17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Taehyung bał się zasnąć. Rozerwane na kawałki, zakrwawione ciało Junmyeona nawiedzało go za każdym razem, gdy odważył się choćby zdrzemnąć. Każda noc naznaczona była strachem i obawą, że znowu przeżywać będzie najgorszy koszmar w swoim życiu. Nie pomagało czytanie subtelnych opowieści, by oczyścić umysł, podobnie jak zioła, które przynosiły mu aismy. Nic nie było w stanie wypchnąć martwego doradcy z jego głowy, czy wręcz mógłby przysiąc, że z każdą nocą ów wspomnienia coraz bardziej opanowywały podświadomość, nie dając mu ni chwili wytchnienia. Nie było to jednak jedynym problemem.


Gdy tylko bestie Jeona wykończyły maga, a pozostałe demony wybiły garstkę towarzyszących mu wojowników, rozpoczął się kolejny dramat, który nadal wspominał z odrazą i strachem. Pamiętał silną dłoń Jungkooka, boleśnie zaciskającą się na jego ramieniu, ciemne, zirytowane oko, zakrwawione szaty, które rozwiewał wzmożony w tamtej chwili wiatr. Jego ciało zostało sparaliżowane i nie miał pojęcia, czy to wina jakiejś przeklętej magii, czy może on sam utracił siły w momencie, gdy dusza ukochanego opuściła ciało, zostawiając go tutaj samego. Nie było to jednak w tamtej chwili istotne. I tak nie potrafiłby uczynić czegokolwiek, by cofnąć czas i ocalić czarodzieja. Ledwo mógł zrozumieć, że prowadzony jest do zamku.

Nie wyrywał się, nie szarpał. Nie miał nawet pojęcia, czy to jego nogi kierowały go do piekła, czy może został przez kogoś niesiony. Kontakt ze światem został utrudniony przez atakujący go żal i panikę.

Junmyeon nie żył. Został zabity z jego winy. To on zamordował go swoją miłością.

Tylko to był w stanie z uporem maniaka powtarzać w głowie, aż do momentu, gdy przekroczyli próg zamku, kierując się w stronę jego komnaty. Tam rzucono drobne, drżące ciało na pościel, a chwilę później w komnacie zostali już tylko oni - przerażony Taehyung i jego mąż, który zsunął z dłoni rękawiczki, kładąc je na stolik, gdzie zaraz dołączył i płaszcz, atakujący klamrami delikatną powierzchnię. Nieprzyjemny hałas jednak nie przeraził jasnowłosego. Widok potężnej, okropnej postaci nad nim był o wiele bardziej koszmarny.

Pamiętał czarne oko, przewiercające go na wylot. Wielkie dłonie, zaciskające się na jego nadgarstkach i wypełniony złością głos potwora. Ciągle słyszał dźwięk rozrywanego materiału, przekleństwa ulatujące z jego zniszczonych warg, a potem ciężkie sapnięcia, towarzyszące coraz większemu bólowi, gdy posiadł go brutalnie i dziko.

Pamiętał łzy, którymi się dławił i paniczny szloch wymieszany z prośbami, by przestał. Wbijające się w skórę pazury, ostre zęby atakujące jego szyję.

Pamiętał też przysięgę, że następnym razem skończy jak Junmyeon.

Był brudny, skażony. Czuł do siebie odrazę, a noce spędzone na oddawaniu się Jeonowi, opłakiwał o poranku, mając naprawdę dość wszystkiego. Strach go opanował, ważył więc każdy ruch, nie chcąc w jakikolwiek sposób urazić męża, który zamknął go w komnacie, nie pozwalając wyjść nawet na chwilę gdziekolwiek. Skończyły się wycieczki na targ, spacery po podwórzu. Od pamiętnej chwili stał się więźniem czterech ścian, bo nawet noce spędzali w jego łożu, przez co czuł się jeszcze bardziej wszystkim przytłoczony. Wszędzie czuł zapach demona. W każdym miejscu widział jego postać, tym samym przypominając sobie całe cierpienie, którego doświadczył.

Nie mógł już się od niego uwolnić. Jeon zaś, jakby nie pozwalając mu odetchnąć, nawiedzał go częściej, niż kiedykolwiek wcześniej. Został na niego skazany i tylko dziecko powstrzymywało go przed ucieczką gdzieś w zaświaty, gdzie mógłby połączyć się z ukochanym. Tylko z dnia na dzień rosnący brzuszek sprawiał, że starał się żyć i wciskał w siebie siłą posiłki, nie chcąc go zranić. Nie wybaczyłby sobie, gdyby druga z ukochanych istot odeszła. Nie mógł pozwolić na choćby najmniejszy uszczerbek na zdrowiu maleństwa, które teraz naprawdę stało się jego jedynym towarzyszem i sensem życia.


— Chyba jesteśmy przeklęci, kochanie — szepnął, wtulając się bardziej w poduszkę, przy jednoczesnym gładzeniu nagiego brzucha. Jego pełne wargi były całe poranione od ciągłego przegryzania, jednak nie przeszkodziło mu to w ponownym ich rozerwaniu. — Kocham cię, wiesz? Ty też mnie kochasz, prawda? Musisz mnie kochać, bo mam już tylko ciebie, maluszku.

Pociągnął nosem nie przejmując się, że to niechlujne i nie przystoi potomkowi rodziny królewskiej. Cała jego elegancka otoczka ulotniła się już dawno i był niemal pewien, że nigdy już nie wróci do bycia prawdziwym sobą. Zmienił się i chociaż niekoniecznie nazwałby to dojrzałością, to zwyczajnie inaczej patrzył na pewne kwestie. Hyungsik najpewniej nazwałby ten stan przejściem w tryb skapciałej matki, co może i by go zraniło, jednak niechętnie musiałby przyznać mu rację. Stał się pozbawionym motywacji i odwagi nieszczęściem, wegetującym z dnia na dzień i nic z tym nie mógł już zrobić.


***


Przysunął do ust filiżankę z zaparzonymi ziołami, które miały pomóc na jego zszargane nerwy. Nie były najsmaczniejsze, nie pachniały też zniewalająco, jednak po raz kolejny powoli opróżniał naczynie, skupiając się tylko i wyłącznie na głosie czytającej mu aismy.

Niemal każdego dnia pojawiała się w jego komnacie, jako jedyna dotrzymując mu towarzystwa. Starała się w jakikolwiek sposób poprawić jego marny humor i chociaż nigdy jeszcze nie udało jej się wywołać uśmiech na jego twarzy, to i tak był wdzięczny, że się dla niego poświęcała. Nie było to jej obowiązkiem i pomimo zapewnień, że musi go kontrolować, to w głębi serca czuł, że to wymówka. Chciała być przy nim i go wspierać, bo zapewne żadna wieść nie dała rady przed nią się ukryć i zdawała sobie sprawę z tego życia. Szkoda, że nie potrafił okazać jej należytej wdzięczności.

— Fei...

Kapłanka na moment zaprzestała czytania i skierowała wzrok na księcia, który odstawił filiżankę na stolik, poprawiając się na szerokim fotelu.

— Tak, fairi? — Delikatnie skinęła głową, chcąc zachęcić go do rozmowy, Tae jednak nie odezwał się od razu. Sam nie wiedział czemu jej przerwał, w końcu nic konkretnego od niej nie chciał. Czyżby powoli się łamał?

— Czy fairion nie powinien pojawiać się tylko u par, które się kochają? — zapytał po dłuższej chwili, naciągając bardziej puchaty koc na swój brzuch, który ciągle dotykał, nieco obsesyjnie sprawdzając, czy ciągle wszystko było z nim w porządku.

Kobieta na te pytanie zmarszczyła brwi, po czym odłożyła księgę na stolik, swoje ręce łącząc, by oprzeć je na kolanach. Przez chwilę tylko wpatrywała się w podłogę, by odetchnąć i nieco niepewnie zacząć.

— Z założenia tak było. Kto bowiem poświęciłby się tak bardzo, by spłodzić potomka, jak nie kochające się małżeństwa? Gdy pracowano nad fairion, nikt nawet nie przypuszczał, że może mieć miejsce bez większych uczuć. Wielcy panowie nie potrzebowali dzieci tworzonych przez rytuał, skoro mogli posiadać wiele żon. Niemożliwe w końcu, by wszystkie stały się bezpłodne.

Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, wyczuć jednak dało się, że nie jest on oznaką radości. Był zwyczajnie przykry.

— Pary tej samej płci również musiały szalenie się kochać, skoro decydowały się na wspólne życie. W naszym świecie dziecko jest ważne i wszyscy odczuwają potrzebę posiadania go. Fairion jest zbyt wymagający i zbyt niebezpieczny, by ktoś z błahego powodu się go podjął — odparła i po tym, jak zwilżyła swoje usta językiem, dodała. — Tak naprawdę sądzę, iż twoje dziecko jest jedynym powstałym z wyniku cierpienia.

Taehyung spuścił wzrok, spoglądając na swój okrągły brzuszek ze smutkiem. W duchu liczył na inną informację. Świadomość, że tylko on był ofiarą fairion, nie była pocieszająca i chociaż kochał swoje dziecko, to poczuł żal, że akurat mu stała się taka krzywda. Wolałby, by ojcem został Junmyeon, bądź jakikolwiek inny kochanek. Każdy, tylko nie ten przerażający demon.

— Po co więc Jeonowi coś takiego? Ma dwie żony i mnóstwo bachorów. Zawsze mógł wziąć sobie kolejną kobietę, bądź dać mi spokój i wykorzystywać mnie tylko do seksu. To nielogiczne.

— Wie to tylko hrabia. Nie mam wglądu do jego umysłu, by odkryć kierujące nim pobudki. Mogę jednak spekulować, iż to przez chęć sprawdzenia się i dostąpienia zaszczytu. Bogaci ludzie czasami pragną doświadczyć czegoś nowego, niespotykanego. Fairion to jedyne, co bywa nieosiągalne dla mas i czego żadne pieniądze nie są w stanie dać. Trzeba uzyskać błogosławieństwo, a aisapha jest surowa. Nie każdego chętnie zaszczyci takim darem.

Taehyung przytaknął, wzdychając z niezadowoleniem. Sam nie wiedział na co liczył.

— Tak więc Jeon musiał czymś sobie zasłużyć, skoro dostał nową zabawkę.

— Fairi... — Fei zeszła z fotela i przyklęknęła przy jego nogach. Ujęła jego dłonie w swoje i uśmiechnęła się delikatnie, muskając je ustami. — Może to nie hrabia został pobłogosławiony, a ty? Spójrz na to w ten sposób. To nie jest tylko fairion twojego męża, to też był twój rytuał i to, co rośnie tutaj, jest bardziej twoje. Nie czujesz szczęścia, że niedługo wydasz na świat swoje dziecko?

— Kocham je od dawna, Fei. Pragnę mieć go już w ramionach, jednak boję się, że coś mu odbije i mi go zabierze. Przeraża mnie, jest potworem.

— Nie sądzę, by naraził się aisapha. Jestem pewna, że to ty jesteś wybrany. Zawsze będziesz więc tym, który uzyskał błogosławieństwo największej na świecie mocy. Twój mąż jest zaś tylko demonem. — Pogładziła delikatnie jego dłonie, unosząc się. — Módl się więc, by i tym razem cię wspierała. Ona nigdy nie odmawia potrzebującym, a już w szczególności nie fairi. Jesteś dla niej najważniejszy. Tamtej nocy stałeś się jej uosobieniem.

Taehyung nie był w stanie jej odpowiedzieć. Dokuczliwe łzy znalazły się pod jego powiekami, usilnie starając się wypłynąć. Z dnia na dzień jego życie stawało się bardziej stresujące i męczące. Był tylko księciem kochającym zabawę, rozpieszczonym do granic możliwości. Jak miałby poradzić sobie z ogromem problemów, które spłynęły na niego w momecie, gdy wkroczył do sali tronowej, oszukany przez demonicznego doradcę?

Niedługo później Fei odeszła, życząc mu szczęścia i obiecując, że zjawi się następnego dnia. On zaś poczuł się znów tak niesamowicie samotny.

— Nigdy już się nie rozstaniemy, prawda? Nie pozwolisz im nas rozdzielić, kochanie. Nie możesz...



// KOCHANI ;____; Dziękuję Wam tak bardzo za 2k obserwujących. Nawet nie wiecie, jakie to dla mnie szokujące, bo ciągle pamiętam moją radość na pierwsze 100... TO PO PROSTU TAKIE WOW. Nie wiem kiedy, jak i dlaczego, ale naprawdę jestem wdzięczna za to, że uznaliście moje ff za na tyle interesujące, że postanowiliście dać mi obserwację i co najważniejsze - czytać te wypociny, dając mi tym samym tyle radości ;--; Kocham Was, wiecie? 
Dostaniecie za to szota z yoonseokiem i pobocznym vkookiem + drugiego z jakimś fajnym szipem (nie wiem jakim jeszcze), ale niestety moja wena coś ze mną nie współpracuje i ciężko mi cokolwiek sklecić. pewnie to kwestia studiów i tego, że za bardzo stresuję się zaliczeniami, by w spokoju pisać, NO ALE. Zepnę się jakoś, muszę.

kocham, kocham, kocham mocno <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro