Rozdział XXVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Chodź ze mną i bądź tylko mój, mój miły. Chodź ze mną...

Kręciłam się z szelestem sukni, szczęśliwa i lekka. Muzyka grała wesoło, kwiaty pachniały, a goście weselni klaskali i śpiewali. Tańczyłam właśnie z Amrothosem, jednocześnie szukając wzrokiem ojca i Eomera. Jeszcze chwilę wcześniej stali po przeciwnych stronach sali. Ojciec z Erchirionem, Eomer z Maud i Erkenbrandem. Teraz obaj zniknęli mi z oczu. Czyżby to już?

Nogi bolały mnie już nieznośnie, ale nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam. Wino przyjemnie szumiało mi w głowie i gdyby nie to, że ten wieczór miał zaważyć o mojej przyszłości, zaliczyłabym go do najbardziej beztroskich, jakie przeżyłam. Spięłam się i zgubiłam krok, a Amrothos boleśnie nadepnął mi na stopę.

- Wybacz - mruknęłam i wykonałam obrót, jednocześnie zmieniając partnera.

Tym razem był to sam pan młody. Mój kuzyn zamienił się tego wieczoru w najbardziej towarzyską wersję samego siebie. Rozmawiał z wszystkimi gośćmi, tańczył zarówno z gondorskimi damami, jak i rohirrickimi szlachciankami. Był szczęśliwy, a ja nadal nie przywykłam do oglądania go w takim stanie.

- Szukasz kogoś? - zapytał, gdy nie zaszczyciłam go ani jednym spojrzeniem.

- Ojca - odparłam, za wszelką cenę starając się uniknąć kolejnej pomyłki w tańcu.

- Chyba widziałem go, jak wychodził gdzieś z Eomerem. Lothiriel, wszystko w porządku? - zapytał, gdy kilka razy pod rząd pomyliłam kroki. - Chodź, usiądziemy.

Poprowadził mnie w stronę jedynej wolnej ławy, a gdy usiedliśmy, podał mi kubek z sokiem.

- Wolałabym coś mocniejszego - powiedziałam, ale i tak wypiłam napój duszkiem. Moje serce zamieniło się w wielki młot sprawiający, że z trudem łapałam powietrze i trzęsły mi się ręce.

To już. To już. To już.

- I bez tego się potykasz - powiedział z uśmiechem. - A teraz powiedz mi, o co chodzi.

- Jeszcze o nic, ale to chyba kwestia czasu - odparłam, ledwie mogąc usiedzieć z podniecenia. - Idź, baw się. To w końcu twoje wesele. Ja muszę trochę odpocząć.

- Jesteś bardzo tajemnicza, kuzynko... - Nadal nie ruszył się z miejsca. - Jestem pewien, że Imrahil się zgodzi - dodał po chwili i roześmiał się, widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy.

- Ty... wiesz?

- Oczywiście, że wiem. Liczyłem, że sama się przyznasz. Nie jestem też ślepy. Tylko na widok Eomera tak pięknie się uśmiechasz i rumienisz.

- Wcale się nie rumienię! - zaprzeczyłam, ale rumieńce same wypełzły mi na twarz

- Rumienisz

Roześmiałam się głośno i poprawiłam wianek, który zsunął mi się na czoło. Jakiś czas wcześniej zdjęłam diadem, który zaczął uwierać mnie w głowę i teraz mocno pachnące kwiaty opadały mi oczy niemal przy każdym obrocie. Faramir przyglądał mi się z zagadkowym uśmiechem na ustach

- Jestem kłębkiem nerwów - przyznałam. - Najprawdopodobniej niepotrzebnie, ale...

- Niepotrzebnie. Ojciec chce twojego dobra, Lothi. - Faramir delikatnie ścisnął moją dłoń. - Poza tym, który rodzic odmówiłby królowi?

- Odzierasz moje zaręczyny z romantyzmu...

- To chyba jedne, co sprawi, że przestaniesz się denerwować! - Wzruszył ramionami.

- Lothiriel, ojciec cię prosi - Erchirion wyrósł przed nami jak spod ziemi.

Patrzyłam na niego przez chwilę bez słowa, czując, jak moje serce na nowo zamienia się w bęben. Podniosłam się i na miękkich nogach poszłam za nim. Mijaliśmy tańczące pary i rozochoconych alkoholem biesiadników. Ja jednak czułam się tak, jakbym obserwowała wszystko z boku.

- Ciekaw jestem, co zrobisz tym razem - powiedział, gdy znaleźliśmy się w stosunkowo pustym korytarzu.

- Zgodzę się - odparłam.

- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.

Ojciec i Eomer czekali w małym pomieszczeniu obok zbrojowni. Stało tam biurko i niewielki regał z nielicznymi księgami.


- Chciałeś mnie widzieć, ojcze? - zapytałam, gdy Erchirion wyszedł zamykając dni.

Pytanie było oczywiście retoryczne, ale nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym zacząć rozmowę. Właściwie powinnam dygnąć, albo chociaż skłonić grzecznie głowę, ale biorąc pod uwagę ilość wymienionych potajemnie pocałunków, te gesty byłoby śmieszne. Zacisnęłam trzęsące się dłonie w pięści i ukryłam je w fałdach sukni. Starałam się też nie zerkać co chwila na Eomera. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, a ja tak bardzo chciałam poznać odpowiedź ojca!

- Inaczej nie wysłałbym po ciebie Erchiriona - odparł z uśmiechem i zamilkł na chwilę. - Wybacz, że to powiem, ale... Muszę przekazać ci pewną... propozycję. Lothiriel, proszę, zastanów się dobrze, zanim odpowiesz.

To już.

Jeszcze miesiąc wcześniej roześmiałabym się na wspomnienie poprzednich dwóch kandydatów do mojej ręki. Ale to było zanim napadnięto mnie podczas podróży. Dlatego skinęłam tylko głową i zaczęłam z nerwów skubać szeroki rękaw. Zaraz jednak skarciłam się za to w duchu. Nie miałam powodów do nerwów, a przynajmniej próbowałam sobie to wmówić.

- Jak wiesz, Eomer jest moim przyjacielem i jestem mu bardzo wdzięczny, za opiekę, jaką cię otoczył po tym... przykrym zdarzeniu. A jeszcze bardziej się ucieszyłem, gdy poprosił mnie o twoją rękę - urwał, najwyraźniej próbując jak najstaranniej dobrać słowa. Cały czas uważnie mnie obserwował, zupełnie jakby spodziewał się, że znów urządzę awanturę. Nie mogłam go za to winić. - Wiem, że zgodnie z naszą umową masz jeszcze rok i do niczego cię nie zmuszę...

- Pobłogosławiłbyś ten związek, ojcze? - przerwałam mu.

Z największym trudem zachowywałam spokój. Niewiele brakowało, a zaczęłabym śmiać się z nerwów. Z pewnością nie byłaby to pożądana reakcja. Jednocześnie zalała mnie fala czułości. Ojciec był przejęty, ważył każde słowo. Nie chciał mnie przestraszyć, a jednocześnie mocno pragnął, aby to Eomer mnie poślubił.

- Ja... Cóż, tak. Z największą radością.

- W takim razie... - zaczęłam niepewnie i podeszłam do ojca, żeby wziąć go za ręce. - Błogosław nam, tato...

Zaskoczenie najpierw odbiło się w jego oczach. Później uśmiechnął się z niedowierzaniem. Ujął moją twarz w dłonie i spoglądał to na mnie, to na stojącego za mną Eomera. Przez chwilę bałam się, że zacznie płakać, tak poruszony był.

- Poprosiłem Lothiriel o rękę dwa tygodnie temu - wyjaśnił Eomer i podszedł bliżej. - Chciałem najpierw porozmawiać z nią. To... Wydawało się właściwe.

- Właściwe? - powtórzył ojciec w zamyśleniu. Kilka kolejnych sekund zdawało się trwać wieczność. - Niewykluczone, że masz rację. Ostatni dwaj, którzy najpierw przyszli do mnie... Ale to nieważne. - Opuścił ręce i odwrócił się z uśmiechem do Eomera. - Witaj w rodzinie, przyjacielu! - Uścisnęli sobie dłonie, a ja poczułam, jak z wrażenia kręci mi się w głowie. - Nie mogłaś lepiej wybrać, Lothiriel... - Pocałował mnie w czoło.

- Dziękuję, tato.

Zgodził się. To nie jest sen!

Eomer podszedł do biurka i wyjął coś z jednej z szuflad. Byłam tak rozkojarzona, że zapomniałam o darze zaręczynowym. Przypomniałam sobie dopiero gdy Eomer podszedł do mnie i ujął moją dłoń.

- Teraz już oficjalnie - uśmiechnął się. - Wyjdziesz za mnie?

- Tak... - szepnęłam, bo z nadmiaru emocji nie mogłam oddychać. Wsunął mi na palec pierścień z ciemnego złota, z drobnym zielonym kamieniem. - Jest piękny. Dziękuję.

Chciałam go pocałować, ale przypomniałam sobie o obecności ojca. On jednak na dobre pozbył się surowego wyrazu twarzy i patrzył na nas w ten szczególny sposób. Pomyślałam wtedy, że pewnie mu ulżyło. Ale później doszłam do wniosku, że był po prostu szczęśliwy. Dlatego wspięłam się na place i pocałowałam mojego narzeczonego, wkładając w ten pocałunek całą radość, jaką czułam.

Ojciec ogłosił nasze zaręczyny godzinę później, zmuszając muzyków do zrobienia przerwy. Sprowadzona przez kogoś Ingrid szybko poprawiła mi fryzurę i na nowo wsunęła we włosy diadem. Z podwyższenia, na którym staliśmy miałam doskonały widok na twarze zebranych i mogłam obserwować ich reakcje. Zaręczenie się to jedno. Ogłaszanie tego światu to zupełnie inne doświadczenie. Rok wcześniej stałam wśród gości i nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. Tym razem każdy mógł dokłanie mi się przyjrzeć.

Eowina i Faramir uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i pierwsi sięgnęli po kielichy. Goście poszli za ich przykładem.

- Zdrowie narzeczonych! - zawołał Faramir. Zebrani odpowiedzieli mu gromkim okrzykiem.

Erchirion przekazał Amrothosowi mieszek z grymasem na twarzy. Z miny tego drugiego wywnioskowałam, że wzbogacił się o znaczną sumę. Postanowiłam, że później zganię ich za zakłady dotyczące mojego życia.

Elise wzruszyła się i ocierała łzy, nawet ciotka wyglądała na poruszoną. Elphir był jak zawsze opanowany, obserwował wszystko z lekkim uśmiechem. Za to reszta gości...

Gamling głośno zapewniał, że od dawna się tego domyślał. Jego żona szturchnęła go w ramię i pokręciła głową z udawanym ubolewaniem. Aelrun, ich córka, niemal podskakiwała w miejscu.

Gdybyś mogła to widzieć, mamo... Ścisnęłam w palcach bransoletki, chcąc w ten sposób przywołać choćby cząstkę jej obecności. Mimo wrzawy zaczęłam wyobrażać sobie, jaka byłaby jej reakcja. Stałaby zatroskana obok ojca, z obawą czekając na moją reakcję? A może domyśliłaby się wszystkiego kilka miesięcy wcześniej? Eomer mocniej ścisnął moją dłoń i wróciłam do rzeczywistości. Ludzie krzyczeli, gratulowali, wznosili kolejne toasty. Do tej pory nie zastanawiałam się, jak mnie przyjmą. Uświadomiłam sobie, że reakcja mogła być zupełnie inna. Przecież byłam obca.

- Chyba powinieneś pocałować moją siostrę! - krzyknął Amrothos.

Gdyby wzrok Ivriniel mógł zabijać, mój brat byłby już martwy. Eomer wzruszył tylko ramionami i pocałował mnie delikatnie, ledwo muskając moje usta. To jednak wystarczyło. Wrzawa wzmogła się jeszcze bardziej, a po chwili muzycy zagrali skoczną melodię.

Wmieszaliśmy się tłum, co chwila odbierając kolejne gratulacje. Po chwili dotarło do mnie, że tańczymy. Eomer mocno obejmował mnie w talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Nareszcie mogliśmy pozwolić sobie na okazywanie uczuć, byliśmy zaręczeni. Czułam się, jakbym płynęła nad ziemią, oszołomiona wszystkim co właśnie się stało. Oddtańczyliśmy kilka skocznych melodii, nim pozwolono nam na odpoczynek. Ledwie łapałam oddech, jednak euforia mnie nie opuszczała.


- Udało się - powiedziałam, gdy wymknęliśmy się na zewnątrz.

Chłodne powietrze uderzyło nas w twarze. Jak rok temu, okrążyliśmy budynek i skryliśmy się we wnęce, osłonięci przez ciemność. Krew nigdy wcześniej nie krążyła mi w żyłach z taką siłą. Kręciło mi się w głowie od tańca i wypitego wina, a ręce Eomera obejmujące mnie w pasie wcale nie pomagały mi w koncentracji. Pocałował mnie nagle, a ja oparłam się o ścianę, całkowicie poddając się ekscytacji, która mnie ogarnęła. Była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Niespokojne palce spoczywały to na moim brzuchu, to na biodrach, a ja przyciągnęłam go tak blisko, jak jeszcze nigdy wcześniej. Byliśmy niemal jednością.

- Na Eorla... - westchnął z twarzą ukrytą w moich włosach. - Musimy się pobrać.

- Jutro? - zapytałam, całując go w policzek.-

- Nie kuś mnie, Lothiriel. Teoretycznie dałoby się to zrobić. Jednak wtedy zapytano by nas o powód pośpiechu... - zawiesił głos, a ja spłonęłam rumieńcem, chociaż akurat w tamtej chwili zgodziłabym się na wszystko, byle nie przerywać tej cudownej, wyostrzającej zmysły bliskości.

- Wracajmy - powiedziałam, niechętnie odsuwając się od niego. - Zanim... - Nie byłam pewna, do czego posunęlibyśmy się w tamtej wnęce, ale nie mogliśmy ryzykować.

- Masz rację. Zniknęliśmy na zbyt długo, a jeśli ktoś nas tu zastanie, rzeczywiście będziemy musieli wziąć jutro ślub...

Oboje brzmieliśmy tak niepewnie, że miałam ochotę się roześmiać. Co się z nami działo? Za dużo wina, szczęścia, czy obu tych rzeczy po trochu? Podobno miłość ogłupia, a my byliśmy najlepszym tego przykładem.

Jak się okazało, wróciliśmy na czas. Zbliżał się czas pokładzin. Jeszcze kilka toastów, kilka odśpiewanych piosenek, trochę żartów i młodzi mieli opuścić przyjęcie. Zatańczyliśmy jeszcze kilka razy, a potem dołączyłam do kobiet mających odprowadzić Eowinę do sypialni. Zastanawiałam się, co czuje. Czy serce biło jej tak mocno jak mnie wcześniej? Pragnęła tego momentu, czy się go obawiała? Nie odważyłam się zadać tych pytań.

W środku pomogłam jej zdjąć suknię i zostawiłam ze służącymi, które miały przygotować Eowinę do nocy poślubnej. Wąski korytarz był pusty. Ta część dworu do rana miała pozostać do dyspozycji młodej pary.

- Tyle szczęścia - usłyszałam za sobą.

- Tak - odparłam, odwracając się. Uśmiech, z jakim to powiedziałam, zamarł mi na ustach, gdy zobaczyłam Maud. Musiała wyjść z jednej z komnat. - Wspaniałe wesele.

- I zaręczyny.

- Tak, to też... - Mimowolnie się uśmiechnęłam.

- Zastanawia mnie, czy wiesz, na co się porywasz - powiedziała, podchodząc bliżej. - Pani.

- To znaczy? - Musiałam zadrzeć głowę, żeby utrzymać kontakt wzrokowy. Jak to możliwe, że kobiety w Rohanie są tak wysokie?

- To znaczy, że nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, czego lud będzie od ciebie oczekiwał. Może w Zjednoczonym Królestwie królowa jest tylko żoną króla i ozdobą dworu, ale tu, w Rohanie, trzeba mieć w głowie coś więcej, niż pieśni i haftowanie.

Mogłabym cię otruć, gdybym chciała...

- Do czego zmierzasz, Maud?

Oparłam się o ścianę. Skoro musiałam patrzeć do góry, nie chciałam sprawiać wrażenia spiętej, stojąc przed nią na baczność. W duchu modliłam się o cierpliwość. Działanie wina zelżało, wiedziałam jednak, że w jej obecności nawet zupełnie trzeźwa mogłabym nie ugryźć się w język.

- Jeszcze jest czas.

- Na co?

- Możesz zrezygnować.

- Nie mam takiego zamiaru - roześmiałam się i niemal natychmiast nakazałam sobie opanowanie.

- Głupia! - syknęła nagle. - Nie zaakceptują cię! Cieszyli się i wiwatowali, bo zdążyli już opróżnić kilka beczek! Nikt tu nie chce przybłędy, której nie udało się zdobyć korony w Minas Tirith. Odrzucałaś jednego kandydata za drugim, aż w końcu Eomer poprosił cię o rękę...

- Oświadczyny, które odrzuciłam, to nie twoja sprawa.

Musiała słyszeć o próbie porwania oraz o tym, kto się jej dopuścił. Z pewnością opowiedziano jej, że odrzuciłam Ulrada kilka miesięcy wcześniej. Jak kobieta mogła wypomnieć drugiej kobiecie odrzucenie awansów takiego człowieka? Maud nie była głupia, potrafiła sobie wyobrazić los pani na Anfalas, kimkolwiek byłaby ta nieszczęśniczka, tego byłam pewna. A zatem wypowiadała te słowa z pełną świadomością tego, jak orutnie brzmią. I to zabolało mnie bardziej.

- Powinnaś zerwać te zaręczyny dla własnego dobra. I dla dobra Eomera. Obca na dworze nie pomoże mu zapanować nad krajem.

- Nie zapominaj, że to on poprosił mnie o rękę.

- Ludzie popełniają błędy. Ten można jeszcze naprawić.

- Kochasz go? - zapytałam, w duchu modląc się o przeczącą odpowiedź.

- Miłość! - roześmiała się głośno. - Kochałam tylko raz. Czekałam, wspierałam, pomagałam jak mogłam. A potem zginął. Nie, Lothiriel. Nie kocham go, ale będę lepszą żoną, niż ty. Urodziłam się w Rohanie i tu się wychowałam. Rozumiem język tych ludzi, wiem czego się spodziewać. A poddani znają moją rodzinę od pokoleń. O tobie nie wiedzą więcej niż o elfach, które były tu rok temu - przerwała na chwilę, przyglądając mi się badawczo. Było w niej coś z królowej. - I po prostu wiem, że księżniczka z Gondoru temu nie podoła. W Rohanie kobiety są twarde i surowe. Wy jesteście takie wątłe, a ty jesteś młodziutka.

- Za to dla ciebie jest to ostatnia szansa, prawda? Ile masz lat? Trzydzieści? - Zmrużyła ostrzegawczo oczy, a drobniutkie zmarszczki wokół nich stały się jeszcze bardziej widoczne. - Czyli trzydzieści. Domyślam się, że staropanieństwo jest smutne.

- O niczym nie masz pojęcia - syknęła.

- O czymś jednak mam i właśnie to pokazałaś. Nie lekceważ mnie, Maud - powiedziałam cicho, ledwie panując nad złością. - Przykro mi z powodu Theodreda, ale zdania nie zmienię i nie ży...

- Pani. Kuzynko - Faramir stanął obok nas i ukłonił się, wyraźnie zmieszany. Zapomniałam, że nadal rozmawiamy niemal pod drzwiami sypialni Faramira i Eowiny. Miałam tylko nadzieję, że przez zamknięte drzwi kłótni nie było słychać.

- Nie życzę sobie podobnych rozmów w przyszłości - dokończyłam i uśmiechnęłam się przepraszająco do Faramira,

Idąc w stronę gości, starałam się odsunąć od siebie wątpliwości, które zasiała Maud. Rozejrzałam się. Nikt nie przyglądał mi się w żaden szczególny sposób. Kilka osób uśmiechnęło się do mnie, gdy przechodziłam obok. Mimo to, nagle poczułam się obco. Rozmowy dookoła były prowadzone głównie po rohirricku, więc nie wszystko rozumiałam. Nigdzie nie widziałam Eomera ani braci. Ojciec stał po drugiej stronie pomieszczenia z ludźmi, których nie znałam.

Straciłam chęć do zabawy. Nagle muzyka stała się zbyt głośna a śmiechy i konwersacje zbyt natarczywe. Po raz pierwszy tego wieczoru poczułam zmęczenie. Najchętniej poszłabym spać.

Byłam zła na samą siebie. Zawsze rzucałam się wszędzie głową do przodu. Domy Uzdrowień, pomoc dzieciom, odrzucanie kolejnych zaręczyn. Wszystko bez zastanowienia. Powinnam w końcu uświadomić sobie, że niektóre decyzje będą mieć wpływ na przyszłość. Byłam zbyt zakochana, żeby skupić się na skutkach tego małżeństwa. Powinnam być rozważniejsza. Tylko, czy gdybym to przemyślała, odpowiedź byłaby inna? Zgodziłabyś się i tak, i jeszcze zapewniła, że ze wszystkim sobie poradzisz...

- Pani? Wszystko w porządku? - Kobiecy głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Przy stole obok siedziała drobna szlachcianka przed czterdziestką. Wiedziałam, że powinnam ją rozpoznać, za nic jednak nie potrafiłam dopasować imienia do twarzy. O jej ramię opierała się dziewczyna o włosach tak jasnych, że niemal białych. Tylko dzięki temu zorientowałam się, że mam do czynienia z Fią, żoną Gamlinga i ich córką, Aelrun.

- Tak... Jestem po prostu zmęczona...

- Usiądź z nami, pani - Fia wskazała miejsce obok siebie. - Wybacz mojej córce. Pierwszy kontakt z winem.
- Mamo... - Spod jasnych włosów dobiegło nas gniewne mruknięcie. - Ja chyba...

- Szybko, zabierzmy ją stąd! - zawołałam, łapiąc dziewczynę za ramię. Zaprowadziłyśmy Aelrun do pokoju medyka, gdzie ledwo zdążyłam podać jej misę.

W pomieszczeniu zastałyśmy trzech mężczyzn. Dwóch z rozbitymi nosami, trzeci z zakrwawionym materiałem w ręku. Medyk posłał nam spojrzenie, w którym nie było zaskoczenia. To było wesele. Rozbite twarze i zatrucia były normalnością.

- Za chwilę zajmę się panienką Aelrun. Muszę tylko skończyć z nimi.

- Ja mogę to zrobić - powiedziałam i tym razem zobaczyłam, że jest zaskoczony. - Pobierałam nauki pod okiem Opiekuna Domów Uzdrowień w Minas Tirith. Wiem, jak poradzić sobie z zatruciem.

- Niech będzie. - Skinął głową. - Na regale za mną jest wszystko, czego będziesz potrzebować, pani.

Jakiś czas później Aelrun zajmowała połowę mojego łóżka, a jej matka z zażenowaniem składała ciemnozieloną suknię, którą dziewczyna miała na sobie tego dnia. Aelrun była tak blada, że biały materiał koszuli nocnej zlewał się z jej skórą.

- Przepraszam za problem...

- To żaden problem - odparłam szybko. - Lubię leczyć i cieszę się, że mogłam pomóc.

- Nie sądziłam, że... - przerwała i po raz kolejny wygładziła materiał.

- Tak? - zachęciłam ją, przewidując co usłyszę.

- Nie sądziłam, że dobrze urodzone dziewczęta w Gondorze uczą się ziołolecznictwa.

- Nie uczą się - odparłam, zamykając drzwi. Ponownie ogarnął nas gwar. - To taka... Ekstrawagancja, na którą zgodził się mój ojciec.

- Przydatna ekstrawagancja.

- Nie przeczę.

- Jest jeszcze jedna rzecz, za którą chciałabym podziękować. - Fia przystanęła nagle i położyła mi dłoń na ramieniu. - Uratowałaś życie mojemu mężowi, pani.
- Najpierw on uratował mnie. Nie ma o czym mówić - zmusiłam się do uśmiechu.

Wspomnienie tamtego zdarzenia sprawiało, że nawet po środku dusznego, zatłoczonego pomieszczenia było mi zimno. Jeszcze zimniej zrobiło mi się, gdy zobaczyłam Maud. Fia podążyła za mim spojrzeniem.

- Widziałam wcześniej, że rozmawiałyście. Jakie wrażenie wywarła?

- Jest... Dziwna - powiedziałam, nie wiedząc dlaczego mówię to zupełnie obcej kobiecie, która przecież mogła być jej znajomą, przyjaciółką, kimś bliskim. Maud miała być królową, z pewnością byli ludzie, którzy pokładali w niej nadzieje. Jednak Fia skrzywiła się w odpowiedzi.

- Dziwna to mało powiedziane. Godzinami mówi o tym, ile trzeba zrobić dla Rohanu, ile pracy będzie wymagała odbudowa kraju. A mimo to, można wyczuć chłód, który od niej bije. Często zastanawiałam się, co Theodred w niej widział.

Później nie poruszałyśmy już tematu Maud. Rozmawiałyśmy o mniej i bardziej istotnych sprawach, a goście weselni powoli opadali z sił. Dzieci opuściły przyjęcie tuż po pokładzinach, a razem z nimi wyszła część kobiet. Muzycy również udawali się na spoczynek. Jakiś czas później tylko jeden skrzypek przygrywał coś rzewnie, fałszując przy tym okrutnie.

- Och, dajże spokój tym biednym skrzypcom - rozległ się głos spod któregoś ze stołów.

- Chyba już czas udać się na spoczynek. - Fia wstała i rozejrzała się po sali. - Znajdę Gamlinga i powiem mu, żeby zabrał Aelrun.

- Niech śpi, mogę...

W tej samej chwili drzwi się otwarły, a do środka weszły trzy osoby, których od dłuższego czasu szukałam wzrokiem po całym pomieszczeniu. Na czele szedł Eomer. Za nim, wzajemnie się podpierając, Amrothos i Erchirion. Fia podniosła dłonie do ust i zaczęła się rozglądać, jakby spodziewała się zobaczyć w drzwiach również swojego męża. On jednak siedział przy jednym ze stołów razem z moim ojcem. Oni też zauważyli dziwny pochód i podnieśli się z miejsc.

- Zechcesz mi wyjaśnić, co się stało? - zapytałam, zbyt zdezorientowana, żeby się śmiać lub robić cokolwiek innego.

- Twoi bracia chcieli powitać mnie w rodzinie - odparł mój narzeczony, przeczesując włosy ręką. - Wolę nie myśleć, o której skończy się nasze wesele, jeśli wszyscy Gondorczycy mają takie słabe głowy.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro