld do miejsca ślubu była ozdobiona kwiatami. Po raz kolejny tego dnia doszłam do wniosku, że tak piękna pogoda po deszczowym tygodniu to cud. Faramir, ojciec oraz bracia czekali przed wejściem.

— Możemy iść — powiedziałam, ujmując ojca pod ramię. —Zaniemówisz z wrażenia — zwróciłam się do Faramira.

Mój kuzyn był spięty, co przejawiało się w nerwowym poprawianiu pasa. Uśmiechnął się do mnie nieprzytomnie, po czym pozdrowił skinieniem głowy kogoś w tłumie, który zebrał się wzdłuż drogi. Wszyscy czekali na pojawienie się Eowiny. Nim dotarliśmy do miejsca ślubu, pan młody odpowiedział na niezliczone pozdrowienia. Ilekroć na niego spoglądałam, ściskał dłonie i wymieniał krótkie uwagi. W pierwszym rzędzie, tuż przed altaną zastaliśmy pozostałych członków rodziny oraz Bergila z ojcem. Ciotka Ivriniel przyjechała z synem i Elise, od niedawna damą dworu królowej Arweny.

— Masz krótkie włosy — usłyszałam zamiast powitania.

— Witaj, ciociu — odparłam, siląc się na uśmiech. — Odrosną

— Nie znajdziesz męża wyglądając jak strach na wróble!

— O to bym się nie martwił — powiedział Amrothos. Ojciec spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale ciotka była szybsza.

— Ty się nie odzywaj, młody człowieku! Żenisz się z wieśniaczką.

— Babciu, proszę... — mruknęła zawstydzona Elise.

— Ivriniel, przypomnij mi proszę, z której wioski pochodził ojciec mojego drogiego szwagra, nim został pasowany na rycerza? — zapytał ojciec pozornie niewinnym tonem.

Erchirion stłumił śmiech, a ciotka zacisnęła usta i utkwiła wzrok w jednym z bukietów, najwyraźniej przygotowując sobie odpowiednio jadowitą odpowiedź.

Na szczęście w tym samym momencie wszystkie rozmowy dookoła nas ucichły, zwiastując nadejście panny młodej.

— Eru... — szepnął Faramir.

 Eowina szła w jego stronę wsparta na ramieniu brata. Biały materiał skrzył się w słońcu. Była jednocześnie wyniosła jak królowa i dziewczęca. Nieco bledsza niż zwykle, ale jej uśmiech odwracał uwagę od niewyspania. Gdy stojący nieopodal muzycy uderzyli w struny, powietrze wypełniło się słodką muzyką.

Faramir zajął miejsce pod altaną razem z ojcem, który na prośbę Eomera miał udzielić im ślubu. Eowina posłała mi przelotny uśmiech, a sekundę później cała jej uwaga skupiła się na narzeczonym. Eomer pocałował ją w policzek, po czym stanął obok mnie. Wykorzystałam fakt, że moja suknia miała obszerne rękawy i wzięłam go za rękę, widząc że z wysiłkiem powstrzymuje wzruszenie. Splótł swoje palce z moimi i ukrył je w fałdach błyszczącego materiału.

— Gesælþ... — szepnął, gdy przysięgi zostały wypowiedziane, a młoda para złączyła się w pocałunku. Radości.

— Gesælþ – powtórzyłam za nim, patrząc na kuzyna.

 Uśmiechał się z niedowierzaniem, jakby niepewny, że tyle szczęścia naraz jest możliwe. Sama zadawałam sobie to pytanie niezliczoną ilość razy. Od wojny minął rok, ale potrzeba było więcej czasu, żebyśmy nauczyli się traktować takie chwile jak coś normalnego. Szybko otarłam łzy, które napłynęły mi do oczu i przyłączyłam się do oklasków.

Zgodnie z zapowiedzią, Eowina przekazała mi swój wianek, ku zdziwieniu niezaznajomionej z tą tradycją ciotki Ivriniel.

— Masz rok — powiedziała półgłosem i oddaliła się, żeby razem z mężem poprowadzić weselników na ucztę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro