Rozdział XXXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie poszliśmy na śniadanie w pałacu. Wolałam uniknąć ciekawskich spojrzeń i dwuznacznych uśmiechów.  Chciałam jeszcze przez chwilę mieć męża tylko dla siebie. Dlatego przemknęłam do kuchni, gdzie kucharka spakowała nam jedzenie do koszyka. Szliśmy właśnie plażą, szukając dogodnego miejsca, żeby usiąść i się posilić. Większość gości była prawdopodobnie niezadowolona, ale mogliśmy zasłonić się tradycją. Nadal nie złożyliśmy sobie ostatnich przysiąg.

Eomer nigdy wcześniej nie widział morza z tak bliska. Cieszył mnie jego zachwyt. Woda była spokojna tego dnia, fale leniwie uderzały o brzeg, mocząc kraj mojej sukni.

  — Tyle wody...

— Zatoka ogranicza widok  — odparłam i wskazałam odległą latarnię.  — Za tamtym klifem zaczyna się otwarte morze.

— Byłaś tam?

— Jako dziecko często brałam udział w rejsach. Mama miała własny statek, tylko do jej dyspozycji. Czasem zabierała nas na wycieczki. Nie płynęłam od dziesięciu lat...

— Nie tęsknisz za tym?  — zapytał.

— Bywa, że tęsknię. Raz czy dwa stałam już na trapie, ale gdy tylko zobaczyłam, że burta unosi się i opada, robiło mi się ciemno przed oczami. Teraz wolę jazdę konną  — odparłam i ruszyłam w stronę pobliskich skał, które dawały schronienie przed słońcem i wiatrem.

Zjedliśmy w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. Mieliśmy wyjechać następnego dnia, więc już teraz żegnałam się z Dol Amroth, pragnąc zapamiętać każdy szczegół domu. Jednocześnie nie mogłam doczekać się wyjazdu. Tęskniłam za Rohanem i ciszyłam się na myśl, że nareszcie zobaczę więcej miejsc, o których tylko słyszałam. Wyobrażałam sobie, jak pięknie musi wyglądać step, gdy potoki z topniejącego śniegu spływają z gór, a cała kraina mieni się od kolorowych kwiatów.

W idealnym życiu najpierw zawitalibyśmy do Aldburga . Nie, w idealnym życiu Eomund i Theodwina byliby w Dol Amroth, podobnie jak mama, Lalaith, Theoden, Boromir, a nawet Denethor.

— Lothiriel... Czym się martwisz?

— Niczym. Po prostu zastanawiałam się... Myślałeś kiedyś, jakby to było, gdyby mogli być z nami?  — zapytałam i odsunęłam koszyk, żeby móc oprzeć się o jego ramię.

— Wiele razy  — odparł.  — Rodzice odeszli tak dawno, że nie pamiętam ich twarzy. Chciałbym, żeby ojciec powiedział mi, co robić. A najlepiej byłoby, gdy Theoden i Theodred nadal żyli  — powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.  — Wtedy wszystko byłoby znacznie prostsze. O ile wyszłabyś za skromnego Trzeciego Marszałka.

— Musiałabym to przemyśleć  — zaśmiałam się i ponownie zmieniłam pozycję. Położyłam się, opierając głowę na jego kolanach. Teraz mogłam patrzeć mu w oczy.  — Wyszłabym za ciebie nawet jeśli byłbyś żołnierzem bez grosza przy duszy.

— Gdzie żołnierz bez grosza miałby spotkać księżniczkę Dol Amroth?

— W Domach Uzdrowień  — odparłam bez zastanowienia.  — Wielu waszych tam trafiło po bitwie.

Nie powinnam myśleć o tamtym czasie dzień po ślubie, gdy byłam szczęśliwa i bezpieczna w ramionach męża. A jednak myśl, że jesteśmy razem dzięki wojnie nie dawała mi spokoju. Teraz to było niemal przerażające. Myśl, że mogliśmy się nie spotkać.

— Stałam na murach i patrzyłam  — powiedziałam nagle, wypowiadając na głos swoje myśli.  — Miałam już dość. Wszędzie krew i śmierć, wrzask Nazguli i płacz. Chwilę wcześniej powiedziano mi, że Faramir nie żyje. Nie wiedziałam, co robię. Podeszłam blisko. Pamiętam, że zabrudziłam mur krwią, którą miałam na rękach. Chciałam się rozpłakać, ale usłyszałam dźwięk rogów. Wschodziło słońce, a na tle światła...  — przerwałam i usiadłam tak, żeby mieć jego twarz przed sobą.  — Na tle światła zobaczyłam tysiące kształtów. Chwilę później gnaliście w stronę miasta jak powódź, jedna wielka niszczycielska fala. Myślę, że musiałam cię wtedy widzieć, chociaż nie wiedziałam jeszcze, kim jesteś. Ale spotkaliśmy się dopiero dwa dni później.

— Ależ nie... Kiedy ujrzałem cię pierwszy raz, leżałaś na podłodze w Domach Uzdrowień.

Starał się mówić poważnie, ale coś w jego głosie zapowiadało, że lada chwila wesołość weźmie górę. Mnie samej chciało się śmiać na wspomnienie swojego odbicia w lustrze po oblężeniu.

  — Zemdlałam  — odparłam z godnością.  — Byłam zmęczona po opatrzeniu twoich ludzi.

— Naszych ludzi.

—  Naszych ludzi  — powtórzyłam, na powrót układając się na jego kolanach.  — To nadal dziwnie brzmi.

Zaczął morzyć mnie sen, gdy poczułam, że Eomer wstaje. Delikatnie ułożył mnie na zwiniętym płaszczu i po chwili usłyszałam oddalające się kroki. Zmusiłam się, by uchylić ciężkie powieki. Usiadłam i, nadal nieco zaspana, patrzyłam, jak zdejmuje koszulę i idzie w stronę morza.

— Powiesz, co masz zamiar robić w tej lodowatej wodzie?

Odwrócił się ze śmiechem i pokręcił głową. Zawrócił i mogłam przyjrzeć się mu lepiej, tym razem w dziennym świetle. Poczułam, że serce bije mi szybciej, a na policzki wypływa znienawidzony rumieniec.

  — Dołączysz do mnie?

Pochylił się, by mnie pocałować i pomógł mi wstać. Zawahałam się. Nie mogliśmy zostać między skałami?

—Tylko do kolan  — zastrzegłam.

Pomógł mi uwolnić się z sukni i po chwili poczułam chłodny powiew na plecach. Zaczęłam zastanawiać się, czy wchodzenie do wody o tej porze to dobry pomysł. Zimne fale obmyły moje stopy, a mokry materiał halki przylepił mi się do kostek. Najchętniej zatrzymałabym się w tym miejscu, ale Eomer szedł dalej. Puściłam jego dłoń, gdy tylko woda sięgnęła mi kolan. Coś, jakby imadło, zacisnęło się wokół mojej piersi. 

— Chodź, nie jest tak źle. 

— Nie. Wystarczy, że martwię się o ciebie.

— Umiem pływać, moja pani  — powiedział, obejmując moją twarz dłońmi.

— To nic. I tak możesz utonąć. Poza tym, woda jest zimna. Co jeśli zachorujesz?

— Nic mi nie będzie  — pocałował mnie w czoło, odszedł kilka kroków i zanurkował.

Wynurzył się po prawej stronie, gwałtownie łapiąc powietrze. Woda była lodowata o tej porze roku. Ja sama nie czułam już palców u stóp.

— Dostaniesz zapalenia płuc!

— Nie na darmo ożeniłem się z uzdrowicielką!  — odkrzyknął i ponownie zniknął pod wodą. Tym razem wynurzył się tuż obok mnie, ochlapując mnie zimną wodą. Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę plaży. Jego zimne ręce objęły mnie w talii.

— O nie, nie ma mowy! Jesteś mokry i zimny  — jęknęłam. Pocałował mnie w szyję i w ramię, które momentalnie pokryły się gęsią skórką. Westchnęłam z rezygnacją i odwróciłam się w jego stronę. Błąd. Nim zdążyłam się zorientować, wziął mnie na ręce i ruszył w stronę głębszej wody.

— Postaw mnie na brzegu!  — krzyknęłam, ciasno obejmując jego szyję.  — Mówię poważnie.

Imadło wróciło. Przycisnęłam twarz do jego ramienia, a łzy stanęły mi w oczach.

— Proszę...

  — Ufasz mi?

— Tak, ale...

— Nie dam ci utonąć. Obiecuję... Spróbujemy tylko raz i jeśli nadal będziesz chciała wrócić na brzeg, wrócimy  — powiedział cicho i położył mnie na wodzie.

 Nadal kurczowo trzymałam jego ramię, ale moje ciało zaczęło przypominać sobie, jak to jest unosić się na falach. Nie opadałam na dno! Powoli otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Nie czułam strachu! Oddychałam zupełnie swobodnie, moje napięte dotychczas mięśnie rozluźniły się. Eomer uśmiechnął się czule i, nadal podtrzymując moje plecy, obrócił się dookoła. Moja ręka utworzyła dodatkową falę. Zaśmiałam się radośnie, a chwilę później ogarnęła mnie panika, bo zabrał ręce.

Jednak ja nadal umiałam pływać. Obróciłam się na brzuch i zanurkowałam, ku jego zdziwieniu. Opłynęłam go dookoła, muskając dłonią jego łydki. Tak niewiele potrzebowałam, żeby się przełamać! Wynurzyłam się przed nim, odrzucając mokre włosy na plecy.

 — Nigdy więcej nie uwierzę, gdy powiesz, że czegoś się boisz  — powiedział, obejmując moją twarz dłońmi. 

— Bałam się  — odparłam poważnie.  — Miałam ochotę udusić cię za to, że zabrałeś mnie tak daleko od brzegu. Ale gdybyś tego nie zrobił... Pewnie nigdy nie odważyłabym się wejść do wody głębiej niż po kolana.

— W takim razie uniknąłem strasznego losu. Zginąć z rąk żony dzień po ślubie... 

Pocałował mnie. Przestałam czuć zimno, mimo że woda sięgała mi już do ramion. Jakaś część mojej świadomości zorientowała się, że kraj halki znajduje się gdzie w okolicach bioder i nie byłam pewna, czy znalazła się tam tylko dzięki falom, ale nie obchodziło mnie to.

Ociekający wodą, ale szczęśliwi jak dzieci, wróciliśmy na plażę, a następnie schroniliśmy się w ogrodzie mamy. Tam rozpuściłam włosy i usiadłam na huśtawce, wystawiając twarz na promienie słońca. Było południe. Goście nadal odsypiali przyjęcie lub odpoczywali wewnątrz. Było tak cicho, że mogłabym uwierzyć, że jesteśmy w Dol Amroth sami.

— Błogosławiona cisza...  — Eomer najwyraźniej czytał mi w myślach.

— Prędzej czy później będziemy musieli tam wrócić. Chodź, pokażę ci coś.

Trzymając się za ręce, przeszliśmy między drzewami i krzewami. Na końcu alejki wzniesiono altanę, a pod grobowiec z białego kamienia, ozdobiony różowym marmurem. Całość zaprojektowano tak, by nawet w zimie zieleniły się tu ozdobne rośliny. Wiosną nad misternie rzeźbioną płytą zwieszały się girlandy kwiatów, zasypując ją kolorowymi płatkami. Strzepnęłam je na ziemię i powiodłam palcami po napisie. Ojciec dopilnował, by żłobienia odnowiono - słowo "Nimloth" było tak wyraźne, jakby umieszczono je na grobie poprzedniego dnia.

  — To grób mojej mamy. Skoro... Skoro nie było jej z nami wczoraj... Moglibyśmy przysięgać tutaj?

Uśmiechnął się lekko i skinął głową w kierunku grobowca. Następnie ujął moje dłonie, przesuwając palcami po pierścionkach. Bransoletki wysunęły się spod rękawa i zalśniły w słońcu.

— Wszystko pod czujnym okiem teściowej  — zażartował, ale natychmiast spoważniał.  — Lothiriel... Moja żono... Przysięgam ci miłość i szacunek. Twoje problemy są od dzisiaj moimi. Przysięgam, że jak długo żyję, nic złego cię nie spotka i niczego ci nie zabraknie. Nigdy cię nie skrzywdzę, a jeśli kiedykolwiek złamię tę przysięgę, niech ziemia mnie pochłonie.

— Eomerze, przysięgam ci miłość i szacunek. Będę ci wsparciem i obiecuję, że jako królowa nie przyniosę wstydu ani tobie, ani Marchii. Jeśli taka będzie wola Valarów, dam ci dzieci. I... Jest tyle rzeczy, które chciałam ci powiedzieć, gdy myślałam o tym momencie, ale teraz... Mam pustkę w głowie  — zaśmiałam się cicho. Stanęłam na palcach i pocałowałam go, pieczętując nasze przysięgi. Objął mnie w talii i przyciągnął bliżej. Oboje pachnieliśmy morską wodą, która pozostawiła na naszych twarzach słoną warstewkę.
  — Obiecuję, że złapię cię za każdym razem, gdy się potkniesz  — szepnął mi do ucha. To była najważniejsza przysięga.

* * *

Na jakiś czas przed kolacją, która miała zakończyć nasze wesele ojciec poprosił nas do swojego gabinetu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio byliśmy tam tylko w piątkę. 

— Chciałem z wami porozmawiać, skoro już jutro każde z was rusza w swoją stronę  — powiedział, zamykając za sobą drzwi. Oczy wszystkich skierowały się na Erchiriona. Wiedziałam, że Amrothos i Mairen wyruszą razem z nami, ale wyjeździe Erchiriona nikt wcześniej nie wspominał. – Dol Amroth będzie bez was puste.

 — Elphir z pewnością zadba o to, żebyś nie cieszył się ciszą zbyt długo  — Amrothos wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nasz brat otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnował i machnął ręką na zaczepki.

— Czy ty kiedyś wydoroślejesz?  — zapytałam.

— Zabawne, że to właśnie ty o to pytasz... Jak się pływało, Lothi?

Widział nas. Oczywiście, że tam był!

— Ty...  — zaczęłam, przygotowując się do zaciętej walki.

— Dzieci!  — ojciec klasnął w dłonie.

— Wybacz, ojcze. To ostatnia chwila, kiedy można dokuczyć siostrze bez ryzyka wywołania wojny z Rohanem.

— Technicznie rzecz ujmując, już mógłbyś ją wywołać – zauważył Erchirion.

— Tato, wspomniałeś, że wszyscy opuścimy jutro Dol Amroth. O czymś nie wiem?  — zmieniłam temat. Wszystko, tylko nie plaża.

  — Płynę do Haradu  — powiedział Erchirion.

Wypowiedział te słowa z takim spokojem, jakby był to najzwyczajniejszy kierunek podróży. Siedział wygodnie rozparty w fotelu i obserwował nasze reakcje z przekrzywioną głową. Świetnie się bawił, byłam tego pewna.

— Do Haradu? Ale dlaczego?

— Jako ambasador króla. Nic nie mówiłem, bo ostateczna decyzja zapadła dziś rano. Już niedługo znajdę się w krainie wiecznego lata, podczas gdy wy będziecie marznąć na północy.

— To bezpieczne?  — zapytałam z powątpiewaniem.

 Ostatecznie dwa lata temu rozgromiliśmy Haradrimów pod Minas Anor. Dzięki łasce króla wrócili do swego kraju, ale nie oznaczało to, że wszyscy będą chcieli z wdzięczności żyć w pokoju.

— Przecież nie płynę tam sam, siostrzyczko. Przyślę ci jakiś prezent  — odparł i mrugnął do mnie.

Ojciec stał przy kominku i przysłuchiwał się naszej rozmowie, jednak jego wzrok był nieobecny. Chciałabym wiedzieć, o czym wtedy myślał. Myśl, że następnego dnia na zawsze opuszczę dom nagle wydała mi się smutna. Amrothos wyruszy do Fornostu, Erchirion do Haradu, a ja będę daleko, w Rohanie. Zastanawiałam się, czy czuje lęk przed samotnością, chociaż ta myśl była bez sensu. Elphir i jego rodzina zostawali. Może chodziło bardziej o fakt, że wszystkie jego dzieci były dorosłe.

Podążyłam za jego wzrokiem i wyjrzałam przez okno, które wychodziło na ogród mamy. Na jednym ze starych drzew wisiały cztery huśtawki, którymi poruszał wiatr. Ojciec kazał wykonywać nową po narodzinach każdego z nas. Pewnie często obserwował, jak się bawimy. Mógł też patrzeć na mamę, gdy przechadzała się alejkami lub czytała w cieniu. Cieszyłam się, że zebraliśmy się razem, odgradzając się od gwaru pałacu. Przez kolejne dwie godziny rozmawialiśmy, jakby nigdy nie było między nami żadnych nieporozumień. Przypomniałam sobie, jakim człowiekiem był ojciec przed śmiercią mamy. Jacy byli moi bracia przed wojną. Wszyscy zmieniliśmy się tak bardzo, a jednak gdy nastał wieczór cała nasza czwórka, ku zdziwieniu ojca, rozsiadła się wygodnie na podłodze przy kominku. Znów byliśmy dziećmi.

Następnego dnia wstaliśmy o świcie, ale zbliżało się południe, gdy zebraliśmy się na dziedzińcu. Dookoła biegali służący z bagażami, konie niecierpliwie czekały na moment, w którym będą mogły opuścić kamienne mury. Tego ranka ostatni raz poszłam na grób mamy. Zastałam tam Amrothosa. Razem uprzątnęliśmy nagrobek, ale nie zamieniliśmy ani słowa, dopóki nie wróciliśmy do pałacu.

Teraz mój brat doglądał ostatnich przygotowań, sprawdzając czy wszystko, co planował zabrać do Fornostu jest gotowe do przewiezienia na statek. Oboje dostaliśmy od ojca statki jako prezent ślubny. Mój miał stać w porcie do czasu, aż będzie mi potrzebny, chociaż doprawdy nie mogłam wymyślić dla niego zastosowania w Rohanie. Za to Amrothos był zachwycony. Bał się o Mairen, a podróż statkiem była dla niej bezpieczniejsza niż wielotygodniowa przeprawa przez stepy Rohanu, a następnie przez niemal bezludny Eriador. Rzeki tej krainy były zdatne do żeglugi przez cały rok, więc większość drogi mogli pokonać bez schodzenia na ląd.

 — Gotowa? — Mairen przystanęła obok, biorąc mnie pod ramię.

— A ty?

 — Oczywiście, że nie — roześmiała się i wygładziła materiał sukni podróżnej. — Nigdy nie płynęłam statkiem, ale nie mogę się doczekać widoku naszego domu. Amrothos zaproponował, że mogę zostać w Dol Amroth i tu urodzić. Byłabym głupia, gdybym się zgodziła! Po trzech dniach mam dość, chociaż muszę przyznać, że ojciec wspiął się na wyżyny uprzejmości. Pozostali również. — Ze sztucznym uśmiechem skinęła głową jakieś damie, której ja początkowo nie zauważyłam. — Gdzie zgubiłaś męża?

— Od jakiegoś czasu rozglądam się za nim — odparłam. — Jakby zapadł się pod ziemię.

Na dziedzińcu byli już wszyscy. Król i królowa rozmawiali z Erchirionem, a kawałek dalej Eowina spacerowała, próbując uśpić Elborona. Zdezorientowana piastunka śledziła ją wzrokiem, gotowa zająć się dzieckiem w każdej chwili. Faramir schronił się w cieniu z ojcem i Elphirem. A Eomera nigdzie nie było.

— Jak myślisz? Ile będzie szedł list z Edoras do Fornostu? — zapytałam nagle.

— Lothi, do niedawna nie wiedziałam, gdzie leży Fornost! Nie wiem, ale podejrzewam że długo. Będę pisać długie listy, gdy już przytyję tak bardzo, że nie będę mogła się ruszać. Ty też pewnie będziesz przy nadziei, więc będziemy siedziały całymi dniami. Dwie ogromne, wściekłe na cały świat kobiety, przelewające swoją złość na papier.

Na samą myśl zaczęłyśmy się śmiać. Łzy ciekły mi po policzkach i ludzie przyglądali się nam z zainteresowaniem, ale nie mogłam przestać. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że mi przeszło, wystarczyło jedno spojrzenie na Mairen i zaczynałam śmiać się na powrót.

— Co was tak rozbawiło? — Eomer niepostrzeżenie pojawił się mojego boku.

— Listy — wykrztusiła Mairen. Popatrzył na nią jak na osobę, która postradała zmysły. 

— Nie rozumiem...

— Nie musisz — powiedziałam, powoli odzyskując zdolność mówienia. Otarłam łzy z policzków i wzięłam kilka głębszych oddechów. — Ruszamy?

— Za chwilę. Najpierw musisz przejść test.

— Co? — momentalnie się opanowałam.

— Test umiejętności. To taka tradycja. Cudzoziemki muszą udowodnić, że umieją obchodzić się z końmi.
 — Wątpisz we mnie? — zapytałam z udawaną powagą, gdy szliśmy między zebranymi.

 Miałam na sobie nowy strój do jazdy konnej, z tuniką zamiast sukni. Uszyto go z zielonego materiału i barwionej na ciemny brąz skóry. Kobiety w Gondorze rzadko jeździły konno, a jeśli już, to po damsku. Moje ubranie budziło więc sporo kontrowersji, jednak tamtego dnia po raz pierwszy nikt nie ośmielił się wygłaszać komentarzy. Stajenny przyprowadził mi Rethe.

— Jestem zdania, że świetnie sobie poradzisz. Nie jest za wysoko? — zapytał przyciszonym głosem i dopiero teraz zobaczyłam, że w bramie ustawiono trzy płaskie skrzynki.

— Żartujesz sobie? — odparłam rozbawiona.

 Więc to na tym polegał test. Miałam przeskoczyć nad przeszkodą. Szybko dosiadłam Rethe i nim zebrani zdążyli się zorientować, okrążyłyśmy dziedziniec. Rethe zgrabnie przeskoczyła nad skrzynkami i zawróciłyśmy w stronę pałacu.Dla lepszego efektu skierowałam ją jeszcze ku stercie bagaży. Również tę przeszkodę pokonałyśmy bez trudu. Rozległy się oklaski, najgłośniejsze ze strony Mairen i Amrothosa.

— Następnym razem bardziej się postarajcie — powiedziałam, stając obok Eomera.

— Potraktuję to jako wyzwanie, moja pani. Zobaczymy, jak poradzisz sobie, mając mnie za przeciwnika...

— Jesteśmy gotowi do drogi, Wasza Wysokość. — Młody chłopak wyrósł obok nas jak spod ziemi.

— Później ustalimy czas i miejsce, w którym cię pokonam. Czas się pożegnać – powiedziałam i nagle poczułam się jak dziecko.

 Był piękny wiosenny dzień, a jednak mnie chciało się płakać. Wiedziałam, że to uczucie zniknie, gdy tylko przekroczymy bramy miasta, jednak teraz spora część mnie pragnęła zostać w domu. Bałam się nieznanego i zdawałam sobie sprawę, że poznałam Rohan tylko w niewielkim stopniu.

Żegnałam się z kolejnymi osobami. Przez miasto mieliśmy przejechać razem, później Erchirion i Amrothos skręcą do portu. Następnie planowaliśmy zatrzymać się w Emyn Arnen oraz w Minas Anor. Wiedziałam, że Eomer najchętniej wróciłby prosto do Edoras, ale nie wypadało nam pominąć stolicy, a Eowina i Faramir zaprosili nas do Ithilien dwa dni wcześniej. Do Rohanu dotrzemy z tygodniowym opóźnieniem. Większym, jeśli na dłużej zostaniemy w Minas Anor. Znałam ten plan na pamięć, bo powtarzałam go dla ukojenia nerwów. Dzięki temu nie rozpłakałam się, gdy ojciec na długo zamknął mnie w swoim uścisku, ani gdy Mairen rozszlochała się głośno, kiedy ją przytuliłam. Amrothos i Erchirion stali obok, nagle zgodni i poważni.

 — Nie puść Rohanu z dymem — Erchirion pociągnął mnie za warkocz. — Wasza Wysokość.

— Nie rozpętaj wojny, panie ambasadorze — mruknęłam. — Piszcie do mnie. Nie obchodzi mnie, jak bardzo tego nie lubicie. Mam wiedzieć, że jesteście cali i zdrowi.

— Wasza Wysokość? — Jeden z rycerzy, chyba Elfhelm, stanął za moimi plecami. Za szybko, potrzebowałam jeszcze chwili, dwóch, kilku dni... — Jesteśmy gotowi.

— Dziękuję. Już idę.

Elphir podszedł do nas i przez moment po prostu staliśmy, niezdecydowani, czy jesteśmy gotowi żeby się rozstać. 

— Elphirze... Dopilnuj, żeby przygotowano dwa wianki. W lecie — powiedziałam. Był zaskoczony, ale pokiwał głową. Wiedział, co robiliśmy z Amrothosem przez ostatnie lata. — I opiekuj się tatą. Jest bardziej kruchy, niż kiedykolwiek to przyzna...

— Nie martw się o nas, Lothiriel. Zostawiasz Dol Amroth w całkiem niezłych rękach. Damy sobie radę.

Skinęłam głową i ze ściśniętym gardłem podeszłam do Rinah. Odróżniała się od wszystkich zgromadzonych prostym strojem i zupełnym brakiem zainteresowania otaczającym ją przepychem. Lepiej niż ktokolwiek wiedziała, jakie historie rozegrały się w tych murach.

— Moja mała, dzielna dziewczynka... — szepnęła. — Jedź, pokaż im wszystkim, na co cię stać.

Nie odwróciłam się, gdy wyjeżdżaliśmy w stronę miasta ani gdy orszak się podzielił i część skręciła do portu. Z uśmiechem odpowiadałam na pozdrowienia tłumu zebranego na ulicach. Wyjechaliśmy z Dol Amorth stanowczo zbyt szybko. Nie zdążyłam przyjrzeć się wszystkiemu. Mimo to, uparcie patrzyłam przed siebie, czując jak zapach morza staje się coraz słabszy. Powoli przestawałam myśleć o rodzinnym domu i wybiegałam myślami ku nowemu, do którego miałam dotrzeć za niecałe dwa tygodnie. Cokolwiek tam na mnie czekało, byłam gotowa.

— Nareszcie się uśmiechnęłaś — powiedział Eomer. — Odkąd wyjechaliśmy z miasta wyglądałaś, jakbyś miała zaraz zawrócić.

—Pozwoliłbyś mi?

 Spojrzał na drogę przed nami i uśmiechnął się bezczelnie.

—Oczywiście, że nie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro