Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 11

To nie była przyjemna pobudka. Nie odczuła spokoju, światła pieszczącego ją po twarzy, a słabość i nudności. Czuła się źle. Strasznie źle. Zacisnęła powieki, licząc w duchu do sześciu i prosząc los, aby zmienił jej położenie. Oczywiście, że to było głupie, ale chciała się jakkolwiek pocieszyć. Jednak to nie była bajka i żaden rycerz na białym koniu nie przybędzie na ratunek. Miała za takiego Claude, a tymczasem bliżej mu było do Władcy Demonów niż dobrotliwego bohatera. Położyła dłoń na czole.

— W co ja się wpakowałam?

Mówienie do samej siebie mogło być niepokojącą oznaką, ale w tym momencie nie było to ważne. Annalise czuła, że jest w kropce i to takiej, z której nie mogła wyjść. Nie było drogi, wariantu, jak w przypadku mieszkania, który gwarantował choćby cień sukcesu. Oczywiście, że istniała możliwość zabicia się, ale nie chciała umierać, a takie zachowanie przysporzyłoby prawdopodobnie więcej problemów.

— Sebastian...

Po policzkach ciemnowłosej zaczęły cieknąć łzy, gdy pomyślała o swoim bracie. Był martwy, tak przynajmniej sądziła. Zasłoniła dłońmi twarz, szlochając. Pomimo kłótni, niepokojów, złośliwości czy nieporozumień, kochała go. Był jej bratem, obrońcą, pierwszym przyjacielem i największym z oparć. Gdy zabrakło ojca, Sebastian stał się mężczyzną, by uzupełnić ten brak.

I aby chronić ją oraz matkę gotowy był zniszczyć wszystko, co miał.

— Nie powinieneś... — wyszeptała przez szloch.

Nie powinieneś umierać.

Miałeś prawo żyć i być szczęśliwy.

Byłeś tak głupi, Sebastianie!

Słysząc skrzypienie, podskoczyła, siadając. Dłonie spoczywały na policzkach, gdy mrugając, próbowała powstrzymać łzy. Wiedziała, że istniały wielkie szanse, że nowoprzybyłą osobą był nie kto inny jak Claude. Nie chciała płakać, nie przy nim. Już dość wykorzystał okazji.

— Nie płacz — powiedział Claude, opierając się o drzwi.

Annalise zmrużyła powieki, wzdychając głośno. Nie chciała, aby załamał się jej głos. Pragnęła wyglądać na chociaż nieco silniejszą niż była w rzeczywistości.

— Mam wiele powodów do płaczu. I złości.

Claude uśmiechnął się, wywołując u Annalise dreszcze. Ta spuściła dłonie, otaczając się ramionami.

— Nie uśmiechaj się — rzuciła, odwracając wzrok. Nie chciała widzieć uśmiechu na twarzy, która bywała tak zdradliwa. — Nie żałujesz? Niczego?

Nie wiedziała, co mogłaby zmienić odpowiedź. Prawdopodobnie nic, bo szkody zostały już wyrządzone i żadna rzecz nie zdoła ich naprawić. Tylko że w duchu liczyła, że Claude żałował. Kłamstw, oszustwa, czegokolwiek. Poza smutkiem zaczynała odczuwać złość. Na samą siebie. Wciąż miała nadzieję, wciąż nie potrafiła czuć nienawiści i wciąż cierpiała przez kogoś, kogo mogło to nie obchodzić.

Kocham go.

I za to się nienawidzę.

— Niczego — stwierdził, odpychając się od drzwi. Gdy jednak postawił krok w stronę kobiety, ta uniosła dłonie do góry z przerażeniem.

— Nie podchodź! — Chwyciła w panice za poduszkę, czyniąc z niej broń. — Bo...

Claude wzruszył ramionami.

— Rzuć, wyżyj się. Możesz nawet zdemolować ten pokój. Póki to nie są łzy, rób, co chcesz.

Faktycznie to zrobiła. Zamachnęła się i rzuciła, a poduszka trafiła prosto w twarz de Maladie. To byłoby zabawne, ale Annalise nie było do śmiechu. Mężczyzna podniósł przedmiot i odłożył. Był spokojny, może nawet nieco znudzony.

— Okłamałeś mnie, zdradziłeś moje zaufanie.

— Mylisz się — zaprzeczył. — Nigdy cię nie okłamałem.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Udawałeś, skrzywdziłeś mojego brata, kłamałeś o tym, czym się zajmujesz i...

— Stop — wtrącił chłodnym tonem.

Annalise zacisnęła usta, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Kontynuowałaby, ale teraz nie była pewna, czy jej nie skrzywdzi. Nie czuła się bezpiecznie.

Claude przysunął fotel do łóżka, siadając na nim, a Annalise od razu odsunęła się ku przeciwnej stronie, zwiększając odległość.

— Nigdy nie skłamałem, ominąłem tylko kilka szczegółów. Poza działalnością, o której poinformować musiał cię drogi Sebastian, faktycznie mam firmę. Legalną. Również nigdy nie udawałem przy tobie uczuć, faktycznie cię kocham, Annalise i każda chwila z tobą, każde słowo i uczucie, było prawdziwe.

Pokręciła głową, nie wiedząc, czy powinna się śmiać, czy może w ciszy słuchać tego wszystkiego dalej.

— Ty nic nie rozumiesz. Skrzywdziłeś kogoś dla mnie ważnego, używałeś go, by się do mnie zbliżyć. Mówisz o szczerości, ale ty się po prostu bawiłeś prawdą! — pod koniec uniosła głos. Całkowicie opuszczał ją zdrowy rozsądek, a strach ustępował zmęczeniu i złości. — Nie mogę być z kimś takim. Nie chcę! — krzyknęła.

Zapanowała przerażająca cisza, która wywołała u Annalise ciarki. Skuliła się, zastanawiając się, czy nie przesadziła. Claude wpatrywał się w nią pustym spojrzeniem, by w pewnym momencie zacisnąć usta w wąską kreskę.

— Lotosie, jesteś dobra, autentyczna i przez to łatwo byłoby cię zniszczyć — skomentował chłodno. — Zrozum, że ten świat wypełniają tylko dwa typy ludzi. Łowcy i ofiary. Patrzysz na rzeczywistość z nadzieją, że odnajdziesz w niej dobrych ludzi. Mylisz się. Na tym świecie nie ma nikogo, kto robiłby coś z powodu tak zwanej dobroczynności i bezinteresowności. Jeśli nie robi się czegoś dla zysku, to dla własnego samopoczucia.

Przerażał ją. Chciałaby uznać go za szaleńca, ale wiedziała, że świat jest popsuty. Tylko właśnie dlatego nadzieja była czymś cudownym.

— Zasady, moralność, to wszystko narzucił ci świat, uwięził cię w klatce ograniczeń, by było cię łatwiej kontrolować. Ludzie, którzy stoją ponad zasadami, którzy je tworzą, to jedyne wolne osoby. I wierz mi, żadna nie miałaby problemu, aby poświęcić tysiące dla swojego zysku.

Chwycił ją za ramiona, zmuszając, by na niego spojrzała.

— Każdy może być łowcą oraz zwierzyną. Życie to rywalizacja, Annalise i wiesz, czego my, ludzie, hipokryci, najbardziej pragniemy? Miłości. Prawdziwej i niepodważalnej. — Uśmiechnął się złowieszczo. — Pragniemy nie być sami, móc zawierzyć komuś bez strachu, że nas zdradzi, mieć w kimś oparcie i nadzieję, światło i mrok. Lotosie, pokochałem cię, stałaś się moim światłem i nie pozwolę sobie na stratę tego. Żyłem w mroku, stając się jego częścią i sądziłem, że nie potrzebuję niczego. Myliłem się. Nawet największy szaleniec, potwór czy bestia potrzebuje tej jednej osoby, która da mu poczuć ciepło, chłód, radość i strach.

Poczuła, jak jego dłonie lekko się zaciskają. Spuściła wzrok, przymykając powieki.

— I co z tego? — spytała w końcu. — To nie zmienia naszej sytuacji. Claude, jestem może ofiara, uwięzioną w mirze zasad, ale kocham swojego brata, a ty go zamordowałeś! Cokolwiek mi powiesz, zrobisz, nie zmieni faktu, że skrzywdziłeś kogoś dla mnie ważnego. Nawet jak pominę, jak wiele masz krwi na rękach, to nie zapomnę krzywd Sebastiana.

Miała mętlik w głowie. Wszystko działo się za szybko. Sytuacja, napływ nowych informacji, słowa Claude. Nawet nie była pewna, co sądzi naprawdę.

— I jak możesz cenić miłość, jeśli według twoich słów na tym świecie nie ma niczego szczerego? Czy to sobie nie przeczy?

Próbowała strącić dłonie, ale była zbyt słaba. Claude westchnął.

— Twój brat ograniczał moje ruchy, Annalise. Przez niego grałem zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, ale on mi ciągle przeszkadzał. Możesz się ze mną nie zgadzać, ale nie zmieni to mojej prawdy — stwierdził. — Zapytam cię o jedno. Kto powiedział, że Sebastian nie żyje?

Poczuła, jak całe jej ciało zamiera, a oczy robią się wielkie.

Nie może być...

— Mój brat... Żyje? — spytała z nadzieją, unosząc ręce, by chwycić Claude za koszulę. — Co z nim? Jak on...?

— To zależy od ciebie — wtrącił. — Sebastian może żyć, może dostać szansę na przystępnie normalne życie, jeśli tylko ze mną zostaniesz i podpiszesz pewne dokumenty.

Annalise ogarnęło nagłe zmęczenie. Nie zgadzała się, chciała odejść i go odpychała, a on próbował ją zmusić. Zagryzła wargę. Wcześniej odmówiłaby każdej prośbie, ale teraz hamowała się. Brat poświęcił wszystko dla niej, robiąc coś takiego dla niego, na pewno by go zdenerwowała. Tylko że wszystko było stracone. Wątpiła, że Claude pozwoli jej odejść. Zatrzymałby ją przy sobie, a ona odmawiając, nic by nie zyskała. Zgadzając się natomiast, przypieczętuje swój los, ale i uratuje kogoś sobie bliskiego. Pozostało tylko...

— Co to za dokumenty? — spytała, spuszczając wzrok na kołdrę.

Claude puścił Annalise i odsunął się, a jej dłonie opadły na łóżko. Po chwili ujrzała odpowiedź. Chwyciła papiery drżącymi dłońmi.

— Sądzisz, że ślub cokolwiek ułatwi? — spytała.

— Nie, ale uniemożliwi ci odejście.

Potrząsnęła głową.

— Do czego chcesz mnie zmusić? Jak bardzo chcesz mnie zniszczyć?

Claude westchnął.

— To ostatnia rzecz, Lotosie. Pragnę byś przy mnie pozostała, nawet jeśli będziesz się mnie brzydzić, póki mogę mieć tę obok, zniosę to, bo wiem...

Uniosła głowę, a ich oczy ponownie się spotkały. Widziała podawany długopis. Musiała zdecydować, ale ostatecznie podjęła decyzję już moment temu. Złożyła podpis, zastanawiając się, jakiemu diabłu zaprzedała duszę.

— Wiem, że wciąż mnie kochasz i to się nie zmieni.

~ CDN ~

Rozdział jest podwójnie opóźniony za co przepraszam. Nie będę kręcić, najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu sprawdzić chociaż pobieżnie tego powyżej i dokończyć drugiego, który powinien być w poniedziałek. Postaram się, by opóźnienia już nie było, ale wiecie. Życie życiem, a chęci chęciami. Ale wszystkich serdecznie pozdrawiam i zaprasza do opiniowania na temat Claude! W końcu nieco on ujawnił na głos myśli, z którymi można było się zapoznać w poprzednim rozdziale. 

Data pierwszej publikacji: 25.04.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro