22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Jasnowłosy zacisnął wargi, niepewnie rozglądając się po pomieszczeniu, do którego został zaprowadzony. W nawet najmniejszym stopniu nie było ono przytulne, wręcz w pewien sposób odstraszało go. Surowe, szare ściany ozdobione jedynie masywnymi, żelaznymi świecznikami, doprowadzały go do drżenia, nie spodziewał się bowiem takich warunków, raczej rozkosznych, pięknie oświetlonych salonów. W końcu to najważniejszy dzień w jego życiu, a poród w zimnej piwnicy nie mógł należeć do wyjątkowo przyjemnych. Nie to, by spodziewał się braku bólu i bezstresowego wydania na świat potomka, jednak o wiele wygodniej byłoby oddawać się cierpieniu pośród puchatych poduszek, nie zaś na kamiennym stole, przy którym właśnie przystanął, zaciskając piąstki na materiale białej szaty. Odrobinę niepewnie zerknął na stojące dookoła kapłanki, a następnie utkwił spojrzenie w stojącym obok Jungkooku, którego twarz nie wyrażała niczego, poza znudzeniem. Jasnowłosy miał ochotę z frustracji zapłakać, jednak był zbyt zestresowany, by to uczynić, ledwo bowiem oddychał, dotykając brzuszek za każdym razem, gdy jego serce zabiło mocniej.

Pragnął uciec stąd i zaszyć się w swojej komnacie, wiedział jednak, że to niemożliwe, a dziecko zamęczy się w środku, jeżeli zmuszone zostanie do leżakowania w nim choćby dzień dłużej. Czuł już jego ruchy, niespokojne kopanie, które sprawiało mu ból, a mimo to uszczęśliwiało mocniej, niż cokolwiek innego w całym jego nastoletnim życiu. Nie wiedział wprawdzie, jak będzie wyglądało jego życie, gdy już wydostanie się z ciepłego więzienia, jednak coraz bardziej się stresował, że mimo wszystko dziecię nie umiłowało go na tyle, by przy sobie zatrzymać.

— Witajcie. — Niespodziewanie wyrosła przed nimi wysoka kobieta, doprowadzając Taehyunga do palpitacji, przez co zrobił krok do tyłu i gdyby nie silne ramię męża, zapewne utraciłby równowagę.

Aisma wysiliła się na ledwie zauważalny uśmiech i wyciągnęła dłoń ku jego twarzy, by ubrudzonym białą substancją palec przyłożyć do znaku na jego czole.

— Nie obawiaj się, Jeon Taehyung. Dzień ten najpiękniejszym jest i uraduje twe serce, dlatego oddychaj spokojnie, pozwalając ciału na odpoczynek i rozluźnienie. Dziecię nie lubi stresu, pomyśl więc o swoim szczęściu i pozwól, by rytuał zakończył się dzięki najczystszej magii.

Czarodziej zadrżał pod wpływem jej dotyku, skinął jednak głową i wyprostował się, wciągając powietrze w płuca. Nic nie potrafił zrobić z paniką, bał się niczym maleństwo. Wręcz kurczył się pod ciężarem przytłaczających go uczuć, nie miał w końcu wsparcia od nikogo, poza Fei. Mąż nawet nie odwiedzał go od czasu przyjęcia, nie widywali się praktycznie w ogóle, z czego w głębi duszy się cieszył, jednak z drugiej strony nie podobało mu się to. Przecież to on pragnął dziecka i naruszył prawa natury, zmuszając mężczyznę do przyjęcia swojego nasienia, teraz zaś nie interesował się swym potomkiem nawet na minimalnym poziomie przyzwoitości. Przerażała go myśl, jak dorastać będzie maleństwo, gdy go zabraknie. Teraz jednak musiał zmierzyć się z innym problemem.

— Połóż się na ołtarzu, fairi — powiedziała kapłanka i odsunęła się, wskazując na kamienny stół.

Taehyung przełknął z trudem ślinę, dotykając lodowatej faktury, następnie zaś odwrócił się w stronę Jeona, patrząc na niego nad wyraz wymownie. Nie mógł w końcu dostać się tam w obecnym stanie, brzuch bowiem uniemożliwiał mu wgramolenie się na coś tak wysokiego.

Brunet, na szczęście dla maga, zrozumiał i wsunął dłoń pod jego kolana, drugą zaś złapał go za plecy, bez trudu podnosząc. Chwilę później siedział już na ołtarzu, gdzie poinstruowany ułożył się pomiędzy wygrawerowanymi znakami, zaciskając wargi.

— Spokojnie, fairi. Oddychaj, nic złego ci się nie stanie, dziecku również. — Kapłanka pogładziła delikatnie jasne włosy, a inna zaczęła rozwiązywać jego szatę, odsłaniając napiętą skórę, pod którą dzieciątko postanowiło zamieszkać. Na moment wstrzymał oddech, czując przeraźliwy chłód, jednak nie wydał z siebie nawet najcichszego odgłosu, poza miarowym wciąganiem i wypuszczanie powietrza, jednak dopiero kiedy w końcu poradził sobie z ogromem stresu zapierającym mu dech w piersiach.

— Coś powinienem zrobić? Czy tylko leżenie mi pozostało?

— Możesz, a wręcz powinieneś pokusić się o modlitwę, zaś ciało zmuś do oddychania i względnej stagnacji, bowiem zbędny ruch nie jest wskazany w czymś tak precyzyjnym i wymagającym. Ból tymczasem jest nieodłączny, chociaż postaramy się o odpowiednie zaklęcia, by nie było to aż tak dotkliwe.

Książę przytaknął tylko, kątem oka zerkając na swojego męża, który zachowywał się tak, jakoby całość niezbyt zajmowała jego umysł. Stał dumny i pełen powagi, wodząc ciemnym okiem po aismach, nie wyglądając na uradowanego rytuałem. Bardziej przypominał znudzonego panicza na targowisku, zmuszonego do przeglądania tandetnych kamieni ze swoją kochanicą. Nie podobało się to jasnowłosemu, w tej chwili pragnął uwagi, gdyż bał się i nie wiedział, co czynić powinien, a wsparcie, nawet od znienawidzonej osoby, lepsze było, aniżeli pozostanie wśród nieznajomych. Czuł się tylko bardziej przez to przytłoczony.

Słodkie usta coraz bardziej przypominały poharatane mięso, zabarwione soczystymi plamami krwi, co tylko nasilało się z każdym kolejnym gestem ze strony kapłanek. Niedługo potem, gdy spoczął na ołtarzu, poczęły ozdabiać go znakami, których znaczenia nie znał, poza rzecz jasna specyficznymi, demonicznymi wywijasami, towarzyszącymi mu od niemal początku, gdy szło o wszelkie wydarzenia. Pradawny język nie należał do spektrum zainteresowań fairi, nie zdawał więc sobie sprawy na co go w tamtej chwili skazywały. Musiał im zaufać.

Zgrabne pędzle zawędrowały do podbrzusza, kreśląc je potężną, nieestetyczną linią, burzącą subtelność motylego pisma. Jego ciało zaatakowała chmara dreszczy, przez co nieznacznie się spiął, napinając mięśnie otaczające jamę skrywającą jego największy skarb. Kapłanka na to tylko przysunęła palec do jego powiek, naciągając je jednym ruchem, by uniemożliwić mu spoglądanie na wszelkie działania, których miał doświadczyć. Jasnowłosy nie miał pojęcia, czy niemożność kontrolowania sytuacji była komfortowa, czy wręcz jeszcze bardziej atakowała jego zastraszony, osamotniony umysł, doprowadzając go do histerii. Zwyczajnie nie potrafił się pozbyć z makówki wszelkich zatrważających go myśli, a pozostawienie go z tym w odizolowanym świecie nerwów, tylko pogłębiało wszystko z każdą niemiłosiernie dłużącą się sekundą. Potrzebował opieki, takiej prawdziwej i wypełnionej czułością. Pragnął, by ktoś pogładził jego słomiane kosmyki i uspokoił milej, aniżeli aismy skrupulatnie wykonujące pracę. By po prostu miał chwilowe oparcie, jednak poskąpiono mu tego. Musiał więc zacisnąć wargi i tylko starać się kontrolować oddech i swoje ciało, by niczego nie utrudnić.

Palce sunęły po jego ciele, a do uszu docierały niezrozumiałe szepty, dopełniające mroczny klimat wydarzenia. Szalenie bijące serce na moment się zatrzymało, gdy wszystkie kończyny nagle zostały unieruchomione, a chwilę później całe ciało stało się odrętwiałe. Nawet pociągnięcie nosem okazało się niemożliwe, co wytrąciło go z równowagi, nie był jednak w stanie zastanowić się nad tym, co go spotkało. Ostre ostrze zaatakowało podbrzusze w miejscu, które oznaczone zostało brzydką linią. Miał ochotę zawyć z bólu, uciec, wierzgnąć, może nawet bronić się magią, nie mógł jednak nawet zaszlochać, wargi nie chciały się w końcu rozchylić i pozwolić rozpaczy się ulotnić.

Nigdy nie odczuł czegoś równie przeraźliwego. Gorąca maź poczęła wypływać z rany, spływając po cynamonowych bokach i biodrach, brudząc klatkę piersiową, nijak jednak miało się to do cierpienia, jakie zawładnęło tym jednym, skrzywdzonym miejscem. Diabelski atak doprowadzał go do ruiny, pogłębiając się z każdym kolejnym nacięciem, chociaż możliwe, że jego mózg płatał mu już figle, nie kontaktował bowiem szczególnie owocnie. Czuł się jak w transie, cholernym koszmarze. Coś takiego nie powinno mieć miejsca, bowiem nawet jego duma nie została nigdy tak skrzywdzona, jak biedne, bezbronne ciało. Pragnął wykrzyczeć, że nienawidzi Jungkooka za to, że doprowadził do takiego stanu; że gardzi aismami, tak niedelikatnymi i brutalnymi w swoich działaniach. Marzył o wybiciu ich wszystkich, jednak nagle wszelkie negatywne myśli odpłynęły. Pękły, niczym błyszcząca tęczą bańka. Wystarczył cichy płacz dziecka, by w jego oczach zagościły innego rodzaju łzy.

Nie wiedział, iż na zewnątrz zapłakało i niebo, obdarowując ziemię ogromem białych gwiazdek.


~*~


— Witaj, Taehyung. Myślałam, że już nigdy się nie obudzisz. — Do uszu jasnowłosego dotarł przyjemny, delikatny głos Fei, jeszcze zanim zdążył otworzyć oczy. Nieco nie kontaktując ziewnął, chcąc zaraz się unieść na dłoniach, jednak silny ból zaatakował jego brzuch, przez co syknął, natychmiast uchylając powieki. Mocniej wtulił się w poduszki, ciężko sapiąc, by chociaż w taki sposób odreagować ogrom nieprzyjemnych doznań, jednocześnie łapiąc się rękoma w okolice doskwierających mu rejonów, gdzie pod palcami wyczuć mógł zszytą skórę. Przez moment nie dochodziło do niego to, co stało się pamiętnego dnia, dopiero wtedy, gdy kapłanka usiadła na materacu wielkiego łoża, zebrał myśli na tyle, by móc na nią spojrzeć i z bijącym sercem zdobyć się na kilka słabych, ledwo słyszalnych słów.

— Gdzie ono... Gdzie dziecko?

Nie miał pojęcia, jak to się stało, że stracił przytomność w najważniejszej chwili swojego nastoletniego życia. Nie zarejestrował momentu, gdy myśli jego się ulotniły, umysł zaś wycofał się z rzeczywistości. Pamiętał jedynie krótki płacz, teraz zaś obudził się w swoim łożu, tak naprawdę nic nie wiedząc. Może był potrzebny, powinien coś powiedzieć i wszystko zakończyć, a przez słabość tego wymizerniałego ciała zaprzepaścił wszystko?

— Fei...

— Spokojnie. Nie wyglądam na załamaną, więc mógłbyś wywnioskować z tego, że nic złego się nie stało. Wszystko z nim dobrze — odparła, podając mu kielich z zieloną substancją, obejmując go przy tym jedną ręką tak, by pomóc się unieść. — Jesteś osłabiony, musisz dużo pić. Aismy nie miały do czynienia z inną rasą przy fairion, więc troszkę cię przeceniono. Przez jakiś czas możesz odczuwać skutki i...

— Fei! — Jego wargi wygięły się w rozpaczliwym grymasie, na co kapłanka zmarszczyła swoje powieki i niemal siłą przechyliła naczynie, zmuszając go do wypicia. Gdyby w porę tego nie zarejestrował, to bez wątpienia zadławiłby się, kończąc żywot w tak rozpaczliwym momencie. Szybko więc zaczął połykać wszystko, co znajdowało się w środku, byle móc odzyskać władzę nad swoimi wargami.

— Twój synek potrzebuje zdrowej fairi, więc teraz twoim obowiązkiem jest dbanie o siebie. — Serce Taehunga zabiło mocniej na te słowa. A więc jego maleństwo okazało się być chłopczykiem. Jego prośby zostały wysłuchane... — Ta mała paskuda bez wątpienia sprawi, iż zamęczysz swoje cherlawe, bliskie zwłokom ciało, bo od nocy do świtu daje wszystkim w zamku koncert iście piekielny, krzycząc wniebogłosy. — Fei przewróciła oczami, zabierając kielich, by odstawić go na stolik. Chwilę później zawędrowała do odrobinę oddalonego łóżeczka, którego uprzednio nawet nie zauważył. Rozchylił różany pyszczek, a kościste dłonie zaczęły drżeć.

— Czy to...

— Dopiero wtedy, gdy udało mi się przekonać pana Jeona, by przeniósł kołyskę tutaj, to ta mała ślicznota się uspokoiła. Oczywiście zasnęła tylko obok ciebie, ale na szczęście daliśmy radę przetransportować go tutaj, byście się przypadkiem nie pozabijali w czasie snu. — Na jej ustach zagościł nieco szerszy, odrobinę rozczulający uśmiech, gdy wyciągnęła ręce w kierunku zawartości, zaraz ostrożnie prostując się z maleńkim zawiniątkiem. — Już się budzi, co za paskuda.

Książę zamrugał, unosząc swoje ciało pomimo bólu, który chociaż dotkliwy, to nijak miał się do ciekawości i tego palącego uczucia miłości. Aisma na szczęście nie męczyła go zbyt długo, niedługo potem znalazła się przy łóżku. Usiadła na swoim poprzednim miejscu i przechyliła się, podsuwając zawiniątko jasnowłosemu. Ten odrobinę spanikowany odebrał małe cudo, a w jego kącikach zalśniły diamenciki łez, gdy dojrzał zarumienioną twarzyczkę. Dzieciątko powoli się rozbudzało, zaczęło mlaskać i przebierać tycimi rączkami i miniaturowymi nóżkami, które ukryte pod zdobionym, puchatym materiałem czuły się zapewne zniewolone.

— Jejku... — cicho stęknął, pociągając nosem. Delikatnie przysunął dziecko bliżej siebie, pochylając twarz nad buźką swojej małej kopii, by suchymi wargami musnąć odsłonięte czółko. Nie miał pojęcia, co w tamtym momencie czuł. Jego umysł został zawładnięty przez wszelkiego rodzaju emocje i doznania, bowiem jednocześnie miał ochotę płakać i śmiać się, a przy tym nie dowierzał, że to, co trzyma w ramionach, powstało z jego ciała i duszy. Że należało do niego. To przekraczało wszelkie granice możliwego rozumowania, nigdy w końcu nie planował dzieci, nie lubił ich i nie chciał, a teraz jego policzki błyszczały od drobinek spływającego strumienia, bo mógł objąć swoją kruszynę i była ona zdrowa i bezpieczna. Urodziła się i nie musiał już się bać, że coś pójdzie nie tak i przez swoją lekkomyślność skrzywdzi ją w jakikolwiek sposób.

— Aismy panikowały, jest zdecydowanie mniejszy od naszych dzieci i obawiały się, że go uszkodzą. Aż dziwne, że taki brzuch skrywał miniaturkę istotki — mruknęła Fei, lekko naciągając materiał, by Taehyung mógł dostrzec więcej ślicznej buźki. W końcu dla zauroczonej fairi maluch stanowił coś najpiękniejszego nawet, jeśli ciągle prezentował się jak niemrawy noworodek i każdy skrawek jawił się jako cud świata, o ile coś takiego mogło konkurować z idealnością pierwszego i jedynego skarbu.

— Jest tyci po mamie. W końcu odziedziczył po mnie wszystko, nie po tym brzydkim bucu, prawda, kochanie? — Rozczulony raz jeszcze ucałował dziecko, pomagając mu wysunąć rączkę, zaraz obejmując ją dłonią. Z niemałym strachem gładził ją, rozkoszując się subtelną, niebiańską gładkością, przy której płatki kwiatów jawiły się jak bestialski gruz. Miał wrażenie, że tak nikłe ciałko lada moment rozpłynie się w powietrzu, bądź zostanie zniszczone przez wiotki dotyk na swojej niczym nieskażonej skórze. Maluszek nie przypominał mu prawdziwego stworzenia. W jego umyśle już stanowił boskość samą w sobie i nie miał zamiaru tych myśli się pozbywać.

— Mąż twój raczej nie byłby zadowolony z takiego sformułowania, fairi.

— Aktualnie interesuje mnie tylko zadowolenie dziecka — burknął, tylko kątem oka spoglądając na kapłankę. Nie potrafił oderwać się od zawiniątka. W jakiś sposób przyciągało go ono do siebie, hipnotyzowało i uzależniało z każdą sekundą. Nie było jednak sensu z tym walczyć. Kochał ten stan, chociaż trwał w nim dosłownie chwilę. — Swoją drogą nadano mu już imię? Chciałbym wiedzieć, jak zwracać się do małego księcia.

— Decyzja ta należy do ciebie, w końcu jesteś fairi. Wybór imienia to twój przywilej, który zakończy okres fairion. Mąż twój jednak sugerował, by zawierało człon z jego miana, oczywiście pierwszy. Jakże więc mały hrabia ma nam się wedrzeć do pamięci i w niej zapisać?

Na ustach Tae zagościł jeszcze słodszy uśmiech, gdy przywarł ustami do tyciej rączki i potarł o nią, rozkoszując ciemne oczy obślinionymi usteczkami maluszka.

— Niech będzie więc Taekook. Niech sobie nie myśli, że prześcignie mnie w rodzicielstwie. To ja jestem górą — odparł, pocierając nosem o ten mniejszy, by zaraz odsunąć się i spojrzeć na aismę, jak gdyby nigdy nic. — Jak mam go w ogóle karmić? Czy fairi posiadają mleko w sutkach?

Fei westchnęła i przesunęła dłonią po swojej zdegustowanej twarzy. Rodzicielstwo tej dwójki zdecydowanie kosztować będzie ją wiele nerwów.



// Wracam po stu latach, za co przepraszam, ale ostatnio nie mogłam w ogóle zmusić się do pisania i nadal mam mega blokadę. Postaram się jednak z nią walczyć. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze jest zainteresowany dalszymi losami magicznego dzieciątka i jego dziwacznych rodziców ^^

Buzi <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro