Rozdział trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Tracić siebie dla drugich to jest właśnie odnajdywać siebie"

— Maria Dąbrowska


Do przewidzenia było, że gdy tylko otworzę oczy następnego dnia, odczuje skutki spożywania alkoholu w ilości, ujmując to najdelikatniej jak tylko potrafię, znacznie większej niż jest zalecana by się dobrze bawić i wciąż stać twardo na nogach. Mimo tej wiedzy, gdy tylko wróciłam do przyjaciół, wlewałam do gardła alkohol, jakby była to woda mineralna, a ja gdybym była najbardziej spragnionym człowiekiem na świecie. Z perspektywy osób trzecich, wyglądałam na zwykłą alkoholiczkę. Nie ma co się tego zapierać. Nawet nie próbuje.

Koszmarnie bolała mnie głowa, przełyk płonął żywym ogniem, a obraz dopiero po chwili przestał być tak zamazany. Podniosłam się delikatnie z materaca, choć było to zadanie, któremu ledwo sprostałam. Wydaje mi się, że w moich żyłach zamiast krwi, krąży teraz napój wysoko procentowy, nawet nie żartuje.

Nie wiem, co wczoraj we mnie wstąpiło, ale pomimo informacji wyrytej w moim mózgu, że równo rok temu pożegnałam miłość mojego życia, czułam spokój. To śmieszne, zapomniałam jakie to uczucie. Odważyłam się nawet na rozmowę z kompletnie nieznajomym facetem, a przy tym nie czułam się nieswojo. Zupełnie, jakby nie dotknęła mnie tak wielka tragedia.

Spojrzałam na okno, choć szybko tego pożałowałam. Promienie słoneczne tego ranka były nieznośnie rażące. To zbyt dużo, jak na kaca po niemal rocznej abstynencji. Natychmiast pożałowałam, że nie zasłoniłam rolet w moim pokoju po powrocie do domu.

Udałam się do łazienki, aby opłukać buzię, umyć zęby i zmyć wczorajszy makijaż. Czułam się brudna, jednak nie znalazłam w sobie tyle siły, aby pójść pod prysznic. Kręciło mi się w głowie, a podrażniony dużą dawką alkoholu żołądek miał ochotę zwymiotować samego siebie. Wcale nie przesadzam. No, może odrobinę, bo ostatecznie na samych odruchach wymiotnych się zakończyło.

Następnie zeszłam na dół do kuchni, by wypić całą zawartość litrowej butelki wody. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, lecz nie dostrzegłam żywej duszy. Tata zapewne odsypia swoją nocną zmianę. To dobrze, zależy mi na tym, aby odpoczął, jednak przede wszystkim nie chciałabym spotkać go w takim stanie. Sam popchnął mnie do tego, abym się odprężyła i pobawiła z przyjaciółmi, ale chyba nieco przesadziłam.

Przeszukałam również szafki, gdzie znalazłam tabletkę aspiryny. Wzięłam ją i popiłam sporą ilością kolejnej i zarazem ostatniej butelki wody, którą stała na blacie. Włączyłam także ekspres do kawy i w oczekiwaniu na napój samych bogów związałam poplątane włosy. Rozczesywanie ich to będzie moja kara za lekkomyślność, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

W tym samym czasie rozdzwonił się głośno telefon stacjonarny. Przeklinając jego uciążliwe dźwięki, podeszłam do urządzenia i natychmiast odebrałam. Marzyłam, by zamilkł, dlatego nie trudziłam się z tym, aby spojrzeć kto się tak uporczywie do nas dobija aż z samego rana. To znaczy, o trzynastej po południu.

— Dzień dobry, panie Hayes. Dzwonię, jak zawsze, aby zapytać się, co słychać u Brooklyn.

Wstrzymałam na chwilę powietrze. Oczekiwanie po drugiej stronie rosło z minuty na minutę. Katherine przełknęła głośno ślinę i poczułam, jak się zawahała przed wypowiedzeniem kolejnego zdania.

— Mam nadzieje, że jest lepiej, niż tydzień temu. Słyszałam, że wczoraj miała wrócić do pracy.

Mówiłam to niejednokrotnie, ale jestem najgorszą przyjaciółką, jaka może się tylko przytrafić. Miałam świadomość, że Katherine kontaktowała się z moim ojcem, aby wiedzieć, co u mnie słychać, nawet jeśli nie spotkała się z niczym innym jak: "wciąż nie wychodzi ze swojego pokoju". Nie odbierałam od niej telefonu, bo tak mi było prościej. Mimo, że dzwoniła do mnie, za każdym razem łudząc się, że odbiorę, zawodziła się, jednak nigdy nie rezygnowała. Wyjechała na studia, setki tysiące kilometrów, nie miała zbyt wiele możliwości, dlatego zdecydowała się po prostu zapytać osoby, z którą mieszkam. Nie mam jej tego za złe.

— Masz racje, wróciłam wczoraj do pracy. Było tłoczno, ale znacznie lepiej, niż to sobie wyobrażałam. Wciąż się uczę wszystkiego na nowo.

Znowu cisza. To zrozumiałe, nie słyszała mojego głosu stanowczo zbyt długo.

— Brooklyn, to naprawdę ty? Dobry Boże — powiedziała, a następnie zaniosła się spazmatycznym płaczem. Ledwo łapała powietrze do płuc. Przyznam, że ja także miałam trudność z oddychaniem. Trudność z jej reakcją na usłyszenie mojego głosu. Bolało mnie serce. — Jak się czujesz? Wszystko okej?

Zaśmiałam się.

— Byłam wczoraj z Timem. Trochę się upiłam i mam kaca. Zasłużonego, należy dodać.

— Nie wierzę.

Tak, ja też niedowierzam.

— Przepraszam cię. — Uznałam, że powinnam to powiedzieć. Sprawiłam bliskim tyle bólu, choć nigdy nie miałam tego w planach.

— Brooke, rozumiem. Naprawdę rozumiem.

Sama się rozpłakałam. Łkałam, bo straciłam moje wszystko. Willa, przyjaciół, normalne życie. Odebrałam sobie szansę na wyzdrowienie. Odebrałam ją wszystkim. Sama się dziwie, że mają ochotę jeszcze ze mną rozmawiać, nie wspominając nawet o ich trosce. Nie zasłużyłam sobie na to.

— Mam zamiar przyjechać do Nowego Jorku podczas przerwy świątecznej. Żałuje, że nie udało mi się być wczoraj, ale byłam zawalona egzaminami semestralnymi. Chciałabyś się spotkać z dawną przyjaciółką? — zapytała przyciszonym tonem. Wiem, że obawia się każdej mojej reakcji, jakbym miała się zaraz rozsypać w drobny mak, jednak czy można się jej dziwić? Poczułam ekscytacje na spotkanie. Tęskniłam za nią całym sercem. Wciąż tęsknie.

— Byłabym przeszczęśliwa.

Wyczułam przez słuchawkę jak się uśmiecha. Swoim najbardziej szczerym uśmiechem.

— Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę. Teraz jednak muszę uciekać na kolejne zajęcia. Proszę, nie odrzucaj moich połączeń i nie rozmyśl się. Nie przeżyłabym tego.

— Obiecuje, na paluszek. Do zobaczenia, kocham cię.

— Kocham cię, moja najdzielniejsza przyjaciółko. Do zobaczenia wkrótce.

*

Minęła czwarta po południu. Postanowiłam udać się na spacer, aby się przewietrzyć. Po rozmowie telefonicznej z Katherine posłuchałam kilka odcinków podcastów kryminalnych, ale zupełnie nie miałam głowy do zagłębiania się w tajemnicze morderstwa, a wypełniały one wyłącznie cisze oraz zakłócały nieprzyjemne myśli. Postanowiłam więc się przewietrzyć.

Wyszłam z domu, kierując się w stronę pobliskiego parku. Szłam wolno i byłam kontrastem wśród ludzi, którzy gnali przed siebie w pośpiechu w tylko im znane miejsce. Wcale mi to nie przeszkadzało. Każdy gdzieś pędzi, a w tym mieście jest to na porządku dziennym. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić, a nawet i polubić.

Pomimo kiepskiej, mroźnej pogody uśmiechnęłam się, gdy moją skórę owiał chłodny listopadowy wietrzyk. Po krótkiej chwili zatrzymałam się i usiadłam na ławce z cichą nadzieją, że nie odmrożę sobie tyłka. Nie wiem, dokąd miałabym dalej iść, a robi się coraz ciemniej i wolałabym nie oddalać się zbyt daleko od domu.

Obserwując przestrzeń, w oddali zauważyłam dziwnie znajomą sylwetkę. Rozpoznałam go, gdy był bliżej mnie. Wyjął obydwie słuchawki z uszu i spojrzał na mnie zaciekawiony. Przechylił nawet nieco głowę w bok. Wyglądało to uroczo.

— Ten świat jest taki mały. — Uśmiechnął się do mnie, a następnie spoczął obok. Oddech miał urywany, na sobie zaś strój sportowy. Byłabym idiotką, gdybym nie domyśliła się, że wybrał się na jogging. Jestem wobec niego godna podziwu. — Jak się czujesz, Brooklyn?

Słyszałam to pytanie już tyle razy, że z góry miałam przygotowaną odpowiedź. Jednak nagle, jakbym zapomniała, jak ona brzmiała. Nie znałam go, nawet nie przypuszczałabym, że zapamięta moje imię, nie wspominając o ponownym spotkaniu. Mogę się zdobyć na szczerość, choć raz. Przynajmniej tak mi się wydaje.

— Pomimo tego, że wlewałam w siebie alkohol, jakby od tego zależało moje życie, czuje się w porządku. A jak z tobą? Masz siłę na wysiłek fizyczny, z pewnością trzymasz się o niebo lepiej niż ja kiedykolwiek będę na trzeźwo.

Mężczyzna zaśmiał się.

— Po prostu nie pije dużo. Wczoraj byłem kierowcą, trzymałem się więc wyłącznie soku porzeczkowego. — Wzruszył nieznacznie ramionami i oparł się o ławkę, otwierając zawleczkę od bidonu. Upił z niej sporego łyka. — Nie przepadam za alkoholem, ale rozumiem potrzebę ludzi. Każdy ma swój niepodważalny powód, aby na chwilę zapomnieć, dlaczego w ogóle sięga się po butelkę.

— Przepraszam, że zapytam, jest mi strasznie głupio, ale czy mógłbyś przypomnieć swoje imię? Nie udało mi się zapamiętać.

Po raz kolejny się zaśmiał. W sposób tak naturalny, że wydało mi się, że nie ma żadnych problemów z byciem beztroskim na co dzień. Nawet przy nieznajomych. Cecha godna pozazdroszczenia.

— Ethan. W porządku, nie musi być ci głupio. Aż do dzisiaj nie wiedziałem, że po raz kolejny ciebie spotkam. Jednak jest to miłe zaskoczenie.

Tak, jest to stanowczo miłe zaskoczenie. Dobrze czuję się w jego towarzystwie. Nie oczekuje zbyt wiele od tej relacji, ale także nie zamierzam dłużej się zapierać. Potrzebuje cholernego kontaktu z ludźmi. Skoro odzyskałam namiastkę normalności, nie zamierzam tak szybko jej zaprzepaścić. Poza tym, na miłość Boską, to tylko rozmowa. Przecież nie robię niczego niezgodnego z żałobą, prawda?

Spojrzałam się na niego, gdy on był zajęty obserwowaniem starszego pana z ogromnym labradorem. Psiak szedł przed siebie merdając wesoło ogonem, podczas gdy jego właściciel rozmawiał przez telefon. Był wkurzony, ale wystarczyło jedno spojrzenie na zwierzę i uśmiechnął się, kiwając na boki głową. Było to czymś tak wspaniałym, tak rzadkim, że się szeroko uśmiechnęłam.

— Nie zasługujemy na zwierzęta — powiedział Ethan, bez grama uśmiechu. Jedynym, czym zapamiętałam poprzedniego wieczoru była jego ponura, tajemnicza aura i błyskawicznie zmieniający się nastrój. Szybko zauważyłam, że jego tajemniczość jest obecna w jego życiu na co dzień. — Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów, ale ufam psom, jeżeli nie lubią jakiegoś człowieka.

Zaskoczyło mnie jego zwierzenie, ale także nie było czymś osobistym. Po prostu wyraził swoją opinie. Nie powinno mnie to dziwić, ale gdy tylko to powiedział ponownie wróciła ta jego otoczka. Nie wygląda na miłośnika zwierząt. Właściwie, nie wygląda na nikogo. Po prostu nie umiem go rozczytać. Odrobinę mnie to frustruje. Myślałam, że umiem czytać z ludzi i że znam ich, zanim oni zdecydują podzielić się ze mną cząstką siebie. Jak widać, byłam w błędzie.

— Jesteś taka rozmowna tylko, gdy się napijesz?

Na to pytanie szczerze się zaśmiałam.

— Po prostu milczę, kiedy nie mam nic ciekawego do powiedzenia.

Ethan zawiesił wzrok na mojej twarzy, a na jego czole powstała ledwo widoczna zmarszczka. Dostrzegłam ją, bo siedzieliśmy na tyle blisko, że byłam w stanie poczuć ciepło jego ciała. Wcześniej nie zrobiło to na mnie wrażenia, wręcz mogłabym powiedzieć, że nie zwróciłam uwagi, jednak teraz byłam speszona jego bliskością. Nie powinnam nawet na niego spojrzeć, czy rozmawiać. Humor po rozmowie z Katherine uleciał znacznie szybciej, niż się pojawił. Poczułam poczucie winy.

— Jesteś ciekawą osobą, Brooklyn, jednak nie będę ci dłużej męczyć głowy. Do zobaczenia następnym razem, gdy się po raz kolejny spotkamy przypadkiem? Jak widać, los ma dla nas naprawdę ciekawą historie. Może nawet jest ona nam przeznaczona?

— Nie wierzę w przeznaczenie — odpowiedziałam zupełnie szczerze. Teraz to Ethan się zaśmiał.

— A jednak, ze wszystkich mieszkańców Nowego Jorku, ty rozmawiasz akurat ze mną. Możesz nie wierzyć, ale jak dla mnie to przeznaczenie. A kimże bym był, aby się kłócić z tym na górze? — Zmierzwił włosy, a następnie wsadził dłonie do kieszeni. — Wierzę, że się spotkamy. Ale w tym czasie uważaj na siebie, Brooklyn. W życiu jest coś więcej do zrobienia niż tylko zwiększanie jego tempa.

Z tymi słowami po prostu odszedł. Byłam zdumiona jego bezpośredniością, jak również ciekawa co takiego miał na myśli, mówiąc to. Do cholery, nie zna mnie. Dlaczego uważa, że o siebie nie dbam? Przez pryzmat mojego zachowania wczorajszego wieczora? Nie odbiegałam od reszty osób, które się tam znajdowały. Niektórzy wyglądali gorzej. Ledwo stali na nogach, prowadząc pijackie rozmowy. Dlaczego zaczepił akurat mnie?

Czy poczucie niesprawiedliwości i dogłębną rozpacz miałam wypisaną na twarzy?

Z tymi pytaniami siedziałam jeszcze godzinę. Siedziałabym zapewne dłużej, ale przestałam czuć dłonie z zimna.

Jednak tylko jedno pytanie zawisło w mojej głowie jak mantra.

Jaka jest twoja historia, Ethanie i co sprawiło, że jesteś tak cholernie tajemniczy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro