Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Epilog

Pobyt we Francji się przedłużał. Annalise to lekko denerwowało, ale w ostatnim czasie ogółem była bardziej drażliwa. Nie miała siły i ochoty drażnić się z Claude i już kilkukrotnie zrobiła mu o coś raban, zaraz płacząc z tego powodu. Koszmary związane z postrzałem powoli się wybielały, ale nie obyło się bez wsparcia psychologicznego. To nie był jej świat i coś takiego zmniejszało ryzyko załamania. Okoliczności ataku Annalise dowiedziała się później. Najpierw sądziła, że to może był jakiś test. Zwłaszcza słowa ojca Claude na to wskazywały. Później dowiedziała się, że to nie było do końca tak, ale też nie całkowicie nie tak. Louis pozostawił na widoku wroga dowody, że to jego syn doprowadził do śmierci pewnej włoskiej rodziny. Zrozpaczony ojciec poprzysiągł zemstę. Można więc powiedzieć, że sam doprowadził zabójcę do własnego syna. To skreśliło teścia w oczach Annalise.

Wracała właśnie od lekarza, opierając czoło o szybę samochodu. Była sama. Claude miał spotkanie, a ona chciała zweryfikować swoje objawy. Dostała odpowiedź, której się nawet spodziewała. Obserwując mijający krajobraz, przypominała sobie wszystko, co miało miejsce. Od pierwszego spotkania z de Maladie, po pierwszą panikę w magazynie, gdy to jej brat trzymał broń. Próbowała nawet wywołać pożar. Zrobiła sporo głupot, ale uważała, że każdą popełniłaby ponownie. Dlatego, że była człowiekiem. Nieświadomym manipulacji, nieświadomym niebezpieczeństw. Była po prostu człowiekiem.

— Pani de Maladie, przybyliśmy.

Nie spostrzegła, że wrócili, a przez zbyt długie przesiadywanie w tej samej pozycji zaalarmowała kierowcę. Skinęła głową.

— Dziękuję.

Po szybkiej odpowiedzi otworzyła drzwi, wychodząc. Claude wielokrotnie powtarzał, że ktoś powinien otwierać jej drzwi, ale Annalise nawet nie chciała słyszeć o tym pomyśle. Nie była kaleką, a otwarcie drzwi jej nie zabije. Zwłaszcza we własnym domu, w którym nikt raczej nie zamontował granatów.

Gdy tylko wyszła, służący podszedł, gotowy odebrać pakunek. Z ciężkim westchnieniem Annalise podała mu swoją torebkę.

— Gdzie jest mój mąż? — spytała.

— W swoim gabinecie, pani de Maladie.

Kobieta podziękowała skinieniem głowy i ruszyła na spotkanie małżonkowi. Otworzyła drzwi bez pytania, bez przeszkód mijając stojących w korytarzu ludzi. Claude od razu uniósł ku niej wzrok, ale nic nie powiedział. Annalise za to podeszła ku niemu i usiadła na biurku tak, aby móc stykać się łydką z jego nogą.

— Musimy wracać do Wielkiej Brytanii.

— Dlaczego? — spytał.

Uśmiechnęła się, widząc, jak skupiony się stał. Miała już w głowie, o czym mógł myśleć. Przykładowo, że coś się stało Sebastianowi albo jej matce. Annalise nachyliła się nad ukochanym, całując go lekko.

— Dlatego, że... Chcę aby nasze dziecko urodziło się w Anglii.

Cisza, jaka zapadła, nie była nieprzyjemna, raczej satysfakcjonująca.

— Tak, panie de Maladie, będziesz tatą. Mam nadzieję, że sprawdzisz się w tej roli lepiej niż twój ojciec.

Claude uniósł dłonie i dotknął czule brzucha Annalise. Nachylił się po chwili i złożył na materiale lekki pocałunek.

— Może jednak przekonasz się do Francji? — spytał rozbawiony.

Annalise pokręciła głową z uśmiechem.

— Zależy, jakie masz argumenty... — mruknęła.

Mężczyzna nagle wstał, biorąc ją na ręce. Uśmiechnął się słabo, tak jak tylko on potrafił. Annalise zatonęła w tym jego spojrzeniu i naprawdę była szczęśliwa. Nawet w Piekle można odnaleźć szczęście. 

~ KONIEC ~

Tak kończy się historia Claude i Annalise, ale czy to koniec faktyczny tego "uniwersum"? Powiem tak. Na razie owszem, ale może w przyszłości machnę coś z życia dziecka naszej parki. Ale to jeszcze się okaże. Dziękuję wam wszystkim za wspólną podróż i zapraszam do innych swoich prac ^^ 

Data pierwszej publikacji: 24.08.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro