Rozdział XXX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Lothiriel... No, już, już... Spokojnie. — Głos ojca dochodził z oddali, stopniowo się przybliżając.

Obudziłam się w jego ramionach. Siedział obok mnie i kołysał delikatnie. Wiatr poruszał materiałem namiotu, przynosząc zapach dymu z ogniska i mokrej ziemi. Dwa dni wcześniej przekroczyliśmy granicę i rozłożyliśmy się obozem w odludnej okolicy, dzień drogi od stolicy. Od kilku dni spałam spokojnie i myślałam, że wspomnienie tamtego wieczoru przestanie mnie dręczyć. Jednak im bliżej stolicy byłam, tym więcej myśli poświęcałam Firiel i Ulradowi.

— Przepraszam, że cię obudziłam — powiedziałam, prostując się.

— Dziecko... — szepnął i odgarnął mi włosy z twarzy. — Nie masz za co przepraszać. Ingrid powiedziała, że to się już zdarzało...

— Niemal co noc od... — westchnęłam ciężko, a do oczu podeszłymi łzy. — Jestem uzdrowicielką... Mam ratować życie...  

—Działałaś w obronie, Lothiriel. I nikt nie ma ci tego za złe.

— Oczywiście. Przecież o to właśnie chodziło. Miał zniknąć.

— Jutro będziemy w Minas Anor i zakończymy tę sprawę. — Zamilkł na chwilę, przyglądając mi się uważnie. — Śpij, jeszcze nie świta.

— Nie zasnę — zaprotestowałam.

— W takim razie ubierz się i przyjdź do ogniska. Wschód słońca odpędzi złe sny.

Przy ogniu siedzieli już Erchirion i Gamling. Obaj jedynie skinęli mi głowami, ale wiedziałam, że słyszeli. Niebo na wschodzie zaróżowiło się, zwiastując nowy dzień. Mieliśmy nadzieję dotrzeć do Minas Anor następnego dnia i spędzić tam kilka dni. Chciałam od razu rzucić się w wir pracy w Domach Uzdrowień, jednak ojciec wymógł na mnie obietnicę, że wrócę do domu przynajmniej na dwa tygodnie. Niechętnie, ale przystałam na to.

W Minas Anor powitały nas wiwatujące tłumy. Lud uwielbiał Faramira, a Eowina była żyjącą legendą. Z zadowoleniem usunęłam się w cień, przy pierwszej okazji skręcając pod nasz dom. W pałacu oczekiwano mnie dopiero za kilka godzin. Miałam jeszcze czas, żeby odwiedzić Domy Uzdrowień. Zdjęłam zakurzone ubranie i zarzuciłam na siebie prostą sukienkę wykonaną z szarego materiału.

Ulice powoli pustoszały, ludzie rozeszli się do swoich domów. Powoli szłam między białymi budynkami, z przyjemnością przyglądając się miastu. W Domach Uzdrowień również było cicho. Kilku chorych przechadzało się alejkami, a dziewczyna, której nie znałam, rozwieszała pranie w pobliżu ogródka z ziołami. Na schodach prowadzących do głównych drzwi przysiadła Lilly. Na kolanach rozłożyła książkę i czytała, wodząc palcem po stronie i literując cicho. Nie podniosła głowy, gdy się zbliżyłam, zbyt pochłonięta lekturą.

— Co czytasz? — zapytałam, siadając obok.

— Upadek Gondo... Lothiriel! — Książka spadła na schody, gdy zerwała się z miejsca i zarzuciła mi ręce na szyję. — Wróciłaś! Nic ci nie jest?

— Wszystko w porządku, Lilly — odparłam, głaszcząc ją po główce.

— Babcia rozbiła miskę, gdy się dowiedziała. Ciocia Innes musiała zaparzyć jej ziółek na uspokojenie. A Torondor powiedział, że zabije tego człowieka! A... A mnie było bardzo przykro — mówiła, nie zawracając sobie głowy braniem oddechu.

 Nie wiedziałam, że wieści tak szybko się rozeszły. Z jakiegoś powodu miałam nadzieję, że nikt w Domach Uzdrowień nie wiedział, co mnie spotkało. Nagle Lilly uniosła rękę i dotknęła kącika moich ust. Tam, gdzie widniała mała, różowa blizna. Następnie delikatnie złapała za końce krótkich włosów.

 — Oni ci to zrobili? — zapytała cichutko, a w jej oczach zalśniły łzy. — Mamusię też napadli źli ludzie... I Rosie...

— Nie myśl o tym, kochanie. Nic mi nie jest. Nie ma nad czym płakać — powiedziałam wesoło i starłam jej łzę z policzka. Czasem zapominałam, ile przeszła, nim dostała się pod opiekę Ioreth. — Powiem ci coś w tajemnicy. Nikt jeszcze nie wie, nawet król — mówiłam, zamykając jej dłonie w swoich. Lilly porzuciła smutne rozważania teraz wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem. — Pamiętasz króla Eomera?

— Lothiriel? — Z korytarza dobiegł głos Ioreth. — Chodź tu i przywitaj się ze starą kobietą!

Posłusznie wstałam i weszłam do środka. Lilly podniosła książkę i poszła za mną. Zastałyśmy Ioreth w jednym z pokoi, gdzie zmieniała pościel.

— Witaj w domu, dziecko — powiedziała, przytulając mnie mocno. Następnie odsunęła się ode mnie na długość ramion i obrzuciła badawczym spojrzeniem. — Dobrze wyglądasz — stwierdziła. — Promieniejesz jak panna dzień przed zamążpójściem!

— Niestety, muszę czekać trochę dłużej, niż rok — odparłam.

 Siliłam się na powagę, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. One powinny wiedzieć pierwsze. Nie król i królowa, nie mieszkańcy Dol Amroth. Tu była moja druga rodzina. Ioreth opuściła ręce, by chwilę później podnieść je do twarzy.

— Eru i wszyscy Valarowie! Innes! Innes! — krzyknęła, wybiegając na korytarz.

— Co się stało?! Ktoś umarł? Uspokój się, kobieto! W twoim wieku to nie przystoi...

— Nasza Lothiriel wychodzi za mąż!

Takiej wrzawy nie słyszałam w Domach Uzdrowień, odkąd Bergil przyniósł wiadomość o przerwaniu oblężenia. Pierwszy raz widziałam takie poruszenie na twarzy Innes. Przez ostatni rok nauczyłyśmy się lubić siebie nawzajem i to ona pierwsza mi pogratulowała. Lilly skakała dookoła, a Ioreth ocierała załzawione oczy. Brakowało mi tylko Mairen, a jej tryumfalne „A nie mówiłam?" niemal dźwięczało mi w uszach.

— Od uzdrowicielki do królowej — powiedziała Ioreth, gdy usiadłyśmy w kuchni. — Gdybyś wcześniej nie była księżniczką, to byłaby historia jak z bajki.

— Co nie zmienia faktu, że jako królowa zmarnuje swój talent — wtrąciła z powagą innes.

— Nie zmarnuję — zaprzeczyłam.

— Który mężczyzna zgodzi się, żeby jego żona ucinała nogi?

— Twój się zgodził — zauważyła przytomnie Ioreth

— Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę, ale do króla to mu daleko — odparła Innes.

 Jej mąż był utalentowanym stolarzem i często śmiał się, że z Innes połączyła go nie tyle miłość, ile zamiłowanie do naprawiania teo, co chore lub zepsute.

— Eomer jest inny — obstawałam przy swoim, mając nadzieję, że się nie mylę. — Rohan jest inny.

— Obyś miała rację...

— Nie mąć jej szczęścia! — fuknęła Ioreth.

— Mogę zobaczyć pierścionek? — zapytała Lilly. Podałam go jej, a później nie wracałyśmy już do tematu marnowania mojego talentu. Mocno wierzyłam, że moja rola nie ograniczy się tylko do wydania na świat kolejnego króla Rohanu.

* * *

Na wieczornym przyjęciu wydanym na cześć Namiestnika i jego żony byłam najbardziej rozchwytywaną osobą, nie licząc samych nowożeńców. Wieść o moich zaręczynach rozeszła się lotem błyskawicy, zmuszając mnie do odbycia niezliczonej ilości rozmów, miej lub bardziej interesujących. Kilku osobom wyrwało się nawet „Wasza Wysokość" pod moim adresem. Nagle każdy chciał mnie poznać. Zupełnie, jakbym w momencie przestała być szlachcianką o głupich pomysłach.

Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy przyglądają się moim krótkim włosom i komentują nie tylko kwestię zaślubin. Większość znała Ulrada, część zgromadzonych poznała go osobiście. Dobrze wiedziałam, że zastanawiają się, czy nie noszę pod sercem owocu tamtego koszmarnego wieczoru. Przed tego typu podejrzeniami nie mogło ocalić mnie nic poza upływającym czasem.

 Uciekając przed korpulentną damą z Lebenninu, która najwyraźniej chciała porozmawiać ze mną po raz trzeci, schroniłam się balkonie i odetchnęłam wieczornym powietrzem. Było chłodno, a z gór spływały tumany mgły. Do rana pokryją Pelennor i wedrą się do miasta. W zeszłym roku stałam tu z Eomerem i po raz pierwszy rozmawialiśmy dłużej bez świadków. Tego wieczoru miałam na sobie tę samą suknię i te same srebrne listki we włosach. Ostatni raz spojrzałam na oświetlone księżycem miasto i wróciłam do środka. Już w drzwiach zobaczyłam przynajmniej trzy osoby, które chciały ze mną porozmawiać.

— Nie miałam okazji pogratulować ci osobiście, pani... — Królowa Arwena bezszelestnie stanęła obok mnie i wsunęła drobną dłoń pod moje ramię.

— Dziękuję, Wasza Wysokość. Za to i za ratunek.

Królowa zaśmiała się cicho, prowadząc mnie między gośćmi. Z gracją odpowiadała na ukłony i pozdrowienia.

— Ludzka pogoń za sensacją jest taka... Dziwna. Dopiero uczę się ją rozumieć. Przyznaję jednak, że ich zainteresowanie młodą parą i tobą, pani, jest mi na rękę. Dzięki temu mogę odetchnąć.

— Do usług — odparłam z uśmiechem.

— Jak się czujesz, Lothiriel? Nie chcę być wścibska — dodała szybko — zapewne wiele osób o to pyta...

— Jestem szczęśliwa... Przez większość czasu — odpowiedziałam z wahaniem. — Ale nocą... Nadal to przeżywam... Te sny są takie prawdziwe, zupełnie, jakbym znów tam była. To ja zabiłam Ulrada — powiedziałam w nagłym przypływie odwagi. Mało kto znał prawdziwą wersję wydarzeń, a ja czułam potrzebę powiedzenia tego na głos. Królowa była na tyle obca, że przyszło mi to łatwiej.

— Tak myślałam... — Mocniej ścisnęła moje ramię. Doszłyśmy do sąsiedniego pomieszczenia. Tu było ciszej, oprócz nas w komnacie były tylko trzy dziewczęta, szepczące zawzięcie między sobą. — Gdy o tym mówisz... Masz tyle bólu w oczach.

Usiadłyśmy na jednej z ław i przez chwilę żadna z nas się nie odzywała. Z zadowoleniem odpoczywałam od śledzących mnie spojrzeń, sama mając świetny widok na wszystko, co działo się w sąsiednim pomieszczeniu. Faramir i Eowina tańczyli, zapatrzeni w siebie, jakby cały świat przestał istnieć. Zazdrościłam im, że są już razem. Mnie czas dłużył się niemiłosiernie, a ponowne roztrząsanie sprawy Ulrada i Firiel wcale nie poprawiało mi nastroju.

— Królowa musi być silna. Przetrzymasz tę burzę i wiele kolejnych, pani — powiedziała cicho, a ja nie po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że czytała mi w myślach

* * *

W dzień procesu nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Jak na złość, w Domach Uzdrowień panował spokój. Nie mogąc wymyślić  zajęcia, które odciągnęłoby moje myśli od popołudniowego procesu, zabrałam się za mycie podłóg. Była to bezmyślna praca, niewymagająca skupienia, ale skoro musiałam już myśleć o Firiel, mogłam przynjamniej robić to bez wyrządzenia szkód. Szorowałam właśnie wyjątkowo upartą plamę, mimo obrzydzenia zastanawiając się nad jej pochodzeniem, gdy padł na mnie czyjś cień.

— Mało królewskie zajęcie — usłyszałam i siłą woli zmusiłam się, żeby nie cisnąć w Firiel brudną szmatą. Miała czelność przychodzić tu w dzień procesu!

— Coś ci dolega, Firiel?

— Czuję się świetnie.

— Wspaniale. W takim razie bądź tak dobra i zejdź mi z drogi.

— Nie chcesz ze mną porozmawiać?

— Nie mamy o czym rozmawiać! 

 Cisnęłam ścierkę do wiadra i podniosłam się z kolan. Po cichu spodziewałam się przeprosin, choćby najmniejszej oznaki skruchy. Tymczasem Firiel patrzyła na mnie z pustym wyrazem twarzy.

— Chcę cię o coś prosić.

— Prosić?! Po tym, co przez ciebie przeszłam, śmiesz mieć prośby?!

Nie wyglądała na poruszoną moim wybuchem. Stała przede mną w swobodnej pozie i tylko fakt, że co chwilę wykręcała palce zdradzał jej zdenerwowanie. Włosy miała elegancko upięte, a na szyi połyskiwały dyskretnie perły. Cała jej postać odbiegała od wizerunku człowieka, który umyślnie mógł doprowadzić do nieszczęścia. Była tak... niewinna. Zrobiło mi się niedobrze.

— Tak. Ty mnie rozumiesz. Nie podoba ci się świat zdominowany przez mężczyzn, którzy traktują nas jak przedmioty. Wiesz, dlaczego to zrobiłam.

— Kiedyś tak było. Rozumiałam cię. Martwiłam się o ciebie, współczułam rodziny, w której przyszło ci żyć. Nawet tam na wzgórzu byłabym w stanie wziąć twoją stronę. Tak było, zanim dowiedziałam się, że nasłałaś na mnie własnego ojca!

— Nie chciałam, żeby do tego doszło! To miała być tylko próba...

— Związali mnie i bili! Boję się pomyśleć, co twój ojciec mógł mi zrobić! Chłopiec, który mi towarzyszył dopiero niedawno zaczął chodzić. Moja służąca boi się wejść do lasu! — Zdawałam sobie sprawę, że krzyczę, ale nie mogłam się powstrzymać. Byłam tak wściekła, że mogłabym rozszarpać Firiel na maleńkie kawałeczki. Lilly wyjrzała z kuchni, wystraszona moim podniesionym głosem. — Wynoś się, albo zabiję cię zanim dojdzie do jakiegokolwiek procesu.

— Chciałam tylko się od niego uwolnić... — Widziałam, że łzy podeszły jej do oczu, że naprawdę tego żałuje. Może gdybym to nie była ja... — Był dla mnie okrutny.. Ja... Ja nie mogłam tak dłużej...

— Uwolniłam cię od niego — syknęłam, przyciskając ją do ściany. Pisnęła cicho, przestraszona i zacisnęła powieki. — Wbiłam mu sztylet w serce.

— Myślałam... Powiedzieli, że... Że...

— Nie waż się prosić mnie o nic więcej — przerwałam jej. — Wynoś. Się.

Firiel wybiegła z budynku, a ja oparłam się o ścianę i osunęłam na podłogę. Oparłam głowę na dłoniach, obserwując zawieszony na łańcuszku pierścień. Wprawiony weń kamień ozdabiał moją koszulę zielonymi refleksami. Czułam, że się trzęsę i chciało mi się płakać. Nad sobą, nad Firiel, nad całą bezsensownie przelaną krwią.

— Już po niej. — Erchirion stanął nade mną i wyciągnął rękę w moją stronę.

— O czym ty mówisz? Skąd się tu wziąłeś?

— Beregond i ja wszystko słyszeliśmy. Poszedł do Faramira.

— Ale... Co wy tu robiliście? — ponowiłam pytanie.

— On przyszedł po maść dla chłopca. Ja się nudziłem. — Wzruszył ramionami. — Wstań, Lothiriel. Nie przystoi ci użalanie się nad sobą.

— Nudziłeś się — powtórzyłam powoli i wstałam, uważnie patrząc mu w oczy.

— Oczywiście. Nie sądziłaś chyba, że twój nieczuły i cyniczny brat czymkolwiek się przyjmuje?

— Przez myśl by mi to nie przeszło...

*  *  * 

Najdroższy!

Z radością mogę zawiadomić cię o pomyślnym zakończeniu sprawy z Firiel. Nie będę tu opisywać całego procesu, Gamling z pewnością zrobi to lepiej. Odetchnęłam z ulgą i teraz moim jedynym zmartwieniem pozostaje oczekiwanie na wiosnę.

Eowina i Faramir wyjechali wczoraj do Emyn Arnen. Tłum ludzi podążał za ich orszakiem przez wiele mil. Ja również niedługo ruszę do domu, w którym tak dawno mnie nie było.

Pisałam ten list, siedząc na balkonie i wdychając odświeżone przez deszcz powietrze. Po południu mieliśmy wyjechać do Dol Amroth. Służba właśnie znosiła na dół moje bagaże.

Przed procesem chciałam zostać w stolicy jak najdłużej, jednak wywołał on nie lada sensację i ojciec stwierdził, że potrzebny mi spokój. A Ioreth przyznała mu rację! Stawianie oporu nie miało najmniejszego sensu. Postanowiłam, że wykorzystam ten czas na naukę rohirrickiego. Gamling twierdzi, że dobrze mi idzie, ale obawiam się, że po prostu chce być miły. Tak, czy inaczej, gdy spotkamy się ponownie, będę mówić płynnie.

Wołanie ojca zmusiło mnie do zakończenia listu. Zamierzałam oddać go Gamlingowi, który również wyruszał tego dnia do domu.

Tęsknię za Tobą...

Z miłością,

Lothiriel

P.S. Innes twierdzi, że nie pozwolisz mi przeprowadzać amputacji. Powiedziałam jej, że się myli. Słusznie, prawda?

L.

Proces zakończył się po kwadransie. Firiel była zbyt oszołomiona tym, że Erchirion i Beregond słyszeli naszą rozmowę, żeby odpierać ataki. Cieszyłam się, że to już za mną, jednak gdy król ogłosił wyrok poczułam odrobinę współczucia. Firiel straciła większą część majątku i dobre imię, bo wyrok upubliczniono. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co skłoniło ją do tak drastycznych kroków. Coś mi jednak mówiło, że jeszcze nie raz poczuję się w ten sposób.

— Muszę to przez to przejść. Po prostu — szepnęłam do siebie, zaklejając kopertę.

Gdy wyszłam przed dom, wszyscy byli gotowi do drogi. Gamling stał przy bramie i rozmawiał z Erchirionem.

— Dziękuję ci za wszystko, panie — powiedziałam, podchodząc bliżej.

— Nie masz za co dziękować, moja pani — odparł z lekkim uśmiechem.

— Nie mówię o... lekcjach o sytuacji politycznej. Nie podziękowałam ci za uratowanie mnie.

— Później ty uratowałaś mnie, pani. Jesteśmy kwita. Czy mam to doręczyć królowi? — zapytał, wskazując kopertę.

— Tak, byłabym bardzo wdzięczna — odparłam, ostatni raz sprawdzając, czy pieczęć nie pękła, gdy niosłam list i torbę w jednej ręce. — Mam nadzieję, że zobaczę cię panie z całą rodziną w Dol Amroth wiosną.

— O ile król nie wyznaczy mi innych zadań.
— Nie wyznaczy — zapewniłam i roześmialiśmy się oboje.

 Obecność Gamlinga na ślubie była niemal tak pewna, jak obecność moja czy Eomera. Mój narzeczony miał wąskie grono przyjaciół, a rycerz się do niego zaliczał. Ja również go polubiłam. Już podczas wojny rzuciło mi się w oczy, że Gamling czuwa z daleka nad Eomerem i Eowiną, gotowy pomóc im w każdej chwili. Czułam, że od chwili przesłuchania ludzi Ulrada dołączyłam do grona ludzi, za których czuł się odpowiedzialny.

Chwilę później ojciec dał znak do odjazdu. Z niechęcią spojrzałam na drogę przed sobą. Byłam zmęczona podróżami. Czekały mnie trzy tygodnie względnego spokoju, a ich upływie miałam wrócić do Minas Anor. Opiekun wyraził się nad wyraz jasno. Skoro uparłam się na przejście szkolenia i egzamin, to powinnam pracować jak reszta kobiet. Oczywiście nie ujął tego w ten sposób. Przesłanie wyczytałam między wersami.

Dom powitał nas sztormową pogodą i ochłodzeniem. Przyzwyczaiłam się do wiosennego ciepła i drżałam od zimnego wiatru, który wdzierał się pod ubranie.

— Nie ma to jak w domu — rzucił Erchirion i spiął konia. Pojechałam za nim, mijając kolejne opustoszałe ulice. Dopiero teraz docierało do mnie, że tęskniłam za domem.

Alphros pojawił się na dziedzińcu, gdy tylko Elphir zsiadł z konia. Chwilę później w drzwiach pojawiła się Avraniel z Ostoherem w ramionach. Chłopiec płakał głośno, wymachując rączkami.

— Jest piękny – powiedziałam, delikatnie głaszcząc czarny meszek na jego główce.

— Podobny do Elphira. — Avraniel zaczęła energicznie kołysać synka. — Jest głodny. Zawołaj mamkę! — krzyknęła w stronę służącej.

— Nie karmisz? — spytałam zdziwiona. Alphros miał osiem miesięcy, gdy Avraniel skończył się pokarm.

— Nie mam czym — mruknęła i szybko zmieniła temat. — Na kiedy zaplanowano ślub?

— Na koniec maja. Mogę ci coś przygotować...

— Świetnie, mamy trochę czasu na przygotowania — kontynuowała, ignorując propozycję pomocy.

— Trochę? Avraniel, to za rok!

— To będzie królewskie wesele — odparła z powagą moja bratowa i poprawiłą okrycie synka. — Wymaga ogromnego nakładu pracy. Suknia, wyprawa ślubna, lista gości...

W tamtym momencie poczułam się jeszcze bardziej zmęczona i nie wiedziałam, czy było to spowodowane wywodem Avraniel czy podróżą. Zdążyłyśmy dotrzeć do mojej komnaty, nim skończyła wyliczać ilość spraw, którymi trzeba będzie się zająć. Ciekawe, na jak długo wystarczy jej zapału? Zastanawiałam się, czy Mairen planuje już swój ślub. Do jej wioski miała przyjechać cała nasza rodzina. Dostojnicy i część przyjaciół Amrothosa z wojska. Taka uroczystość z pewnością będzie wyzwaniem dla małej, wiejskiej społeczności.

Mimo moich obaw, czas zaczął płynąć szybciej już następnego dnia, który cały spędziłam spacerując po łąkach i plażach. Sztorm nieco osłabł, ale fale nadal sięgały wysoko. Mimo to, bez wahania podchodziłam blisko wody, pozwalając pianie ochlapywać moje ubranie i twarz. Przez pierwszy tydzień rzadko bywałam w pałacu. Potrzebowałam tych chwil samotności, żeby uspokoić myśli, które od powrotu z Rohanu nie dawały mi spokoju.

Zanim się obejrzałam, ponownie byłam w stolicy i zajmowałam się chorymi. Pobyt w domu pomógł mi się wyciszyć i z nową energią zabrałam się do pracy. Wiosna powoli przechodziła w lato. Dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze. Amrothos wrócił w połowie lipca, zakurzony i spieczony słońcem, ale zadowolony.

— Znalazłem idealne miejsce — mówił, sącząc wino na moim balkonie. Niedawno wróciłam z Domów Uzdrowień i odpoczywaliśmy, obserwując zachodzące słońce. Na stoliku między nami Amrothos rozłożył jakieś dokumenty i liczył coś zawzięcie, marszcząc brwi. — Na wzgórzu, z widokiem na puszczę. Przy dobrej pogodzie widać dużą część Eriadoru.

— A ludzie?
— Większość robotników jest z Bree. Miejscowym jest wszystko jedno, czy ktoś zostanie ich sąsiadem. Spotkałem mały oddział Dunedainów, ale poza tym okolica jest odludna. Gdy wyjeżdżałem, moi ludzie zaczynali kopać fundamenty.

— Dowiedziałeś się czegoś więcej o Shire?

— Granice są dla nas zamknięte. W Bree mieszka kilka hobbickich rodzin, ale nie powiedzieli mi nic więcej. Wysłałem jednego chłopaka do Bucklandu z pytaniem o rzemieślników.

— Planujesz postawić dwór na hobbicką modłę?

— Nie, ale chcę żeby ta siedziba przetrwała stulecia, a do tego potrzebne są dobre fundamenty.

Cieszył mnie jego entuzjazm. Jako najmłodszy syn nie mógł liczyć na zbyt wiele, a dzięki odbudowywaniu Północy miał szansę, żeby zaistnieć. Gdyby tylko nie wyjeżdżali z Mairen tak daleko...

Wrócił do rachunków, więc zabrałam się za przeglądanie poczty. List od Mairen przeczytałam rano, podczas przerwy, podobnie jak ten od Eomera. Poczty od Avraniel wolałam nie dotykać. Do ślubu pozostało jeszcze wiele miesięcy, a już stał się on obsesją mojej bratowej. Został mi jeszcze jeden, z Ithilien. Przełamałam pieczęć i zaczęłam czytać.

— Na Valarów! — krzyknęłam i gwałtownie złapałam Amrothosa za rękę. Mruknął coś po nosem, wycierając atrament ze stołu. — Będą mieli dziecko!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro