Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początek tego dnia był udręką.

Dla Percy.

Renee czerpała z niego tyle, ile tylko była w stanie, krążąc pomiędzy pokojami w satynowym szlafroku, z masą pomysłów i pięknych sukienek w dłoniach. Rzucała je na łóżko, raz się nimi zachwycając, innym razem z kolei – uznając je za co najmniej nieodpowiednie. Z jej ust nieustannie płynęły słowa, które docierały do Percy jak przez mgłę, gdy siedząc przed własnym odbiciem w lustrze toaletki, starała się zatuszować wyjątkowo kiepską noc.

Kiepską noc i te cholernie irytujące wyrzuty sumienia, przez jakie czuła się niczym złodziej, choć przecież niczego nikomu nie ukradła. Patrząc na Renee i słuchając, z jakim podekscytowaniem opowiadała o nadchodzącym wieczorze panieńskim, nie mogła jednak skutecznie ignorować tego nieprzyjemnego uścisku w żołądku.

A powodem dręczącego ją nieszczęścia był człowiek, którego nazwisko zaczynało powoli brzmieć dla niej jak klątwa, od jakiej nie potrafiła się uwolnić.

Dante De Ville.

Przeklęty Dante De Ville.

– O czym myślisz?

Twarz Renee pojawiła się w lustrze, tuż za jej ramieniem, tak niespodziewanie, że Percy opuściła tusz do rzęs, który upadł na podłogę i pobrudził biały dywan.

– Cholera – jęknęła.

– Nie przejmuj się tym – mruknęła z uśmiechem Renee. – Dzisiaj obowiązuje tylko jedna zasada. Żadnych zmartwień. No i żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o alkohol. To mój ostatni dzień wolności.

– Myślałam, że kochasz Tylera i cieszysz się na ślub z nim.

– Och, oczywiście, że się cieszę! – Obróciła się dookoła własnej osi, aby następnie z westchnieniem opaść na miękki materac dużego łóżka. – Ale gdy zostanę jego żoną, wiele rzeczy nie będzie już takich, jak dawniej.

– Zamieszkasz z nim, a ja stracę współlokatorkę – podsunęła, postanawiając jednak zachować dla siebie fakt, że nie będzie jej stać, aby samodzielnie opłacać mieszkanie i najprawdopodobniej wyląduje pod mostem.

Renee poderwała się do pozycji siedzącej.

– Chyba nie myślisz, że mogłabym tak po prostu cię zostawić? No i są jeszcze studia. Dopóki ich nie skończę, nie zamierzam nigdzie się przeprowadzać. Związek na odległość wypalił, więc małżeństwo też powinno się udać. – Wzruszyła ramionami. – Będziesz tylko musiała nas znosić, gdy Tylor będzie wpadał na weekendy. Potrafimy być naprawdę głośni.

– Może samotne mieszkanie jednak nie będzie aż tak złe? – zastanowiła się.

Renee rzuciła w nią poduszką.

– Hej! – krzyknęła z uśmiechem. – I tak wiem, że będziesz za mną tęsknić.

– Umrę z rozpaczy.

– Oby. Nie martw się, kiedy skończysz studia, ściągnę cię tutaj. Otworzymy razem tą bibliotekę ze starymi książkami, o której tak cały czas mówisz. Spodoba ci się w Seattle.

Uśmiech przygasł na twarzy Percy.

Wizja zamieszkania w Seattle na stałe przyprawiła ją o kolejny, tym razem mocniejszy uścisk w żołądku. Nie była jakoś szczególnie przywiązana do Nowego Jorku, często zmęczona panującym tam nieustannie hałasem, ale...

Z dołu dobiegł dźwięk dzwonka.

Renee zerwała się na równe nogi.

– To musi być Maya!

Percy jeszcze raz zerknęła w lustro. W czerwonej, satynowej sukience, której połyskujący materiał opinał krągłości jej ciała, wyglądała pięknie. Brakowało jej tylko... uśmiechu. Lekki grymas zdobiący jej twarz ani trochę nie pasował.

A ostatnim, czego chciała, było zepsucie wieczoru Renee.

Dlatego zdobyła się na uśmiech, poprawiła włosy i odnalazła na podłodze swoje szpilki, aby następnie wyjść z pokoju. Już docierając do schodów dobiegły do niej dwa kobiece śmiechy.

Maya, wbrew temu, jak wcześniej wyobrażała ją sobie Percy, okazała się niską, jasnowłosą dziewczyną o szerokim uśmiechu i nieprawdopodobnie silnych ramionach, których możliwości poczuła, gdy blondynka niespodziewanie porwała ją w objęcia.

– Czekałyśmy na ciebie od rana! – oburzyła się Renee.

– I mimo to wciąż nie jesteś ubrana? – Maya zmierzyła ją wzrokiem. – Limuzyna już czeka.

Renee zmarszczyła brwi.

– Limuzyna? – Spojrzała na Percy. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że pojedziemy limuzyną?

– Ja...

– Błagam, tylko nie mów mi, że jest... – Renee podbiegła do drzwi, otworzyła je szeroko, po czym dokończyła: – Różowa. – Zerknęła przez ramię. – Czy mówiłam ci już, jak bardzo cię kocham?

Percy zmusiła się do uśmiechu, bo nie miała pojęcia, skąd przed domem Renee wzięła się różowa limuzyna.

– Dajcie mi pięć minut! – Renee rzuciła się biegiem w stronę schodów.

Maya odprowadziła ją wzrokiem, dodając:

– Obstawiam, że będziemy czekać na nią z dobre pół godziny. – Uśmiechnęła się. – Cieszę się, że w końcu cię poznałam, Percy. Renee sporo mi o tobie opowiadała.

– Mi o tobie też. Między innymi to, że gdy byłyście małe, zepchnęłaś ją z karuzeli i...

– ... złamała sobie przez to rękę – dokończyła, nie kryjąc rozbawienia. – Mam jeszcze sporo historii z naszego dzieciństwa, ale potrzebuję mocnego drinka, żeby ci je opowiedzieć.

– Ktoś wspomniał coś o drinku?

Percy i Maya odwróciły wzrok.

Renee pojawiła się u szczytu schodów. Miała na sobie błyszczącą złotą sukienkę, która podkreśliła intensywnie rudy kolor jej włosów. Z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem wyglądała oszałamiająco.

Pokonała wszystkie stopnie, aby pojawić się tuż przy nich i rzucić:

– Chodźmy. Każda minuta stania tutaj, to minuta mniej w tym błyszczącym, różowym cudeńku!

Gdy wyszły na zewnątrz, tuż przy limuzynie czekał na nich młody, elegancko ubrany mężczyzna, który otworzył dla nich drzwi.

– Mam na imię Tom. – Zaoferował Renee dłoń, którą ta z lekkim rumieńcem przyjęła. – I dzisiejszej nocy będę dbał o to, aby dobrze się panie bawiły.

Renee posłała przyjaciółkom wymowne spojrzenia, zanim zniknęła we wnętrzu auta. Tuż po niej do środka weszła Maya. Kiedy nadeszła kolej Percy, dziewczyna przyjęła dłoń chłopaka, cicho pytając:

– Proszę mi powiedzieć... Czy Dante De Ville miał z tym coś wspólnego?

Tom uśmiechnął się jedynie.

– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi.

Percy również się uśmiechnęła.

– Oczywiście, że nie.

***


Jeszcze w limuzynie, gdzie czekała na nie butelka drogiego szampana, Maya opowiedziała kilka historii z dzieciństwa jej i Renee – między innymi o tym, jak w wieku dwunastu lat stopem dotarły na rockowy koncert do innego miasta, co choć nie było ani trochę bezpieczne i odpowiedzialne, stanowiło całkiem dobre i godne zapamiętania wspomnienie.

– A potem moja matka i ojciec uznali, że już się nie kochają i wyprowadziłyśmy się z Seattle...

– A ja straciłam najlepszą kuzynkę – dodała Renee. – Gdybyś wciąż tutaj mieszkała, pewnie wybiłabyś mi z głowy podkochiwanie się w Joshu w pierwszej klasie.

– To ten chłopak, który... – podjęła Percy.

– Wsadził jej rękę pod spódniczkę na pierwszej randce – dokończyła Maya.

Renee wzdrygnęła się i jednym, dużym łykiem opróżniła swój kieliszek z resztki szampana.

– Do dzisiaj mam traumę – mruknęła.

Limuzyna zahamowała delikatnie, a z siedzenia kierowcy dotarł do nich głos Toma:

– Jesteśmy na miejscu.

Renee wyjrzała przez przyciemnioną szybę.

Blue Velvet? Chryste, Percy, sprzedałaś duszę diabłu?

– Komuś znacznie gorszemu – szepnęła pod nosem, ale ani Maya ani Renee nie mogły tego usłyszeć, bowiem obie przeciskały się już właśnie do wyjścia.

Kiedy sama również wygramoliła się na chodnik, niebo nad Seattle było już całkiem czarne. Wnętrze klubu natomiast – zapierało dech w piersi, mieniąc się w każdym odcieniu błękitu.

Jeden z pracowników poprowadził ich szklanymi, krętymi schodami do jednej z lóż mieszczących się na wyższym piętrze, skąd urok Blue Velvet zachwycał w pełnej okazałości – zaczynając od gustowanie przystrojonego baru aż po obite czarną skórą okrągłe kanapy. Na okrągłym stoliku, w wiaderku z lodem, czekała na nie już kolejna butelka szampana. Maya wręczyła im kieliszki z alkoholem, aby rozpocząć owy wieczór tymi słowami:

– Za dzisiejszą noc. Oby nie skończyła się jak w Kac Vegas.


***

Zegar zdobiący hol De Ville Tower wskazywał pierwszą w nocy, gdy Dante De Ville wyszedł ze swojego gabinetu. Odgłos jego kroków odbijał się od ścian pustego korytarza, kiedy szedł w stronę windy. Dotarłszy do niej, oparł plecy o szklaną powierzchnię i odchylając głowę w tył, zamknął oczy.

Był zmęczony.

Cholernie zmęczony.

I marzył już jedynie o...

W kieszeni jego płaszcza zawibrował telefon. Dante niechętnie sięgnął po niego dłonią, uniósł powieki i... Zmarszczył brwi, aby następnie się wyprostować, wcisnąć zieloną słuchawkę i przyłożyć urządzenie do ucha.

Jej imię, słodkie niczym grzech, wydostało się z jego ust.

– Persefono.

– Percy – poprawiła go, sprawiając, że się uśmiechnął. – Mam na imię... – Urwała. W słuchawce rozbrzmiał szelest. – Nie przestaniesz, prawda?

– Nie.

– Nigdy?

– Nigdy.

Usłyszał, że westchnęła i właśnie wtedy pojął, że była pijana.

– Kochanie?

Nie poprawiła go, jedynie utwierdzając go w tym, co podejrzewał.

– Tak?

– Gdzie jesteś?

– To był kiepski wieczór – odpowiedziała. – Naprawdę tragiczny. I Renee... I Maya. I potem...

– Gdzie jesteś? – zapytał, unosząc wzrok i zerkając na przesuwające się na panelu windy piętra. – Przyjadę po ciebie.

– Dlaczego zawsze robisz to, o co nawet cię nie proszę?

– Wiesz, dlaczego.

– Bo chcesz mnie przelecieć?

Kącik jego ust drgnął ku górze.

– Nie. Nie dlatego. Jesteś sama?

– Nie. Jest tutaj... Bardzo dużo ludzi. Chyba wypiję drinka.

– Persefono...

– Nie chciałam zawracać ci głowy. Po prostu nie miałam do kogo zadzwonić. Chciałam tylko...

Winda dotarła na parter.

– Gdzie jesteś? – powtórzył.

Jej głos się załamał, gdy zapytała:

– Przyjdziesz?

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo wbrew temu, co myślisz, wcale nie chcę cię tylko przelecieć.

– Więc czego chcesz?

– Teraz?

– Tak.

– Teraz chcę cię tylko stamtąd zabrać.


J.B.H 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro