One

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczułam, że leżę na czymś niewygodnym. Ból głowy był nie do zniesienia, a powieki wydawały się ciężkie. Na moje nieszczęście nie mogłam za bardzo ruszać rękami. Powoli otworzyłam oczy. Musiałam pomrugać kilka razy, aby obraz stał się ostrzejszy. Byłam w... SAMOCHODZIE! O NIE! Nagle przypomniało mi się wszystko. Wypadek, w którym zginął mój tata. Kiedy ledwo żywą wyciągnięto mnie z płonącego auta. Od tego czasu mam ataki paniki kiedy podróżuję tym pojazdem. A ataki paniki plus astma nie są dobrym połączeniem. Z moich oczu zaczęły spływać nieproszone łzy. Zaczęłam rozglądać się spanikowana. Na domiar złego doszedł kaszel. Jeden z mężczyzn odwrócił się do mnie i kazał mi się uspokoić, jednak ja nie potrafiłam. Niestety nie mogłam sięgnąć inhalatora, który znajdował się w tylnej kieszeni. Zaczęło brakować mi powietrza, a panika wzrastała. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, jednak  w ogóle mi to nie wychodziło. Nagle pojazd gwałtownie się zatrzymał. Chłopak, który prowadził wyszedł z auta i otworzył drzwi po mojej prawej. Gwałtownie wyciągnął mnie z niego przez co boleśnie wylądowałam na ziemi.  Mulat zaczął krzyczeć i mocno wbijał mi palce w ramiona.

- Stary! Zostaw ją! - Krzyknął drugi odciągając brązowookiego, jednak on nic sobie z tego nie robił. - Do cholery Zayn! Ona ma astmę! - Dodał pokazując mu mój inhalator, który musiał mi wypaść.

Mężczyzna pod wpływem impulsu zdjął  bandanę ukazując swoją twarz. Drugi powtórzył jego czyn. Przez chwilę mierzyli się wrogimi spojrzeniami aż w końcu Zayn odpuścił i wrócił do pojazdu mocno trzaskając drzwiami. Ten drugi zaś podszedł do mnie i kucnął. Przyłożył do moich ust lek i wstrzyknął mi go. Powoli zaczęłam się uspokajać. Brałam głębokie wdechy. Skinęłam wdzięcznie głową, a on uśmiechnął się lekko do mnie. Wziął mnie na ręce i skierował się spowrotem do auta. Na ten czyn zaczęłam się szarpać.

- Hej! Spokojnie! - Zaczął brązowowłosy, a po moich policzkach znów zaczęły płynąć łzy.

- J-ja nie-e chce ta-tam wracać. - Rzekłam płaczliwie.

- Nie ma się czego bać. To tylko samochód. - Powiedział spokojnie, jednak w cale mnie to nie uspokoiło.

- Auto... pożar... wypadek... śmierć... tata - Zaczęłam mówić jak w jakimś transie. Zawsze tak miałam, kiedy nie mogłam się uspokoić.

Chłopak delikatnie położył mnie na ziemi i szybko odszedł. Po chwili jednak ponownie zjawił się koło mnie. Uśmiechnął się lekko i szepcząc ciche "Przepraszam" przyłożył mi coś do twarzy. Po chwili opanował mnie błogi spokój.

♥♥♥

Obudziłam się czując lekkie szarpnięcie. Potem hałas zamykanych drzwi oraz ich otwieranie. Ktoś delikatnie bierze mnie na ręce i wyciąga z jak mniemam pojazdu. Odczułam lekki ból głowy, ale zignorowałam go i uchyliłam ociężałe powieki. Moje oczy musiały przyzwyczaić się do światła. Kiedy już mój mózg zaczął działać zaczęłam rozglądać się na boki. Byłam niesiona przez bruneta, który patrząc prawdzie w oczy uratował mi życie. Gdyby nie on najprawdopodobniej udusiłabym się. Kiedy mężczyzna zorientował się, że już nie śpię ponownie lekko się uśmiechnął. Nagle przed sobą zobaczyłam stary budynek. Większość okien była powybijana, a tynk już dawno zszedł ze ścian i teraz cegły świeciły szarą nagością. Ogromny magazyn wyglądał jakby zaraz miał runąć. Cały był ogrodzony siatką z drutem kolczastym. Wszędzie można było ujrzeć tabliczki z napisem: "Grozi zawaleniem", "Zakaz wstępu", "Teren strzeżony" lub "Wstęp grozi śmiercią". Zmarszczyłam czoło i zastanawiałam się jak wejdziemy do budynku. Na parterze wszystkie okna oraz drzwi były zabite deskami lub zamurowane. W spokoju obserwowałam obu mężczyzn. Brunet szedł ze mną, a mulat za nami z torbami, które zapewne pełne są pieniędzy. Cały czas nawet na sekundę nie spuścił z nas wzroku. Z całych sił starałam się na niego nie patrzeć, co mi o dziwo wychodziło.

- Harry. - Powiedział nagle chłopak. Spojrzałam na niego niezrozumiale. - Nazywam się Harry, a on... - Wskazał głową na mulata. - Zayn.

Już miałam zadać im kilka pytań, kiedy zorientowałam się, że znajdujemy się wewnątrz budynku. Zdezorientowana zaczęłam rozglądać się dookoła. Brunet zaczął wchodzić po schodach. Wszedł do jednego z wielu pokoi. Z wyglądu przypominał on kuchnie. Był tam nieduży stół, cztery krzesła i co najdziwniejsze lodówka. Harry delikatnie posadził mnie na stole i zaczął szukać czegoś w szafkach kuchennych. Wyjął apteczkę. Zdziwiłam się lekko, ale kiedy dokładnie przyjrzałam się jego twarzy zauważyłam, że na jego prawym policzku widnieje nawet głęboka rana. Zrobiło mi się trochę głupio, ponieważ on jest dla mnie miły, a ja walnęłam go deską. Zeskoczyłam ze stołu i podeszłam do chłopaka. Zabrałam mu apteczkę i  posadziłam na krześle. Chwyciłam wacik i zamoczyłam w wodzie. Jak najdelikatniej starałam się obmyć mu ranę. Zdezynfekowałam i opatrzyłam.

- Przepraszam. - Szepnęłam zawstydzona.

- Za co? - Zapytał zdziwiony.

- Ty jesteś dla mnie miły, a ja walnęłam cię deską.

- Nic się nie stało. - Odpowiedział. - Broniłaś się tylko.

Nie odpowiedziałam już nic. Nie wiedząc co ze sobą zrobić usiadłam na krześle obok. Spojrzałam na swoje ręce i zaczęłam się nimi bawić.

- Pewnie masz pytania, więc śmiało.

- Czemu mnie nie zabiliście?

- Nie zrobiliśmy tego, ponieważ jesteś jeszcze nam do czegoś potrzebna.

- Gdzie jesteśmy?

-Blisko granicy twojego państwa.

- Czy... - Zaczęłam niepewnie. - Czy będę mogła wrócić do domu?

- Niestety, ale nie. - Na jego słowa zrobiło mi się smutno.

- Do czego jestem wam potrzebna? Tata nie żyje, mama prawdopodobnie również.

- Dowiesz się w swoim czasie.

- A-a... - Zaczęłam jąkając. Bałam się trochę tej odpowiedzi. - A kim jesteście?

- Dobrymi ludźmi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro