Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 12

Większość kobiet marzy o partnerstwie opartym na miłości i zaufaniu, a obrączka na palcu to zazwyczaj symbol nieopisanego szczęścia. Annalise natomiast towarzyszyło wiele emocji i chociaż szczęście gdzieś się w nich tliło, to było bardzo słabe. W znacznym stopniu towarzyszył jej niepokój, zażenowanie i złość. Od podpisania dokumentów minęły cztery dni i każdy z nich był niezwykle stresujący. Młoda kobieta oczekiwała nagłego ataku z każdej strony. Zamykała drzwi do łazienki i nasłuchiwała, czy nikt nie nadchodzi. Miała pewnego rodzaju paranoję na punkcie strzępków prywatności. Jednak powoli mijała, gdy dostrzegała, że Claude był naprawdę słowny. Nie zmuszał jej do niczego, próbował nawiązywać kontakt zarówno słowny, jak i cielesny, ale widząc odmowę, nie naciskał. Zachowywał się dość taktownie i gdyby nie okoliczności Annalise uznałaby go za niezwykle uroczego i troskliwego.

Młode małżeństwo nie spało razem. De Maladie chciałby takiego stanu rzeczy, co sam powiedział, ale udostępnił Annalise własną sypialnię. Był w tym tylko jeden warunek. Spała tam, ale wszystkie rzeczy miała w tej wspólnej. Claude wydawał się również dość pewny, bo oddał żonie telefon już po dwóch dniach. Annalise była jednak pewna, że umieścił na nim wiele programów i wiedział, co na urządzeniu robi.

Wstała, poprawiając piżamę. Spojrzała raz jeszcze na wykonaną z białego złota obrączkę. Na obrzeżach z obu stron wykonano małe zdobienie i przyozdobiono je niewielkimi kryształkami. Annalise nie była pewna, ale zakładała, że to diamenty. I wcale się nie myliła. Przedmiot był piękny, a po stronie wewnętrznej miał wygrawerowaną datę ślubu. Kobieta starała się traktować go jak zwykłą błyskotkę, ale nie potrafiła. Miała pomysł, by go zdjąć, ale Claude uprzedził czyn, mówiąc, że małżonkowie nie powinni rozstawać się z dowodem ich relacji.

Po upewnieniu się, że jej piżama była w porządku, wyszła z sypialni. Kapcie w kształcie królików dopełniały kremowy strój z długimi rękawami i nogawkami. Ciemne loki były lekko splątane i spływały na plecy. Annalise kierowała się do kuchni, gdzie, tak jak podejrzewała, czekało na nią śniadanie. Na stole ułożone na talerzach stały wędliny, ser, ogórki, pomidory, sałata, masło i chleb. Był również mężczyzna, który kątem oka dostrzegając żonę, odłożył telefon na bok.

— Witaj, Lotosie.

Annalise nie odpowiedziała, spoglądając w bok i zajmując miejsce po drugiej stronie stołu.

— Źle spałaś?

Nie miała ochoty odpowiadać, ale wiedziała, że Claude się nie podda. Szukał kontaktu i był gotowy zrobić wszystko, aby ją do niego sprowokować. Kłótnia za to nie byłaby Annalise na rękę, bo miała pewną sprawę do de Maladie. Musiała się więc przemóc.

— Miałam koszmar — przyznała, chwytając za chleb i nóż, na który po chwili nabrała nieco masła.

— Szczególny?

Annalise uniosła głowę, napotykając wpatrujące się w nią oczy. Powinna się bać ich właściciela, ale nie potrafiła. Jakkolwiek by sobie tego nie tłumaczyła, znała Claude również jako delikatnego i czułego partnera. Zastanawiała się, dlaczego tak trudno było przemówić sobie do rozsądku? Wiedziała, że kłamał, zabijał i torturował najbliższego jej człowieka. Mimo to coś w środku wierzyło, że podczas ich niedawnej rozmowy nie kłamał.

— Śniło mi się, że mój brat umarł, a jego zwłoki goniły mnie, krzycząc, że to ja go zamordowałam.

Annalise przymknęła oczy, odkładając na talerz posmarowaną masłem kromkę. Nie kłamała. Faktycznie o czymś takim śniła.

— Claude... Chcę go zobaczyć — wyznała, otwierając oczy i przełknęła ślinę. — Chcę mieć pewność, że z moim bratem wszystko w porządku.

Każdy znający sytuację i słyszący tę prośbę zrozumiałby, że zrodziła się z nadszarpniętego zaufania. Mogło to zranić uczucia mężczyzny, ale Annalise nie przejmowała się tym zbytnio. Najważniejsze było zyskać pewność. Sam Claude nie wydawał się urażony.

— Jedz — nakazał mężczyzna. — Gdy zjesz i będziesz gotowa, zabiorę cię do niego.

Na twarzy Annalise pojawiło się zdziwienie.

— Naprawdę? — spytała z niedowierzaniem, mając wrażenie, że poszło zbyt łatwo.

Claude wstał, podchodząc do żony i ukląkł obok jej krzesła. Każdy jego krok wywoływał u Annalise dreszcze. Gdy chwycił jej dłoń, napięła się. Jednak de Maladie nie zrobił nic dziwnego, pocałował ją i czule pogładził. Ostatecznie złożył pocałunek również na obrączce.

— Naprawdę, Lotosie. Jestem twoim mężem, a nie katem — stwierdził. — Kocham cię.

Czuła się nieswojo, ilekroć słyszała tę deklarację. Nie odpowiadała na nią, a Claude nigdy nie naciskał, by było inaczej. Wyprostował się i pogłaskał lekko splątane włosy.

— Gdy będziesz gotowa, przyjdź do mojego gabinetu — poprosił i odszedł.

Mijały minuty, a Annalise wpatrywała się w zastawiony stół. Poczuła ulgę i część napięcia spłynęło z jej ramion. Czuła się w rezultacie lepiej, ale i gorzej. Przywykła do napięcia, a jego minimalny brak stał się nieco obcy, wręcz nieswój. Zacisnęła dłoń w pięść i chwyciła za chleb. Musiała jeść. Głodzenie się nie przyniosłoby rezultatów, a wręcz zaszkodziło. Na swój sposób Annalise miała ochotę się śmiać. Żyła z osobą, która ją do tego zmusiła i niczego jej nie brakowało. Gdyby nie okoliczności, życie byłoby jak z bajki.

Po zjedzeniu dwóch kanapek, jednej z szynką i serem, drugiej z serem, ogórkiem i pomidorem oraz wypiciu herbaty, Annalise wstała. Jedzenia zostało. Zastanawiała się, czy się zmarnuje i miała nadzieję, że nie. Gdy wychodziła, ujrzała wchodzącą do jadalni kobietę. Nie zatrzymywała się. Wolała nie rozmawiać niepotrzebnie z personelem.

Po wejściu do właściwej sypialni uderzył ją zapach lawendy. Spojrzała w stronę jasnej, beżowej, drewnianej komody i ujrzała stojący na niej odświeżacz. Była w tym miejscu jeszcze przed tym wszystkim i pamiętała, że wtedy roztaczał się tutaj zapach trawy cytrynowej. Najwyraźniej zmieniał się. Mogła się cieszyć, że nie był zbyt duszący, bo wtedy okazałoby się to dość niewygodne.

Małżeńskie łóżko stało na platformie, a po obu jego stronach znajdowały się szafki nocne z lampkami i dwa, puchate, szare dywany. Pokój miał wyjście na balkon, ale Annalise nigdy nie znalazła chwili, gdy było ono otwarte. Do tego komoda, mała biblioteczka, lampa stojąca, fotel oraz trzy pary drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, drugie do garderoby, a trzecie były wyjściem. Pokój był dość przestronny, a ciemnoniebieska tapeta oraz szara podłoga dodawały mu elegancji.

Annalise nie tracąc dłużej czasu, weszła do garderoby i po kilku minutach znalazła w ciuchach coś, co mogłaby założyć. Wybrała parę brązowych jeansów i kremowy sweter. Do tego czysta bielizna. Wróciła do sypialni, aby przejść do łazienki. Jak zwykle rozejrzała się po niej nieco nieufnie, zamknęła drzwi i prędko się przebrała. Dopiero po tym spojrzała w lustro. Dostrzegła w nim młodą kobietę, której twarz zdobiły piegi, a cera była bledsza niż zwykle. Nie wyglądała źle, fizycznie miała się świetnie, ale w oczach ukrywało się zmęczenie i zagubienie. Sięgnęła po szczotkę, chcąc opanować burzę brązowych loków. Nie zajęło to wiele czasu. Podobnie jak pozostałe czynności higieniczne. Annalise się nie malowała, nie lubiła uczucia makijażu na twarzy, więc stroniła od jego używania.

Przed wyjściem z łazienki, wrzuciła do kosza na pranie, noszone rzeczy. Dopiero tak odświeżona ruszyła na spotkanie z mężem. Korytarz był jasny, elegancki, a ściany zdobiły rozmaite obrazy. Claude mówił, że to dzieła sztuki. Musiały być drogie, a wisiały na ścianie, jak zwyczajne ozdoby. Pod ramami niektórych widniały różnorodne cytaty zapisane po francusku. To był element, który ciągle przypomniał Annalise, że de Maladie był Francuzem.

Stojąc pod drzwiami do gabinetu, zacisnęła dłonie na łańcuszku, który założyła. Otrzymała go od Claude i chociaż parę razy ściągała go, to ostatecznie z powrotem znajdował się na jej szyi. Była na siebie za to zła, ale czuła się bez niego po prostu źle.

Weszła bez pukania, oczami napotykając Claude, który stał nad klęczącym mężczyzną. Obok niego była dwójka innych, z czego jednego kobieta rozpoznała. Nazywał się Gustavo. Wtargnięcie pani de Maladie sprawiło, że wszystkie pary oczu skupiło się na niej. Klęczący również odwrócił głowę, ale w tym samym momencie został kopnięty. Annalise zacisnęła dłoń na ramieniu. Chciała to przerwać. Obserwowała, jak katowany kaszle, zwijając się na ziemi.

— Nie patrz na nią — nakazał chłodno de Maladie. — Uważasz, że jesteś godny patrzeć na moją żonę? — zakpił, obchodząc ofiarę i zmierzając w stronę Annalise.

Kobieta miała ochotę się cofnąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Zamiast tego wbiła spojrzenie w Claude. Miała namacalny dowód na jego okrucieństwo, obraz potwierdzający dobitnie to, co wyszło na jaw. Dlaczego więc wciąż nie mogła czuć obrzydzenia, gdy stał tak blisko? To pytanie dręczyło ją nieubłaganie, powodując lekką migrenę.

— Chodźmy — głos Claude wobec Annalise był inny, wciąż poważny, ale posiadał cieplejsze tony. Mężczyzna wyciągnął ku niej dłoń.

Brązowowłosa wciąż wpatrywała się w punkt, gdzie leżał obcy, by ostatecznie chwycić za rękę męża i wraz z nim opuścić pomieszczenie.

— Wybacz, to wypadło nagle — stwierdził Claude, gdy byli przy zejściu do garażu.

De Maladie puścił żonę i uniósł dłoń, by odgarnąć kilka kosmyków z jej twarzy.

— Przestraszyłaś się?

— Mam skłamać? — spytała gorzko Annalise, a jej głos brzmiał dość ochryple.

Claude pocałował ją w czoło, zaraz robiąc niewielki krok do tyłu.

— Nie, mów prawdę. Jako jedyna nie musisz się mnie bać, Annalise. Jesteś moją żoną, sercem i duszą, ciebie jedną zawsze wysłucham. Nawet jeśli ty sama nie chcesz słuchać mnie — obiecał. Jego spojrzenie spoczęło na drzwiach. — Chodźmy. Powinniśmy wrócić przed wieczorem.

Annalise powiodła za mężczyzną spojrzeniem, a kilka pytań cisnęło się jej na język. Chciała zapytać kim był ten człowiek, co takiego zrobił i jak skończy. Czas nie chciał, aby zyskała odpowiedzi. Nie teraz. Ważniejsze od tego było spotkanie z bratem. 

~ CDN ~

Pozdrawiam wszystkich cieplutko! <3 

Data pierwszej publikacji: 10.05.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro