Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 18

Dom Claude we Francji wyraźnie zaznaczał jego stan majątkowy, ale nie miało to obrzydliwego wydźwięku. Wszystko było cenne, ale przy tym eleganckie. Gdy po raz pierwszy przekroczyła próg, czuła się obco. Nawet jeśli nosiła na palcu obrączkę, a z Claude łączyła ją trudna do określenia, bliska relacja, czuła, że nie pasuje do jego świata. Nie tylko z powodu moralności, myśli, ale i umiejętności. Obrazy z chwili, gdy do mężczyzny celowano z bronią, panikę, gdy Sebastian sam trzymał podobną, nękały ją przez ostatnie trzy noce. Annalise miała w końcu tego dość. Rozumiała, co chciała jej powiedzieć podświadomość, rozumiała, czego pragnęła, ale próbowała z tym walczyć. Bała się, że chwytając za pistolet, kiedyś kogoś zabije. Próbowała porównywać to do noża, którym również można odebrać życie, a jednak nie czynił kogoś mordercą.

Tylko broń to narzędzie przeznaczone do odebrania życia, a nóż ma też inne zastosowania.

To był fakt, przed którym nie dało się uciec. Zagryzła wargę tak mocno, że powstała mała, krwawiąca ranka. Annalise spojrzała na siebie w lustrze. Lekko kręcone, brązowe włosy spływały lekko po ramionach, odsłaniając uszy, na których wisiały złote kolczyki. Spojrzenie niegdyś ciepłe i nieco naiwne stało się dojrzalsze. Sądziła, że studia, wiek, umiejętność brania odpowiedzialności za samą siebie to największe z dowodów dorosłości. Pomyliła się. Dopiero teraz czuła się, jak ktoś starszy, doświadczony, a była na początku tej strasznej przygody. Perspektywa widzenia zmieniła się, zupełnie jak wtedy, gdy nabierała lat. Teraz jednak to nie wiek ją odmienił, a Claude.

Niewinność... Czy naprawdę potrafię ją dla niego stracić?

Potrafiła. Wiedziała, że potrafi, ale poza czysto moralnymi wahaniami, pojawiło się jeszcze jedno. Claude zawsze mówił, co go w niej urzekło. Czy gdyby chciała nauczyć się walczyć, to nie stałaby się dla męża nudna?

Ale czy to miłość, jeśli odejdzie, gdy się zmienisz?

Nie. Miłość nie ma powodu, nie odejdzie, nawet jeśli zechcesz ją wypalić. Próbowała przecież tak zrobić i zaprowadziło ją do tego punktu. W końcu westchnęła, wstając od toaletki i wyszła, kierując się w stronę gabinetu Claude. Mijała różnorodnych ludzi, a wygląd niejednego mógł przyprawić o ciarki, ale ona szła dalej. Nikt nie odważył się jej zatrzymać.

— Pani de Maladie, szef ma obecnie spotkanie — powiedział w końcu jeden z mężczyzn. Brzmiał na niepewnego.

Annalise uśmiechnęła się lekko, ukrywając drżenie rąk.

— Powiedz mu, że chcę się z nim spotkać.

Mężczyzna skinął głową, a Annalise spojrzała na eleganckie, beżowe drzwi przed sobą. Nie minęły nawet trzy minuty, a otrzymała zaproszenie. Gdy tylko wejście do pomieszczenia się zamknęło, rozluźniła się, wzdychając.

— Ktoś ci coś powiedział? — zapytał Claude, wpatrzony w stos kartek.

Annalise pokręciła głową, podchodząc do biurka i siadając na jednym z burgundowych foteli.

— Nie. Wszyscy byli mili. Przyszłam, bo chciałabym cię o coś poprosić — przyznała.

Teraz czuła, jak ciężkie jest jej serce. Idąc tutaj, miała wrażenie, że wszystko zaplanowała, ale siedząc przed mężem, miała ochotę się wycofać.

Tylko ile mogła uciekać?

— Chcę nauczyć się strzelać.

Annalise nawet nie zorientowała się, w którym momencie deklaracja opuściła jej usta. Przymknęła oczy, zaciskając dłonie na materiale jasnofioletowej spódnicy.

— Chcę móc się bronić, Claude. Chcę móc bronić ciebie.

Dopiero po tych słowach odważyła się spojrzeć na mężczyznę. Ten nie poruszał się, po prostu na nią patrząc. Milczał, a jego spojrzenie wydawało się bardzo poważne. Strach powoli rósł w sercu kobiety, a ranna warga zaczęła drżeć. Nie odważyła się choćby pisnąć.

— Uważasz, że nie potrafię zadbać o nasze bezpieczeństwo? — spytał, opierając policzek na dłoni.

Claude nie brzmiał na zirytowanego, urażonego, a zaciekawionego. To był dobry znak, który dodał Annalise sił.

— To nie tak — zaprzeczyła. — Chcę być pomocą, a nie ciężarem. Nie, nie zamierzam dowiadywać się szczegółów twojego zajęcia. Wolę zostać nieświadoma, ale nie chcę w trudnej sytuacji być całkowicie bezbronna. I gdyby coś ci się stało... — głos Annalise ścichł, aż w końcu zamilkła na moment. — Nie chcę zostać zmuszona patrzeć i nic nie móc zrobić.

Claude wykrzywił usta w słaby uśmiech.

— Broń nie sprawi, że zawsze będziesz miała możliwości — zauważył.

— Wiem, ale poszerza ich wachlarz, prawda?

De Maladie wstał ze swojego miejsca, obszedł biurko i chwycił za podbródek żony. Sprawił, że Annalise patrzyła mu prosto w oczy.

— Mówiłem, że mnie kochasz, Lotosie. Ty jednak wciąż wolisz próbować temu zaprzeczyć... — zamruczał, gładząc kciukiem policzek ukochanej. — Schlebia mi to, ale zastanawia mnie jedno. Sądzisz, że potrafiłabyś zabić człowieka?

Mimowolnie ciało Annalise się spięło. To było najtrudniejsze pytanie, na które nie znała odpowiedzi.

— Nie wiem... Strzał nie zawsze zabija, prawda?

Claude pocałował kobietę w czoło.

— Tak, ale prościej zabić niż po prostu zranić. Nawet jeśli nie umrze na miejscu z powodu strzału, może w wyniku obrażeń. Postrzał za to nie jest najprzyjemniejszym z doświadczeń.

Nie straszył, aby ją zniechęcić. Annalise rozumiała, dlaczego odbywała się ta rozmowa. Chciał, aby znała wszelkie konsekwencje swojej decyzji.

— Wiem... — wyszeptała. — Wiem, że mogę kogoś zabić, ale... Nie chcę...

Claude przyłożył palec do ust Annalise.

— Jesteś delikatna, Lotosie. Szlachetna i czysta, dlatego zabicie kogoś na pewno by się na tobie odbiło. Wiem, że pociągnęłabyś za spust w decydującym momencie. Nie wiem jednak, co zrobiłabyś później.

Annalise zacisnęła usta i ostatecznie lekko ugryzła palec Claude.

— Jestem świadoma konsekwencji. Sądzisz, że nie myślałam o tym? Ostatnie trzy dni próbowałam sobie wyobrazić, co by się wtedy stało. Wiem, że wyobrażenia to jedno, a realia to drugie, ale jestem gotowa. Claude, pozwól mi — poprosiła, chwytając za dłoń, która trzymała jej podbródek. — Pozwól mi stać się silniejszą, zaufaj mi.

Zapanowała cisza. Dłoń Annalise wciąż trzymała tę mężczyzny. Dopiero po minucie została przerwana.

— Antonio.

W jednej chwili do pomieszczenia wszedł około trzydziestoletni mężczyzna. Miał kilkudniowy zarost i czarne, wojskowe spodnie oraz koszulkę. Claude poprosił Annalise o wstanie, kierując ją ku jednej z szuflad biurka. Antonio stał przy drzwiach z poważną miną.

— Wyceluj w niego — nakazał de Maladie, podając żonie Glock 18.

Annalise zamrugała.

— Co?

— Wyceluj, Lotosie.

Polecenie wydano ostrzejszym tonem. Domniemany cel za to ani drgnął. Nie było pytań, strachu, a spokój. Annalise jednak była otępiała. Wpatrywała się na zmianę w Antonio, Claude i broń.

— To twój człowiek — zauważyła.

— Nawet ktoś, kogo uważasz za swojego sojusznika, może chcieć cię zabić — przypomniał chłodno Claude.

Annalise powoli wyciągnęła dłoń po broń. Gdy tylko chwyciła ją we własne dłonie, poczuła, jak ciężka jest. Ręka odruchowo przechyliła się ku ziemi. Wraz z tym ponownie zapanowała cisza. Dziewczyna spojrzała na trzymaną broń, czując, jak bardzo ogarnia ją stres. Wiedziała, że raczej na pewno Claude nie każe jej strzelić. Nie w domu i nie do podwładnego, ale wycelowanie... To był test, który jak na razie oblewała z kretesem.

To nie może się tak skończyć.

Zacisnęła usta i w tym momencie uniosła broń, celując w kierunku Antonio. Dłonie jej drżały. Nie tylko z powodu obcego ciężaru, ale również z powodu skomplikowanych emocji w środku. Walce kobiety przyglądał się Claude, który w tym momencie przypomniał diabła oglądającego arcyciekawe przedstawienie.

— Naciśnij spust.

Ciało Annalise zwiotczało, a broń od razu powędrowała w dół. Spojrzała na Claude w szoku, nie wiedząc, co ma o tym myśleć.

— Musisz mieć odwagę nacisnąć spust, kochanie. Jeśli celujesz w człowieka, zaczynasz decydować o jego życiu i śmierci. Wahając się, pokazujesz, że twoje siła jest nic niewarta i w kluczowym momencie przegrasz.

Głos Claude był tak lekki, jakby opowiadał o pogodzie, a nie możliwym morderstwie. Antonio za to był wciąż tak samo spokojny. Kobieta podświadomie czuła, że to jakiś test. Chory, bo nie mogła mieć pewności, co się stanie, gdy naciśnie spust. Mąż niejednokrotnie pokazał, że dla niego ludzkie życie to narzędzie, zasób, a nie coś cennego. Nikt poza nią go nie interesował.

Claude stanął za żoną i pochylił się do jej ucha.

— Możesz uciec, Lotosie. Możesz zaufać moim ramionom — zapewnił spokojnie, kusząc.

Annalise wiedziała, że może to zrobić, ale rozumiała, co to oznacza. Nie mogła się wycofać, ale czuła wewnętrzny sprzeciw przed strzałem.

Tylko czego chciała?

Moralności czy siły?

A może... obu?

Zagryzła wargę, czując promieniujący z niej ból. Jej myśli eksplodowały. Na Boga, była żoną mafioza, a bała się broni, która dla tutejszych musiała być tak naturalna, jak długopis dla ucznia! Szybkim ruchem uniosła broń i wycelowała ponownie w Antonio. Chwyt był nieumiejętny i broń lekko drżała. Mimo to kobieta trzymała ją w stronę mężczyzny. Upłynęły sekundy, aż w końcu nacisnęła na spust.

Ciszę w pomieszczeniu przerwało pstryknięcie. Annalise zamrugała, nagle tracąc wszelką siłę w ciele. Magazynek okazał się pusty. Ogarnęła ją ulga, ale i szok. Naprawdę to zrobiła. 

~ CDN ~

Czy to dobrze, czy też źle? Ciężko powiedzieć. Na pewno Annalise nie chce być wciąż tak bezbronnym kaczątkiem, jak to ma miejsce. Ale wszystko ma swoje konsekwencję, nawet taka pozorna drobnostka... Jak myślicie? Zaimponowała nieco Claude?

Data pierwszej publikacji: 03.08.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro