Rozdział drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Boże, użycz mi pogody ducha abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi abym zmieniał to, co mogę zmienić i szczęścia, aby mi się jedno z drugim nie popieprzyło."

— Stephen King, "Miasteczko Salem"


Rok później.

— Nie uważam, że jest to dobry pomysł.

Ja także nie uważałam za najrozsądniejsze, aby ponownie rzucić się do wielkiego świata, kręcącego się wśród zabieganych ludzi. Odpowiadał mi spokój mojego pokoju i świadomość, że gdy tylko mój stan psychiczny ulegnie zmianie, będę mogła swobodnie przeżywać stratę na nowo, bez obaw, że zostanę obdarzona współczującym wzrokiem i słowami otuchy, które mają za zadanie podnieść mnie na duchu, a w rzeczywistości sprawiają, że czuje się tylko gorzej.

— Za bardzo się pani o mnie martwi — powiedziałam tylko, wycierając ścierką zaplamioną tackę. Staram się, jak tylko mogę uniknąć jej wzroku, ale czuje, jak wywierca dziurę w moim ciele. Postanawiam więc kontynuować. — Zapewniam, że trzymam się lepiej, niż wskazuje na to mój wygląd.

Gówno prawda. W ogóle się nie trzymam, ale nauczyłam się, że aby nie martwić najbliższych, należy tak długo wmawiać im, że poradziłam sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu, aż zaczną w to wierzyć. Aż przekonam samą siebie. Na razie jednak nie udaje mi się ani z nimi, ani ze sobą, co zresztą widać gołym okiem.

— A jeżeli przeliczysz swoje możliwości i zrobisz sobie krzywdę? — dopytywała, będąc omal na skraju płaczu.

Louise, która przygarnęła Willa i jego siostrę pod własne skrzydła, dała im kochający dom, mimo złamanego serca z powodu jego odejścia ani razu nie dała sobie szansy okazać słabości i rosnącej rozpaczy, szczególnie w moim towarzystwie. Z tego powodu jej teraźniejsza reakcja jest dla mnie po prostu miażdżąca. Nie chcę być jej zmartwieniem, ponieważ była dla mnie, nawet jeśli ja nie mogłam być dla niej. A w końcu nie tylko ja straciłam osobę, którą bezgranicznie kocham. Jakie to samolubne z mojej strony, wiem o tym, jednak mimo tej wiedzy, nie potrafię nic z tym zrobić.

Postanawiam tylko spojrzeć jej prosto w oczy i mocno przytulić. Zasłużyła na to i wiele więcej. Niestety, teraz na nic innego mnie nie stać.

— Poradzę sobie. Obiecuje.

— Wierzę ci, Brooklyn. — Westchnęła głęboko. — W porządku, będę na zapleczu. W razie, gdybyś mnie potrzebowała. Muszę uporać się z dostawą.

Kiwnęłam głową, natychmiast wybaczając jej kłamstwo. Podczas uścisku poczułam słone krople wsiąkające w mój sweterek, dlatego niegrzecznym byłoby wytknięcie albo zwrócenie uwagi, że dostawa odbyła się wczoraj z rana. Wiem to, ponieważ Tim dzisiejszego popołudnia narzekał, że podczas jej odbierania od dostawcy, prawdopodobnie naciągnął sobie mięśnie.

Louise potrzebowała chwili dla siebie, zupełnie tak jak ja, podczas rocznej abstynencji w kawiarni.

Rok, szmat czasu. Mimo to, często myślę, że ten rok, choć najdłuższy w moim życiu, nie był wystarczający, ale wtedy uświadamiam sobie, że żaden nie będzie. Choćbym miała spędzić resztę życia w zamknięciu, straciłam siebie bezpowrotnie, ale żeby moja rodzina tego nie zauważyła, uśmiechałam się często.

Czasami wystarczy się po prostu uśmiechnąć, nawet jeśli ten sam uśmiech nie sięga wypełnionych pustką oczu.

*

Jak wspomniałam wcześniej, minął rok, a to z kolei wiąże się z rocznicą śmierci Willa. Dzisiejszy dzień niewiele zmieniał. Pomimo jego znaczącej rangi, żaden inny poprzedni poranek nie różnił się od następnego. Codziennie witała mnie ta sama rozpacz i ogromna tęsknota, z którą ledwo sobie radziłam.

Pognałam w stronę wyjścia, gdy skończyłam wszystkie czynności związane z moją pracą. Zatrzymałam się na zewnątrz, orientując się szybko, że zapomniałam portfela. Jest niezbędny, jeżeli wciąż biorę pod uwagę komunikacje miejską. Czysto teoretycznie jest to moja jedyna opcja transportu na cmentarz.

Rozejrzałam się po ladzie, szukając swojej zguby i ku mojej nieopisanej radości, szybko pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Chwyciłam go szybko w swoje dłonie i podskoczyłam na dźwięk męskiego głosu.

— Podrzucić cię gdzieś? — Uśmiechnął się delikatnie, choć zdecydowanie był to jeden z wymuszonych grymasów. Najsmutniejszych, które widziałam w całym moim życiu. Tim włożył dłonie w kieszenie swoich jeansów i zgarbił się nieznacznie, wzrokiem wędrując po wszystkich przedmiotach, byleby nie patrzeć na mnie. Jego reakcja nieszczególnie mnie zdziwiła, od niemalże dwunastu miesięcy gadaliśmy może dziesięć razy. O ile mnie pamięć nie myli. Odseparowałam siebie od wszystkich, bo byli częścią życia, które już nigdy nie będzie mi pisane. Swoją własną żałobą boleśnie przypominali mi o tym, co straciłam. Jestem wielką hipokrytką, bo chcieli mi tylko pomóc. Obserwować mój żałosny stan i w niewytłumaczalny sposób pomóc także uporać się ze swoim.

— Jeżeli masz ochotę — powiedziałam niemal szeptem. Przez krótką chwilę na język cisnęła mi się odmowa, jednak nie mogę dłużej go unikać. Wróciłam do pracy, mam nadzieje, że już na dobre i nawet jeśli wolałabym zaszyć się z dala od ich wzroku, niemożliwym będzie dalej go unikać.

Tim parsknął krótkim śmiechem i ruszył przed siebie. Oniemiałam, ale sekundę później podbiegłam do jego oddalającej się sylwetki i udaliśmy się w stronę jego auta w obezwładniającej ciszy. Następnie otworzył mi uprzejmie drzwi i zajął miejsce kierowcy. Włączył radio i pogłośnił je, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Nie wiem, co miałabym powiedzieć, a ciągnąca się cisza byłaby dla mnie wystarczająco nieznośna.

Zmieniło się niemalże wszystko w naszej relacji. Nie umiemy ze sobą prowadzić niezobowiązującej rozmowy, o wygłupach do piosenki lecącej cicho z radia nie wspomnę. Nawet ona wydaje się grać w mojej obecności na siłę.

Na miejsce dojechaliśmy w niecały kwadrans. Wysiedliśmy zgodnie z pojazdu i skierowaliśmy w doskonale znane i jednocześnie znienawidzone miejsce. To nie tutaj powinien się teraz znajdować.

Posrebrzane literki na kamieniu delikatnie pobłyskiwały w świetle pełni księżyca. Zapatrzyłam się chwilę na ten widok. Po prostu nie do wiary, że widziałam go już przeszło rok temu. Nie sądziłam, że jeszcze jestem w stanie okazywać emocje, ale kilka kropel spływających po moich policzkach zmieniło moje myślenie. Rana otworzyła się na nowo.

— Możesz się na mnie wściekać, Brooklyn, możesz się do mnie nawet nie odezwać do końca życia, ale muszę to powiedzieć.

Odwróciłam głowę w jego stronę, skupiona wyłącznie na słowach. Nie mam pojęcia, co chce mi przekazać, ale także niespecjalnie mam ochotę nad tym rozmyślać.

— Nie lubię tego kim się stałaś i jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką. Wciąż nią jesteś — powiedział, załamując nieco głos. — Przeszłaś przez największe gówno, jakie los mógłby zgotować, to zrozumiałe, że cierpisz, ale nie mogę patrzeć, jak znikasz z dnia na dzień. Nie w takiej dziewczynie zakochał się Will.

— Masz racje. — Choć imię mojego zmarłego chłopaka wywołało nieprzyjemne drganie mojego serca, pozostałam niewzruszona. W tej chwili mocniej dotknął mnie monolog mojego przyjaciela, którego potraktowałam po prostu jak śmiecia.

— Stać cię jedynie na marne masz racje? — Przetarł rękoma twarz, następnie kontynuował. — Poddaje się, Brooke. Walczyłem o ciebie miesiącami, nie spałem, bo byłem przerażony, że zrobisz coś głupiego. Coś, co pociągnęłoby za tobą wiązankę pogrzebów. Pomyśl tylko. Twój ojciec nie miałby po co żyć, Katherine już teraz jest na środkach uspokajających, bo nie może znieść myśli, że siedzisz sama w czterech ścianach, zrozpaczona i zdana tylko na siebie. A co ze mną? Co z Louise? Co z Sally i Issaciem? Nikt z nas nie zasłużył na kolejną dawkę żałoby, bo będąc z tobą szczery, po mnie nie byłoby już czego zbierać.

Rzucił mi ostatnie spojrzenie i odwrócił się w stronę swojego pojazdu, mówiąc jedynie poczekam w aucie. Westchnęłam głęboko.

Wiedziałam, że postępuje podle. Przez cały rok myślałam o tym albo jak bardzo tęsknie za Willem. Jednak nie umiałam żyć na porządku dziennym, bo nie było wcale w porządku. Nie raz myślałam, aby odebrać sobie życie i uśmierzyć ból, który odczuwałam, ale nigdy nie zebrałam w sobie wystarczająco dużo odwagi. Choćbym wyzywała siebie od tchórzy, co zresztą robiłam, nic by tego nie zmieniło, ponieważ nie umiem opuścić tego świata. Zbyt wiele osób mnie tutaj trzyma. Tim, choć w brutalny sposób, uświadomił mi, że nie uporam się ze stratą na własną rękę i poprzez izolowanie wyrządziłam krzywdę nie tylko samej sobie.

Dotykając po raz ostatni opuszkami palców kamienia, skierowałam się w stronę auta. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka, a następnie odwróciłam się niemal całym ciałem w stronę przyjaciela, który grał w swoim telefonie w strzelankę. Gdy tylko poczuł się obserwowany, wyłączył ją i sam zawiesił na mnie wzrok.

Z jego oczu mogłam wyczytać wszystko i jednocześnie nic. Ze zdwojoną siłą uderzyła we mnie nasza rozłąka. Dobry Boże, nawet nie wiem, co u niego słychać.

— Nie zasłużyłeś na to, co ci zrobiłam. Nikt nie zasłużył. Bardzo cię przepraszam — powiedziałam, bawiąc się swoimi paznokciami. Wiele razy wyobrażałam sobie tą rozmowę, przeprowadziłam sama ze sobą tyle konwersacji, że przeanalizowałam chyba wszystkie możliwe opcje.

— Okej.

To wszystko?

Okej, w takim razie nie przeanalizowałam jednak każdej możliwości tak dobrze, jak myślałam.

Cisza pomiędzy nami trwała dłużej, niżbym chciała. Myślałam, że po wcześniejszym wywodzie Tima oraz moich przeprosinach, nasza rozmowa będzie trwać, dopóki obydwoje nie udamy się do swoich domów. A co, jeśli zepsułam naszą relacje do tego stopnia, że już nigdy nie wrócimy do wcześniejszej beztroski, a spotkania będą niezręczne i wymuszone?

— W końcu znalazłem dziewczynę, która jest w stanie przy mnie wytrzymać. To trochę zabawne, nie sądziłem, że taka może istnieć. — Zaśmiał się swobodnie, rozluźniając napięte rysy twarzy. Wyglądał, jak wcześniej. Omal się na ten widok nie popłakałam, jednak w porę się zganiłam za to w myślach. Uśmiechnęłam się.

— Opowiedz mi, jaka jest.

Tim przerzucił ramię przez moje oparcie i spojrzał się przed siebie, głęboko rozmyślając.

— Jest... Trudna. Jednak jednocześnie jest przy tym wyjątkowa i delikatna. Od pewnego czasu sprawia, że moje dni bez ciebie i bez Willa zaczęły powoli nabierać kolorów. Przy niej mogę być dawnym sobą. Jest opiekuńcza, bardzo opiekuńcza. No i nieziemsko piękna. Chciałbym, abyś ją poznała. Jest dla mnie bardzo ważna.

— Naprawdę chcesz, żebym poznała twoją dziewczynę? — Nie wytrzymałam i rozpłakałam się na amen. Tim rozpiął swój pas i wyciągnął w moim kierunku ręce. Wtuliłam się w niego i po raz pierwszy, od bardzo dawna, poczułam się jak w domu.

— Oh, Brooklyn, oczywiście, że chcę, aby obydwie kobiety, które kocham się ze sobą poznały. — Pocałował mnie w czubek głowy. — Soph nie może się doczekać, aż cię wyściska. Dużo jej o tobie opowiadam. Wie, że znaczysz dla mnie wszystko i nie musi się ciebie obawiać. Wie także, że masz swoje powody, dla których jeszcze się nie spotkałyście. Rozumie, czasem nawet więcej niż ja.

Przetarłam twarz rękawem płaszcza z resztek łez. Dzięki Bogu, nie nałożyłam makijażu, bo oprócz spuchniętej twarzy, martwiłabym się o rozmazany tusz.

— Mogłabym ją poznać dzisiaj? — Spojrzałam wyczekująco w jego oczy. Uśmiechnął się szeroko i ponownie mnie pocałował, tym razem w czoło.

— Oczywiście, słoneczko, że możesz ją dzisiaj poznać.

Ogromne szczęście na twarzy Tima, uświadomiło mi, że być może i nigdy nie odzyskam dawnego życia, nawet w połowie, ale jego radość zdecydowanie mi to wynagrodzi, tak jak w tej chwili. Prawda jest taka, że dla kogoś, kogo się kocha czasem robi się coś, czego nigdy nie zrobiłoby się dla siebie.

*

Aromat parzonej kawy było czuć we wszystkich pomieszczeniach, gdy weszłam do środka. Ten zapach kojarzył mi się nieodłącznie z domem i było to coś, co w głębi duszy naprawdę od zawsze kochałam. Mój tata do takiego stopnia miłuję kawę, że niemożliwym byłoby, aby jego córka nie podzieliła tego uwielbienia. Wydaje mi się, że byłby w stanie mnie wydziedziczyć, gdyby mi nie zasmakowała. Dzięki Bogu, mogę przyznać, mamy lekkiego bzika na jej punkcie. Podczas gdy wszyscy przeżywają swoje wielkie miłości, my przeżywamy nasze wielkie nałogi.

— Brooklyn, to ty? — krzyknął z salonu. Uśmiechnęłam się i ruszyłam do niego. Siedział na kanapie, unosząc do ust zieloną filiżankę. Widząc mnie, odstawił naczynie i zamknął dzisiejszy egzemplarz gazety, kładąc go na stolik. Poklepał szybko miejsce obok siebie, więc posłusznie usiadłam i przytuliłam się do jego boku.

— Są najnowsze wieści ze świata?

— Same bzdury. Podczas, gdy niektórzy mierzą się z naprawdę ogromnymi tragediami, dziennikarze opisują akcje ratunkową kotka na drzewie i chuliganów, którzy wciąż bazgrolą po kamienicach. Nic ekscytującego, jeżeli byś mnie pytała. — Przewrócił oczami, a następnie westchnął. — A jak się miewa mój największy skarb?

Zaśmiałam się głośno na jego komentarz odnośnie opisywanych wieści. Zaś spoważniałam, gdy przybrał pełne troski spojrzenie.

— Porozmawiałam dzisiaj z Timem, zawiózł mnie również na cmentarz. Zaprosił mnie na dzisiejszy wieczór, abym poznała jego dziewczynę i cieszę się na to spotkanie, ale równocześnie nieco stresuje. — Przyznałam. Miałam dobre przeczucia odnośnie Sophie, jednak to będzie nasze pierwsze spotkanie. Bardzo chcę, aby miała o mnie dobre zdanie.

— Timothy znalazł swoją drugą połówkę? Cholera, kocham tego dzieciaka, ale nie sądziłem, że zdobędzie się na poważny związek, zawsze każda dziewczyna była tylko na chwilę. Myślałem, że będzie kawalerem do czterdziestki.

— Też byłam zdziwiona! — powiedziałam z przesadzoną ekscytacją. Mocniej przytuliłam się do taty i debatowałam, czy podjąć się dzisiaj, przed jego dyżurem w szpitalu, tej rozmowy. Nie chciałam go smucić, ale czy nie robiłam tego przez ostatnie miesiące? — Tato? Mogę cię o coś zapytać?

Kiwnął twierdząco głową.

— Pytaj śmiało, kruszynko.

— Myślisz, że powinnam iść? To znaczy, w rocznicę śmierci Willa. Nie wiem, czy to w porządku.

Tata chwycił moją twarz w swoje wielkie dłonie. Spojrzał w moje oczy i przez chwilę się nie odezwał ani słowem. Pocierał kciukami moje policzki w uspokajającym geście.

— Króliczku. Powiem ci coś. Gdy odeszła twoja mama, chciałem robić naprawdę wiele rzeczy. Chciałem nawet wybrać się na potańcówkę. Chciałem robić wszystko, byleby nie wrócić do domu i nie myśleć o tym, jak będzie wyglądało nasze życie. Jednak ty tam na mnie czekałaś, za każdym razem. Byłaś malutka, wyglądałaś jak kruszynka. Byłaś wystraszona i smutna, bo nie rozumiałaś, dlaczego nie ma jej dłużej z nami. — Zaczerpnął głęboki oddech. — Każdy radzi sobie inaczej ze stratą. Wielu imprezuje i upija się do nieprzytomności, inni rzucają się w wir obowiązków, a jeszcze niektórzy po prostu zamykają się w sobie i kategorycznie przestrzegają reguł żałoby. Każdy krok jest zależny od ciebie i tylko ciebie. Ludzie mają swoje powody, dla których żyją i strata nie musi wcale oznaczać, że mają je porzucić. Jeżeli chodzi o mnie, ty jesteś moim powodem. Wszystko inne wydawało się ponure, jeżeli nie byłem przy tobie.

Chryste, ile człowiek jest w stanie płakać w całym swoim życiu? Nigdy nie rozmawialiśmy długo na temat mamy, na Willa jeszcze nigdy, ponieważ nie dawałam do tego żadnych okazji. Było to jednak koszmarnym błędem.

— Strata tego dzieciaka już zawsze będzie głęboko w tobie. Ja nigdy nie pogodziłem się z odejściem twojej matki. Po prostu nauczyłem się żyć ze świadomością, że moja ukochana odeszła i zobaczę ją dopiero, gdy sam będę gotowy odejść. Podarowała mi największy dar na świecie, jaki kiedykolwiek otrzymałem i za to będę jej wdzięczny do końca moich dni. — Oparł swoje czoło o moje, a ja zamknęłam oczy, pod którymi malowały się świeże łzy. — Dam ci radę, córeczko. Najgorsze co możesz zrobić to starać się o nim zapomnieć, ale nie mniej gorsze będzie rozpamiętywanie każdego dnia, zamykanie się przed przyjaciółmi i unikanie życia towarzyskiego. Czerp z życia pełnymi garściami. Wiem, że umiesz to zrobić, Brooklyn. W twoich żyłach płynie moja krew.

— Kocham cię, tatusiu.

— Ja ciebie też, moje maleństwo. Idź i się pobaw. Mimo, że nie zabrzmię jak ojciec roku, upij się, aby zapomnieć, dlaczego twoje serduszko jest w opłakanym stanie. Tylko poproś Tima, aby miał na ciebie oko. Świat od pewnego czasu jest pochrzaniony. Dobrze, że przynajmniej te nieszczęsne koty są bezpieczne.

*

— Czy ty choć raz mogłabyś być na czas?

Było pierwszym, czym usłyszałam po wejściu do pojazdu godzinę później. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, choć obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że już do końca życia pozostanie mi brzydki nawyk spóźniania się na spotkania.

— Przepraszam, po prostu przedłużyło się przez rozmowę z tatą. Trochę cię obgadaliśmy.

Zauważyłam z tylnego siedzenia w lusterku, jak przewraca oczami. Nie umknął mi także drobny uśmieszek na jego twarzy.

— Pewnie, naśmiewajcie się wszyscy ze mnie, że w końcu układam sobie życie. Jesteście do bani.

Podróż po Sophie zajęła nam raptem dziesięć minut. Ciszę wypełniliśmy muzyką z radia. Odważyłam się zaśpiewać z wykonawcą, co tak uszczęśliwiło Tima, że prawie się nie rozpłakał. Następnie dołączył do mnie i darliśmy się na cały głos, co było piękne i jednocześnie okropne, bo żadne z nas nie umiało śpiewać.

Wjechaliśmy na podjazd posesji. W przeciwieństwie do mnie, Sophie wyszła jak na zawołanie. Zauważyłam ją od razu. Matko, jest po prostu idealna. Nie ubrała się wyzywająco, ale sukienka idealnie podkreśliła jej kobiecą figurę, a ciemne loki dodały takiego efektu, że nawet przez chwilę nie zastanowiłam się, dlaczego Tim określił ją jako nieziemsko piękną.

Wsiadła do środka, przywitała się z chłopakiem i entuzjastycznie odwróciła się w moim kierunku.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę cię w końcu poznać, Brooklyn. — Uśmiechnęła się szeroko, wystawiając do mnie dłoń. Emanowała od niej dobroć i śmiałość, której może pozazdrościć niejedna kobieta.

Również podałam jej dłoń.

— Ja także się cieszę, że mogę cię poznać. Jesteś dla mnie niemałym zaskoczeniem.

Słowa padły z moich ust bez przemyślenia, przez co zrobiło mi się odrobinę głupio. Jednak naprawdę miałam to na myśli. Nie byłam obecna w życiu przyjaciół zdecydowanie za długo. Tim, poradził sobie ze swoimi ranami wpuszczając do swojego serca przepiękną dziewczynę, zaskakując zapewne samego siebie. Te same rany, zamieniły się w blizny. Jednak różnica polega na tym, że moje się nie goją, a takie można opłakiwać tylko w samotności. Nie miałam prawa wiedzieć co się u niego dzieje, nie wiem czy wciąż ta zasada nie obowiązuje, a jednak mi wybaczył i pozwolił nadrobić zaległości.

Wiem, że Sophie zrozumiała, co miałam na myśli mówiąc, że jest dla mnie zaskoczeniem. Ale nie tylko to rozumiała. Rozumiała przede wszystkim mnie, a to jest niezwykle rzadkim zjawiskiem w tych czasach.

*

Przegadałam z Sophie chyba wszystkie możliwe tematy w przeciągu drogi do klubu. Pragnęłam poznać ją bliżej, wiedzieć, jaki ma światopogląd, opinie na wiele różnych wydarzeń na świecie. Ona wie o mnie niemal wszystko, co zdążyłam wywnioskować z naszej rozmowy. Ja o niej niewiele.

Mogę brzmieć banalnie, ale polubiłam ją, zanim rzeczywiście ją poznałam. Teraz, jestem zauroczona jej osobom. Jest miła, ale jednocześnie stanowcza. Troskliwa, jak wspominał Tim, kochana, jak i bezwzględna, jeżeli się przy czymś uprze.

Szybko znaleźliśmy się przy wejściu do lokalu. Postanowiliśmy wspólnie wybrać się do klubu. Wzięłam sobie do serca słowa mojego taty, zna mnie i skoro on uważa, że to w porządku to niech tak będzie. Ufam mu, wiem, że chce dla mnie jak najlepiej.

Zapłaciliśmy ochroniarzowi pieniądze za wstęp i przeszliśmy przez masywne drzwi. Dzięki licznym znajomościom mojego przyjaciela, dosłownie na ostatnią chwilę udało mu się wynająć loże. Szczerze mówiąc, nie musiał się trudzić, bo zadowoliłabym się nawet miejscem przy barze, ale doceniam to, jak bardzo się stara, abym poczuła się komfortowo. Dawno nie byłam otoczona tak liczną grupą ludzi.

— Na co macie ochotę, drogie panie?

— Zaskocz mnie i przynieś nam coś dobrego — odpowiedziała Sophie, gdy ja miałam poprosić o sok pomarańczowy. Alkohol nie jest rozwiązaniem moich problemów, ale może rzeczywiście tego potrzebuje?

Tim udał się w stronę baru, znikając za sylwetkami tańczących na parkiecie osób.

— Rzeczywiście musi cię uwielbiać, skoro tak się podporządkowuje. Nigdy tego nie robił.

Sophie zaśmiała się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.

— Nie chcę nim rządzić, bo to nie o to chodzi w związku, ale masz racje. Je mi z ręki. — Wystawiła w moim kierunku język, na co odpowiedziałam jej głośnym śmiechem. — Jest dobrym facetem. Czuję się przy nim naprawdę dobrze.

Jej rozmarzony wzrok powiedział mi wszystko i jeszcze więcej. Byłam pewna, jak diabli, że go kocha, nawet jeśli nie przyznali tego przed sobą. Nie wiem, wydaje mi się, że jest za wcześnie, abym ją albo Tima o to wypytywała. Ciekawe, czy mi się kiedyś uda spojrzeć jeszcze raz na kogoś w ten sam sposób.

— Przepraszam, Brooke. Nie chciałam wyrzucać mojego szczęścia na ciebie, po tym, co przeżyłaś — powiedziała i chwyciła mnie za dłoń. — Jesteś zbyt młoda, aby dźwigać samodzielnie wszystko, co musiałaś przejść.

Uśmiechnęłam się i mam nadzieje, że ten grymas nie wyglądał na wymuszony.

— Sophie, nie musisz przede mną ukrywać tego, co czujesz. Cieszę się, że on cię odnalazł. Jesteś jego skałą, po tym jak został sam. Napawa mnie to szczęściem. Tim jest dla mnie jak brat i kocham go, chcę dla niego jak najlepiej. — Westchnęłam głęboko. — Will... Cóż, kochałam go i byłam przy nim najszczęśliwsza na świecie. Jednak nie jest mi to dłużej pisane.

Soph zaczęła się wachlować dłonią, unosząc wzrok do góry, a następnie wyciągnęła chusteczkę ze swojej malutkiej torebki i wytarła kąciki oczu.

— Brooklyn, znamy się od niecałych dwóch godzin, ale będę brutalnie szczera. Pierdolisz głupoty. Jeszcze będziesz szczęśliwa.

I tak po prostu, jakbyśmy były dobrymi przyjaciółkami od lat, przybliżyła się do mnie i przytuliła. Oddałam uścisk, bo co mogłam innego zrobić? Poza tym, wcale nie było to dla mnie niezręczne.

—Podziwiam cię, Brooklyn.

Nie było wcale powodu do podziwu. Moje życie stało się codzienną walką o przetrwanie. Nawet, jeśli nie miałam wcale ochoty ani siły walczyć. Każdego dnia setki tysięcy ludzi na świecie boryka się ze stratą osoby, którą kocha. Większość radzi sobie o niebo lepiej.

— Wasze napoje. — Tim podszedł do stolika i postawił przed nami wysokie szklanki z kolorową cieczą. Ładnie wyglądają, aż mam ochotę opróżnić całą zawartość. I głęboko pragnę wierzyć w to, że moje pobudki ograniczają się wyłącznie do apetycznego wyglądu, nie by się po prostu upić.

— W takim razie, zdrowie! Obyśmy mieli okazje widzieć się częściej, Brooklyn.

Uśmiechnęłam się do Sophie. Przysięgam przed samą sobą, że zrobię co w mojej mocy, aby częściej wychodzić ze swojej strefy komfortu.

— Właśnie, obyśmy mieli okazje widywać się częściej — powtórzył ponuro Tim. Serce zakuło mnie nieprzyjemnie.

Tobie też obiecuje, przyjacielu, że zrobię wszystko, aby nie zostawiać ciebie ponownie.

*

Raptem godzinę później zaczęło kręcić mi się w głowie.

Alkohol odprężył mnie na tyle, że nawet raz udałam się na parkiet z Soph i kręciłam tyłkiem do jednej z piosenek Rihanny, ale odczułam także jego negatywne skutki.

Postanowiłam się przewietrzyć, dlatego powiadomiłam Tima i Sophie, że idę zapalić i chwyciwszy torebkę, udałam się odrobinę chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia z klubu.

Tam, przetarłam ramiona, bo przez nieprzyjemne, listopadowe powietrze na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Następnie wyjęłam z torebki paczkę zielonych Cameli i brokatową zapalniczkę. Nie byłam nałogową palaczką jednak częściej niż powinnam, odczuwałam potrzebę zapalenia papierosa. W tym wypadku nie było inaczej.

Zaciągnęłam się dymem, a gdy ten dostał się szybko do moich płuc, zmuszona byłam zdusić w sobie odruch kaszlu, bo wyszłabym na pozerkę. Na zewnątrz stało zbyt dużo ludzi, którzy również jak ja, przyszli tutaj, aby się dotlenić. Dosłownie i w przenośni.

— Z tym powstrzymywanym kaszlem, nie wyglądasz na nałogową palaczkę. To głupie. Narażasz się na raka.

Spojrzałam się do góry, napotykając brązowe tęczówki. Wysoki mężczyzna stanął nade mną, przeważając swoim wzrostem, co było po prostu oczywiste, bo niemal każdy jest ode mnie wyższy. Wokół niego można niemal od razu dostrzec tajemniczą aurę, ale w dziwny sposób nie speszyło mnie to. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęłam się wyzywająco.

— Za to, ty z tym obserwowaniem obcych, wyglądasz na rasowego psychopatę, który również naraża się na nowotwór — powiedziałam, wskazując na papierosa w jego ustach.

Mężczyzna zaśmiał się. Barwa jego śmiechu oraz samego głosu od samego początku rozmowy wydała się dla mnie przyjemna i mówiąc szczerze, nie posądziłabym siebie o takie myśli. Szczególnie nie dziś.

— W porządku, należy mi się. — Uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Nie jestem wzorem, który można naśladować. Po prostu odczułem potrzebę odezwania się do ciebie, bo nie mogę znieść, gdy ludzie zmuszają się do pewnych zachowań. Przeżyłem to na własnej skórze.

— To dlatego, że popchnięty zostałeś do zrobienia czegoś, na co nie miałeś ochoty? — Dostrzegłam małą ławeczkę i postanowiłam na niej usiąść. Mój towarzysz podążył za moimi ruchami i również usiadł, tyle że w bezpiecznej odległości, za co mu podziękowałam w swoich myślach.

Nieznajomy zamyślił się chwilę. Jakby zastanawiał się, czy chcę podzielić się życiową historią z dziewczyną poznaną w klubie.

— Nie ja. Moja siostra, ale było to coś co na mnie odcisnęło największe piętno — powiedział i zaciągnął się swoim papierosem. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Nie przeszkadzała mi, jednak postanowiłam się odezwać. Jak się napije, jestem bardziej rozmowna niż zwykle.

— Życie jest pełne złych wyborów, ale mam nadzieje, że się opamiętała.

Brunet spojrzał w niebo, na gwiazdy i albo mi się wydaje, albo stał się nagle bardziej ponury. Jeżeli jest to wykonalne, także bardziej tajemniczy.

— Oh, możesz mi wierzyć, dostała ogromną nauczkę.

Kiwnęłam głową, choć on wciąż obserwował niebo i nie mógł tego dostrzec. Zgasiłam niedopałek papierosa i rzuciłam go na ziemię. Następnie przytuliłam nogi do klatki piersiowej i oparłam podbródek na kolanie.

— Jak się nazywasz? Ja jestem Brooklyn. — Niepewnie wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.

Spojrzał się na mnie, następnie na wciąż wyciągniętą dłoń i uśmiechnął się. Uścisnął ją delikatnie, jakby bał się, że swoją ogromną połamie moje kości. Jest to całkiem urocze.

— Ethan. Aż tak cię zaciekawiłem?

Wzruszyłam ramionami.

— Po prostu uważam, że bezpieczniej jest znać imię swojego rozmówcy. — Wstałam z zimnej ławeczki i rozprostowałam kości. Następnie spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. — Miło było z tobą porozmawiać, Ethanie.

— Mi również było niezmiernie miło, Brooklyn.

Posłałam mu ostatnie spojrzenie i udałam się w stronę wejścia do lokalu. Byłam z siebie dumna, że zdobyłam w sobie tyle odwagi, aby przeprowadzić rozmowę z obcym człowiekiem. W nagrodę postanowiłam postawić samej sobie drinka.

~

Zachęcam do wyrażania swoich opinii o rozdziale w komentarzach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro