KOMPLEKSY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Dobra rada: patrz częściej na to, co się dzieje wokół. Uważnie. To bywa pożyteczne. I przestań w końcu karmić, tulić i pieścić swoje kompleksy."

~ Aleksandra Ruda, Odnaleźć swą drogę.

***

Czy tego chciał czy nie, nie potrafiła zrozumieć, jak taki mężczyzna jak Lucjusz Malfoy mógł mieć jakiekolwiek kompleksy. Był czarodziejem czystej krwi, jego ojciec posiadał znane nazwisko, po którym on i jego syn odziedziczył. Nie wspomni o fortunie, którą odziedziczył i rozmnożył będąc biegłym w interesach. Arogancki, pewny siebie, przystojny arystokrata.

Pewnie zastanawiacie się jakie kompleksy może mieć ojciec Dracona? Cóż, ona przez dłuższy czas też głowiła się, aby rozwikłać tą zagadkę. W końcu się dowiedziała.

Kompleks niższości.

Zawsze w cieniu, pogardzany przez ojca, poddawany każe za najmniejsze przewinienie. Później sam czarodziej półkrwi zdegradował go do najniższej rangi w swoich szeregach, dbając tylko o nazwisko i pieniądze blondwłosego czarodzieja.

Mimo statusu krwi, był poniżany gorzej niż nie jeden mugolak. Dlatego tak bardzo gardził nie magicznymi osobami. Czuł nad nimi wyższość. Mógł w końcu przelać swoje krzywdy na kogoś innego. Pozwalało mu to na chwilę spokoju ducha, który w środku był stłamszony i niebezpieczny. Chciał być kimś, ale jak można być wartościowym czarodziejem, niosąc piętno przez całe życie?

Pokazała mu, jak to jest być kimś lepszym i zakopać brudy przeszłości w głąb siebie. Było to trudne i czasochłonne. Początki... Słowo szlama pojawiało się nazbyt często, a przeprosiny równie rzadko. Wyniosły, dumny, arogancki. Patrzył na nią z góry, jakby była karaluchem, którego najchętniej chciałby zdeptać. Później przyszłoby jednak opamiętanie. Szkoda brudzić buty, jeśli można intruza sprzątnąć różdżką.

Ona znała siłę jego zaklęć. Nigdy celowo jej nie krzywdził. Próbował uciekać od niej jak tylko potrafił. Zaklęciem wyrzucał jej ciało za drzwi. Czasami obijała sobie łokieć, innym razem wstawała bez zadrapań czy siniaków. Wszystko zależało od tego, w jakim stopniu go zdenerwowała i jak wielkiej mocy, a raczej złości, używał.

Po czasie prób i błędów, coś się zmieniło. Stał się bardziej opanowany. Koszmary, które go nawiedzały co noc, ustępowały i były to raczej noce, kiedy przy niej zasypiał. Nie łączyło ich nic silnego. Czuł się jednak na tyle bezpiecznie, iż wrogie sny odpuszczały, pozwalając zregenerować zmęczone ciało.

A mimo to dalej był chłodny i upierdliwy.

Nie chciał litości. I rozumiała to bardzo dobrze. Nie okazywała mu jej, choć czarodziej nie był w stu procentach o tym przekonany. Wyrażał się do niej Panno Granger mocno zdystansowanym i zimnym tonem, a ona trwała przy nim, bo nie potrafiła inaczej. Była cholerną gryfonką, ale miała w sobie jakąś cząstkę puchona. Gdy widzi jak ktoś cierpi, potrzebuje pomocy, nie potrafi przejść obojętnie i naprawdę, nie było w tym nic z litości. 

W końcu go zaakceptowała, choć na początku była do niego wrogo nastawiona. Mimo to jako lekarz, nigdy nie postąpiłaby lekceważąco i choćby samym jej pacjentem był Lord Voldemort, udzieliłaby mu pomocy, na ile by zdołała.

Rezydencja Lucjusza Malfoya przypominała jej tortury Bellatrix, ale nie skarżyła się. Choć każdej nocy nawiedzały ją nieprzyjemne wspomnienia, używała zaklęć wyciszających, aby gospodarz domu nie słyszał jej krzyków. Była tu dla niego, nie dla siebie. Więc dbała o stan fizyczny i psychiczny arystokraty, samej czując gęsią skórkę na skórze z każdym krokiem stawianym na lśniącym marmurze.

W końcu jednak wyszedł na jaw jej stan psychiczny w tym domu. Szarpnął ją za ramię, chyba pierwszy raz w ogóle jej dotykając. Potrząsnął nią jak szmacianą lalką, a mimo to była tak zaskoczona samym gestem, że nie zwróciła uwagi na słowa, które rzucał w jej stronę gniewnym tonem. Później puścił ją zbyt szybko, by mogła złapać równowagę po takim traktowaniu. Upadła na tyłek krzywiąc się. Jego twarz stężała. Patrzył na nią tak... Inaczej. Chyba właśnie wtedy pierwszy raz przejął się, że zrobił jej krzywdę.

Wyciągnął w jej stronę wypielęgnowaną dłoń z równo odciętymi paznokciami. Czasami zazdrościła mu elegancji.

Czasami.

Przyjęła dłoń, delikatnie, wręcz dotykając jej palcami, ale arystokrata, chwycił ją pewnie i mocno. Kiedyś dotyk tak niepożądany, wręcz odpychający. Teraz wyglądało na to, że przemógł się. Przekroczył jakąś swoją granicę. Cieszyła się, że jej obecność w tym chłodnym dworze pomagała mu pokonywać bariery uprzedzeń.

Mimo to dalej był napuszonym dupkiem. I aroganckim. Nie zapomnijmy o tej ważnej kwestii.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, Panno Granger!? - rzucił pytanie przechadzając się tam i z powrotem, mając złączone dłonie za plecami. - Co noc, gdy ja miewałem złe sny, ty swoją obecnością przeganiałaś je. Nie wiem jakim sposobem, ale robiłaś to - odparł na moment przystając, odwrócony do niej plecami. - Jednak kiedy koszmary atakowały ciebie, wolałaś udawać odważną i ukrywać swoje wrzaski pod zaklęciem wyciszającym. Jesteś niepoprawna, Panno Granger - odwrócił się.

Chłodny ton, aż zmroził krew w jej żyłach, ale mimo to, ona wiedziała. Przejawiał oznaki troski, chowając je pod maską wiecznie zimnego arystokraty.

Miała ochotę się uśmiechnąć.

Zachowała jednak profesjonalizm. Była młodą mediwiedźmą, znała zasady i przestrzegała ich, chodź nawyki z lat szkolnych utrudniały jej utrzymać wszystko w ryzach. Miała powiedzenie, że zasady są po to, aby je łamać i robiła to. W małym stopniu, ale zdarzało jej się nagiąć paragraf czy dwa, oczywiście dla dobra pacjenta. Kiedy więc zaciągnął ją do salonu i kazał się jej spowiadać niczym ksiądz w mugolskim kościele, prychnęła rozbawiona.

- To bardzo proste, panie Malfoy. Nie chodzi o moje dobro, lecz o pana. Każdy ma swoje demony, większe czy mniejsze i nie każdy potrafi sam z nimi walczyć. Czasami musimy zdać się na kogoś pomoc, niekiedy będąc mocno upartymi i próbować zadziałać samemu.

- Najwidoczniej ty postanowiłaś swoje własne dobro przełożyć na mnie, na ojca chłopaka, który szydził z ciebie od pierwszej klasy.

Wzruszyła ramionami, pocierając ramiona. Było tu chłodno, a jedyne co miała na sobie to koszulę nocną. Podkurczała palce u stóp, aby chodź trochę oddalić je od zimnego marmuru. Gdyby był dywan... Usadził ją jednak w takim miejscu, że stopy nie dosięgały potrzebnego teraz ciepła.
Kiedy ją tu prowadził, wolała nie protestować. Był tak oburzony, tak zły, że nie chciała narazić się na niepotrzebny gniew jeszcze bardziej. Nie protestowała więc, kiedy zniknęła ciepła pierzyna, a stopy zaatakowały lodowate igiełki.

- Przypominanie mi o twoim pierworodnym nic nie da. Dalej jestem zdania, że jako mój pacjent, nie powinieneś być w ogóle świadomy moich problemów.

- Skończ pieprzyć, Granger. Jesteś lepszym człowiekiem niż ja, bardziej zasługujesz na to wszystko, co mi oferujesz.

Hermiona westchnęła, widocznie musi sama się ogrzać, skoro jej powoli siniejąca skóra nie daje mu nic do myślenia. Machnęła dłonią, a koc z kanapy przefrunął odległość i okrył jej ciało.

Czasami miała wrażenie że mężczyźni są krótkowzroczni. Chcąc być dla kobiety idealni, ale nie zauważają nawet, że są zmęczone i chcą spać, nie wspominając już o ogarniającym je zimnie.

Czy naprawdę trzeba się upomnieć, że jest nam chłodno, aby napalił którykolwiek w kominku?

- Jak już mówimy o moim dobru...

Machnęła kolejny raz dłonią, a w kominku zapłonęły pierwsze płomienie ognia. Westchnęła czując pierwsze, delikatne ciepło i schowała nogi pod kocem, ogrzewając skostniałe ciało.

- Czasami mam wrażenie, że wy mężczyźni nie widzicie co tak naprawdę potrzebuje kobieta. Czy myślisz, że ta nocna wędrówka była dla mnie dobra? - popatrzyła na niego sceptycznie. Uniosła dłoń, gdy chciał coś powiedzieć. - Ja mówię. Rozumiem, że poczułeś się okłamany, ale jak myślisz, dlaczego ukryłam przed tobą moją sytuację? Jest moją słabością. Ten dom przypomina mi o torturach, które Bellatriks zadawała mi w waszym salonie na dywanie. Nawet nie przeszło Ci przez myśl, że może być to dla mnie trudne. Nie pytałeś. Zaakceptowałeś z trudem moją obecność, nie patrząc na moje dobro. I miałeś rację. Nie ja potrzebuje pomocy od ciebie, tylko ty ode mnie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdybyś jej nie potrzebował, dawno wyrzuciłbyś mnie na zbity pysk. Stałabym lub leżała przed waszą czarną bramą, a ty patrzyłbyś z uśmiechem jak próbuje ci przemówić do rozsądku.

Mężczyzna zasiadł w fotelu z chłodem na twarzy. Ubrany w elegancki garnitur, oparł nogę na kolanie, przyglądając się okrytej kocem kobiecie. Co jak co, ale musiał przyznać, że nie wykazał się inteligencją godną natury Malfoy'ów. Zignorował fakt, że może czuć się tutaj nieswojo na rzecz próby zaakceptowania jej wtargnięcia do arystokratycznego azylu i świadomości, że mógłby poczuć się lepiej, wyżywając się na kobiecie i pozostawić choć przez chwilę skrzaty w spokoju. Na początku chciał się jej pozbyć, ale zbyt bardzo spodobało mu się dręczenie jej małej osoby. Była kimś, na kogo mógł swobodnie warczeć, rzucać chłodne obelgi czy krytykować. Była tym czego potrzebował. Do czasu.

- Radzę nie bujać w fantazjach, Panno Granger. Potrzebowałem cię jedynie do rzucania w ciebie słusznymi twojej osoby epitetami. Nic, powtarzam, nic nie trzyma mnie przy pani. Wykonałaś swoje zadanie. Możesz opuścić mój dom. Natychmiast.

Hermiona zaskoczona spojrzała na niego niepewnie, ale skinęła głową, odkładając miękki koc w kolorze beżu na swoje miejsce. Nie miała zamiaru się kłócić. Czuła, że jeszcze będzie szukał jej osoby, choćby tylko po to, aby kopać jej dumę.

- Prawda zawsze boli najbardziej. Miłej nocy, Panie Malfoy - skinęła głową i wyszła, pozostawiając za sobą jedynie ciszę.

***

Kiedy spakowała swoją walizkę i ubrała ciepłe odzienie, wyszła w środku nocy, pozostawiając za sobą zimno i nieprzyjemne wspomnienia, które z każdą nocą tam wracały. Pozostawiła mężczyznę, który w jakimś małym stopniu był ważny. Nie rozumiała dlaczego, ale może te blond włosy i niebieskie oczy postanowiły ją użec i pozostać nieproszone w pamięci.
Pojawiła się przed drzwiami na Grimmauld Place 12, witając okularnika przepraszającym wzrokiem. Wpuścił ją bez gadania i otulił ramionami, jakby wiedział, że tego potrzebuje. Niepewnie wprowadziła za sobą kufer i poprosiła o nocleg. Nie miała tak naprawdę nic.
Kiedyś miała mieszkanie po rodzicach, jednak zanim znalazła pracę, pieniądze szybko się skończyły. I mimo, że Ministerstwo Magii chciało uraczyć ją niezłą sumką galeonów za udział w wojnie, odmówiła. Nie chciała żyć z pieniędzy, które bardziej przydałyby się poszkodowanym, czy sierotom. Jednak monety trafiły w dobre ręce kobiety, która utworzyła sierociniec dla ofiar wojny, więc Ministerstwo nie dostało ani sykla. Jej skromnym zdaniem, nie należała im się żadna nagroda.

Kiedy więc pieniądze się skończyły musiała z czegoś żyć. Sprzedała mieszkanie po rodzicach, a mugolskie pieniądze wymieniła w banku Gringotta na sykle i galeony, które pozwoliły jej przetrwać. Na początku pomieszkiwała u Harry'ego. Nie miał nic przeciwko, ale kiedy wprowadziła się Ginny, to ona czuła się intruzem. Znalazła pracę jako Mediwiedźma, co pozwoliło jej opuścić dom przyjaciela i jego gościnę. Praca była na tyle wymagająca, że nie potrzebowała mieszkania. Czasami pomiędzy pacjentami wynajmowała pokój na dwa, trzy dni, jednak szybko znajdowała się kolejna osoba, która potrzebowała jej wsparcia psychicznego czy medycznego. Mieszkała wtedy z pacjentem, chcąc zapewnić mu jak najlepszą opiekę, a większość chorych osób była tym faktem zadowolona. Jej zadaniem było poprawienie komfortu psychicznego danej osoby i to uwielbiała robić. Czuła się potrzebna, a to ją trzymało przy życiu. Teraz... Teraz musiała znaleźć innego pacjenta, godząc się z porażką.

- Zostanę tylko na kilka dni - odparła, schodząc po schodach.

Harry siedział na fotelu w salonie, czytając jakieś papiery. Okulary lekko zsunęły się z jego nosa. Odłożył pioro i westchnął, przecierając oczy palcami.

- Zostań jak długo potrzebujesz. W sumie, nie wyjaśniłaś co się stało. Czy powinienem się martwić?

- Absolutnie nie, Harry - oparła rękę na ramieniu chłopaka. - Jak wiesz pomieszkuje u pacjentów... Cóż. Wyrzucił mnie. Opiekowałam się Malfoy'em.

- Draco? - jego głos przybrał dziwnie wysoki ton, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś taki poprosi o pomoc.

Pokręciła głową przecząco, głośno wzdychając. Zajęła miejsce na kanapie, przymykając oczy, gdy głowa dotknęła miękkiej poduszki.

- Starym Malfoy'em? Upadłaś na głowę, Hermiono?

- Szczerze, Harry? Chyba wojna zaszkodziła mi bardziej niż myślałam.

Zaśmiał się, targając swoje włosy.

- Co zamierzasz?

Sama nie wiedziała, ale nie mogła się poddawać. Pacjenci byli różni. Jedni trudni, drudzy prości. Musiała wszystko dokładnie przemyśleć.

- Muszę powiadomić moją koordynatorkę oddziału o rezygnacji moich usług medycznych i czekać na kolejną zbłąkaną duszę. Teraz jednak myślę jedynie o drzemce.

- Tutaj?

- Potrzebuję towarzystwa.

Skinął głowę rozumiejąc.

- Położyć się obok ciebie?

Hermiona otworzyła oczy, a wyraz jaki dostrzegł Harry, był prosty do odgadnięcia. Odłożył wszystko na stole, pozostawiając papiery. Hermiona była mu wdzięczna, choć bała się, że rozklei się przy przyjacielu. Kiedyś, zanim wojna dobiegła końca, troski zawsze leczyli w swoich ramionach. Spali przytuleni, aby koszmary nie zaatakowały. Dłonie zawsze mieli złączone, a ona dostawała tego wsparcia i bezpieczeństwa, którego potrzebowała. Po wojnie zdażały się noce, kiedy zasypiali ze złączonymi dłońmi, chcąc czuć swoją obecność. To pomagało im na złamane wojna serca, a strach przestawał być dominujący w ich głowach i ciałach.

- A Ginny?

- Nie wróci do jutra. Potrzebujesz mnie teraz, Hermiono. Ginny jest kobietą, którą kocham, ale ty jesteś siostrą, która teraz potrzebuje moje wsparcia - odparł, kładąc się obok, uniósł rękę i zaprosił gestem Hermione. - Choć. Prześpij się, a ja będę czuwał.

Oparła głowę na piersi przyjaciela i wsłuchała się w rytm jego serca. W końcu poczuła że jest w domu i nawet, gdyby teraz zawitała Ginny, czuła się na tyle bezpieczna, że stawiłaby czoło zazdrosnej rudej.

***

Następnego dnia siedząc w kuchni i popijając kawę, z o dziwo zielonego, kubka, pisała szybki plan, a lista miała coraz więcej punktów i podpunktów, które w żadnym razie nie pomagały w podjęciu decyzji. Chwyciła pergamin w obie dłonie, przejeżdżając wzrokiem po tekście. Zgniotła kartkę, tworząc kulkę i rzuciła ją w kominek, który nagle zajął się zielonym ogniem, a z płomienie wyszedł młody blondyn, którego bardzo dobrze znała.

- Powiedz mi jedno, Granger. Co z tobą nie tak? Zostawiasz mojego ojca bez opieki, a później tak po prostu pijesz sobie kawkę u Pottera? Mój ojciec właśnie odsypia załamanie nerwowe, a ty jesteś temu winna.
Twoim zasranym obowiazkiem było go pilnować i dbać o niego. Gdzie byłaś kiedy on urżnął się w sztok?

- Wyrzucił mnie...

- Wyrzucił cię? Jesteś Gryfonką, do cholery!

Miał racje, ale czy była gotowa wrócić tam i przyznać się do błędu? Lucjusz Malfoy był zakompleksionym arytokratą, a jednak wychodziło na to, że nie do końca radził sobie sam i potrzebował jej. I choćby miał bluzgać w nią obelgi, musi tam wrócić. Dla jego i swojego dobra psychicznego. Była cholerną Gryfonką, Hermioną Granger. Jeśli się poddawała to tylko na chwilę.

- Powiedz Harry'emu, aby mnie spakował - odparła odstawiając kubek do zlewu. Poprawiła włosy, odetchnęła kilka razy i stojąc przy kominku przez moment zawahała się. Wewnetrznie skarciła się za tchórzostwo, jednak wracała do domu z bolesnymi wspomnieniami. Mimowolnie spojrzała na Draco w tył, jakby przez moment szukając w jego osobie zagubionej pewności siebie i odwagi, jednak dostrzegła coś, co jedynie ją wzburzyło. - Jesteś taki sam jak ojciec. Arystokracyjny dupek - chwyciła garść proszku Fiu i zniknęła w zielonych płomieniach, pozostawiając blondyna z uśmiechem arogancji na twarzy na pastwę Wybrańca.

***

Kiedy pojawiła się w Dworze, nie myślała dużo. Pognała przed siebie nie rozmyślając, pozostawiając każdy szczegół i budzące się wspomnienia z daleka. Oczyściła umysł chcąc racjonalnie myśleć. Cała ta sprawa trochę ją przygnębiała. Czuła się znowu słaba i krucha, ale mimo to pokonywała kolejne stopnie marmurowych schodów,  brnąć w głąb Dworu.

Lucjusz jaki by nie był, był zakompleksionym mężczyzną, który pragnął jedynie uwagi. Jego pragnienia władzy nie były czymś niezwykłym. Jako dziecka dużo przeszedł. Miał równie kolorowe dzieciństwo co Snape i nigdy nie podejrzewała, że to powie, ale rozumiała ich podejście i motywy, choć znacznie się różniły. Lucjusz wychowany na sługę Czarnego Pana, nie miał wyjścia. Od najmłodszych lat karany za każdą słabość, porażkę czy nieodpowiednie zachowanie. Ojciec dziurawił mu psychikę słownie i psychicznie. Nic co chciałby zmienić nie miało znaczenia. Był szkolony do bycia śmierciożercą. Nie zaznał prawdziwych uczuć przyjaźni, miłości, nie potrafił uronić łzy, aby wyrazić emocje. Dusił wszystko w sobie powielając już zadane ciosy i katując się. W ten sposób wytworzyły się pierwsze kompleksy, pierwszy iracjonalny strach. A ona chciała, aby zniknęły. Lucjusz Malfoy był na tyle przystojnym, czystej krwi czarodziejem, że wielokrotnie pokazał, iż umie to wykorzystać. A mimo to, traktował kobiety jak zabawki, przedmiotowo, byle tylko ukazać jak władczym jest Malfoy'em, oszukując samego siebie.

Weszła do pomieszczenia nie pukając.  Musiała załatwić to szybko, choćby miała poczuć kolejny raz siłę jego zaklęć, nie podda się. Musiała z nim porozmawiać, musiała wrócić do pracy, do niego. Bo brakowało jej tego cholernego blondyna.

- Granger?

- Słuchaj mnie uważnie, Malfoy. Możesz mnie potraktować jak zwykłą szmacianą lalkę, ale jestem tu dla ciebie i nie mam zamiaru odpuścić. Pomogę ci przetrwać i zacząć postrzegać ten świat od nowa, ale muszę wiedzieć, że chcesz. Że pragniesz czegoś więcej niż wyższości nad takimi jak ja. Że pragniesz żyć w spokoju bez dręczących cię wyrzutów sumienia i nauczyć się uczuć, których za dziecka ci odmówiono. Chciałabym...

Skutecznie zamknął jej usta. Nawet nie wiedziała kiedy do niej podszedł. Po prostu nagle poczuła dłonie na ramionach, a później chłodne wargi na ustach. I wszystko nagle wyparowało, jakby ten mały pocałunek był chwilowym zaklęciem zapomnienia.

Czy się tym martwiła, że będzie kolejną ofiarą w ramionach Malfoy'a? Absolutnie nie, choć musiała przyznać, że całuje nieziemsko, szybko przyszło racjonalne myślenie. Kiedy jednak spojrzała w te chłodne oczy, coś w nich błysnęło, a ona czuła, że jest na dobrej drodze, aby Lucjusz Malfoy wyzdrowiał i może przy okazji sama pozbyłaby się lęków, zaczynając spokojniejszego życia bez nocnych wędrówek umysłu w mrocznych zakamarkach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro