16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nareszcie.

Serce jasnowłosego z każdą chwilą biło coraz mocniej, a złoty listek został wręcz zmiażdżony przez zaciskającą się dłoń. Czekał na tę chwilę tyle dni. Tak długo męczył się w tym przesiąkniętym mrokiem zamku i z równie nieprzyjemnymi demonami, które pogardzały nim już nawet nie z ukrycia, a otwarcie i z satysfakcją. Teraz w końcu nadszedł czas na zrzucenie z siebie balastu przykrych wspomnień.

Oni nareszcie przybyli.


~kilka tygodni wcześniej~


Kochany!

      Mam nadzieję, że uda Ci się rozszyfrować ten list. Nie jestem w stanie napisać do Ciebie normalnie, w końcu wszędzie mogą czaić się ludzie mojego męża. Nigdy nie byłem dobry w tego typu sztuczkach, jednak ćwiczyłem dzielnie i oto jest. Błagam niebiosa o łaskę, bo inaczej umrę tutaj z rozpaczy.
      Jeon ma dwie żony i armię kochanek, wiele dzieci. To niedorzeczne i czuję się zraniony jeszcze bardziej. Jestem tutaj nikim, wszyscy patrzą na mnie z góry i traktują gorzej, niż najmniej istotną służkę. Siłą przymuszają mnie do wszystkiego, każą jeść strawę podobną tej psiej! Nawet nasze złote zwierzęta są lepiej traktowane w Złotej Krainie! Nie jest to jednak najgorsze. Ich magia jest piekielna i zła. Zmuszony byłem podczas tajnego ślubu zabić zaczarowane kobiety, a potem krew ich została mi podana do wypicia. Czyż to nie barbarzyńskie? Odprawiono czary i po gwałcie w sypialni spotkało mnie coś niepojętego - jestem brzemienny. Dziecko to normalne nie będzie, to magiczny twór, w końcu jestem mężczyzną. Nie uważasz jednak, że to ujma na mym honorze, że zrównano mnie do zwykłej dziewki, którą można wykorzystać do swoich niecnych zabaw? Czy mój ojciec, gdyby dowiedział się, że nie jestem jedynym małżonkiem i płeć mą tu kwestionują, zgodziłby się na nasze zaślubiny?
      Cierpię tutaj, kochany... Zamykają mnie w komnacie i nic nie mogę robić. Cudem wybłagałem możliwość pójścia do miasta, gdzie podstępem nadałem wiadomość. Liczę, że do Ciebie trafiła.
       Jeżeli ją otrzymałeś - napisz do mnie. Nawet jeśli nie chcesz mnie uratować, to daj mi znać, że nie ma już nadziei i zmuszony jestem tutaj zemrzeć. Chciałbym być pewien swojego losu.
       I pomimo tego, że pewnie to dla Ciebie mało istotne, to chciałbym Ci napisać, że moje uczucia do Ciebie się nie zmieniły. Nie wiem, czy gorsze jest życie tutaj, czy fakt, iż nie mogę Cię zobaczyć.
Na zawsze Twój Taehyung




Ukochany!

Moje serce zabiło mocniej, gdy ów chłopak przekazał mi wiadomość. Zapewne spać będę z listem pod poduszką, chociaż nie wiem, czy nie będę zmuszony go spalić, by te okropne bestie go nie znalazły.
U mnie nie jest lepiej. Jeon po ostatniej wyprawie posiadł mnie, a ja nie mogłem mu odmówić, chociaż niedobrze mi było na widok jego ciała. Nienawidzę go i jego osoba jest mym najgorszym koszmarem, przed którym uciec nie mam jak. Pragnąłbym, by to nie on miał do mnie prawa, a Ty. Chciałbym mieć Cię za męża, jednak jestem już splamiony i niegodny Twej osoby.
Mogę liczyć na cokolwiek? Nie radzę już sobie...
Twój Taehyung



Najdroższy!

Dziękuję Ci za list. Nie mam zbyt dużo czasu, by opowiedzieć Ci o czymś więcej, pilnują mnie cały czas. Przesyłam więc tylko plan zamku. Zbyt wiele nie zwiedziłem, ale lepsze to, niż kompletna niewiedza.
Twój Taehyung



~teraz~


Wszystko trwało ułamek sekundy. Delikatny blask, lekki powiew wiatru, a po chwili lekko połyskująca postać w ciemnej szacie. Taehyung nawet nie zreflektował, kiedy jego dłoń znalazła się w mocnym uścisku, a on sam został pociągnięty w stronę drzwi. Bał się cokolwiek powiedzieć, dlatego posłusznie udał się za wojownikiem, którego niekoniecznie kojarzył, jednak przyjemna, złocista aura utwierdzała go w przekonaniu, że to mag ze Złotej Krainy. Wiedział już, że nic złego stać się nie może, że lada chwila będzie wolny.

Szybko przemierzali opustoszałe korytarze, a subtelne zaklęcie wyciszenia sprawiło, że ich kroki nie rozchodziły się echem po całym zamku, a ciężki oddech ciężarnego nie odbijał się od ścian, mogąc zaalarmować strażników, których z powodzeniem unikali. Pozostawali nieuchwytni dla zmysłów, magia całkowicie ukryła ich obecność, dzięki czemu piętro pokonali bez przeszkód.

Taehyung miał ochotę płakać ze szczęścia, gdy zbiegli po schodach i znaleźli się w przestronnym, przerażającym w swej surowości holu. Zatrzymali się tylko na chwilę, chowając za monstrualnymi kolumnami, by ospały strażnik mógł ich wyminąć i udać się w stronę lewego skrzydła. Gdy tylko oddalił się odpowiednio daleko, cicho przemknęli w stronę drzwi, które uchyliły się, a oni w końcu wydostali się z zamku. Delikatnie oświetlony plac o tej porze wydawał się być odrobinę przerażający, jednak jasnowłosy nawet się tym nie przejął. Jego myśli krążyły już tylko koło oddalonej postaci, która musiała tworzyć jakąś barierę, cała posiadłość była bowiem otoczona jasną poświatą.

Przebierał nogami coraz szybciej, dopiero po chwili dostrzegając dokładniej sylwetkę i twarz mężczyzny. W tamtej chwili nie był już w stanie myśleć o czymkolwiek, po prostu chciał znaleźć się przy nim.

— Junmyeon... — szepnął sam do siebie, mobilizując wszelkie siły, by pokonać dzielącą ich drogę możliwie najsprawniej. Nie patrzył pod nogi, nie zwracał uwagi na towarzysza, którego dłoń boleśnie ściskał. Wszystko inne zwyczajnie przestało mieć znaczenie, liczył się tylko doradca, który na widok księcia odetchnął z ulgą, uśmiechają się w ten swój pociągający sposób, doprowadzający serce Tae do szaleństwa.

— Wasza wysokość, nareszcie. — Ciemnowłosy już miał się skłonić, jednak książę mu na to nie pozwolił. Niemal natychmiast zarzucił ręce na jego szyję, mocno wtulając się w ciało wojownika. Ten lekko się zachwiał, jednak, ku zdziwieniu Tae, objął delikatnie jego talię, przyciągając go ku sobie. — Nawet sobie nie wyobrażasz, jak miło jest cię widzieć, książę — szepnął, a jego przyjemny głos zadrżał, co wystarczyło, by do oczu blondyna napłynęły łzy.

W tamtej chwili naprawdę miał ochotę rzewnie zapłakać i oddać się całkowicie tej rozpaczliwej radości i uczyniłby to, gdyby Junmyeon nie odsunął się od niego i nie pociągnął go w tylko sobie znanym kierunku, mamrocząc pod nosem jakieś zaklęcie. Posłusznie udał się więc za nim, kątem oka dostrzegając cienie należące do złotych magów, co rusz wzmacniających obronę dookoła nich.

Pomimo tego, że szybko zmęczył się biegiem i nieprzyjemne podłoże raniło jego odziane w delikatne pantofelki stopy, był szczęśliwy. Wydawało się to dość niedorzeczne, kilka miesięcy temu wychłostałby bowiem wszystkie osoby, które przyczyniłyby się do tego typu wysiłku z jego strony. Przyzwyczajony był do wygodnego, usłanego jedwabiami życia, a taka sytuacja nie miałaby miejsca w żadnym z jego koszmarów. Wszystko jednak uległo zmianie. Jego światopogląd, uczucia, osobowość. Zatracił gdzieś siebie, swoją niezależność i dumę, bo może i w zamku zgrywał wiecznie narcystycznego, podobnie też wmawiał sobie każdego wieczora przed snem, w środku jednak wiedział, że po dawnym Taehyungu zostały marne ochłapy, a jego miejsce zajął beznadziejny w swojej żałosności tchórz i uległy idiota, wiecznie uciekający i niemogący pogodzić się ze swoim losem.

Nie wiedział ile czasu minęło, odkąd opuścili posiadłość i przemierzali nieprzyjemny, ciemny las. Nie widział zbyt wiele przez łzy, a i jego umysł odmówił posłuszeństwa, skupiając się już jedynie na ciepłej dłoni ciemnowłosego i myśli, iż już niedługo będzie w domu z dala od swojego męża, jego podłych żon i całej tej paskudnej otoczki, którą z całego serca gardził. 

Dopiero wtedy, gdy zatrzymali się w miejscu, gdzie nie widać było nawet wysokich wież zamku, mógł odetchnąć, a Junmyeon pozwolił mu na chwilę odpoczynku, przygotowując silną barierę ochronną. 

 — Nie sądziłem, że po mnie przyjdziesz — wyszeptał Taehyung, wciągając ustami powietrze, w międzyczasie starając się zapanować nad dość dokuczliwym sapaniem spowodowanym zmęczeniem i dość słabą kondycją. Z powodu ciąży okropnie się rozleniwił, wszędzie bowiem wozili go powozem, a on musiał jedynie spacerować pomiędzy stoiskami, by obejrzeć co ładniejszą błyskotkę. Teraz odczuwał tego skutki, nijak go to jednak nie martwiło, bo miał przy sobie Junmyeona.

— Obiecałem, że cię uratuję, wasza wysokość. Zawsze dotrzymuję słowa. — Na ustach doradcy zagościł szeroki, szczery uśmiech, na widok którego serce Tae zabiło już nie z powodu zmęczenia, a słodkiego rozczulenia. Cholernie tęsknił za tym nieczułym, wiecznie patrzącym na niego z góry mężczyzną, który niemal od początku go zbywał, ignorując jego uczucia.

— Dziękuję ci...

— Nie dziękuj. Nie musisz być wdzięczny, bo to mój obowiązek. To ja powinienem raczej prosić o wybaczenie, bo naraziłem cię na cierpienie.

— Ważne, że tu jesteś i... Ach, Junmyeonnie... — Z ust Tae uleciał cichy jęk, gdy pokonał dzielącą ich odległość i wtulił się mocno w jego ciało. Nie potrafił nad tym zapanować, nawet nie chciał się powstrzymywać, bo żal, który od dawna zamieszkiwał jego serce, teraz w końcu mógł je opuścić. Wystarczyły tylko ciepłe ramiona mężczyzny, czule obejmujące go w talii, jego pachnące cynamonem ciało, by książę puścił w niepamięć cały ból, którego doświadczył. Do szczęścia potrzebny był mu on. Nikt więcej. 

Moment, w którym ich wargi złączyły się w czułym pocałunku, był nie do wychwycenia. Żaden też nie wiedział, kiedy został on pogłębiony, a ich spragnione miłości języki otarły się o siebie, domagając większej uwagi. Po prostu pojawił się nagle i pochłonął ich całkowicie.

Taehyung zadrżał, czując te ukochane, chciwe wargi na swoich. Nie potrafiłby zliczyć nocy, podczas których marzył o tym, by w końcu mężczyzna dostrzegł w nim kogoś więcej, niż najmłodszego syna swojego władcy. By zaczął pożądać go i pragnąć tak mocno, jak tylko się da. Sam w końcu dawno temu oddał mu siebie, z rozpaczą szukając pocieszenia u innych, gdy ten podle odrzucił jego zaloty, nikt jednak nigdy nie dorównał doradcy i nie potrafił wypchnąć go z głowy księcia. Junmyeon był ponad wszystkimi. 

Był jedyną miłością Taehyunga.

  — Tae... Na bogów. — Ciemnowłosy ciężko sapnął, przenosząc jedną dłoń na rumiany policzek księcia. Ten delikatnie się uśmiechnął, oblizując swoje pełne wargi, na co starszy mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem, by zaraz raz jeszcze musnąć je swoimi, tym razem nieco subtelniej. Oboje czuli, że w tym oto momencie nastąpił jakiś przełom, a dotychczas narzucone na nich przez Junmyeona zasady, przestały mieć rację bytu. W końcu pozwolił sobie na ukazanie skrywanych głęboko uczuć.

— Chodźmy już. Chcę wrócić do domu, kochany. 

— Twój dom chyba nie jest w tę stronę. — Lekceważący, nieprzyjemny głos zaatakował uszy obejmującej się pary, na co oboje niemal natychmiast się od siebie odsunęli.

Zza drzew wyłoniła się ciemna, otoczona nieprzyjemną aurą postać, trzymająca w dłoniach długi łańcuch, na końcach którego znajdowały się wielkie, czarne bestie, przypominające psy, posłusznie idące przed swoim panem.

Junmyeon natychmiast złapał Tae za ramię i ukrył za swoimi plecami, wzmacniając obronną barierę.

— Och, cóż za rozczulający widok. Mogłem wezwać malarza, by uwiecznił was na płótnie. Powiesiłbym je sobie w komnacie żałości. — Demon westchnął ostentacyjnie, kierując się w ich stronę. Zignorował pozostałych magów, którymi zaraz zajęła się zgraja jego wojowników. Odkryte oko skupiało się wyłącznie na doradcy i schowanym za nim fairi.  

  — Ja zaś chętnie postawiłbym sobie twoje wypchane zwłoki w piwny, drogi hrabio — mruknął mężczyzna, kątem oka zerkając na walczących magów. W duchu przeklął własną niedomyślność i nieuwagę, teraz jednak było już za późno na roztkliwianie się nad błędami. Musiał uratować Taehyunga i na ten moment tylko to się liczyło.  

— Jaki pyskaty. Podczas negocjacji nie prezentowałeś się aż tak dostojnie. Teraz już rozumiem zafascynowanie mojego męża. Szkoda tylko, że wasz dziecinny romans trwał krótką chwilę. To musi być frustrujące, nie zdążyłeś go nawet posiąść — prychnął czarnowłosy, upuszczając łańcuch. Bestie tylko grzecznie przysiadły, jakby z ciekawością wpatrując się w Jeona, który stanął przed jasną poświatą i ostrożnie dotknął ją dłonią okrytą czarną rękawiczką. W miejscu w którym się zetknęły, pojawiła się żółtawa iskra, mocno odpychająca demona. Ten z uznaniem wykrzywił usta, by zaraz wsunąć ów dłoń w czarne włosy. Niedbale je przeczesał, na moment kierując całą swoją uwagę na walczącą niedaleko parę. Nie zainteresowała go ona jednak dostatecznie, bo chwilę później na nowo przeszywał spojrzeniem niewiernego kochanka, zaciskającego swoje drobne dłonie na materiale koszuli doradcy. — Ach. Nie podoba mi się to, Taehyungie. Mogłeś poczekać do narodzin. Przymknąłbym oko na ucieczkę twojej nic niewartej osoby, jednak teraz ukradłeś moje dziecko, a tego już odpuścić nie mogę.

— To moje dziecko. Nie oddam ci go, głupi potworze — warknął jasnowłosy, zaciskając swoje wargi w cienką linię. Z nerwów miał ochotę się rozpłakać, nie mógł jednak okazać słabości. Nie przy ukochanym, który osłaniał go własnym ciałem, ryzykując wszystko dla jego wolności.

— Nie musisz, mężu. Sam sobie je wezmę. — To powiedziawszy odsunął się nieznacznie od magicznej linii. Uniósł swoje dłonie, powoli poruszając palcami, jakby chciał je odrobinę rozciągnąć. Oboje jednak wiedzieli, że nie zwiastuje to niczego dobrego, o czym przekonali się chwilę później, gdy potężna, granatowa chmura naparła ze wszystkich stron na barierę, nieznacznie kurcząc.

Junmyeon szybko zamachnął się, wymierzając w demona strumieniem wody, który przedarł się przez osłonę, formując się przy tym w coś na kształt błyskawicy. Jungkook był jednak równie sprawny, bo ze złośliwym uśmiechem zacisnął pięść, a ciecz zamarzła, rozbijając się na leśnym podłożu. 

W tamtej chwili niewinne zagrywki przestały mieć rację bytu. Mag z całą swoją siłą zaatakował Jeona, ciskając w niego potężnymi zaklęciami, przed którymi nie zawsze ten mógł uciec. Nie pozostawał jednak bierny, bo z jego ręki również uleciało wiele zaklęć otoczonych przedziwną aurą. Taehyung wiedział, że demony różniły się pod względem zdolności, nie przeczuwał jednak, iż będzie to aż tak widoczne. To nie były zwykłe zaklęcia, a niezidentyfikowany twór o ogromnej mocy.

Nieco niepewnie odsunął się od walczących, obejmując rękoma brzuch. Ze strachem śledził ich ruchy, kuląc się z każdą chwilą przy kolejnych ciosach. W pewnym momencie nie rozumiał już, czy któryś z nich ma przewagę, wieczne błyski i huki bowiem niewiele mu tłumaczyły, a wręcz mieszały w głowie i sprawiały, że zaczynał panikować.  

Bał się. Cholernie mocno się bał. Wierzył z całego serca w Junmyeona, niewiele jednak mógł zdziałać w starciu z lękiem o jego życie. Wiedział, że Jeon jest potężny i pokonanie go nie będzie łatwe. Zniszczył dwa wojska magów, musiał więc posiadać jakieś tajemne zdolności. Może i odbierał ataki i został ranny, jednak czy pokazał całą swoją siłę?

Wszystko działo się zbyt szybko. Potężny dym zasłonił ich ciała, a Tae nie mógł dostrzec kompletnie nic.

Gdy zaś opadł, naprawdę zapragnął, by możliwość oglądania świata została mu odebrana.

Klęczący ukochany i uśmiechający się Jeon nie był widokiem, który chciałby zobaczyć.

— Junmyeon... — Z ust Tae wydostało się rozpaczliwe piśnięcie, na które hrabia uniósł z zadowoleniem brew.

— Głupiutki królewiczu. Tak kończy się zadzieranie z demonami — mruknął Jungkook, a czarne więzy powiększyły się, więżąc maga całkowicie.

Blondyn zdążył tylko wyczytać z jego ust rozpaczliwe 'uciekaj'. Chwilę później zaś jego świat eksplodował.

Banda psów rzuciła się na mężczyznę i na jego oczach rozszarpała go na kawałki. 



// Koniec wstępu ficzka. Zaczynamy w końcu akcję, bo ileż można pitolić o niczym.

Ogólnie to rozpaczam, uwielbiam Suhego... Co ja mu zrobiłam ;c

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro