13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Taehyung spokorniał.

Niekoniecznie w środku, gdzie ciągle szalał ze złości, jednak maska na jego zewnętrznej powłoce trzymała się wyśmienicie. Grzecznie przychodził na wszystkie posiłki, gdzie nie szczędził sobie dokładek, po nich zaś posłusznie odchodził od stołu, by udać się na odpoczynek.

Od czasu wizyty kapłanki postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i możliwie najlepiej przekonać męża o swojej zmianie. Dość miał siedzenia w zamku, potrzebował jakiejkolwiek rozrywki, a skoro udawanie mogło mu to umożliwić, to warto spróbować. Było to też wygodniejsze i bardziej komfortowe. Strażnicy nie wyciągali go już siłą, a służki przymusem nie wpychały mu do ust pieczeni. Mógł sam decydować o tym co zje, ile tego będzie, co w tym więzieniu zdawało się być prawdziwym luksusem.

Do bandy bękartów nadal nie odzywał się ani słowem, podobnie zresztą jak do dwóch żon Jungkooka. Traktował je jak powietrze, całkowicie ignorował ich obecność i przy stole, i gdy zdarzało im się wyminąć na śnieżnobiałych korytarzach. Demoniczna rodzina nie postępowała zresztą inaczej - żadne z nich nie wykazało chęci do zapoznania się z czarodziejskim księciem. Taehyung nie należał do osób, które będą prosić się o kontakt z kimś na tak zastraszająco niskim poziomie, dlatego ich znajomość skazana była na porażkę.


Wszyscy powoli przywykli do jego zachowania i nawet Jeon czasami zapytał go o samopoczucie, tak całkowicie sam z siebie. Był to swego rodzaju postęp, bo przecież początkowo naprawdę odnosił się do niego tak, jakby dostał Taehyunga za karę. Nagle nie stali się oczywiście słodką parką, w niczym też nie przypominali rodzin znanych czarodziejowi. U niego niedopuszczalnym było, by ciężarna kobieta została pozbawiona troski i całej tej otoczki wypełnionej miłością. Partner zawsze miał obowiązek ją rozpieszczać, dbać o jej samopoczucie i spędzać z nią możliwie najwięcej czasu. Tutaj wszystko wyglądało inaczej, bo demon nawet do swoich piekielnych dzieci podchodził z dystansem. Wszystkie bachory zwracały się do niego per 'panie', podobnie zresztą jak i ich matki. Ani trochę nie przypominało to prawdziwej rodziny, bardziej jakąś nienormalną sektę.

Pomimo tego, że jego klan obowiązywała etykieta i pewne zachowania, to ciągle dało się wyczuć domową atmosferę i każdy nazywał siebie tak, jak powinien. Nikt nie bał się nazwać ojca ojcem, a matki matką.

Nie wyobrażał sobie, że jego dziecko, chociaż nienormalnie poczęte i w zasadzie nie mające podstaw do egzystowania, miało w takich warunkach dorastać. Pomimo tego, że niby go nie chciał i traktował jak swoje przekleństwo, to po tych kilku tygodniach zdążył się przyzwyczaić do coraz większego brzucha. Potomek rósł bardzo szybko, praktycznie z każdym dniem bardziej się wykształcał, ale też przy tym przywiązywał niechętnego Tae do siebie. W końcu to ciągle jego dziecko, jego krew. Nie rozumiał całego tego zaklęcia, jednak wypieranie się rosnącego szkraba nie miało sensu.

Delikatne gładzenie brzucha go relaksowało. Może i chodził coraz wolniej i musiał uważać na każdy ruch, by przypadkiem nie stracić równowagi, jednak odrobinę go cała ta sytuacja cieszyła. Nie chodziło nawet o jakiś matczyny instynkt, bo jego był pozbawiony. Raczej w grę wchodził fakt, iż tylko to dziecko go potrzebowało i prawdopodobnie kochało. Został sam, pozbawiony znajomych, rodziny. Miał tylko tę małą fasolkę i chociaż mówienie do niej przypominało rozmowę ze szczeniakiem, to stanowiło jego jedyną rozrywkę.

Coraz bardziej też nie chciał jej oddawać.


***


— Możemy porozmawiać?

Taehyung niepewnie przekroczył próg pomieszczenia, w którym zazwyczaj urzędował Jungkook. Nie przychodził tutaj często, w zasadzie pojawił się tutaj drugi raz od czasu swojej przeprowadzki do białego zamczyska. Nigdy nie czuł takiej potrzeby, a i spotkań z mężem unikał jak ognia. Tym razem jednak nie mógł sobie odpuścić, w końcu czekał na tę chwilę od dawna.

Ciemnowłosy spojrzał na niego swoim bystrym okiem, przez moment nie poruszając ciałem, jakby był kamienną statuą. Nie zdziwiło to czarodzieja ani trochę, Jungkook był zazwyczaj mało ruchliwy i czasami miał wrażenie, że jego kości ze starości zwiotczały na tyle, że nie potrafił stać się gwałtownym, pełnym energii człowiekiem.

— O czym? — Mężczyzna odłożył pióro i skierował całą swoją uwagę na mniejszym, lustrując go uważnie wzrokiem. Pomimo braku drugiego oka, jego spojrzenie potrafiło przewiercić człowieka na wylot, co nie należało do komfortowych uczuć.

Książę westchnął i zmusił się do uśmiechu, by zyskać chociaż odrobinę pewności siebie. Nic nie mogło wydać się demonowi podejrzane.

— O moim życiu, a raczej jego braku. Mam dość siedzenia w tym ponurym zamku — odparł, podchodząc do stojącego naprzeciwko Jeona fotela. Usiadł na nim, poprawiając swoją niewygodną, luźną szatę, która tylko podkreślała jego duży brzuszek.

— Niezbyt mnie to interesuje, jeśli mam być szczery. — Demon przechylił głowę na bok, pozostając niewzruszonym.

— Domyślam się, jednak mnie owszem, nawet bardzo. Nie widzę powodu, dla którego miałbym całymi dniami siedzieć tutaj sam, skoro nie jesteśmy na pustyni, a w pobliżu z pewnością znajduje się miasto.

Taehyung złączył swoje dłonie, kładąc je na udach. Nie miał odwagi zbyt długo wpatrywać się w zniszczoną twarz męża, toteż raz po raz uciekał wzrokiem, skupiając się na jego czarnych rękawiczkach, guzikach marynarki, czy po prostu na niezidentyfikowanym punkcie w okolicach jego ucha.

— Chciałbym móc się tam udać. Zdziczeję w tych czterech ścianach, potrzebuję udać się na jakieś zakupy, zobaczyć kogoś innego, aniżeli służba i strażnicy.

— Nie puszczę cię tam samego, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? — Demon skrzyżował dłonie na piersi, mając o wiele więcej odwagi, ani na moment bowiem nie przestał analizować całej osoby jasnowłosego. Taehyung czuł się skrępowany takim stanem rzeczy, ich kontakty były ograniczone do wspólnych posiłków i chwilowych odwiedzin kapłanek, które sprawdzały, czy z dzieckiem wszystko w porządku. Dawno nie byli sami.

— Domyśliłem się tego, nie mówiłem jednak, że muszę iść tam sam. I tak nie wiedziałbym gdzie co się znajduje. Przydziel mi kogoś, by mnie oprowadził.

— To problematyczne.

— Nie ja prosiłem się o to wszystko. Daję ci swoje ciało i dziecko, ty więc wysil się chociaż na tyle. Pozostałe żony mogą robić wszystko to, na co mają ochotę. To niesprawiedliwe, że mnie traktujesz jak więźnia i aż tak kontrolujesz. Przysięgałeś się mną zajmować i opiekować — zauważył, przelotnie zerkając na twarz męża. — Wciskanie we mnie siłą jedzenia i zamykanie w komnacie, to chyba nie do końca to.

Książę widział, że przez moment Jeon zwątpił i jakby się zawiesił, analizując jego słowa. Ciemna brew zmarszczyła się, a wąskie usta na chwilę rozchyliły, by niedługo potem zacisnąć się w wąską linię.

— Gdybyś nie sprawiał problemów, to twoja sytuacja byłaby bezspornie odmienna. Od początku zachowywałeś się nieodpowiednio, przez co podjąłem takie, a nie inne kroki, by cię uspokoić. — Starszy wstał, w mgnieniu oka pojawiając się obok blondyna, który dopiero wtedy, gdy odziana w rękawiczkę dłoń spoczęła na jego brzuchu, zauważył obecność męża tuż przy sobie.

Delikatnie zadrżał, czując ciężar atakujący go tak znienacka. Może i sam gest nie był nieprzyjemny, dziecko w jego brzuchu chyba nawet się ucieszyło, bo w środku coś drgnęło, jednak najchętniej uciekłby jak najdalej. Gardził wszystkim tym, co dotyczyło demonów i z każdym dniem owa niechęć rosła. Nawet coś z pozoru uroczego i czułego, teraz jawiło mu się jak ich pierwsza wspólna noc - obrzydliwie i odrażająco. Nic w Jeonie nie było dobre i piękne.

— Ostatnio jestem posłuszny i robię wszystko tak, jak należy, proszę wziąć to pod uwagę i... — Jego pełne wargi odruchowo się rozchyliły, gdy palce Jungkooka zahaczyły o jeden z frędzli przy koszuli, podciągając ją tym samym na tyle, by brzuch został obnażony.

— I? — Jeon zsunął z dłoni rękawiczkę, pozwalając sobie na odważniejsze pieszczoty. Ciągle jednak nie naruszał granicy i zajmował się brzuchem, za co Tae był wdzięczny. Nie zniósłby, gdyby ten zaczął się do niego dobierać.

— I zasłużyłem na jakąś nagrodę. Dla ciebie to i tak bez różnicy. Strażnicy tak, czy siak mnie pilnują, służki podobnie.

Demon skinął głową, ostatni raz muskając opuszkami napięty brzuszek. Tae odetchnął z ulgą, gdy koszulka w końcu mogła opaść na zbezczeszczone ciało.

— Nich będzie. Zezwalam na dwa wyjścia tygodniowo, częściej nie, bo może to zaszkodzić dziecku — odparł, a ciężarny nie mógł zapanować nad cisnącym się na usta uśmiechem. — Poza tym masz być pod ścisłą kontrolą opiekunów. Żadnego oddalania się od strażników choćby na chwilę, nikt nie będzie za tobą biegał. Zrozumiano?

— Oczywiście, dziękuję.

Tae przytaknął, oblizując swoje wargi pośpiesznie. Nie spodziewał się, że wszystko pójdzie aż tak sprawnie, Jeon pozytywnie go zaskoczył.

Możliwe, że jego plany ziszczą się szybciej, niż przypuszczał.



// Milion lat minęło, czas wrócić do mojego ulubionego ff :D Dzidzia rośnie! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro