Rozdział XXXVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pojedyncze słowa jakieś pieśni docierały do mnie zza okna, ale nie chciało mi się wsłuchiwać w nie. Leżałam w przyjemnym półmroku, na brzuchu, całkowicie rozluźniona. Palce Eomera muskały moje plecy, a serce powoli zaczynało bić normalnie. Wymknęliśmy się z uczty powitalnej już jakiś czas temu. Ogniska nadal płonęły, ale głosy stopniowo cichły. Było późno i Złoty Dwór szykował się do snu. Zastanawiałam się, ile zostało do świtu.

Dotarliśmy do Edoras z tygodniowym opóźnieniem. Po drodze do naszego orszaku przyłączały się całe rzesze ludzi. Stolicę zastaliśmy zatłoczoną, a liczne namioty rozbite dookoła sprawiały wrażenie, że miasto jest większe, niż w rzeczywistości. Jechaliśmy przez ten tłum powoli, opowiadając na pozdrowienia i radosne okrzyki. Przed drzwiami Złotego Dworu jeszcze raz pozdrowiliśmy zgromadzonych, tym razem trzymając się za ręce. Król i królowa. Mąż i żona. Rodzice narodu... Dobrzy Valarowie! W tamtej chwili, mimo krzepiącej obecności męża, czułam się samotna, opuszczona przez najbliższych.

Gdzieś tam, daleko, statek Amrothosa unosił się na falach, zmierzając ku Eriadorowi. Jeśli pogoda im dopisze, za tydzień powinni wpłynąć do Lond Daer i rozpocząć życie w głuszy. Erchirion zapewne dotarł już na miejsce i podjął pracę wśród ludzi, którzy w każdej chwili mogli wbić mu nóż w plecy... Wzdrygnęłam się na samą myśl i tym samym wyrwałam Eomera z drzemki. Mruknął coś sennie, a jego ręka spoczęła ciężko na mojej talii. Po chwili zasnął ponownie, a ja westchnęłam ciężko.

Poradziłam sobie, tego dnia nie można było nic mi zarzucić. Byłam zmęczona, ale sen nie chciał nadejść. Rano wszystko miało wrócić do normalności. Było jeszcze tyle rzeczy, którymi powinnam się zająć. Powinnam dokładnie poznać rozkład pomieszczeń w Meduseld, porozmawiać z ochmistrzynią, zdecydować w sprawie dam dworu... Cieszyłam się, że Ingrid przyjechała ze mną. W prawdzie miała tu zostać tylko przez rok, ale miło było mieć obok kogoś znajomego. Postanowiłam, że znajdę jakąś dziewczynę, którą mogłaby przyuczać.

Nie pamiętam kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam, Eomera już nie było. W komnacie panował półmrok, stopniowo rozpraszany przez promienie wschodzącego słońca. Przez chwilę leżałam bez ruchu, przygotowując się do wszystkiego, co czekało mnie tego dnia. To teraz twój dom. Nie możesz się bać!

Z tą myślą rozpoczęłam dzień. Ingrid już nie spała i po chwili stanęła w drzwiach z dzbanem z wodą. Później przyniosła mi też śniadanie, chociaż z nadmiaru emocji nie przełknęłam prawie niczego. Poprzedniego dnia powitano mnie z całym ceremoniałem i wyprawiono powitalną ucztę. Wszyscy gięli się w ukłonach i prześcigali w prawieniu komplementów, ale ja nadal pamiętałam słowa Maud. Nie wszyscy cieszyli się tak bardzo, jak to okazywali.

Niezdecydowana stanęłam przed drzwiami. Uświadomiłam sobie, że nie wiem, od czego zacząć. Powinnam poszukać Eomera? A może jest zajęty? Nie mogłam przecież spędzić całego dnia w komnacie. To znaczy mogłam, ale nie chciałam zaczynać w ten sposób. 

— Czy wszystko w porządku, pani? — zapytała Ingrid.

— Tak, tak. Po prostu myślę, od czego zacząć...

W tej chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Eomer. Ingrid dygnęła i szybko wyszła. Nadal nie mogła przywyknąć, że dzielę komnatę z mężczyzną. Zwłaszcza rano nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.
 — Dzień dobry. — Pocałował mnie na powitanie. — Myślałem, że jeszcze śpisz.

 —  Szkoda zmarnować taki piękny dzień. Chciałabym porozmawiać z ochmistrzynią. Mogłaby pokazać mi dwór, jeśli ty jesteś bardzo zajęty.

— Wyjątkowo mam czas — uśmiechnął się. —   Ale Freda zrobi to lepiej. Obawiam się, że mam nikłe pojęcie o kuchni i spiżarniach. Jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze przez dzień odpocząć po podróży?

To była bardzo kusząca propozycja — odłożyć obowiązki jeszcze o jeden dzień, zaszyć się w komnacie z książką, zwabić do siebie męża...

— Nie ma na co czekać — odparłam zamiast tego. Czułam, że odwaga opuszcza mnie z każdym krokiem.

Spotkaliśmy Fredę u wylotu korytarza, rozmawiała ze służącymi. Obrzuciła mnie tym samym nieprzychylnym spojrzeniem, które zapamiętałam z ubiegłego roku. Mówiła szybko, momentami wtrącając słowa w jakimś narzeczu, którego nie rozumiałam. Mimo dowiedziałam się, że wszyscy służący w dworze podlegają jej, podobnie jak ludzie pracujący w kuchni. Wszelkie swoje życzenia powinnam przekazywać jej lub Ingrid. Po tonie głosu poznałam jednak, że lepiej byłoby, gdyby gondorska służąca nie wtrącała się w rytm pracy dworu. Następnie pokazała mi zbrojownię, kilka komnat, które stały puste oraz pokój dziecięcy. 

Było to małe, przytulne pomieszczenie, obecnie niemal puste, jeśli nie liczyć prostej drewnianej skrzyni i rzeźbionej kołyski. Przesunęłam palcami po misternie wykonanej końskiej głowie, ścierając z niej warstwę kurzu. Ostatnim dzieckiem, które korzystało z niej był pewnie Theodred. Potrafiłam wyobrazić sobie, że pomieszczenie jest świeżo przewietrzone, pachnie w nim rumiankiem i lawendą, a kołyskę wyścielono wygodnie jasną kołderką. W skrzyni znalazłyby się drewniane zabawki: koniki, rycerze, smoki... Chciałam, by to pomieszczenie ożyło. Freda poruszyła się niecierpliwie i wyrwała mnie z zamyślenia. Jej wzrok jasno wskazywał, że ma własne, ważniejsze zajęcia.

Następnie zeszłyśmy do kuchni i dopiero w tym miejscu poczułam, że ktoś cieszy się na mój widok. Służące umykały ze spuszczonymi głowami, Freda z największym trudem zdobywała się na chłodną uprzejmość, ale kucharka była uosobieniem ciepła. Z pewnością nie skończyła jeszcze czterdziestu lat. Miała grube, złote włosy zaplecione w warkocz. Szybko i sprawnie uwijała się między garnkami i paleniskami, poganiając swoje dwie pomocnice. Na mój widok dziewczęta zastygły w bezruchu i z otwartymi ustami. Po chwili jednak otrząsnęły się z szoku, dygnęły i zaszyły w najdalszej części kuchni

—  Witaj w Rohanie, Wasza Wysokość — powiedziała we Wspólnej Mowie i dygnęła głęboko. — Jestem Edna, kucharka.

— Witaj, Edno — uśmiechnęłam się delikatnie. — Coś tu wspaniale pachnie.

 — Och, to nic takiego — kobieta machnęła ręką. — Ryba w cieście. 

 — Myślałam, że umawiałyśmy się na wieprzowinę — zauważyła Freda.

 — Ta ryba to tylko tak... Dodatkowo. Z myślą o królowej. — Edna spłonęła rumieńcem.

 — Jestem pewna, że będzie przepyszna — powiedziałam szybko. — Dziękuję, że o mnie pomyślałaś.

Freda mruknęła coś pod nosem, głośno skarciła domniemane lenistwo podekscytowanych podkuchennych i poprowadziła mnie w stronę spiżarni. W tym miejscu pożegnała się, wymawiając się obowiązkami. Uczestnicy wieczornych zabaw z opóźnieniem witali nowy dzień, główną część dworu wypełnił gwar rozmów. Jeszcze raz przeszłam przez wszystkie korytarze, a później, odpowiadając po drodze na liczne pozdrowienia, udałam się do gabinetu. Niektóre twarze wydały mi się znajome, jednak większość zgromadzonych pozostawała dla mnie anonimowa. Z ulgą zamknęłam za sobą ciężkie drzwi i odgrodziłam się od ciekawskich spojrzeń.

Eomer siedział przy biurku i ze zmarszczonymi brwiami czytał jakiś dokument. Dziwnie było widzieć go przy tego rodzaju pracy. Znacznie częściej obserwowałam go w ruchu, zazwyczaj w siodle. Wiedział, że się mu przyglądam, jednak nie oderwał wzroku od kartki, dopóki nie skończył czytać. Dopiero wtedy spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Dobre wieści? – zapytałam, siadając naprzeciwko niego.

— List z Shire — wyjaśnił. — Nasi przyjaciele przepraszają, że znów nie udało im się dotrzeć na ślub. Życzą nam szczęścia.

— Później napiszę odpowiedź — powiedziałam. — Potrzebujesz pomocy? — zapytałam, patrząc na stos dokumentów piętrzący się na biurku.

— Jesteś pewna? To może potrwać...

— Dlatego we dwóje pójdzie nam szybciej — zadecydowałam i wzięłam pierwszą z brzegu kartkę. Informacja o ilości źrebiąt w Acceast. — Gdzie leży Acceast?

— Dwa dni na zachód od Edoras — odparł z roztargnieniem. — Dlaczego pytasz?

 — Bez powodu — powiedziałam, jednocześnie zastanawiając się, jak wielkie muszą być stada poszczególnych hodowców, skoro narodziny stu źrebiąt autor dokumentu określił jako średnio zadowalające.

— Teraz przypominam sobie, że Amrothos spędził tam sporo czasu w zeszłym roku. U Wulfa, o ile pamięć mnie nie myli. Znając życie, znów narzeka, że urodziło mu się zbyt mało źrebiąt.

— Skąd wiedziałeś?

— Robi to, odkąd pamiętam. I mimo ciągłego niezadowolenia, należą do niego jedne z najlepszych stad w kraju.

— Spotkałam go kiedyś w Minas Tirith. Nie wiesz, czy ma córkę?

Wulf zrobił na mnie niezłe wrażenie, gdy poznałam go ubiegłego roku. Był jedną z niewielu osób gotowych dać mojemu bratu szansę na zbudowanie samodzielnego życia. O ile się orientowałam, Amrothos porzucił pomysł hodowli koni na większą skalę, jednak niewielkie stado miało być przysłane do Fornostu w jesieni.

— Tylko syna. Dlaczego pytasz?

— Potrzebuję dam dworu — westchnęłam. — Już rozumiem, dlaczego królowa Arwena miała z tym taki problem. Ciężko kogoś wybrać, gdy zna się tylko trzy kobiety.

— I po problemie — stwierdził. — Fia, Aelrun i Maud.

— Fia ma małe dzieci i majątek pozostający bez opieki właścicieli już drugi miesiąc. Myślę, że Aelrun się zgodzi, ale Maud... — urwałam, nie wiedząc, jak powiedzieć mu, że nie lubię niedoszłej królowej. — Nie chciałabym jej urazić — wybrnęłam. — Ostatecznie, to ona miała być królową.

— Jestem pewien, że w ciągu następnych kilku tygodni rozwiążesz ten problem — wziął mnie za rękę. — Na wszystko potrzeba czasu.

* * *

Mijały kolejne tygodnie, a ja powoli zadomawiałam się w Meduseld. Znałam już imiona większości służących i stajennych. Freda nadal z trudem ukrywała, że mnie nie lubi, ale za to z kucharką doszłyśmy do pełnego porozumienia. Ingrid coraz lepiej posługiwała się nowym językiem i obie stałyśmy się częścią Złotego Dworu. To przez nią przesyłałam polecenia do kuchni, a jeśli tylko była taka możliwość, również do Fredy.

Tak jak myślałam, Aelrun z radością została w stolicy i ze wszystkich sił starała się być jak najlepszą damą dworu. O drugiej z moich towarzyszek wolałam nie myśleć. Gdybym wiedziała, że Eomer w moim imieniu poprosi Maud, żeby została w Meduseld, nigdy nie poruszyłabym z nim tego tematu. Zapewniła mnie, że to dla niej zaszczyt i została, doprowadzając do szewskiej pasji mnie, Aelrun i znaczną część dworu.

Teoretycznie moje uprzedzenia były bez sensu. Maud zawsze była uprzejma i zwracała się do mnie z pełną tytulaturą. Rozmawiałyśmy tylko tyle, ile wymagały zasady dobrego wychowania. Mimo to, zawsze miała dla mnie mnóstwo rad. To powinnam, tego absolutnie nie. Zazwyczaj ją ignorowałam, jednak były momenty, gdy niechętnie musiałam przyznać, że ma rację. Zarówno Maud jak i Aelrun towarzyszyły mi podczas oficjalnych spotkań w Meduseld. Zgromadzeni mogli nas wówczas zobaczyć razem i porównać, co odbywało się w niezbyt dyskretny sposób.Powtarzałam sobie, że to okres przejściowy. Zorientuję się w sytuacji, poznam inne dobrze urodzone kobiety i odsunę Maud. Jak na złość, nie miałam zbyt wielu okazji do zawierania nowych znajomości. Brakowało mi również swobody, z jaką Maud posługiwała się swoim ojczystym językiem. Straciła na wojnie brata i narzeczonego, pozbawiono ją korony - budziła współczucie i zainteresowanie. Z tym nie mogłam i nie chciałam walczyć.

Eomer czasem wyjeżdżał na kilka dni, ale większość czasu spędzał w domu. Byłam zaskoczona tym, jak szybko zaczęłam nazywać Maduseld domem. Byłam tu szczęśliwa i zupełnie nie rozumiałam osób, które mówiły, że pierwszy rok małżeństwa jest najtrudniejszy. Mimo obecności Maud zapuszczałam w Rohanie korzenie. Często jeździliśmy konno tylko we dwoje, zwiedzając zakątki, w których bawili się z Theodredem i Eowiną.

Minęły dwa miesiące, potem trzy i pod koniec lipca dotarły do mnie pierwsze szepty. Podobno wiele kobiet po takim czasie już spodziewa się dziecka. Ludzie wpatrywali się we mnie z wyczekiwaniem i nawet medyk częściej pytał o moje samopoczucie. Te plotki uświadomiły mi, że nie pamiętam, kiedy ostatnio krwawiłam. Nie przejęłam się tym jednak, bo kobiece dolegliwości zawsze obchodziły się ze mną łagodnie i zazwyczaj już dwa dni później o nich zapominałam. Byłam zbyt zajęta, żeby przejmować się tymi drobnymi niedogodnościami.Eomer coraz częściej chodził zamyślony i długie godziny spędzał na rozmowach z doradcami i posłańcami. Ci ostatni nieprzerwanie napływali do Meduseld, wzbijając na drogach tumany kurzu. Od kilku tygodni nie padało. Na początku sierpnia usłyszałam, jak dwie służące żywo dyskutują na temat mojego stanu. Uciekły, gdy tylko mnie zobaczyły.

Następnego dnia po podsłuchaniu rozmowy mogłam jedynie pomyśleć, że ludzie wywołali wilka z lasu. Obudziły mnie nudności tak nieznośne, że przez jeden straszny moment myślałam, że zobaczę swój żołądek w misie, którą przyniosła mi Ingrid. Eomer od tygodnia był w podróży i miało go nie być jeszcze przez kilka dni. Cieszyłam się, że nie widzi mnie w tym stanie. Tak źle nie wyglądałam od dnia napadu w górach.

To nadal nie mieściło mi się w głowie, gdy Fia pomogła mi usiąść. Cieszyłam się, że postanowiła odwiedzić córkę akurat teraz. Służące skakały dookoła mnie, prześcigając się w podawaniu mi mokrych i suchych ręczników i zgadywaniu, co mogło mi zaszkodzić. Maud i Aelrun stały w drzwiach. Młodsza ze strachem na twarzy, starsza z nieprzeniknioną miną, której nie miałam siły analizować w tamtym momencie. Poprzedniego dnia zjadłam cały dzbanek malin, więc sama prosiłam się o nudności. Jednak był to bardzo podejrzany zbieg okoliczności, biorąc pod uwagę, że ani ja, ani Ingrid nie pamiętałyśmy, kiedy ostatnio krwawiłam. 

—Wystarczy — powiedziałam, gdy kolejny okład znalazł się na moim czole. — Nic mi nie jest. Wyjdźcie.

Dziewczęta pozbierały ręczniki i misy i zamknęły za sobą drzwi. Zostałam tylko z Fią. Oparłam się o poduszki i popatrzyłam na nią wyczekująco. Wiedziałam, że się domyśliła. Siedziałyśmy jeszcze chwilę w milczeniu, a mój żołądek powoli przestawał podchodzić mi do gardła.

— Myślisz, że...  — zaczęłam.

— Mogę? — zapytała. Odkryłam się i podciągnęłam koszulę nocną. Fia zbadała mój brzuch chłodnymi palcami. — Masz nieco zaokrąglone biodra, pani. Jeszcze tydzień, dwa i zobaczymy zmianę.

— Będę miała dziecko? – zapytałam, a uśmiech sam wypłynął mi na usta. Ostrożnie ułożyłam dłonie na brzuchu.

— Na to wygląda. To będzie wspaniała wiadomość dla całej Marchii, pani. Zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń...

— Jakich wydarzeń? — zapytałam i zalała mnie fala wstydu. Nie miałam pojęcia, w czym rzecz.

Fia spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a ja zorientowałam się, że jej twarz jest poszarzała ze zmęczenia, a oczy przygaszone. Garbiła się, co nigdy się jej nie zdarzało.

— Król zapewne nie chciał cię martwić... Mieliśmy suchą wiosnę. Również w lipcu prawie nie padało... Większość kraju martwi się zbiorami. Żniwa już niebawem, ale obawiamy się, że czeka nas chudy rok — powiedziała smutno, ale już po chwili przywołała uśmiech na twarz. — Dlatego tak ważne są dobre wieści — dodała i ścisnęła moje dłonie.

Przez kilka kolejnych dni zachowywałam się, jakby rzeczywistość mnie nie dotyczyła. Byłam rozkojarzona i zmęczona. Słowa Fii spędzały mi sen z powiek, a poranne mdłości doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Do tego nagle zaczął mi przeszkadzać zapach końskiej sierści. Ilekroć przechodziłam obok stajni, robiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. To, że Maud przeżyła tamten tydzień, uznałam za cud. Nie pamiętałam, ile razy miałam ochotę udusić ją za samą obecność. Nawet Eomer odczuł zmianę natychmiast po przyjeździe, gdy nie pozwoliłam się pocałować do czasu, aż zmyje z siebie zapach konia. Był nieco zaskoczony, ale lato było w pełni, więc z chęcią poszedł spłukać pył po podróży.

Wszedł do komnaty, przeczesując mokre włosy ręką. Opadały mu na twarz, więc związał je z tyłu głowy rzemykiem. Na próbę odetchnęłam głębiej, ale tym razem nie poczułam znienawidzonego zapachu.

— Czy teraz mogę cię pocałować? — zapytał, nadal rozbawiony.

— Może... — odparłam, obejmując go za szyję. — Cieszę się, że wróciłeś.

— Nie wyglądało, jakbyś się cieszyła. Nigdy nie przeszkadzał ci zapach koni — powiedział, obrysowując palcem moje usta. Z bliska z łatwością mogłam zobaczyć, jak zmęczony był.

— To... Przejściowe.

— Nie rozumiem.

— To jeden z objawów — uśmiechnęłam się. Nie miałam pojęcia, jak mam mu to powiedzieć. 

— Jesteś chora?

— Nie, nic z tych rzeczy — roześmiałam się głośno, widząc że rzeczywiście nie ma pojęcia, o co mi chodzi. — Po prostu... Niektóre kobiety reagują tak na zapachy, gdy... Gdy spodziewają się dziecka.

— Co? — szepnął z niedowierzaniem

— Będziesz ojcem — powiedziałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach. — Będziemy mieli dziecko.

* * *

Wiadomość o dziecku zachowaliśmy w tajemnicy jeszcze przez kilka tygodni. Aelrun, wtajemniczona przez matkę, każdego wieczoru siadała w otwartym oknie i wyszywała ubranka. W każdej chwili była gotowa mi pomagać, co było wzruszające i denerwujące jednocześnie. Eomer, który początkowo był zwyczajnie szczęśliwy, już po dwóch dniach zaczął spoglądać na mnie z takim niepokojem, jakby choćby najmniejszy wysiłek miał mi zaszkodzić. Suknie nadal na mnie pasowały, ale Ingrid nie ściskała już gorsetu tak mocno, jak kiedyś. Poranki wciąż były męczarnią, chociaż po jakimś czasie przywykłam do nich na tyle, że byłam w stanie wrócić do obowiązków. A tych przed uroczystym zakończeniem żniw było wiele. Było to święto, które obchodzono w swoich miastach i wioskach, ale i tak wielu zjeżdżało do Edoras. Właśnie wtedy mieliśmy zamiar ogłosić radosną nowinę. Większość dworzan już się domyśliła, ale wszyscy czekali na oficjalne potwierdzenie. Edna przechodziła samą siebie w dbaniu, żeby niczego mi nie brakowało. Czasem zastanawiałam się, czy robi to dlatego, że mnie polubiła, czy żeby rozdrażnić Fredę, która z największym trudem wykonywała moje polecenia.

Słabe zbiory stały się faktem, jednak nikogo nie powstrzymało to przed organizacją uroczystości. Zima mogła być ciężka, ale chcieliśmy jeszcze przez chwilę cieszyć się latem. W dzień święta dwór pękał w szwach, a jedynym spokojnym miejscem była moja komnata. Byłam już gotowa, jednak jak na złość akurat tego dnia przełyk palił mnie żywym ogniem. Kolejna uciążliwa dolegliwość.

 — Goście nadal przybywają — trajkotała Aelrun, obracając w dłoniach kubek z mlekiem. Teoretycznie było dla mnie, jednak dziewczyna nie potrafiła sobie odmówić chłodnego napoju. — Jeden z młodzieńców cały czas śledził mnie wzrokiem — uśmiechnęła rozmarzona, ale już chwilę później zrobiła się poważna. — A może gdzieś się ubrudziłam?!

Roześmiałam się głośno, słysząc w jej głosie autentyczne przerażenie. Aelrun była uroczą dziewczyną. Prawdziwą mieszanką nastrojów i upodobań. W jednej chwili stroiła się i poprawiała włosy, a w następnej galopowała po równinie, za nic mając trawę osiadającą na jej spódnicy. Coraz częściej zachowywała się jak dorosła kobieta, jednak przeważnie była po prostu panienką, która dopiero odkrywała dorosłe życie. Była łatwowierna i wszystkim się przejmowała. Nie dziwiłam się więc Gamlingowi, który stale się o nią martwił. Zdradził mi kiedyś, że cieszy się, iż jego córka zamieszkała na dworze. Dzięki temu mógł mieć na nią oko.

—  Wszystko w porządku, Ael. Jesteś śliczna jak zawsze. — Uniosłam kubek do ust, jednak w ostatniej chwili powstrzymałam się przed pociągnięciem łyka. Coś było nie w porządku. Prosiłam o mleko, które miało złagodzić pieczenie w przełyku. Napój nie pachniał jednak jak mleko. Coś do niego dodano. Rozmaryn. Zrobiło mi się słabo, a żołądek podszedł mi do gardła. — Aelrun, nie pij tego!

Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, ale posłusznie odstawiła kubek.

— Pani, co się stało?

— W tym mleku coś jest — powiedziałam i jeszcze raz powąchałam zawartość.

 Tak, to zdecydowanie był rozmaryn. Wyczułam też słaby zapach jałowca. I coś jeszcze, ale nie potrafiłam określić, co. Ktoś chciał, żebym straciła dziecko. Oparłam drżącą rękę na brzuchu, który dopiero zaczynał być widoczny.

— Jesteś blada, pani. Pobiegnę po pomoc!

— Nie! — powstrzymałam ją. — Nikt nie dowie się, co się stało. Rozumiesz?

Ktoś chciał sprawić, żebym poroniła! Momentalnie przestałam czuć się bezpiecznie we własnym domu. Możliwe, że nosiłam pod sercem kolejnego króla. Kto chciałby pozbawić Eomera następcy? Pozornie nikt nie miał w tym interesu, wszystkim zależało na ciągłości dynastii. Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Potrząsnęłam głową i usiadłam na skrzyni.

— Kto dał ci mleko?

— Jedna ze służących. Spotkałyśmy się w korytarzu — odparła wystraszona. — To nie ja, pani! Przysięgam!

— Wiem, Aelrun — powiedziałam zmęczonym głosem. Nagle odeszła mi chęć do zabawy. Teoretycznie mogłam wymówić się złym samopoczuciem, ale co by to dało? Bezpieczniej było iść na ucztę i jeść to, co inni. — Czas na nas.

— Nie możesz...

— Muszę. A ty musisz iść ze mną.

— Musimy powiedzieć królowi... — wyjąkała. Była blada jak trup.

— To moje zmartwienie, Aelrun. Nie możemy niczego dać po sobie poznać, rozumiesz?

Skinęła głową, odetchnęła głębiej i spróbowała się uśmiechnąć. Czego ja wymagałam od tego dziecka? Jak mogłam obarczać ją taką odpowiedzialnością?

Tamtego wieczoru stałam obok Eomera z dumnie podniesioną głową, ale z trudem panowałam nad drżeniem rąk. W każdym zbyt długim spojrzeniu dostrzegałam zagrożenie. Mimo to uśmiechałam się i rozmawiałam, jakby nic się nie stało. Przyjmowałam gratulacje i życzenia, oceniając każdą osobę, która do mnie podeszła. Nie mogłam, nie potrafiłam się uspokoić.

Entuzjazm zgromadzonych był ogromny. Żałowałam, że nie mogłam w pełni cieszyć się wraz z nimi. Eomer był taki szczęśliwy! Z dumą obejmował mnie w pasie i śmiał się tak beztrosko, jakby problemy ostatnich tygodni nigdy nie miały miejsca.

Dlatego milczałam.

W październiku mleko zatruto jeszcze raz, ale Aelrun zapewniała, że wzięła je prosto od Edny. Nie mogłam uwierzyć, żeby pogodna kucharka chciała zabić moje dziecko, ale i tak wzięłam dzbanek i ruszyłam do kuchni.

—  Wyjdźcie — rzuciłam w stronę podkuchennych. Aelrun dokładnie zamknęła drzwi za zdziwionymi dziewczętami. — Chcesz mi o czymś powiedzieć? — zapytałam i z trzaskiem odstawiłam dzbanek na stół. Edna powoli odwróciła się w moją stronę.

— Ja... Ja przepraszam.... — wyjąkała, a mnie zrobiło się zimno. Ona? Podeszłam do drzwi, gotowa wezwać straże. — Ale one są głodne...

— Słucham?! O kim mówisz?

— O... O dzieciakach. Jest taka trójka, którą dokarmiam. Freda powiedziała, że jeśli jeszcze raz zobaczy tu tych małych obdartusów, pójdzie do ciebie, Wasza Wysokość. Ona... Powiedziała, że okradam Złoty Dwór.

— Dzieci... — odetchnęłam z ulgą. — Dzieci!

— Wasza Wysokość... O czym pomyślałaś?

— Myślałam, że to ty chciałaś mnie otruć — odparłam. Objęłam brzuch dłońmi. Coraz wyraźniej rysował się pod suknią, nie pozostawiając wątpliwości co do mojego stanu. I najwyraźniej kłuł kogoś w oczy.

— Otruć? Na Eorla, nigdy nikogo nie zabiłam i miałabym podać truciznę kobiecie spodziewającej się dziecka?

— Aelrun powiedziała, że wzięła mleko z twoich rąk.

— Tak było, ale... — Szybkim krokiem weszła do spiżarni. Weszłam za nią. — Nalałam stąd — powiedziała. Nachyliłam się nad dzbanem i niemal natychmiast poczułam zapach ziół.

— Nie poczułaś, że pachnie inaczej?

 — Przeziębiłam się...  Nic nie czuję. 

— W takim razie kto... - mruknęłam. Maud nie wchodziła w grę. Była ze mną, gdy Aelrun przyniosła mleko. 

— To nie jest pierwszy raz, prawda? — Edna z wahaniem położyła mi dłoń na ramieniu. Gwałtownie pokręciłam głową, czując łzy pod powiekami. — Nie jedz nic poza tym, co sama przyniosę, pani — powiedziała stanowczo.

— Nie możesz pilnować moich posiłków przez pół roku!

— Mogę i będę. A kiedy się urodzi i podrośnie będę udawała, że nie widzę, jak podkrada łakocie.

W nocy okazało się, że szkodliwe zioła były również w zupie, którą podano na kolację. Obudził mnie trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a później ktoś zwymiotował. Do rana na korytarzach panowało zamieszanie. Słuchałam tych odgłosów z szeroko otwartymi oczami. Ktoś zadał sobie wiele trudu. Cały Złoty Dwór odchorował czyjąś szaloną decyzję. Czułam się jak zwierzyna łowna. W prawdzie osaczona, ale i tak nie wiedziałam, skąd miał nadejść cios. Tęskniłam za Eomerem i już prawie zdecydowałam, że o wszystkim mu opowiem, gdy tylko przekroczy próg Złotego Dworu. Nie wiedziałam, co takiego zrobiłam, że ktoś mścił się w ten sposób.
- Nic nam nie będzie – szepnęłam, kładąc dłoń na brzuchu. – Obiecuję.

To był pierwszy raz, gdy otrzymałam odpowiedź. Zupełnie, jakby motyl musnął mój brzuch od środka. Ulotne uczucie, które nie powtórzyło się aż do rana. Moje maleństwo dało mi znać, że nie jestem sama.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro