kanamari

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sii w końcu się za to wzięłam!!
Nie pytajcie, co ja ćpałam, bo sama bym chciała wiedzieć.

Prawdopodobnie jest dużo błędów, zwłaszcza logicznych, ale ostatnio nie mam cierpliwości więc gomene

***

Minęły dwa lata.
Tak długi czas się nie widziały. To było oczywiste, że tak się stanie, gdyż obie były zajęte, a droga by zajęła parę ładnych godzin samolotem.
Mogłoby się zdawać, że ich więź, budowana przez tyle lat, zdążyła zaniknąć.

Jednak pewnego dnia Kanan dostała list.

Mari wysłała jej zaproszenie wraz z biletem. Bez żadnej okazji, tak po prostu. Dziwne? Gdzie tam. To przecież Mari Ohara. Dla niej to nic nadzwyczajnego.

*

Zmęczona Kanan po podróży wyszła z samolotu. Na włoskim lotnisku były tłumy ludzi. Nie dostrzegła nigdzie ukochanej blondynki.

Z przeciągłym westchnięciem odebrała swój bagaż i przeciskając się między obcymi ludźmi, wyszła na zewnątrz.

Po kilku minutach udało jej się odnaleźć Mari. Włoszka biegła do niej z otwartymi ramionami.

- Kanan! - zawołała uradowana.
Była tak bardzo stęskniona. Nie widziała jej od ponad dwóch lat. Nie mogąc wstrzymywać dalej swych uczuć i emocji i nie do końca się kontrolując, Mari pocałowała przyjaciółkę.

Kanan stała bez ruchu. Po jej policzkach spłynęło kilka łez. I kolejne. Strumyk słonego płynu był z każdą chwilą tylko gęstszy i szybszy.

- Oj, wybacz - blondynka zaśmiała się nerwowo. - Nie chciałam. Eee... It's joke? Kanan? C-co jest?

Słońce świeciło mocno, a wiatru prawie nie było. Temperatura powietrza była bliska trzydziestu stopni, ale mimo to dłoń przyjaciółki złapana przez Mari zdawała się wyjątkowo zimna. Czekała w milczeniu, aż się odezwie.

- N-najpierw - zaczęła cicho łkać Kanan - n-nie dajesz znaku życia przez tyle czasu. Potem nagle chcesz się ze mną spotkać. P-pomyślałam, okej, może chcesz się jakoś wytłumaczyć. A... A ty co? Przybiegasz, jakby nic się nie stało! I mnie całujesz! I co?! Mam być teraz szczęśliwa, bo wielka pani Ohara się namyśliła? Masz rację! To jest jakiś wielki, głupi żart.

- Kanan... - Mari zamarła. Nie mogła się ruszyć z szoku. Ocknęła się dopiero gdy zauważyła, że ciemnowłosa odeszła. - Czekaj! Kanaaan! Ja... Ja chcę wszystko wytłumaczyć!

Nie myśląc ani chwili dłużej, Włoszka podążyła za ukochaną dziewczyną. Nie mogła jej znowu stracić. Nie teraz.
Kanan wbiegła do budynku lotniska. Wciąż były tam tłumy ludzi, więc Mari szybko straciła ją z oczu. Zaklęła cicho. Co teraz? To nie mógł być koniec.

Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. Idiotyczny i pewnie źle się to skończy, ale jedyny, jaki miała.

Kilka minut później w całym budynku z głośników rozległ się spokojny głos jakiejś kobiety.

- Zaginioną Kanan Matsuurę prosimy do punktu informacyjnego.
Zaraz potem było słychać jakieś szuranie.

- Kanan! - do tego samego mikrofonu zaczęła szybko mówić Mari. - Słuchaj! Przepraszam, wcześniej nic nie pisałam, bo się bałam! Przepraszam i kocham ci- - nagle ucichła. Dźwięk został wyłączony, a blondynka złapana przez ochroniarzy.

Usłyszawszy to wyznanie, serce Kanan gwałtownie się zatrzymało, a potem ruszyło dwa razy szybciej, niż by to robiło normalnie. Mimo to, nie chciała do niej iść.

Ale poszła.

Przedzierała się przez tłum ludzi po raz kolejny w tym dniu, nie siląc się na uprzejmość. I tak nie umiała nic z włoskiego.

Już prawie była przy punkcie informacyjnym, kiedy zobaczyła blondynkę idącą w odwrotną stronę. Mari była zabierana przez policjantów.

Nie była już daleko, więc zrównała z nią krok.

- Co tu się dzieje?

- Och, Kanan, wróciłaś po mnie! - ucieszyła się zielonooka. - No bo, chciałam dokończyć i tak jakby pobiłam tę kobietę...

- CO zrobiłaś?!

Policjant ponaglił Mari po włosku i powiedział jeszcze coś, czego Japonka nie zrozumiała. Blondynka zaśmiała się nerwowo. Prowadzili rozmowę jeszcze przez chwilę.

- Dobra, wytłumaczyłam, że nie masz gdzie się podziać, więc możesz jechać z nami radiowozem.

Kanan myślała, że kiedyś udusi swą przyjaciółkę.

*^*^*^*

- Szczęście, że skończyło się tylko na zapłacie za odszkodowanie, nie? Ta pani była wyjątkowo miła - zachichotała Mari. Upiła kolejny łyk czerwonego wina.

Był późny wieczór. Siedziały już w domu Ohary na balkonie i rozmawiały, przyglądając się gwiazdom.

- Mhmmm. - Kanan bawiła się prawie już pustym kieliszkiem. Także zdążyła trochę wypić.

Blondynka otworzyła trzecią tego wieczoru butelkę.

- Tak mi się przypomniało... - odezwała się. - Nie odpowiedziałaś mi dzisiaj, wieeesz?

- Serio? - mruknęła zdziwiona Kanan. Zeszła więc z krzesła i chwiejnie podeszła do przyjaciółki. A może od dzisiaj nie musiała już jej tak nazywać? Dziewczyna brzmiało znacznie lepiej. Bo na narzeczoną to za wcześnie, chyba. - Ale to ja ci wyznałam miłość pierwsza, nie pamiętasz? Pod koniec liceum. - I, nie czekając na odpowiedź, pochyliła się nad Mari.

To była dla nich przyjemna, długa noc~.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro