Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Percy miała wrażenie, że wciąż czuje na swojej nagiej skórze zimny dotyk spojrzenia ciemnych oczu Dantego De Ville'a. Nie mogła się go pozbyć, nawet gdy znów znalazła się w ciepłym wnętrzu ogromnej posiadłości i na powrót utonęła w całym tym przyjęciowym amoku.

Renee przedstawiła jej swojego kuzyna George'a, który okazał się wysokim, jasnowłosym i zadziwiająco pogodnym mężczyzną w brązowym garniturze. Zdawał się posiadać dziwne zamiłowanie do rzucania ciekawostek na każdy temat, jaki tylko wpadł mu w ucho.

– Masz pojęcie, że krokodyle nie są w stanie ani poruszać językiem, ani rzuć? – zapytał, a wyraz jego twarzy jednoznacznie sugerował, że to, o czym mówi, w przeciwieństwie do odczuć Percy, bardzo go interesowało. – Ich soki trawienne są tak mocne, że mogą strawić nawet stalowy pręt.

Percy zdobyła się na pełen zakłopotania uśmiech.

Ani trochę nie obchodziły ją bowiem ani krokodyle, ani zjadane przez nie metalowe przedmioty.

Renee zaśmiała się w sposób, który daleki był od naturalnego. Dotykając ramienia przyjaciółki, mruknęła w jej kierunku:

– Zostawię was na chwilę samych. Muszę skoczyć do toalety. George, zadbasz w tym czasie o Percy?

Percy pochwyciła spojrzenie Renee, bezgłośnie prosząc, aby ta nigdzie nie odchodziła, albo przynajmniej zabrała ją ze sobą. Nawet łazienka wydawała się bowiem ciekawsza od spędzenia choćby chwili w towarzystwie jej kuzyna.

George natomiast, najwidoczniej niczego się nie domyślając, odpowiedział:

– Oczywiście.

Gdy Renee odeszła, zwrócił się do Percy:

– Wiesz, że słonie są jedynym ssakiem, który nie potrafi skakać?

Percy zdobyła się na kolejny uśmiech. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pożałowała, że od początku przyjęcia nie wypiła ani kropli alkoholu.

Kątem ucha wciąż słuchając kolejnych rzucanych przez George'a ciekawostek, rozejrzała się po wypełnionej gośćmi sali i choć nigdzie nie dostrzegła mężczyzny w czerni, wciąż miała wrażenie, że czuła na sobie ciężar jego spojrzenia.

I ani trochę się nie myliła, bowiem Dante De Ville w istocie na nią patrzył.

Stał nieopodal jednej z jasnych ścian, w dłoni trzymając szklankę z odrobiną szkockiej. Niespecjalnie za nią przepadał, ale lubił zająć czymś ręce.

Obserwował ją od chwili, w której sam wrócił na przyjęcie. Patrzył, jak krzywi się, gdy George Malley coś do niej mówi, uśmiechając się przy tym w żałosny, dziecinny sposób. Persefona Meyers wyglądała przy tym głupku o wiele dojrzalej niż wtedy, w ogrodzie, gdy kroczyła po zimnej trawie bez butów i zachwycała się kwiatami.

Wtedy była tylko dziewczyną, kompletnie nie pasującą do tego świata.

Teraz widział w niej kobietę.

I, na wszystkie diabły, bardzo podobało mu się to, co widział.

– Wiem, co robisz. – Głos Valentina rozbrzmiał tuż nad jego ramieniem. – I wiem, o czym myślisz, braciszku.

Dante nic nie powiedział. Przechylił tylko głowę odrobinę w prawo i gdyby tylko mógł, spojrzałby na nią bardziej niż dotychczas.

– Jest piękna. Gustu nie mogę ci odmówić. – Valentin uniósł kieliszek szampana i upił spory łyk. – Piękna i bardzo, bardzo młoda. Jest chyba niewiele starsza od Verity, prawda?

– Jakie to ma znaczenie? – zapytał, marszcząc brwi.

– Jeżeli koniecznie chcesz uprzykrzyć życie jakiejś kobiecie, wybierz przynajmniej taką, która nie ma przed sobą jeszcze całego życia.

Dante głęboko odetchnął, po czym zajrzał do wnętrza swojej szklanki ułamek sekundy przed tym, jak Persefona rozejrzała się uważnie po sali, czym sprawiła, że kącik jego ust odrobinę drgnął.

Wiedział, iż to właśnie jego starała się odnaleźć.

Kimże był, aby nie spełnić jej życzenia?

– Potrzymaj to dla mnie. – Z tymi słowami wcisnął w rękę Valentina swoją szklankę, po czym zostawił go bez słowa, ruszając w stronę dziewczyny w czarnej sukience.

Nie widziała go. Zdążyła już ponownie odwrócić się do swojego rozmówcy, przez co miał teraz idealny widok na tatuaż zdobiący jej plecy. Jego czerń kontrastowała z jasnością jej gładkiej skóry oraz bielą jej włosów.

Przesunął wzrokiem wzdłuż jej ciała. Była drobna, niska i wydawała się tak niedorzecznie krucha, że gdyby tylko zapragnął, mógłby z łatwością ją zgnieść zaledwie jedną swoją dłonią.

Choć przez cały ten czas, gdy spokojnie szedł w jej stronę, nie odrywał od niej wzroku, doskonale wiedział, że George Malley go dostrzegł. Strach przetoczył się przez jego twarz, oczy rozwarły się odrobinę szerzej, a głos zamarł w połowie kolejnej idiotycznej ciekawości, którą pragnął nakarmić Persefonę.

Kiedy ona spostrzegła tę dziwną zmianę, zerknęła przez ramię, dokładnie w tej samej chwili, w której Dante się przy nich znalazł. Na jego widok jej szczupłe ramiona nieznacznie opadły.

Niemal niezauważalnie przełknęła z trudem.

Ona również się go obawiała.

– Przeszkadzam? – zapytał.

George drgnął, jakby zamierzał coś powiedzieć. Dante, kompletnie na to nie zważając, zwrócił się natomiast do jasnowłosej i wyciągając ku niej dłoń, zapytał:

– Zechcesz ofiarować mi kilka minut swojego czasu?

Na jej pięknej twarzy odznaczyło się zaskoczenie.

– Właściwie... – wtrącił nagle Malley, przesuwając się bliżej i obejmując ją ramieniem, pod dotykiem, którego wyraźnie się skuliła. – Percy jest teraz ze mną.

Dante zacisnął wargi. Mięśnie w jego szczęce mocno się napięły.

Widok ręki tego mężczyzny na jej ciele pobudził do życia dawno uśpioną złość.

– Chyba oboje zgodzimy się z tym, że to nie do nas należy o tym decydować, prawda? – zapytał, ponownie skupiając na niej uwagę.

Persefona odwzajemniła jego spojrzenie, a w chwili, w której zdecydowała się chwycić jego dłoń, George Malley wycofał się niczym skarcony szczeniak.

Chryste, była taka ciepła.

Dante w milczeniu poprowadził ją za sobą na parkiet. Kiedy znów na nią spojrzał, nie odpowiedziała mu tym samym.

Korzystając ze sposobności, że ich dłonie wciąż były złączone, przyciągnął ją do siebie. Wpadła w jego objęcia, nie panując nad cichym westchnieniem, jakie wyrwało się z jej ust.

Jej drobne piersi przycisnęły się do jego twardego torsu. Była niższa o ponad głowę i nawet wysokie szpilki, jakie w tej chwili miała na nogach, nie niwelowały dzielących ich centymetrów.

Poczuł, że zadrżała, gdy chwycił jej lewą dłoń i położył ją na swoim ramieniu. Kiedy wreszcie objął jej talię, po raz pierwszy, od kiedy znaleźli się na parkiecie, spojrzała w jego oczy.

– To tylko taniec – powiedział. – Czy wymagam tak wiele w ramach podziękowania za uratowanie cię przed spędzeniem kolejnych minut w towarzystwie tego idioty?

– George nie jest...

Zamilkła, gdy przesunął dłonią w górę jej pleców, niebezpiecznie blisko miejsca, w którym nagiej skóry nie chronił materiał sukienki.

– Drżysz – szepnął, sprawiając, że po raz kolejny przełknęła z trudem. – To strach, prawda?

– Nie bądź zdziwiony – odpowiedziała, pozwalając, aby poprowadził ją w tańcu. – Każdy, kogo spotykam, nieustannie mnie przed tobą ostrzega.

Uśmiech, który błysnął na jego twarzy był zarazem złowrogi, jak i rozkosznie czarujący.

Wszystko w nim takiego było – złe i zachęcające. Piękne i brzydkie.

– Zapewniam, że jeszcze nie raz usłyszysz podobne słowa.

– Powinnam w nie uwierzyć?

Dante spojrzał na nią z góry.

– Z pewnością, Persefono.

– Prosiłam, abyś się tak do mnie nie zwracał.

– A ja mówiłem, że nie zważam na to, o co mnie prosisz, Persefono.

Na widok irytacji wyraźnie malującej się na jej pięknej twarzy, Dante poczuł ukłucie satysfakcji. Było rozkoszne i, Dobry Boże, chciał napawać się nim jak najdłużej. Wypełnić nim każdą najdrobniejszą sekundę.

A może o wiele bardziej pragnął po prostu widzieć jej twarz, nie ważne, jakie emocje na niej widniały?

Kiedy spróbowała wyrwać dłoń z jego uścisku, użył odrobiny siły, aby jej na to nie pozwolić. Zatrzymał ją przy sobie, znów odnajdując jej pełne wściekłości spojrzenie.

Wciąż drżała. Czuł to całym sobą.

– Robisz to celowo, prawda? – zapytała.

– Jestem więc aż tak łatwy do rozszyfrowania?

Nie pozwolił jej odpowiedzieć. Nie potrzebował odpowiedzi. Ani trochę go ona nie obchodziła.

W przypływie ciekawości przesunął dłonią w górę jej pleców, aż nie poczuł pod opuszkami palców ciepłej skóry jej pleców. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że dotykał tatuażu chińskiego smoka.

Persefona wyraźnie się spięła, przestając jednak szarpać się w jego ramionach. Znieruchomiała, ze wzrokiem utkwionym głęboko w jego spojrzeniu, oddychając odrobinę ciężej, niż było to normalne.

Cokolwiek właśnie z nią robił... Sposób, w jaki zareagowało na to jej własne ciało, ani trochę jej się nie podobał.

W pełnym desperacji odruchu zacisnęła palce na materiale jego czarnej marynarki, gdy odchylił ją do tyłu, zmniejszając odległość, jaka w tym momencie dzieliła ich twarze. Jego oddech otarł się o jej wargi.

– Dlaczego ktoś o tak pięknym imieniu nie pozwala nikomu go wypowiadać? – zapytał. – Jaki sekret się za tym kryje?

– Nie wszystko, czego nie rozumiesz, jest opatrzone sekretem – odpowiedziała równie cicho, nie bardzo wiedząc, dlaczego i jej głos przybrał kształt szeptu.

Omiótł spojrzeniem jej twarz, pochylając się o kilka milimetrów bardziej. Jego dłoń spoczęła u dołu jej pleców. Trzymał ją mocno i pewnie. Nie bała się, że upadnie.

– Persefono...

– Obawiam się, że twój czas właśnie minął, panie De Ville – wtrąciła, sprawiając, że znów skupił uwagę na jej oczach. – Ofiarowałam ci tylko kilka minut, pamiętasz?

Cokolwiek błysnęło w tamtym momencie na jego twarzy, przypominało zdumienie i odrobinę rozbawienia.

Bez słowa jednak postawił ją w pionie i cofnął się o krok.

Zanim Percy zdołała zabrać dłoń spomiędzy jego palców, Dante De Ville uczynił coś, co przyprawiło jej głupie serce o odrobinę szybsze bicie – pochylił się i złożył delikatny, zimny pocałunek na jej skórze.

Zapragnęła się cofnąć, ale nogi niemal wbiły się jej w marmurową posadzkę. Mogła więc tylko patrzeć, jak człowiek o spojrzeniu równie ciemnym i mrocznym, co jego dusza, prostuje się i odwzajemniając jej spojrzenie, mówi:

– Dziękuję za czas, który zechciałaś mi poświęcić, Persefono...

A potem odszedł, zostawiając ją samą na środku parkietu.

Dziewczyna przyciągnęła do siebie dłoń, wciąż czując na niej dotyk jego ust. Przycisnęła ją do piersi, wypuszczając z płuc drżący oddech. Zaledwie ułamek sekundy później jego czarny garnitur zniknął pośród innych gości przyjęcia, pozostawiając w jej sercu to dziwne, tlące się coraz mocniej uczucie niepokoju.


***

Kiedy kilka godzin później przyjęcie dobiegło końca, a Persefona Meyers zamknęła za sobą drzwi pokoju, w którym przez najbliższe dni miała mieszkać, wciąż nie umiała pozbyć się tego nieznośnego ciężaru z własnych myśli.

Pozbyła się sukienki i niewygodnych butów, a potem wzięła długą, gorącą kąpiel, zmywając z siebie resztki tego wieczoru.

Gdy położyła się do ogromnego łóżka, po raz pierwszy wychodząc na spotkanie ciszy, zamknąwszy oczy, nie odnalazła upragnionego ukojenia.

I Dante De Ville także go nie odnalazł.

Kiedy zimny materiał satynowej pościeli drażnił nagą skórę jego torsu, myśli wciąż wracały do dziewczyny o włosach białych niczym śnieg. Zacisnął dłonie na materiale, czując pod opuszkami palców rozkoszny dotyk jej skóry.

Był świadomy, jak wielki popełniał błąd.

Od wszystkich niebezpieczeństw należało trzymać się z daleka. A ona... Chryste, była największym z nich wszystkich.

Niebezpieczna. Zakazana. I tak nieprawdopodobnie otumaniająca.

Pragnął jej skosztować.

I jak mógłby odmówić sobie tej przyjemności?

Od tej chwili Persefona Meyers miała być każdą jego ostatnią myślą tuż przed zaśnięciem. I każdą pierwszą, tuż po przebudzeniu.


J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro