1. co cecil zobaczył w lustrze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— powiedziałam: nie — oburzyła się lou ellen.

— ale przecież możesz mi zaufać!

— cecil, nie zostawię ci sklepu. — lou ellen założyła ręce na piersi, mierząc przyjaciela wzrokiem.

cecil wywrócił oczami. mógł się tego spodziewać. cóż, niepokój lou ellen był zdecydowanie uzasadniony, bo cecil znany był z tego, że okradał swoje miejsca pracy. ale to nie była jego wina! odkąd był dzieckiem przyciągał do siebie przedmioty, które miały w sobie choć trochę magii. i odkrył to wyjątkowo niedawno.

a raczej lou ellen mu w tym pomogła. i teraz pomagała mu pozbyć się tej dziwnej klątwy. chociaż nie byli pewni, czy to klątwa. takie coś wymagało medyka, a jeszcze żadnego nie znali.

może matka lou ellen byłaby w stanie jakiegoś załatwić. ale hecate zniknęła kilka miesięcy wcześniej, zostawiając po sobie jedynie sklep i córkę.

— musisz jechać na ten zjazd? — zapytał cecil, widząc, że jej nie przekona.

— tak, cecil, muszę — odpowiedziała lou ellen, układając księgi na półce. — i to nie zwykły zjazd, tylko targ. liczę, że uda mi się znaleźć nowe przedmioty na sprzedaż. albo i nie na sprzedaż.

— ale to cholernie nudne! — westchnął cecil, a przy nim pojawił się dziwny naszyjnik z pomarańczowym klejnotem. — lou, twoje rupiecie znów się do mnie przylepiły!

zazwyczaj przedmioty w spellbound nie trafiały do cecila. robiły to jedynie przez pierwszy miesiąc, ale widocznie przyzwyczaiły się do jego obecności. jego magii.

— mówisz tak, jakby było to coś nowego — zaśmiała się lou ellen. — odnieś na zaplecze.

cecil westchnął i podniósł się z fotela, który nazwany był już jego. zgarnął ten nieszczęsny naszyjnik i niczym męczennik ruszył na zaplecze.

a zaplecze spellbound było jeszcze bardziej osobliwe niż cały sklepik. i zdecydowanie ukrywała je magia, bo z zewnątrz budynek wydawał się malutki. żeby otworzyć drzwi, potrzebny był klucz, równie fantazyjny co ten do głównego wejścia. był jeden, ale lou ellen dzieliła się nim z cecilem, bo na tyle mogła mu zaufać. i był jej najdroższym przyjacielem.

a na zapleczu panował bałagan, ale coś sprawiało, że dodawał on tylko uroku całego miejsca. meble poustawiane były tak, by nie zagracać drogi, ale w niektórych miejscach nadal potknąć się można było o zapomniane krzesło.

lou ellen blackstone kolekcjonowała magiczne przedmioty. a że magicznym przedmiotem mogło być wszystko, oznaczało, że kolekcjonowała wszystko. książki, świece, sztućce, a nawet całe zastawy kuchenne. naszyjniki, bransoletki i inne części biżuterii, ubrania czy też buty. i to wszystko właśnie kurzyło się na zapleczu. łącznie z oczywiście magicznymi rzeczami, takimi jak karty tarota, kule do wróżenia i eliksiry. tym ostatnim poświęcony był oddzielny kąt zaplecza, bo to właśnie w nich specjalizowała się lou ellen.

cecil wykonał niebezpieczny slalom w zagraconym pomieszczeniu, gdy wreszcie dotarł do stojaka na naszyjniki. było ich tam wiele, każdy obłożony innym zaklęciem lub klątwą.

przedmioty z zaplecza nie były na sprzedaż. należały do prywatnej kolekcji rodziny blackstone. lou ellen te przeklęte oczyszczała i badała, a tych po prostu zaczarowanych sprawdzała działanie i wszystko uważnie zapisywała w swoim notesie.

cecil usiłował odwiesić naszyjnik, bez ruszania innych. nie mógł narazić się na kolejną klątwę. niby przeklęta biżuteria działała tylko na tego, kto ją założy, markowitz wolał nie ryzykować.

i to mu się udało. chociaż oczywistym było, że cecil markowitz nigdy nie miał szczęścia, a gdy myślał, że wszystko jest w porządku, nagle działo się coś niezwykłego.

odwrócił się i już chciał opuszczać zaplecze, gdy zaplątał się w zasłonę. i cecil nie byłby cecilem, gdyby nie miał jeszcze większego pecha.

wylądował na ziemi, a zasłona razem z nim. przy upadku uderzył się w ramię, które już wcześniej wystarczająco go bolało, z powodu nieleczonej skoliozy. przeklął soczyście, niczym stary rybak i z trudem się podniósł, wyplątując się z tej nieszczęsnej zasłonki. dobiegły go stłumione głosy z głównej części sklepu, co mogło znaczyć, że lou ellen przyjmuje klientów. przeklął po raz kolejny, bo bardzo lubił obserwować rozmowy lou ellen z innymi czarownicami i czarodziejami, szczególnie, że sam nie posiadał w sobie magicznej mocy. oczywiście poza dziwną klątwą.

cecil serio miał pecha! gdy się podniósł, stanął twarzą w twarz ze swoim odbiciem w lustrze. widocznie tajemnicza zasłona, która go zaatakowała zasłaniała wcześniej to lustro.

a cecil o magicznych przedmiotach wiedział jedną rzecz. jeśli coś było zakryte, to zakryte powinno pozostać.

ale zamiast zasłonić lustro z powrotem, wpatrywał się w swoje odbicie. cecil luster nie lubił. przerażały go, podobnie jak widzenie samego siebie. nieokreślonego koloru włosy (ni to blond, ni brąz), już zdecydowanie przydługie i potargane. zielone oczy, ale nie takie ładne, butelkowo czy leśno zielone. zwykłe zielono szare, niczym się niewyróżniające. i bardzo podkrążone. cienie pod oczami były chyba jedyną charakterystyczną w nim rzeczą.

nie wiedział, dlaczego nie może odsunąć wzroku od lustra. najpierw analizował swoją twarz. następnie przesunął uwagę na swoje ubranie. zwykła szara koszulka z logiem zespołu, którego ledwo co słuchał, spodnie w kolorze khaki sięgające do kolan z mnóstwem kieszeni i znoszone brązowe conversy, które miał już zapewne kilka lat. i jeszcze brązowa torba listonoszka, z którą nie rozstawał się nigdy, więc nie zdejmował jej nawet tutaj. ozdobiona mnóstwem przypinek, z których w oczy najbardziej rzucała się ta z flagą ukrainy (skąd pochodził, chociaż nie lubił o tym mówić i już dawno powinien się tej przypinki pozbyć) i logiem salonu tatuażu, w którym pracował.

wyglądał jak nastolatek, chociaż na karku miał już dwadzieścia cztery lata.

dopiero gdy skończył skupiać się na swoim wyglądzie, zauważył w lustrze rzecz osobliwą. nie odbijało ono pomieszczenia. znaczy się, pomieszczenie było. ale jednak inne. lustrzany cecil stał na tle tego samego zaplecza, tylko idealnie wysprzątanego. albo po prostu pustego. żadne magiczne przedmioty nie walały się za lustrzanym cecilem, chociaż powinny. bo przecież prawdziwy cecil stał przy stosach rzeczy, które wyglądały, jakby miały się na niego zawalić!

i jakie było jego zdziwienie, gdy dotknął lustra! zamiast poczucia zimnego szkła, jego dłoń po prostu zatopiła się w odbiciu. przypominało to wodę. tak, jakby trzymał dłoń pod wodą.

odsunął rękę, jak oparzony, chociaż powierzchnia była zimna.

bo cecil markowitz bał się magii, chociaż niezmiernie go interesowało. i niesamowicie chciał zbadać to lustro, ale nie mógł zrobić tego teraz. nie, gdy lou ellen była obok, obsługując klientów i w każdej chwili mogła wejść na zaplecze. pewnie dziwiła się, co tak długo zajmuje mu odkładanie jednego naszyjnika.

przykrył lustro zasłoną, tak jak było wcześniej. zdecydował, że musi przekonać lou ellen do powierzenia mu sklepowych kluczy, gdy ona będzie na zjeździe czy tam targu wraz z innymi czarownicami. wtedy będzie mógł ze spokojem zbadać sprawę lustra.

ale najpierw wypyta o nie lou ellen. jakby przypadkiem było przeklęte.

a/n dzien dobry! pewnie nie spodziewaliscie sie rozdzialu tak szybkp ale... nie moglem sie powstrzyamc!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro