Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 20

Sztywna atmosfera trwała od poranka, który zaczął się dla wszystkich o wiele wcześniej niż zwykle. Była dopiero ósma rano, a Annalise czuła się bardziej wyczerpana niż kiedykolwiek. Nawet egzaminy na studiach nie były tak męczące! Westchnęła ciężko, przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze. Po tym jej uwaga przeniosła się na dopiero co skończone paznokcie. Miały barwę butelkowej zieleni. Kilka dni wcześniej zaproponowano jej kilka kolorów i ostatecznie zdecydowała, że to ta barwa będzie motywem przewodnim jej ubioru.

— Jak się czujesz?

Wraz z pytaniem, na barku kobiety został złożony pocałunek. Annalise westchnęła, przymykając oczy i milcząc przez moment.

— Zmęczona. To zawsze tak wygląda? — spytała. — Wszystko musi być idealne? — dopytała.

Claude pokręcił głową lekko rozbawiony.

— Nie, ale dziś chcę, aby każdy widział, jak cenny skarb posiadam.

— Nie boisz się, że ktoś spróbuje mnie ukraść? — spytała złośliwie, przekręcając oczyma na przejaw jawnej arogancji.

— Wiesz, co spotka taką osobę.

Zadrżała, ale nie od kolejnego pocałunku, a od jasności odpowiedzi. Wiedziała. Czasami przez to, jak ją traktował, zapomniała, że Claude był członkiem mafii. Mogła zakładać, że należał do szefostwa, może nawet stał najwyżej. Nigdy nie zagłębiła się w jego interesy i naprawdę to, co wiedziała, jak na razie jej wystarczało.

— Ile zostało nam czasu?

Umyślnie zmieniła temat, czując, jak ponownie jest całowana.

— Powinniśmy wyjechać za około godzinę — stwierdził. — Zjedzmy i skończmy przygotowania — zachęcił.

Nie miała powodu do opozycji, chociaż chciała. Wizyta u krewnych męża nie należała do najbardziej komfortowych. Wcześniej rozmawiała chwilę z bratem i matką. Było u nich w porządku, chociaż oboje tęsknili. Nie tylko za nią, Sebastian pragnął wolności, co nie dziwiło kobiety. Miała nawet nadzieję, że ostatecznie uda się jej przekonać Claude do pewnych ustępstw. Jednak dzisiaj nie było na to czasu.

Po typowym, francuskim śniadaniu, powrócili do przygotowań, w których Annalise pomagano. W końcu stanęła przed lustrem w przylegającej do ciała, sukience w barwie butelkowej zieleni z przezroczystymi, długimi rękawami i perłowym paskiem. Na szyi i uszach również pojawiły się perły. Włosy były rozpuszczone, ale część kosmyków spinała spinka w kształcie ważki. Wykonano ją ze szmaragdów i pereł.

Claude wszedł do sypialni od razu, dostrzegając ukochaną i uśmiechnął się. Gdy wyciągnął dłoń, Annalise bez zawahania za nią chwyciła.

— Pora ruszać, Lotosie.

Tak... Pora było się przekonać, z jakiego Piekła pochodził ten diabeł.

***

Droga trwała kilka godzin, ale na szczęście przybyli na czas. Annalise przyglądała się w lusterku, chcąc się upewnić, że wygląda w porządku. Przysnęło się jej podczas drogi i niepokoiła się, że wpłynęło to na jej wygląd. Na szczęście tak się nie stało. Claude był za to leniwy, a jego pewność siebie lekko irytowała Annalise. Cóż, jednak musiała mu przyznać, że wyglądał niesamowicie. Czarny garnitur i koszula w barwie jej sukienki tworzyły ciekawe połączenie. To mógł być klasyczny ubiór, ale wciąż był wspaniały.

— Nie bój się — poprosił Claude. — Nie opuszczę cię choćby na krok.

Ciemnowłosa była ciekawa, czy ta deklaracja wynikała jedynie z troski, czy też z czegoś jeszcze. Przesunęła spojrzenie w dół, widząc, że przy pasie męża znajduje się pistolet.

— Naprawdę jest ci potrzebny? — spytała cicho.

— Tak — skomentował krótko, po czym wysiadł.

Westchnęła, widząc, że najwyraźniej Claude nie zamierzał z nią na ten temat dyskutować. To ją lekko uraziło, więc cicho prychnęła. Mąż otworzył drzwi, wyciągając dłoń, aby pomóc jej wysiąść, a ona skorzystała z tej pomocy z nieco większą niechęcią niż zwykle.

— Nie złość się, Lotosie — poprosił szeptem, nachylając się do jej ucha.

Prośba pozostała bez odpowiedzi, a ona powoli zaczynała odczuwać większy stres. Rezydencja ojca mężczyzny przypomniała pałac. Szerokie schody, lokaj czekający przy drzwiach, który sprawdzał, czy dana osoba jest na liście, parking wypełniony luksusowymi samochodami, kwiaty, krzewy i gigantyczne okna. Ile pięter miało to miejsce? Zadrżała, nie chcąc poznawać tak prędko odpowiedzi.

— Młody mistrz — zauważył lokaj, od razu się skłaniając. — Towarzyszka mistrza, to...?

— Moja żona, Annalise de Maladie — przedstawił.

Kobieta była tak zaaferowana podziwianiem rezydencji, że nawet nie spostrzegła, kiedy znaleźli się przed wejściem. Wyraźnie jednak spostrzegła, że słowa Claude wywołały szepty.

— Młoda mistrzyni.

Lokaj zachował pełen profesjonalizm, skinając żonie mistrza głową. Annalise była zaciekawiona tymi okolicznościami. Czy nikt nie był świadomy, że przybędą razem, a może powód tego pytania krył się w jakiejś gierce?

Weszli do środka, a Annalise na moment zapomniała, jak się poprawnie oddycha. Bogactwo, elegancko ubrani ludzie i służba. Czuła się, jak w bajce, do której nie pasowała. W domu Claude, a teraz ich, też odczuwalne było to, że ma pieniądze, ale nie było to zaznaczone tak wyraźnie. Czuła się niekomfortowo, a jej ramiona lekko się skuliły, gdy spostrzegła ludzką rzeźbę. Była to naga kobieta, której skóra została pokryta złotą farbą. Stała na lekkim podwyższeniu, co jakiś czas zmieniając pozę. Spojrzała na Claude, który wydawał się niewzruszony.

Nie mogła ukryć, że poczuła się lekko zazdrosna na myśl, że będzie podziwiać inną kobietę.

— Nie martw się, Lotosie. Chodźmy do sali przyjęć — poprosił, składając na policzku zestresowanej żony pocałunek.

Spojrzenia innych ich nie opuszczały. Każdy krok i każdy gest był pod czujną obserwacją. Claude nie okazywał zdenerwowania, musiał do tego przywyknąć, ale Annalise czuła się malutka. Była onieśmielona tak wielką uwagą.

— Claude, jak dobrze cię widzieć.

Gdy weszli do innego, wypełnionego ludźmi, stołami i muzyką pomieszczenia, od razu ktoś zawołał. Była to piękna kobieta o czarnych, sięgających pasa, falowanych włosach i oczach, które tak bardzo przypominały te zawołanego mężczyzny. W oczach Annalise obca była jak te modelki, może sama takową była. Ubrana w obcisłą, czarną suknię, stawiała każdy krok z gracją. Długie obcasy natomiast lekko stukały. Trzymała w dłoni kieliszek.

— Witaj, Elodie.

Odpowiedź Claude była mechaniczna i nieco szorstka. Imię zabrzmiało dla Annalise znajomo. To musiała być druga siostra Claude. Kobieta wygięła pomalowane czerwienią usta i wyciągnęła ku Annalise rękę.

— Witaj w rodzinie, Annalise. Byłam ciekawa, co za kwiat skradł serce mojego brata i cóż, nie jestem zaskoczona. Ona jest doprawdy urocza — skomentowała Elodie.

Annalise wyciągnęła rękę, ale nim dotknęła tej kobiety, Claude ją zatrzymał.

— Ach, tak — mlasnęła czarnowłosa. — Zawsze byłeś tak zazdrosny, braciszku. Nikt nie może dotykać tego, co twoje, prawda? — zanuciła.

Weld drgnęła, uśmiechając się nerwowo. Spojrzała na Claude ciut zirytowana, a po tym spojrzała ku Elodie.

— Miło mi cię poznać, Elodie.

— Och! Ona potrafi mówić, gdy ty najwyraźniej chcesz, aby milczała. Interesujące! Co jeszcze mi zaśpiewasz, ptaszyno?

Żona Claude zacisnęła usta. Elodie początkowo wyglądała na miłą, ale teraz zdecydowanie ujawniła, że pod skórą skrywała prawdziwą złośnicę. Wyczuwała pogardę, która od niej płynęła. Lekko ją to zabolało, a po tym odchrząknęła, lekko się prostując.

— Tracisz mój czas, Elodie, a wiesz, że tego nienawidzę. Dodatkowo jesteś nieprzyjemna dla mojej żony, a za to oczekuję rekompensaty.

Ostry, wypełniony chłodem ton przeciął powietrze. Claude odezwał się tak głośno, że kilka osób w otoczeniu przestało rozmawiać, przyglądając się tej trójce. Elodie zacisnęła usta, a w jej oczach pojawiły się iskierki buntu.

— Kto mnie do niej zmu-

— Twój brat ma rację, Elodie.

Kolejny ton zakłócił wszystko. Ludzie kiwali głową z szacunkiem, a Annalise jedynie lekko się odwróciła. Wtedy dostrzegła mężczyznę ubranego w elegancki garnitur i granatową koszulę. Był około sześćdziesiątki, ale mimo to wydawał się pełen energii. Głębokie, niebieskie tęczówki wydawały się móc dojrzeć głębi duszy. Uśmiechał się, ale był to drapieżny wyraz twarzy. Obok niego stała drobna kobieta, młodsza na około dziesięć lat. Miała jasne, blond włosy, w których było już widać siwiznę. Złota sukienka okalała jej ciało, a jej twarz rozświetlał słaby uśmiech. Wyglądała na słabą, nieco chorą.

— Ojcze... — zaczęła Elodie, ale pod intensywnym spojrzeniem, zamknęła usta. Odwróciła się ku Annalise i rzekła niechętnie: — Wybacz mi, szwagierko. Jestem czasami nieokrzesana.

Annalise skinęła głową, a Claude jedynie przymknął leniwie oczy. Elodie usunęła się w cień, wdając się w rozmowę z kimś postronnym. Do młodego małżeństwa natomiast podeszli seniorzy rodziny.

— Dawno się nie widzieliśmy, Claude. Ożeniłeś się.

To nie był ton ojca, który cieszył się z serca syna. Przypominał kogoś, kto badał grunt. Żona mężczyzny lekko drgnęła, chcąc wyciągnąć ku synowi dłoń, ale od razu została pociągnięta z powrotem. Posmutniała, ale nic nie powiedziała.

— Ja i twoja matka byliśmy ciekawi Annalise. Wiesz dziecko, że twoje imię to połączenie Anny i Lisy?

Żona Claude skinęła głową.

— Tak. Miło mi państwa poznać — odpowiedziała.

— Nam również, Annalise. Teraz jesteśmy rodziną i mam nadzieję, że mój syn nie przyprawił cię o zbyt wielki ból głowy. Wiem, że bywa trudny — ton starszej kobiety był ciepły. — Widzę, że przy tobie promienieje. To jak Louis przy mnie — dodała, posyłając ojcu Claude uroczy uśmiech.

Annalise również się uśmiechnęła. Po tym zapanowała cisza, która z każdą chwilą stawała się coraz to bardziej niekomfortowa. Mężczyźni po prostu na siebie patrzyli, ale w ich spojrzeniach wydawało się odbijać wszystko. Jakby rozmawiali ze sobą bez słów. Stan ten utrzymywał się do zmiany muzyki.

— Pora na taniec — zauważył Louis. — Chodź, Penelope.

— Oczywiście, skarbie.

Odpowiedź matki Claude była nieco automatyczna. Annalise lekko drgnęła, spoglądając w twarz męża. Nic nie powiedziała, ale przez jej umysł przetoczyło się sporo myśli. Claude również był zachłanny, władczy, ale nigdy nie była przy nim automatem. Czy taka przyszłość ich czekała? Przymknęła oczy, opierając czoło o ramię męża.

— Nigdy nie przestaniesz mnie szanować, Claude? — spytała szeptem. — Słuchać?

Mężczyzna milczał, po czym pocałował ją w czoło.

— Zawsze będziesz moim Lotosem, a słuchanie i szanowanie ciebie jest czymś, czego nie zaprzestanę. Co najwyżej się z tobą nie zgodzę — zauważył. — Chodźmy, pora na taniec.

Mógł mówić poważnie, nieco znudzenie, czy chłodno, ale nie kłamał. Annalise skinęła głową, wchodząc na parkiet. Była żoną Claude Nicolasa de Maladie, spadkobiercy swojej rodziny i chociaż była słaba, to nie zamierzała być lalką. Nie po to chciała nauczyć się strzelać. To mogła być kropla w morzu, ale dla niej stanowiła huragan.

Muzyka stawała się coraz bardziej skoczna i wymagała od tańczących większej ilości energii. Wciąż był to typ muzyki balowej, ale każda nuta szarpała coś w wnętrzu Annalise.

Ona nie była jego podwładną.

Była jego żoną.

Była mu równa.

Taniec to nie tylko kroki i obroty, to również połączenie dwóch osób. Nie tylko ciał, ale i umysłów. Musisz podążać za partnerem, dostosowywać wspólnie rytm. Lekcje z wcześniej nie były na marne. Szło jej dobrze, a w kwestiach ruchowych była naprawdę kiepska. Zachichotała, przykuwając tym uwagę męża.

— To szalone... — wymruczała, opierając się o jego ramię. — To miejsce i my. Chociaż wiem, że to jama węży jestem szczęśliwa.

Ją samą zaskoczyła ta deklaracja, ale taka była najszczersza prawda. Claude odsunął lekko ukochaną, aby móc spojrzeć jej w oczy. Na jego twarzy minęło coś na wzór lekkiego uśmiechu. Annalise uśmiechała się szeroko. Nie umiała utrzymywać masek. Jasno okazywała emocje.

Coś się zmieniło. Na twarzy Claude pojawiła się ostrość, a czas zwolnił. Annalise nie wiedziała, w którym momencie została odepchnięta i upadła na ziemię. Do szoku kobiety dołączyły krzyki z otoczenia i dźwięk tłuczonego szkła. Uniosła wzrok, widząc, jak jej mąż bije się z kimś w stroju kelnera.

— Kurwa, rozdzielcie ich!

Ktoś krzyczał, ktoś biegł, a wzrok powalonej kobiety powędrował do walczących. Zadrżała, widząc, że Claude trzymał dłonią nóż, próbując wyrwać go oprawcy. Ten jednak robił wszystko, aby zadać de Maladie jak najwięcej bólu. Pistolet za to leżał niedaleko niej. Świat z niej kpił.

Mogła coś zrobić, ryzykując życiem ukochanego albo patrzeć i liczyć, że ktoś doświadczony coś zrobi.

Tylko po co miała czekać? Czy nie po to chciała się uczyć?

Zacisnęła usta i chwyciła za broń, zaciskając usta. Problem był taki, że jej cel ciągle się poruszał, siłując z Claude. To wszystko trwało sekundy, może nawet niecałe pół minut, ale tak jak samo wydarzenie zaskoczyło wszystkich, tak jego zakończenie, sprawiło, że cała sala zamarła. Tuż po tym, jak powietrze przeciął huk.

Annalise wycelowała i pomimo gryzącego jej płuca strachu, nacisnęła na spust, celując w głowę oprawcy, który umilkł. Krew obryzgała podłogę, tak samo jak twarz de Maladie, który zrzucił z siebie truchło i podszedł do ukochanej. Jego prawa dłoń obficie krwawiła, a rana wyglądała paskudnie. Claude jednak nie przejmował się bólem, ukląkł obok pogrążonej w myślach Annalise i ujął jej policzek. Ten od razu zabarwił się czerwienią. Drugą ręką odebrał od kobiety broń.

— Byłaś doskonała, Lotosie.

Doskonała...

Zabiła kogoś i była doskonała?

Adrenaliną ją opuszczała, a w ustach pojawił się odruch wymiotny. Czuła się na swój sposób chora, wpadając w panikę. Dłonie natomiast zaczęły drżeć. Naprawdę kogoś zabiła. Claude objął ją delikatnie. Zbliżył się do nich Louis, który posłał gościom szeroki uśmiech.

— Moi państwo młodej pani de Maladie należą się brawa — rzekł, zaczynając klaskać. — W końcu pokazała, że zasługuje na swoje nazwisko. Teraz mogę powiedzieć to oficjalnie, Annalise Shea de Maladie, witaj w rodzinie.

Innymi słowy, witaj w Piekle. 

~ CDN ~

To ostatni rozdział z Lotosu! Pozostał epilog. Związku z końcówką teraz skupiam się na dopisaniu wszystkiego ^^ Więc środa-czwartek, a może wcześniej wpadnie zakończenie. To była niezwykła przygoda.

Data pierwszej publikacji: 20.08.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro